Nasze kłopoty z papieżem

 

Szok – słowo, które w poniedziałek 11 lutego 2013 r. powtarzało się w wielu językach, na wszystkich polskich i zagranicznych portalach, i pewnie we wszystkich światowych stacjach telewizyjnych, czego już jednak nie stwierdziłam osobiście jako osoba nieposiadająca telewizora. Po prawie tygodniu ochłonęliśmy trochę. Zresztą uralski meteoryt i bardzo fotogeniczna asteroida 2012 DA 14 zajęły wczoraj w mediach pierwszoplanowe miejsce, z niemal równym powodzeniem jak niespodziewana papieska abdykacja przechwytując zainteresowanie opinii publicznej.

Tak czy owak zapowiedź rezygnacji papieża Benedykta XVI stała się faktem. A jeżeli ani ów fakt, ani stojąca za nim papieska decyzja nie budzą u kogoś wątpliwości, zastrzeżeń czy choćby pewnego poznawczego dyskomfortu, to może spokojnie darować sobie czytanie dalszego ciągu. Tekst nie jest bowiem analizą tego, co zaszło w Watykanie i nie próbuje rozstrzygać, czym naprawdę kierował się papież. Zakładam, że kierował się własnym sumieniem. Skupię się natomiast na tym, jakie były i z czego wynikały nasze reakcje na poniedziałkowe oświadczenie Benedykta XVI.

Z ogromnym podziwem odnoszę się do wystąpień tych, którzy nie z obowiązku, ale z autentycznym przekonaniem, w poniedziałkowe popołudnie potrafili spokojnie powiedzieć w takiej czy innej formie: wszystko jest OK, Duch św. czuwa nad nami i poprowadzi Kościół we właściwym kierunku. To ludzie naprawdę wielkiej wiary, ponadto znakomicie potrafiący panować nad swoimi emocjami.

Drugą grupę akceptujących reakcji określiłabym jako próbę empatycznego zrozumienia: tak, człowiek stary i chory powinien odejść… Dalej dwie wersje argumentacji: 1) młodsi i bardziej dynamiczni będą lepiej sprawować funkcję tak ważną dla Kościoła i ogólniej dla świata; 2) człowiekowi w pewnym wieku, nawet papieżowi należy się emerytura.  

Dominowały jednak głosy krytyczne, zaniepokojone albo wyrażające mniejszy lub większy zawód. Wśród nich na pierwszy plan wysuwał się żal, że Benedykt XVI nie postąpił jak Jan Paweł II i nie wytrwał do końca na swoim stanowisku, wspierając pięknym przykładem chorych, niepełnosprawnych, starców. Papież – jak ma to zwykle miejsce w przypadku osób publicznych – jest niewolnikiem ludzkich oczekiwań, naturalnym ekranem dla najrozmaitszych projekcji. Stąd poczucie niektórych ludzi, że Benedykt XVI ich osobiście zawiódł czy zdradził. Cóż z tego, że w jego wcześniejszych wystąpieniach niewiele było sygnałów, które zachęcałyby do łączenia się z nim w cierpieniu, a jego obraz medialny pokazywał raczej, jak dobrą kondycję zachowuje mimo sędziwego wieku? Wspomnienie Jana Pawła II okazało się silniejsze.

Kolejny powód krytycznych reakcji można słusznie określić jako myślenie magiczne. Gdy coś dzieje się „od zawsze” i nagle ulega zmianie, wszyscy odczuwamy mniejszy lub większy niepokój. Psychologiczne badania wykazały, że dotyczy to nawet naszych drobnych przyzwyczajeń albo codziennych domowych rytuałów. Nie dziwi więc dyskomfort spowodowany przez Benedykta XVI, który jako pierwszy papież od kilkuset lat zdecydował, że nie będzie pełnił swojej funkcji do końca życia. Nikt rozsądny nie neguje zresztą, że prawo kanoniczne daje papieżom  taką możliwość. Natomiast to, czy abdykacja Benedykta XVI położy kres naszemu przyzwyczajeniu, że stanowisko papieża jest dożywotnie, zależy nie tyle od niego samego, ile raczej od jego następców i dalszych losów Kościoła.

„Ale furtka została otwarta” – powie pełen obaw strażnik tradycji. Tak, a co ważniejsze i poważniejsze, nie jest to tylko furtka do zmiany naszych myślowych przyzwyczajeń. Abdykacja Benedykta XVI już dziś sprawia, że odżywają dyskusje o potrzebie większej kolegialności w zarządzaniu Kościołem i w ogóle o sposobie sprawowania władzy przez przyszłych papieży. Rozmaite medialne spekulacje w tym względzie są tylko niewiele znaczącymi dekoracjami, w których musi się wkrótce rozegrać niełatwa teologiczna dyskusja o istotnych praktycznych następstwach dla Kościoła. Trudno przypuszczać, aby Benedykt XVI nie zdawał sobie sprawy z takich konsekwencji swojego kroku i te myśli nie ułatwiły mu na pewno decyzji…

***

12 lutego z rana jak co dzień wybrałam się do pobliskiego kościoła na Mszę św. Prawdę mówiąc, spodziewałam się jakiejś wspólnej modlitwy za papieża, za Kościół itp. A tu jakby nic się nie stało. Msza toczyła się jak zwykle, to znaczy według ustalonego porządku bez krótkiego choćby nawiązania do wydarzeń poprzedniego dnia. Kapłan wypowiadał słowa konsekracji, a ja myślałam sobie, co by było, gdyby jak w przepowiedniach Malachiasza, których naczytałam się poprzedniego wieczoru w „Washington Post”, cały Rzym został zniszczony, gdyby ślad po obecnym lub innym papieżu w ogóle zaginął, gdyby wszystkie watykańskie serwery  internetowe nie tylko przyblokowały się jak w poniedziałek ok. 13 z powodu nadmiaru odwiedzających, ale przestały w ogóle działać… Co by wtedy było? Pewnie ten ksiądz tak samo odprawiałby Mszę św., tak samo następowałoby przeistoczenie… I chyba na tym właśnie polega siła Kościoła, którą może jeszcze nie w pełni sobie uświadamiamy. 

 

Komentarze

  1. Jadzia

    Co by wtedy było? Pewnie

    Co by wtedy było? Pewnie ten ksiądz tak samo odprawiałby Mszę św., tak samo następowałoby przeistoczenie… I chyba na tym właśnie polega siła Kościoła, którą może jeszcze nie w pełni sobie uświadamiamy.  

    Nie wiem czy to siła, raczej skutek – posłuszenstwa" czyli braku wytycznych z góry, co mówić i jak postąpic. Czyli-niezauważanie tego co się wokół dzieje. Czy to jest naprawdę siła i to dobra siła? Raczej obojętnosc, podobnie jak mijanie na ulicy i udawanie, że sie nie zauważa potrzebujacego.

    i jeszcze jedno. Nie zapominajmy, że Benedykt XVI jest Niemcem, który przeżył Hitlerjugend gzie wpajano mu od dziecka "Ordnung muss sein" . Jakakolwiek słabośc czy fizyczna, czy duchowa, czy….wspolnotowo-polityczna nie ma miejsca. Cos co wpojono w dzieciństwie – zostawia slady na całe, zycie, choć moze sie wydawac, że nie akceptujemy tego. Zupełnie inaczej jest u Polaków, walczyc i trzymać sie  do konca i taki był nasz Papież. Zastanawiałam sie przy tym, czy gdyby (GDYBY) Jan Paweł II nie był Polakiem i nie przyczynił sie do zmian które zaistnialy – czy wtedy również pozytywnie byłoby przyjmowane jego "papieżowanie" do samiutkiego konca, chorego oslabionego. Jak wtedy ocenialiby to Polacy?

     
    Odpowiedz
  2. beszad

    Msza jako spotkanie wychodzące poza czas historii

     Pamiętam jedyną fantastyczną powieść Jana Dobraczyńskiego – "Popioły", która odsłaniała taka wizję odradzającego się Kościoła z gruzów światowej wojny nuklearnej, kiedy to cała północ półkuli uległa zagładzie, a centrami odradzającego się życia zostały Afryka i Ameryka Południowa (dziś zresztą coraz pręzniejsze ośrodki chrześcijaństwa). Powieść nie była wysokich lotów literackich i pod tym względem mocno odstawała od najlepszych pozycji tego Autora. Dawała jednak wiele do myślenia nad istotą trwałości i autentyczności Kocioła, duchowieństwa i papiestwa. Tak, Pani Małgorzato, w tym eucharystycznym zatopieniu sie w Jezusie Chrystusie tkwi jakas wielka siła – ale tez czuje się w tym coś, co stanowi przedsmak przyszłej wspólnoty, do jakiej zostaliśmy powołani po dobiegnięciu do kresu naszej życiowej pielgrzymki…

     
    Odpowiedz

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code