Nic nie robić. Być na pustyni

 Dziwna jest ta Boża logika, gdy po czułych i dodających mi skrzydeł ojcowskich słowach, niemal od razu Jego Duch wyprowadza mnie na pustynię. Dopiero co powiedział mi, że jestem Jego umiłowanym synem i mam wielką misję, a chwilę później doświadczam pustkowia, poczucia bezsilności, bezsensowności i bezowocności. Przecież powinienem realizować moją misję, działać, coś robić a tu klops. Nic nie idzie, nic nie wygląda tak jak miało wyglądać.

Moją pustynią są zawsze momenty kiedy szwankuje mi zdrowie, co uniemożliwia mi jakiekolwiek działanie. Człowiek musi siedzieć w domu, a jego obowiązki ograniczają się do nudnego palenia w piecu i sprzątania. Czuję się wtedy fatalnie. Czuję się strasznie niedoceniony, niepotrzebny, bezwartościowy. Mógłbym przecież robić tyle dobrych rzeczy. Mógłbym robić coś, cokolwiek, co ma jakieś wymierne i mierzalne efekty a tu nic. Wydaję mi się, że marnuję czas. Czyżby?

Jezus właśnie usłyszał kim jest i jaka jest Jego misja. Wydawałoby się, że po chrzcie od razu zacznie głosić Słowo i czynić cuda. Przecież to był bardzo czytelny znak dla niego samego, a także dla Jana i pozostałych ludzi. Wydaje się, że nie pozostawało nic innego, jak właśnie tam, nad Jordanem rozpocząć swoją działalność. A jednak Duch wyprowadza Jezusa na pustynię na której przebywa przez 40 dni i 40 nocy. Totalne odosobnienie, wyizolowanie od świata i odsunięcie od misji. Jezus marnuje właśnie cenne 40 dni na nic nie robienie. A przecież mógłby przez ten czas przemawiać do mnóstwa ludzi i czynić wiele cudów. Jest jednak na tej pustyni i nic nie robi. Po prostu marnuje czas.

On, w przeciwieństwie do mnie, jest posłuszny prowadzącemu Go Duchowi Świętemu, który przez ten czas przygotowuje Jezusa do Jego misji. Nie marudzi, nie sprzeciwia się, nie ma pretensji. Jest to czas, kiedy Jezus zacieśnia swą więź z Ojcem. To właśnie na pustyni Ojciec buduje Jego wartość i przekonuje Go o tym kim jest. A jest Synem Bożym, który ma zbawić wszystkich ludzi! Słowa, które słyszymy, często muszą się w nas zaszczepić. Musimy je w sobie przetrawić. Miłość ma znacznie wtedy, kiedy przychodzą trudne chwile. Jeśli usłyszałem, że jestem dzieckiem Boga, który o mnie zawsze zadba, to muszę tego doświadczyć. A doświadczę tego wtedy, gdy nie pozostanie mi nic innego jak poddać się Jego prowadzeniu. Wtedy, gdy nie będę miał ani jednego argumentu, że ja sam, o własnych siłach dam sobie radę. Potrzebuję w moim życiu pustyni abym doświadczał tego, że na serio Bóg jest moim tatą. Potrzebuję pustyni abym karmił swoją wartość nie tym co robię ale przez to kim jestem i co o mnie mówi Bóg.

My faceci mamy problem z nic nie robieniem. Mamy niepochamowane pragnienie działania. Musimy coś robić abyśmy czuli, że żyjemy. Lubimy się chwalić tym, że robimy więcej aniżeli inni. Lubimy się porównywać: zobacz robię to i to, jestem w tym dobry, a Ty słabeuszu co robisz? A nic tylko studiujesz… Najgorszą rzeczą dla mężczyzny jest być bezrobotnym. Inna sprawa, że przez pryzmat robienia czegoś, bądź nie robienia jesteśmy oceniani przez ludzi wokół nas. Przez rodziców, a także, być może przede wszystkim, przez kobiety. Żadna kobieta nie będzie chciała związać się z facetem, który nie ma żadnych ambicji, pasji czy pomysłów na siebie. Zasadniczo, im więcej w życiu robisz, tym masz większe szanse u kobiet. I ogólnie rzecz biorąc to jest dobre! Facet został stworzony do działania i tworzenia! Taki był Boży zamysł, kiedy stwarzał mężczyznę. Adam od razu dostał zadanie, miał nadać wszystkiemu nazwy. Problemem niestety jest to, że na tym co zrobiliśmy, bądź robimy budujemy naszą wartość. Zapominając, że jakiekolwiek nasze działanie jest tylko(i aż) naszą odpowiedzią na miłość Ojca.

Dlatego Bóg tak często zaprasza mnie na pustynię, abym właśnie tam doświadczał mojej słabości i zobaczył, że moja wartość nie ma źródła we mnie ale w Ojcu. Pustynia uczy mnie cierpliwości, tego, że wszystko ma swoje miejsce i czas. I, że czasem trzeba długo poczekać na efekty. Odziera mnie z pychy i egoizmu. Uczy mnie tego kim bez Boga jestem. To czas w którym trawię słowa: Jesteś moim umiłowanym synem, pamiętam o Tobie, dbam o Ciebie. I to co robisz jest w ogóle super! Ale kocham Cię za to, że po prostu JESTEŚ!

 

Komentarze

  1. Kazimierz

    Wojtek

    Nie marnujesz czasu, twoje teksty są wyrazem poszukiwania Królestwa Bozego i jego sprawiedliwości do tego cię Bóg prowadzi. Abyś poszukując, dzieląc się wzrastałw Niego.

    Kazik J.

     

     
    Odpowiedz
  2. zk-atolik

    @ALL

    Znamienne i…… jest to, że wybrane osoby, które w życiu jeszcze nie zaznały, ani doświadczyły bycia na pustyni albo jedynie zaznały to w wymiarze symbolicznym. Unikają uporczywie sposobności nawrócenia się do Niego i wiary w Ewangelię, także wyznania całej prawdy o sobie tj. odpowiedzi na podstawowe pytanie:

    • kim w życiu staram się być lub jestem?…..

    Natomiast bardzo chętnie głoszą (cytują) Ewangelię i chwalą się wiedzą, oraz swoimi doczesnymi sukcesami, bądź dokonaniami i osiągnięciami, a nawet czują się zobligowani i upoważnieni na forum chwalić tych, co już doskonale wiedzą:

    • czym jest bycie na pustyni w życiu człowieka?…….

    Najgorszą rzeczą, dla dorosłego człowieka jest być zgorszeniem, dla maluczkich, a z powodu notorycznie czynionego zła utrapieniem nie tylko, dla osób bliskich tj. recydywistą, nałogowcem itp.

    A więc dramatem życiowym człowieka jest nie być, ani stawać się umiłowanym dzieckiem Pana Boga, także dobrym bratem, siostrą, przyjacielem, czy choćby koleżanką(-gą) lub znajomym.

    Szczęść Boże!

     
    Odpowiedz
  3. januszek73

    myślę inaczej

    Myślę inaczej :-), prawie zawsze myślę samodzielnie :-). Wiem (o ile sobie dobrze przypominam ? 🙂 ), że Wojciech jest na pewnym etapie życia, które jest "cierpieniem ze współcierpiącym" o ile to tak można nazwać ?, ale przeżycie III tyg. ćwiczeń u Jezuitów, to przeżyć mękę i śmierć Pana Jezusa, ale też wiem, że to nadzieja zmartwychwstania. Tak coś sobie kojarzę :-), chociaż dokładnie trudo to określić w czasie, że moje "pustynie" zaczęły się dopiero po przeżyciu III tygodnia. Zacząłem miewać takie "pustki, oschłości" i swego rodzaju noce ciemne, że dziwnie zaczęło mi się robić na sercu. Jednocześnie, dostałem taką pewność nadziei w Miłosierdzie Boże, że "chociażby moje grzechy były, jak szkarłat, nad śnieg wybieleją". Po prostu, po przeżyciu III tyg. Bóg wysłuchał mojej prośby o stałego spowiednika i wtedy dopiero zacząłem się rozwijać. Rozwój ów, to umiejętność stanięcia z boku do moijego nieuprządkowanego wnętrza, ale też umiejętność dostrzeżenia wielkiego Miłosierdzia Bożego, które nigdy mnie nie zawiodło. Naprawdę, nawet jeżeli ks. w konfesjonale mnie jakoś straszył, lub poniżał, to dostawałem rozgrzeszenie a w sercu rozpalał się "płomień miłości". Dlatego też moje utrapienia i pustynie, już nie wyrządzają mi tak wielkich szkód na duszy a nawet na ciele, chociaż mam pewne strapienia, które wciąż mi dokuczają z różnym natężeniem. Myślę, że tego typu doświadczenia to są te "krzyże", które powinniśmy nieść z Jezusem a zapierając się samego siebie iść za mistrzem, który chce naszego dobra. Moim mistrzem jest Jezus ukrzyżowany i zmartwychwstały a Jezus wciaż podaje mi swoją rękę a ja podaję mu swoją i idziemy razem, nawet na różne "pustynie". Tego też Tobie życzę, bo Jezus kocha Cię jak przyjaciela, On wyciąga do Ciebie rękę, podaj mu swoją – amen.

     
    Odpowiedz

Skomentuj Kazimierz Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code