Opowiadanie. Schronisko

 

 

Schronisko.

 

                             Było już dobrze po południu, gdy dojechaliśmy do schroniska na Łagodnej. To była późna jesień. Na drzewach wciąż jednak jeszcze powiewały liście mieniące się złocistymi barwami i opadające nawet przy lekkich już tylko podmuchach wiatru. Liście zalegały jesiennymi kobiercami na drodze, na ścieżkach, łąkach i sudeckich polanach, wszędzie. Sudety są piękne jesienią. Tego dnia było słonecznie i rześko.  Ba … robiło się nawet zimno, gdy sunące po niebie chmury przysłaniały co jakiś czas i tak słabowite nieco o tej porze roku słońce. Tym bardziej więc cieszyliśmy się, że za chwilę napijemy się gorącej herbaty, zjemy spóźniony obiad a później może nawet po kawałku placka domowego wypieku, jakim nas częstowano podczas naszego pobytu tutaj w ubiegłym roku. W schronisku było ciepło i przyjemnie. Z kuchni dolatywał zapach kapuśniaku i pierogów z grzybami. Byliśmy głodni. Sponad drewnianych stołów dobiegał gwar ludzkich głosów. Znaleźliśmy miejsce w mniejszej sali, nieopodal stołu przy którym siedziała grupa niemieckojęzycznych turystów. To było dobrze ubrane, kilkuosobowe towarzystwo, mocno podekscytowane i głośne, co dawało się wytłumaczyć niemałą ilością butelek z rozmaitymi alkoholami, zalegających na stole przy którym siedzieli. Ludzie w różnym wieku. Na nas, zdaje się nie zwrócili żadnej uwagi i ten fakt, że usiedliśmy przy sąsiednim stole, w żaden sposób nie wpłynął na sposób ich bycia i nieskrępowane zachowanie. Rozmawiali na tyle głośno, że nie sposób było nie słyszeć o czym i jak rozmawiają. Być może nie liczyli się z tym, że ktoś w zasięgu ich głosu może rozumieć o czym mówią. A może było im to po prostu obojętne. Niemcy emocjonalnie dyskutowali o Heimacie, o Sudetach i o schronisku w którym się znajdowaliśmy. Nietrudno było od razu się zorientować, że prym przy „niemieckim” stole wodził niejaki Heinrich. Starszy już facet, po sześćdziesiątce, trochę otyły, z rzadkimi blondwłosami zaczesanymi na gładko do tyłu , co tym bardziej eksponowało znaczne płaty łysiny boczno-czołowej. Heinrich miał na nosie silne szkła w cienkich złotych oprawkach oraz ( a jakże) palił jakieś grube cygara. Rozmawiał podniesionym głosem, szczególnie irytując się gdy odpowiadał mu  Joachim. Ten , był wysoki, bardzo chudy, miał mocno haczykowaty nos i lekko wyłupiaste oczy, które zdawały się tym bardziej wychodzić z orbit im bardziej się denerwował i im większe trudności miał z wysłowieniem się po kolejnych drinkach. Był w trudniejszej sytuacji polemicznej niż jego główny dyskutant , gdyż zdawał się być od niego bardziej wstawiony. Były z nimi jeszcze trzy kobiety, dwie panie starsze i jedna młodsza oraz dwóch mężczyzn w wieku około czterdziestu lat.

— My bawarczycy zawsze wiedzieliśmy i zawsze wiemy, co jest dla Niemców ważne …

Kobiety patrzyły na niego z wyraźną aprobatą – mnie tu z tą ziemią obecnie już nic nie łączy – kontynuował Heinrich – choć przecież kamienie tu gadają po niemiecku. I te fotografie, tu, w tym schronisku, one przecież też mówią za siebie – wskazał palcem na zawieszone na ścianach sali w której się znajdowaliśmy , czarno-białe fotografie przedstawiające schronisko w latach przedwojennych, na których nazwy, opisy i podpisy były w języku niemieckim. To jest niemiecka ziemia, tu leżą kości naszych przodków…

— To była niemiecka ziemia, wtrącił Joachim, była a nie „jest”, a kości naszych przodków są pochowane również w Afryce, w wielu naszych byłych koloniach, a kości tych naszych przodków co to tylko w dwudziestym wieku wielokrotnie przewracali swoimi czołgami wszystkie słupy graniczne w Europie – są wszędzie, wszędzie! I co tu; Donnerwetter!, mają do rzeczy kości naszych przodków- wyraźnie rozeźlił się Joachim.

— Wy, Ossis, przez lata całe komunistycznej niewoli, straciliście niemiecki charakter, niemiecki instynkt i niemiecką intuicję. Ja to w tym twoim Dreźnie czuję na każdym kroku Joachim. A ja ci mówię jeszcze raz, mnie osobiście z tą ziemią obecnie nic nie łączy. Ja nie chcę nigdzie wyjeżdżać z mojego Monachium, mi tam jest dobrze. Ale ja się nie dziwię swojemu ojcu. Ja się nie dziwię. On tu się urodził. Tu był jego rodzinny dom. On przez całe swoje życie pamiętał ten dom. Do samej śmierci. Ja tu nie przyjadę Joachim, na ziemię mojego ojca … ale mój syn…  Ja nie wiem co on jeszcze będzie chciał w przyszłości. Ja nie wiem Joachim.

Dieter – powiesz coś na ten temat ?

— Daj spokój ojciec – odpowiedział jeden z młodych Niemców siedzących przy stole. Napijmy się.

— Heinrich, to już jest przeszłość, to już historia, życie płynie do przodu. Nikt nie wchodzi dwa razy do tej samej rzeki – oponował Joachim.

— Historię tworzą ludzie. Silni ludzie, silne narody i silne państwa, czy jesteś w stanie temu zaprzeczyć Joachimie – prosit.

Po ostatnich słowach Heinricha, przy naszym stole zrobiło się jakoś ponuro. Nawet pierogi z grzybami stały się mniej smaczne. Nie wiem, czy Joachim był wstanie zaprzeczyć słowom Heinricha. Wiem, że nie była w stanie im zaprzeczyć Joanna. Spojrzała na mnie sponad swoich pierogów i cicho i jakoś bardzo smutno powiedziała; „czasami lepiej byłoby nie słyszeć o czym niemieccy turyści rozmawiają w polskich górach” . Joanna niewątpliwie właściwie rozumiała słowa o „silnych” ludziach, „silnym” narodzie i „silnym” państwie. Jest historykiem, specjalizuje się w historii II wojny światowej.

 

O placek już nie pytaliśmy. Zapłaciliśmy za pierogi i wyruszyliśmy w drogę.

 

 

koniec

 

Komentarze

  1. zk-atolik

    Wątpliwość….

    Kolejne świetne opowiadanie, jednak mam wątpliwość, czy rzeczywiście jest lepiej nie słyszeć, o czym w chwili szczerości ze sobą rozmawiają, ani wiedzieć, jak swobodnie zachowują się – nie tylko osoby nam bliskie albo obdarowywane naszym poparciem i zaufaniem tzw. "nasi", czy wybierane i stanowiące struktury władzy w państwie, lecz również ludzie wobec nas uprzedzeni i wrogo usposobieni.

    Szczęść Boże!

     
    Odpowiedz
  2. jantadeusz

    Zbigniewie, pozdrawiam

                             Serdecznie Ciebie i wszystkich naTezeuszu. Cieszę się , że jesteś i piszesz. Ja od jakiegoś czasu jestem mniej aktywny jeśli chodzi o komentarze i tak chyba  (przynajmniej przez jakiś czas jeszcze) będzie. Proszę więc bardzo (na wszelki wypadek) nie traktować mojego milczenia w rubryce "komentarze", jako "wielce wyniosłego milczenia". Nie jest ono ani "wielce" ani też  "nie- wielce"  wyniosłe. Dodam jeszcze tylko, że bardzo mi brakuje notek i komentarzy tych blogowiczów, którzy jeszcze do niedawna częściej pisali i komentowali,  a więc m.in. Haliny, Tomasza S., Małgorzaty Frankiewicz, Pawła Bartosika, Fafkina i  oczywiście wielu innych tu niewymienionych.   Jeszcze raz wszystkich serdecznie pozdrawiam.

     
    Odpowiedz
  3. zk-atolik

    Dobra wola

    Janie dziękuję za pozdrowienia, wyjaśnienie i życzliwe słowa. Mnie również brakuje aktywności wielu dotychczasowych autorek(-ów) znakomitych tekstów i uczestniczek(-ów) dyskusji na forum "Tezeusza". 

    Łatwo jest zacnych ludzi zniechęcić, a o wiele tudniej ich ponownie pozyskać, do publicznej aktywności i współtworzenia wartościowego dzieła, jakim może i winien być portal "Tezeusz".

    Wystarczy dobra wola z obu stron, dlatego proszę P. Małgorzatę o rozważenie możliwości zmiany dotychczasowej arbitralnej i restrykcyjnej decyzji – w celu odblokowania kont i umożliwienia powrotu na forum "Tezeusza" wszystkim dobrej woli osobom.

    Szczęść Boże!

     
    Odpowiedz

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code