Mój kraj to nie kraj, to Zima

Normal
0

21

false
false
false

PL
X-NONE
X-NONE

MicrosoftInternetExplorer4

Zimy w Montrealu się pożąda i wyczekuje się jej z utęsknieniem. Pierwsze ochłodzenie przychodzi podobnie jak w Polsce – listopadem. Święta ze śniegiem też nie są zasadą. W sumie można powiedzieć, że do stycznia przyroda czyni mniej lub bardziej udane próby generalne przed przyjazdem Królowej. Po nowym roku wszystko jest gotowe. A obecność monarchini rozpoznaje się pierwszym prawdziwym mrozem.

W któryś styczniowy poniedziałek na moim oknie w przedpokoju pojawił się lodowaty pejzaż. W kuchni przy lufciku od drzwi na balkon zebrała się gruba warstwa lodu wewnątrz mieszkania. Królowa musiała przed chwilą przemaszerować koło mojego domu zostawiając za sobą – 27 stopni na zewnątrz. Taka zima ma w sobie magię. Otwierając drzwi wypuszcza się z domu kłęby pary. Mróz ścina również oddech, a jego wydech zastyga warstwą lodu na okularach w ciągu trzech minut. Mróz trzeszczy pod butami i ryczy pod kołami samochodów. Każdy odkryty skrawek skóry po 10 minutach spaceru zaczyna szczypać napastliwie. Nosy i policzki błyszczą czerwonością. Wszystko zostaje ścięte, jakby zagipsowane.

Prawdziwa radość zaczyna się dopiero, kiedy przychodzi oberwanie śnieżnej chmury. Na skutą krainę spadają tony śniegu. Nie ma to nic wspólnego z pruszeniem. Pruszyć to mogło sobie w grudniu. Teraz wiatr przetacza przez ulice śnieżne fale. Tak jak błękit morza zlewa się z niebem podczas sztormu, tak teraz tutaj wszystko ogarnia biel. Kto nie musi nie wychodzi z domu. W zależności od humoru Królowej wszystko trwa jedną lub kilka dób. Krajobraz po nawałnicy jest zachwycający. Wszystko pokrywa falująca warstwa świeżego i puszystego śniegu. Żadnych ostrych konturów.

 

Tylko z moich pięciu schodów przed wejściem do domu, dwóch metrów kwadratowych chodnika i kawalątka ganka usypałem blisko dwa metry własnej zaspy. To trochę przybliża ogrom pracy jaki trzeba wykonać odśnieżając ulice Montrealu. Sprzęt do odśnieżania jest niesamowity. Specjalnej konstrukcji koparki z kołami skręconymi przeciwstawnie do skętu pługu, który jest umieszczony centralnie pod maszyną. Ogromne ciężarówki z pochłaniaczami śniegu. Jeszcze większe do ich transportu. Śnieg wywozi się całkowicie tylko z centrum. U nas na Verdun połowicznie. Część zebranej drogowej zmarzliny jest mielona i powrotnie trafia na ulicę. Zostaje na koniec rozwalcowana tą samą maszyną. Chodniki odgarniają szybkie i mocne łaziki na gąsienicach, zostawiając za sobą czarne kamykami. Te prosta antypoślizgowa profilaktyka jest zmorą Montrealu. Przenosi się do mieszkania kilogramami.

Właściciele samochodów oprócz obowiązkowej gaśnicy i apteczki mają ze sobą obowiązkową łopatę, której nie zostawia się w aucie. Ogromne pługi blokują samochód od strony ulicy, a łaziki zakleszczają je od strony chodnika. Samochód wkopany jest w zaspę minimum do poziomu kół – czyli prawie do połowy. Dodatkowo każdy z samochodów po nawałnicy przykryty jest kilkudziesięciu centymetrową warstwą śniegu. Miejsca parkingowe po uwolnionych czterośladach wyglądają na mojej ulicy jak ogromne śnieżne jary.

Zima to głównie zabawa. W każdym parku funkcjonuje obowiązkowo lodowisko. Konstruowane są specjalne tory ślizgowe. W każdy weekend zimy, miasto oferuje zimową imprezę. Spacerując któregoś weekendu w okolicy starego portu skusiliśmy się z Sergio na bilety Igloo Fest. Nie mieliśmy pojęcia co to za impreza i bardzo zaskoczył nas widok wielkiej DJ-skiej sceny. Okazało się, że trafiliśmy na imprezę plenerową przy -18. Wypiliśmy po kieliszku trunku przy barze zbudowanym z lodu i … nie było nic lepszego do roboty jak poskakać w rytm kubańskich rytmów wśród setek ludzi w czapach, kombinezonach i rękawicach. W końcu było tak gorąco, że poszliśmy ostygnąć przy ognisku. Mogliśmy też poleżeć na poduchach osłoniętych lodowymi ścianami.

W tym roku ślizgałem się na oponach w Parku Mount Royal z moją klasą od francuskiego. Wziąłem kurs śnieżnego aerobiku. To był wyczyn przy jakiś – 25. W następny weekend chcę zaliczyć największą oponową górę w Parku Jean Drapeau. Mam nadzieję, że starczy czasu na biegówki i odświeżenie umiejętności łyżwiarskich. W tym roku chcę też sfotografować wszystkie śnieżne figury i jeszcze zjeść lizaka z syropu klonowego wylewanego na śnieg i … Do klasyki należą oczywiście spacery nad rzeką, które po ostatnich mrozach pewnie zmienią się na spacery po rzece.

 

Pięknie wyróżnił najważniejszy sezon prowincji urodzony w mieście Quebec poeta Gilles Vigneault – Mój kraj to nie kraj, to Zima. Wiersz w 1965 roku wyśpiewała Monique Leyrac i wygrała Międzynarodowy Festiwal Piosenki w Sopocie.

 

 

 

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code