Na styku życia i śmierci

 
Rozważanie na V Niedzielę Okresu Wielkiego Postu, rok A1
 
 

„Jezus rzekł do Marty: „Ja jestem zmartwychwstaniem i życiem. Kto we Mnie wierzy, choćby i umarł, żyć będzie. Każdy, kto żyje i wierzy we Mnie, nie umrze na wieki. Wierzysz w to?”

W dążeniu do świętości wiele zależy od tego, czy rzeczywiście wierzymy, że życie doczesne przenika się z wiecznością. Bo jeśli nieskończoność „wypchniemy” poza ramy czasu, chociażby z racji jej niewspółmierności z przemijaniem, o prawdziwej chrześcijańskiej doskonałości możemy sobie tylko pomarzyć. Jeśli Bóg nie ingeruje w nasze obecne życie, to tak naprawdę nadal pozostajemy martwi, czyli stoimy w miejscu.

Historia wskrzeszenia Łazarza dotyczy życia. Ale wbrew pozorom nie tego odmierzanego przez tętno i oddech. W Piśmie św. życie i śmierć – sprawy kluczowej wagi dla człowieka – mają wiele poziomów.

Nowy Testament zna kilka znaczeń słowa „życie”. Pierwsze, bios, oznacza biologiczne procesy życiowe, ale również pracę, kulturę, uczucia i działanie. Drugie to psyche – „oddech”, a w szerszym kontekście „dusza”, która ożywia ciało. Ale najczęściej występującym określeniem życia jest dzoe, czyli taki rodzaj egzystencji, który przekracza biologiczne ujęcie życia, ale od niego nie ucieka. Drzewo życia (xulon tes dzoes) z Księgi Rodzaju symbolizuje samego Boga, który udziela się człowiekowi. A to oznacza, że dzoe nie jest „przybudówką”, którą możnaby w każdym momencie zburzyć i nic by się nie stało. Ta forma życia to istotny wymiar człowieczeństwa. Życie w relacji z Bogiem. Życie nie z tego świata, choć już w tym świecie, ponieważ pomiędzy życiem doczesnym a wiecznym istnieje ciągłość.

W dzisiejszym pierwszym czytaniu Ezechiel mówi przecież o żywych Izraelitach, którzy mają być wydobyci z grobów. To metaforyczne określenie nawiązuje do ich pobytu w niewoli babilońskiej. Wcześniej w wizji doliny pokrytej wyschniętymi kośćmi prorok zapowiada ich obleczenie w ciało, czyli powrót do Palestyny i restauracja państwa. „Wskrzeszenie” żywych Izraelitów to obraz radykalnej zmiany w ich położeniu. Wyjście z grobów to wprowadzenie do ich życia nowej jakości, zobaczenie nowego celu na horyzoncie, ruch, udanie się w drogę. Dopiero w drugim znaczeniu wyciągnięcie z grobów to mgliste intuicje dotyczące przyszłego zmartwychwstania w ciele.

W Ewangelii Jezus, poruszając struny ludzkiego pragnienia nieśmiertelności, odwołuje się do pewnej gry słów. Z jednej strony mówi, że nawet jeśli człowiek umrze (fizycznie), będzie nadal żył. A kto żyje obecnie i wierzy, nie umrze na wieki. W ten sposób w jednym człowieku splatają się ze sobą dwa aspekty życia: biologiczne i wieczne.

Bo tak naprawdę dla Boga śmierć nie istnieje: „Bóg nie jest Bogiem umarłych, lecz żywych; wszyscy bowiem dla Niego żyją” (Łk 20, 38). Nawet umarli. Wedle naszych kategorii życie i śmierć wykluczają się wzajemnie. Ale nie dla Boga. W Jego logice, pełnej paradoksów, można być żywym i martwym zarazem. Można nie istnieć, a równocześnie żyć pełnią życia.

Dlatego Chrystus nie przyszedł uwolnić od biologicznej śmierci, bo ta nam w gruncie rzeczy nie zagraża. Zbawiciel nazywa siebie „zmartwychwstaniem”, co oznacza, że przywraca zmarłego do życia najpierw poprzez jego wewnętrzną transformację w duchu i ciele, powtórne stwarzanie, a potem przez dopełnienie w podarowaniu mu nowego ciała.

Aż do znudzenia słyszymy na kazaniach, że Chrystus jest naszym Odkupicielem, że uwolnił nas od śmierci, że dzięki Niemu będziemy żyć. Tak przyzwyczailiśmy się do tych słów, które głównie padają w kościele (bo w mediach rzadko się ich używa), że już nie wiemy, z czego naprawdę mamy się cieszyć.

Kiedyś zapytałem grupę studentów, jak rozumieją słowa, że Chrystus zwyciężył śmierć i zmartwychwstał. Jak by nie było, sprawa fundamentalna dla chrześcijaństwa. W kwestii śmierci sporo osób wyraziło pewne zakłopotanie, bo wyszło na to, że słuchając słów Pisma, myśleli o śmierci biologicznej, której wszyscy doświadczymy. Więc w sumie nie rozumieli, jak Chrystus mógł zwyciężyć śmierć, skoro nadal umieramy. Podobnie wyglądała rzecz ze zmartwychwstaniem. Większość zapytanych odpowiadała, że zmartwychwstanie oznacza życie po śmierci (czego również spodziewali się filozofowie) albo uchowanie nas przed rozpłynięciem się w oceanie nicości. I tak jedni głoszą, drudzy słuchają. I niby wszystko gra.

Odwołując się do kategorii zaproponowanych przez Ireneusza Ziemińskiego, można zapytać, czy Chrystusowi chodzi jedynie o metaforyczne ujęcie życia wiecznego, które polega na realizacji ponadczasowych wartości? A może idzie tutaj o realne życie wieczne, które w zalążku rozpoczyna się już na ziemi, a przez bramę śmierci biologicznej nastąpi jedynie przejście do pełni? Osobiście nie rozgraniczałbym tych dwóch ujęć zbyt ostro, ponieważ z punktu widzenia Ewangelii oba jakoś się przenikają i pozostają ze sobą w nierozerwalnym związku. Pytanie o sens ludzkiego życia nie może zależeć jedynie od pytania o tamten świat. Najstarsze pokolenia ludu Starego Testamentu przeszły przez życie, nie mając idei jego szczęśliwego przedłużenia po śmierci. A jednak ten lud zachowywał przykazania, bo wierzył w Boga, który jest również obecny w czasie.

Radykalne oddzielanie wieczności od czasu, życia teraźniejszego od pośmiertnego jest właściwością niektórych koncepcji filozoficznych. Ale nie wszystkich. Plotyn uważał, że „czas jest ruchomym obrazem (ikoną) wieczności”. Wieczność jest życiem (dzoe), które w ścisłym sensie należy do Bycia. A to, co wieczne, istnieje w naszej duszy. Cała nasza ziemska wędrówka, zdaniem Plotyna, jest powrotem przez oczyszczenie do wieczności.

Warto jednak nadmienić, że według św. Jana obecne życie nie jest prostym „zarabianiem” na wieczność. Życia wiecznego nie „wydzieramy” Bogu jak owocu z drzewa zakazanego. Ono jest nam podarowane. Skoro wiara w Jezusa daje życie wieczne, to w tej wierze nie może chodzić jedynie o przekonanie o Jego istnieniu. „Wiara, jeśli nie byłaby połączona z uczynkami, martwa jest sama w sobie” (Jk 2, 17). Wierzyć to „trwać w Jego nauce”, która najpełniej wyraża się w miłości bliźniego. Stąd wezwanie: „Miłujcie się wzajemnie tak, jak Ja was umiłowałem”. Miłość bliźniego wyraża żywy udział w wieczności, czyli także poznawanie Boga – nie przez nadzwyczajne wizje czy oświecenia, lecz właśnie przez kochanie Boga w braciach i siostrach.

Według św. Pawła człowiek nie istnieje wówczas, gdy zatracił świadomość, że żyje dla kogoś. Jest niczym, kiedy nie ma w nim miłości. Żyje nie ten, kto je i pije, lecz ten, kto uczy się kochać. Brzmi to górnolotnie. Ale takie horyzonty odsłania przed nami Ewangelia.

Mam wrażenie, że wielu chrześcijan żyje dzisiaj tak, jakby chodziło im jedynie o zachowanie życia fizycznego. Wszystko kręci się niemal wyłącznie wokół pracy, ubrania, pożywienia. Brakuje wizji. Cel życia sprowadza się do założenia rodziny, do odniesienia jakiegoś sukcesu, urządzenia się czy dbania o zdrowie. To jest zaledwie podstawowy naturalny poziom życia. A przecież życie fizyczne to tylko scena, na której rozgrywa się coś znacznie ważniejszego. Jezus bardzo zdecydowanie przypomina o niewidzialnym wymiarze życia, o które należy się troszczyć.

Tak czy owak, w naszym polskim katolicyzmie dostrzegam coraz bardziej poszerzającą się rysę, choć to pewnie także ogólnoludzka przypadłość. Dobra Nowina o życiu wiecznym w świadomości wielu wierzących przesunięta jest poza granice fizycznej śmierci. Zmartwychstanie Chrystusa i nasze w nim uczestnictwo wydaje się nie dotyczyć teraźniejszości. A niektórzy powątpiewają w jakiekolwiek życie wieczne.

O pewnej formie tego rozziewu pisze również Jan Paweł II w swojej pierwszej encyklice „Redemptor hominis”, która, zdaniem Georga Weigla, opiewa „chrześcijański humanizm” i budzi chrześcijańską nadzieję.

W pierwszych rozdziałach tego dokumentu znajdziemy interesujący raport o stanie ludzkości, który chyba nie stracił nic na swej aktualności. Papież pisze tam, że współczesny człowiek żyje w lęku wynikającym po części z jego własnych osiągnięć, których celem jest podtrzymanie i ułatwienie życia na ziemi. Zaznacza jednakże, że często jesteśmy tym tak bardzo pochłonięci, iż inne ważne sfery życia odchodzą w cień. „Rozwój techniki oraz naznaczony panowaniem techniki rozwój cywilizacji współczesnej domaga się proporcjonalnego rozwoju moralności i etyki. Tymczasem ten drugi zdaje się, niestety, wciąż pozostawać w tyle” (RH 15).

I chociaż postęp techniczny jest odbiciem wielkości człowieka, posiada również ambiwalentne cechy. Ojciec Święty stawia w związku z tym kilka retorycznych pytań: „Czy człowiek jako człowiek w kontekście tego postępu staje się lepszy, duchowo dojrzalszy, bardziej świadomy godności swego człowieczeństwa, bardziej odpowiedzialny, bardziej otwarty dla drugich, zwłaszcza dla potrzebujących i słabych, bardziej gotowy świadczyć i nieść pomoc wszystkim?”

Na styku życia i śmierci rozstrzyga się pytanie o naszą tożsamość. Jednakże, jak trafnie zauważa Adolphe Gesche, „ chrześcijanin nie ma prawa sądzić, że życie na ziemi niewiele znaczy, że tylko wieczność zasługuje na jego zainteresowanie”. Z drugiej strony wiara w życie wieczne „oznacza wpisanie w życie dodatkowej i palącej konieczności traktowania go poważnie i przeżycia do samego końca”. Święty to ten, kto nie zgasił w sobie ognia tego twórczego napięcia.

Rozważania Niedzielne

Rekolekcje Wielkopostne 2011

otto_-_Scrovegni_-__25__-_Raising_of_Lazarus_0.jpg

 

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code