Opowiadanie. WIRYDARZ

 

Wirydarz

 

                  Była pełnia lata. Jedna z tych nocy które otulają ziemię ciepłem powietrza, zapachami trawy, kwiatów, ziół i kwitnących akacji. Zapachami pięknej, letniej pani nocy ubranej w srebrzystą poświatę pełni księżyca. Była piękna noc.

Tomek tego nie dostrzegał. Dobrze jednak, że było ciepło, bo konduktor wyrzucił go właśnie z pociągu, ze wszystkim co miał, czyli z plastykową torbą w której chował papier toaletowy skradziony gdzieś z toalety, grzebień, szczotkę do zębów , portfel z dowodem osobistym i paręnaście złotych. A, że był ubrany tylko w znoszone dżinsy i trykotową koszulę, więc dobrze, że było ciepło. Tym razem konduktor był bezwzględny. Na nic się zdały prośby , błagania, tłumaczenia – łgarstwa zresztą – jak zwykle. Poprzednio jednak, już parę razy, pozwolili mu dojechać do stacji którą podawał jako cel podróży. Tym razem, młody człowiek, w kolejowym mundurze, był nieugięty – albo kasa, wykupienie biletu i jazda dalej, albo wysiadka na najbliższej stacji. Gdyby nie wyczuł alkoholu, może by się udało. No, ale wyczuł i jest wysiadka.

A tu już noc. Która to godzina … Zegar na małym budynku kolejowej stacji pokazywał dziesiątą.

Cholera … wszystko już będzie pozamykane. Ani gdzie co zjeść ani gdzie się przechować. Cholera …

Tomek doskonale wiedział, że na takich małych stacjach jak ta, najtrudniej jest pozostać niezauważonym, przespać się gdzieś w kącie poczekalni i przetrwać do rana. Zawsze się ktoś może przyczepić, a to jakiś przypadkowy patrol policji a to sokiści a to czort wie jeszcze kto. Żeby tu jeszcze przed tym dworcem na wolnym powietrzu były jakieś ławki, ale teraz już prawie przed żadnym dworcem porządnych ławek nie ma. Dobrze chociaż, że jest ciepła noc …

Z takimi oto niewesołymi myślami , Tomek usiadł w małej i prawej pustej poczekalni, tego górnolotnie mówiąc „dworca” , na którym to nawet kawałka chleba nie można było kupić, czy jakiejś taniej zupy, bo bufet owszem był, ale mała, ręcznie kulfonami zapisana kartka, zawieszona na sznurku po przeciwnej stronie niedomytej szyby oznajmiała: „ czynne 24 h – przerwa nocna od 10 do 6 na sprzątanie”. No cóż, są kłamstwa prymitywne i wyrafinowane. Wszystko zależy od tego kto kłamie. Kto jak kto, ale ja przecież dobrze o tym wiem. Tomek uśmiechnął się po nosem. No bo rzeczywiście, kto jak kto, ale on o tym dobrze wiedział, bardzo dobrze… I znowu coś w środku zabolało, zawsze to samo, zawsze ta sama myśl, że przecież mogło być zupełnie inaczej, zupełnie inaczej …, naprawdę mogło być zupełnie inaczej. Przecież niewątpliwie był jednym z najlepszych specjalistów od kształtowania wizerunku osób i firm w kraju. Z doktoratem prawie w kieszeni. Wystarczyło dokonać niewielu czysto formalnych czynności i byłby doktorat. Kasy też nie brakowało. Czasami nawet nie za bardzo było wiadomo na co ją wspólnie z Dorotą wydać … a właściwie to było wiadomo, ale nie było na to czasu. Na to wspólne wydawanie po prostu nie było czasu. Tu nie było innej alternatywy: albo kasa i brak czasu albo czas i brak kasy. I ona powinna o tym wiedzieć, powinna to zrozumieć, powinna zrozumieć – nie było czasu na to, żeby wspólnie wyjeżdżać, chodzić do teatru, na koncerty, na zakupy, w odwiedziny do rodziny… Na to wszystko co przez łzy wykrzyczała odchodząc. Mi też tego brakowało ale ja musiałem pracować, musiałem być z klientami – taka praca. Inaczej żyć nie umiałem, nie potrafiłem … cholera dobrze! … Nie chciałem! Ale przecież jeszcze nie musiała odchodzić, nie musiała mnie zostawiać, powinna mnie zrozumieć … powinna mnie zrozumieć. Tomek zauważał jednak, że z upływem lat od odejścia Doroty i totalnego załamania się krótko po tym jego życia, owe „ … powinna mnie zrozumieć” brzmiało w jego powtarzających się wspomnieniach i tęsknotach coraz słabiej, coraz mniej przekonywająco.

Teraz, po kilku latach, nie mogło to już mieć jednak jakiegoś znaczenia, gdyż już w niecały rok po tym jak Dorota odeszła, Tomek znalazł się na ulicy. Jakoś niezwykle prędko okazało się , że mając wszystko co potrzeba, w materialnym sensie, do wspólnego wygodnego życia, nie potrafił czy też nie chciał z nią normalnie żyć – a bez niej, nie potrafił w ogóle jakkolwiek żyć. Najpierw jednak, zanim ta myśl po raz pierwszy dotarła do niego na trzeźwo, było morze alkoholu, utrata pierwszej i wkrótce drugiej pracy, bezrobocie, zasiłek, pijaństwo „all day”, wyrzucanie z coraz bardziej podłych knajp, upijanie się coraz bardziej podłymi miksturami, eksmisja z mieszkania, włóczenie się po dworcach … , noclegowniach, schroniskach dla bezdomnych i … ciągle, coraz dotkliwiej odczuwany żal do samego siebie i wstyd przed samym sobą. I piekące uczucie upokorzenia. To upokorzenie siedzi w sercu jak cierń. No a teraz, od niedawna, trochę przez przypadek, zaczęły się cierpienia odwyku. Ten pierwszy się nie udał. Zabrakło siły. To była przegrana która jeszcze bardziej powiększyła coś, co jak się wydaje, większe już być nie mogło. Wewnętrzną pustkę, wypalenie, ogołocenie z poczucia własnej wartości, obrzydzenie do samego siebie i w rezultacie, to właśnie boleśnie raniące serce upokorzenie.

Teraz miała być kolejna próba. Właśnie jutro rano miał się stawić w innym ośrodku. Najpierw na oddział odwykowy , na badania a następnie w ośrodku. Mówili, że po tym ośrodku, niektórym się udawało …

— Pan pozwoli dowód osobisty – przed Tomkiem stał czarny mundur na dole zakończony wielgachnymi buciorami a na górze małą główką, wystającą spod czapki z napisem SOK. Główka cienkim i skrzeczącym głosem znowu zagadała: — Pan da dowód osobisty — I po chwili — O widzę, zameldowany daleko, daleko … A dokąd to pan, jeśli wolno zapytać, jedzie … No tak … to jeszcze kawałek drogi. O … proszę pana, ale pierwszy pociąg to ma pan dopiero jutro o godzinie … zaraz … no tak, jutro, jutro o jedenastej przed południem. To co pan tu tak długo chce … . Nie, nie proszę pana , tu się nie śpi, tu jest poczekalnia. Przecież widzi pan, że tu nikt nie śpi – buty ustawiły się w wygodnym rozkroku a główka gadała dalej: — Proszę pana, hotelu to ja panu raczej polecał nie będę, ale jest tu w pobliżu, nawet całkiem blisko, takie małe schronisko turystyczne, całkiem niedaleko, tuż przy klasztorze. Jakieś dziesięć, piętnaście minut drogi stąd. Klasztor zobaczy pan z daleka. Tam, nawet za dwadzieścia złotych, znajdzie pan nocleg.

Mundur jedną ręką oddawał dowód osobisty, drugą ręką podawał tomkową plastykową torbę a buciory ustawiły się do wyjścia z poczekalni pokazując Tomkowi właściwy kierunek. No cóż, wszelka dyskusja wydawała się zbędna. Pobyt w poczekalni się zakończył. Tanie spanie z głowy.

Klasztor rzeczywiście było widać z daleka. Tym bardziej, że księżyc w swej pełni zdawał się obejmować ćwierć nieba i świecił intensywnie. To była olbrzymia budowla. Wyraźnie górująca nad innymi klasztornymi zabudowaniami bryła kościoła była zapewne w stylu późnego baroku. Na to wskazywały kształty kościelnej wieży ale i przyklasztornych rzeźb, ustawionych wzdłuż bardzo wysokiego kamiennego muru otaczającego klasztorną nieruchomość i przyległy do niej teren. Tam na końcu tego muru a może po przeciwnej stronie przyklasztornej ulicy, musiało być schronisko. Tomek idąc wzdłuż muru zatrzymywał się przy kamiennych rzeźbach starając się rozpoznać kogo i i co przedstawiają. Przez chwilę zdawało mu się, że od strony oddalonego od tego miejsca kościoła dochodzą , wytłumione oddzielającym murem, dźwięki organów. Raptem, tuż przed przed nim rozległ się głośny, metaliczny trzask otwieranego zamka i nagle, jakby prosto z klasztornego muru najpierw wybiegł kot, przestraszył się Tomka i pognał wzdłuż muru a tuż za kotem, z widocznej dopiero teraz we wnęce muru furty, wyszła jakaś postać w mniszym habicie i nie domykając furty za sobą nieśpiesznie ruszyła gdzieś przed siebie. Furta pozostała lekko niedomknięta. Tym razem Tomek wyraźnie usłyszał ciche dźwięki muzyki organowej. Zapewne to właśnie zadecydowało, że widząc w blasku księżyca oddalającą się gdzieś pewnym krokiem postać w habicie, najpierw ostrożnie zaglądnął przez uchyloną furtę a następnie, nie wiedząc za bardzo dlaczego to robi, zdecydowanie wszedł do środka. Teraz muzykę było słychać wyraźnie. W klasztornym kościele ktoś grał na organach. Wspaniale grał – a Tomek, jak zdążył się już zorientować, był na terenie rozległego klasztornego wirydarza. Był sam. Szedł wąską alejką pośród ogrodowej roślinności, której w blasku księżyca rozpoznać nie potrafił. Czuł jednak wyraźnie jej zapach, upajający, mocny zapach zieleni, kwiatów, drzew i niedawno podlewanej ziemi. Piękne zapachy, pięknej, księżycowej nocy. Alejka doprowadziła do tej części wirydarza, która była zapewne jego centrum. Wskazywały na to wychodzące z tego miejsca prostopadle wobec siebie trzy inne alejki. Jak ramiona …  Wskazywał na to również fakt , że w samym środku tego miejsca, tam, gdzie musiałyby się przecinać wszystkie cztery alejki, gdyby wyprowadzono z nich linie proste, a więc dokładnie w tym miejscu w który stał właśnie w tej chwili Tomek – znajdowało się coś w rodzaju dużego kamiennego kielicha. Były student uniwersytetu, studiujący niegdyś (Boże, Boże mój, to było przecież w zupełnie innym życiu) symbolikę świątyń chrześcijańskich, rozpoznał bezbłędnie, że była to stara, kamienna, niewątpliwie już bardzo zabytkowa chrzcielnica. To rozpoznanie w jakiś szczególny sposób , bardzo nim poruszyło. A może to wszystko naraz, wywarło takie poruszenie. Właśnie to nagłe wspomnienie zupełnie innego, godnego … tak, godnego życia, i ta ciepła, jasna noc, i te zapachy, roślin, kwiatów, drzew … zapachy życia … i w ogóle to całe, naprawdę bardzo niezwykłe miejsce. Musiał usiąść a niewielka, wykonana z prostej deski ławeczka, stojąca przy wejściu na jedną z alejek, jakby do tego zachęcała. W klasztornym kościele, ktoś grał na organach Ave Maria.

— A pan co tu robi, panie co pan tu robi o tej porze na terenie klasztoru. Jak pan się tu dostał, co pan tu robi… –  zakonnik wyraźnie niepomiernie zdziwiony i zaskoczony, bardzo podejrzliwie wpatrywał się w Tomasza. Nad klasztorem jasno świeciło rozpromienione słońce. Zapowiadał się kolejny, bardzo ciepły dzień.

— Proszę pana … przepraszam bracie, bracie, ja proszę, ja bardzo proszę o spowiedź. Ja muszę … ja chcę, jak najszybciej się wyspowiadać. Proszę …

 

Tomek już na odwyk nie jechał. Nie było takiej potrzeby. Nie ma do dzisiaj.

 

 

 

 

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code