Medytacje szarodzienne p.t. KOGO SZUKACIE?

Jakiś czas temu ktoś zmierzył mnie uważnym wzrokiem. To ktoś, kto mnie zna dość długo i dość dobrze. Nie wiem po co i dlaczego, ale pewnego dnia zastanowił się nad moimi wszystkimi aktywnościami. Nad koncentracją tylu przygód w tak krótkim jeszcze życiu, nad osiągnięciami i rodzajem siły jakiej używam do przetrwania w sytuacjach porażki. Pomyślał o rodzaju moich studiów, o zawodowych przygodach, których teolog raczej nie powinien mieć. Myślał o ilości osób jakie mam pod opieką jako mama, nauczyciel, animator, i o zwariowanych losach moich – poszukiwacza guza psychologicznego (czyt. trudne rozmowy z trudnymi ludźmi w trudnym terenie). I powiedział: „Podaj mi nazwisko swojego dilera. Ja też chcę to brać.”

Roześmialiśmy się wesoło. Od razu wiedziałam jakie to nazwisko. Jak ma na imię. Kim Jest. I gdzie Go znaleźć. Tak się składa, że wiele osób Go szuka. A dwa dni temu wróciłam z rekolekcji pod tytułem „Kogo szukacie?”. Stąd temat mojej refleksji.

Rekolekcje wielkopostne to zawsze czas niezwykły. Zdarza mi się czasem organizować takie wydarzenia. Z racji zawodu, ale też i z racji, iż lubię to robić i mam do tego talent.

Trzeba zadzwonić w kilka miejsc: znaleźć nocleg, zapewnić grupie wyżywienie, jakieś w miarę dobre warunki pobytu. Trzeba stworzyć dobre informacje o tym gdzie, kto i z kim jedzie. Trzeba ustalić program, porozmawiać z księdzem lub czekać, aż się odezwie lub czekać, aż coś zleci do zrobienia Poustalać z opiekunami i animatorami grup, czym mają się zajmować. Pilnować potem przebiegu podróży, zajęć, zająć się szybko zmianami, które na pewno się zdarzą. Trzeba zająć się logistyką. I nie przeszkadzać za bardzo w tym wszystkim nikomu.

Bywa, że organizator rekolekcji często nie ma czasu na to, by przeżyć coś głębiej. To czasami taka Marta z ewangelicznej sceny Łk 10,38-42. Maria siedzi u stóp Pana i słucha, a Marta się krząta. Dba o to, by niczego nie zabrakło, biega po kuchni, zagląda do garnków, sprząta, robi listę zakupów, sprawdza czy wszystko jest na miejscu, żeby gościom nic nie zabrakło. Taka jej rola.

Tym razem było inaczej. Postanowiłam głównie z „moim dilerem” się dogadać. Bo szczerze mówiąc wszystko od początku było dla mnie zbyt trudne. Każdy przyszły element tego zdarzenia budził lęk i poczucie, że nic nie wiem, nic nie rozumiem i wszystko jest jedną wielką niewiadomą. Nawet w "tu i teraz" nie wiedziałam, na czym się oprzeć.

Oddałam więc ster Temu, kto naprawdę rządzi na każdych rekolekcjach. Załatwiłam niezbędne formalności – miejsce, jedzonko, wstępny plan, kilka rozmów z ojcem rekolekcjonistą. Podobno jakimś znanym dominikaninem, ktoś mi go przysłał, nie ja go wybrałam. Wiecie, wszyscy mdleją na dźwięk jego nazwiska, "oooch i aaach…" , "wiesz kto to jeeeeeeest?" Ale ja jakoś nie znałam i nie miałam za bardzo czasu szperać w googlach, kto zacz. Myślałam, skoro taki znany i super to wie co robić. Dominikanie zazwyczaj wiedzą, co robić, więc w chwili najgorszego w głowie mętliku powiedziałam: dobra, odpuszczam, bo i tak nie dam rady wszystkiego kontrolować.

I usiadłam sobie u Jego stóp, słuchałam co mówi Jezus.

Postanowiłam też z okazji rekolekcji, iż nie ulegnę nerwom i spróbuję skorzystać maksymalnie z możliwości modlitwy adoracyjnej. Usiądę przy Nim i pozwolę, by On to poprowadził.

Owszem sporo się nabiegałam po piętrach, między ludźmi i to nieźle zdenerwowanymi czasem. A bo jedzenie nie takie, jak się spodziewali, a bo wegetarianie nie mają osobnych talerzyków, a tylko trzy sprawne prysznice na 56 osób, a bo dziewczyny osobno niż chłopcy, a bo nie wiadomo czy sprzęt do obejrzenia filmu jest, a nie ma papieru, kredki, pisaka, Biblia zginęła, a bo ktoś się zbuntował i nie pójdzie tam, gdzie powinien, a bo grafik się rozpełzł, a bo ktoś tam czegoś tam nie zrozumiał i się zrobiła z tego jakaś „spinka”. Jak zwykle.

Ksiądz okazał się kimś, kto rozumiał, o co chodzi, profesjonalista. Dobrze mówił, od razu złapał kontakt z młodzieżą. Grał na gitarze, śpiewał głosem, którego dawno nie słyszałam. Określam tę barwę głosu „zaznajomiony z adoracją cierpiącego Boga, głęboka i spokojna czułość”. Nadal nie wiedziałam, z kim pracuję. Coś mi tam jego nazwisko mówiło, ale nie bardzo mogłam skojarzyć co. Nie miałam czasu i chyba ochoty też grzebać w Sieci i go śledzić. Ot zdałam się na zwykłą relację z fajnym, szczerym kapłanem. Słychać, że mądry, że ma doświadczenie. Starałam się nie wchodzić mu w drogę. Czułam się bezpiecznie w jego spokojnej obecności.

Właśnie spokój był głównym motywem tych dni. Adoracja Chrystusa w tym pomogła.

Nazwisko mojego dilera – Jezus Chrystus. Rodzaj dopalacza (kiepska metafora, wiem): przemieniająca moc Eucharystii, i chęć plus możliwość skupienia się na Nim w adoracji.

Zazwyczaj niemal codziennie muszę wcześnie wstawać. W domu mam piatkę dzieci do wyprawienia do przedszkola i do szkoły. I sama idę też do różnych miejsc pracy, w różne dni, w różnych porach. W weekend też maluchy nie dają poleżeć dłużej. I zazwyczaj nie mam siły rano wstać. Na rekolekcjach pracowałam całą dobę służąc kilkudziesięciu osobom wszelka pomocą. I nie miałam najmniejszego problemu z tym, żeby wstać dużo wcześniej niż zwykle czyli około 5.30, by skorzystać spokojnie z łazienki, a potem w pustej kaplicy pobyć trochę z Jezusem na modlitwie.

Zwykle wieczorem padam na twarz około 21.00. Na rekolekcjach codziennie odbywała się adoracja, kończyła się około 22.00. Potem jeszcze po serii spotkań z opiekunami grup (ustalanie co jutro, pomoc przy zaganianiu młodych do łóżek) miałam jeszcze czas i siłę na poczytanie, zrobienie i napisanie czegoś dla innych, spokojne przemyślenie dnia, zastanowienie się co dalej z moim życiem. Rano wstawałam bez zmęczenia.

Nazywam to trybem zakonnym. Czasem udaje mi się to zrobić. Ostatnio udało mi się kilka lat temu.

Cuda się dzieją, kiedy na chwilę dłuższą niż zwykle zatrzymam się przy Jezusie.

Kiedy Ojciec rekolekcjonista podczas Mszy Św. na zakończenie powiedział: i to już koniec (ja miałam wtedy wyjść podziękować kapłanowi i wszystkim opiekunom) – nagle spadło na mnie tak totalne zmęczenie, że nie mogłam wstać. Niemoc. Ojciec rekolekcjonista musiał mnie zawołać.

„To już koniec. Czy ktoś chce jeszcze coś powiedzieć?”

A ja nie mam pojęcia, co ja mam powiedzieć, mimo że wszystko wcześniej przemyślałam i przygotowałam. No dobra, myślę, idę, ale Ty Jezu mów za mnie, bo ja nie wiem, co mam zrobić teraz.

Nie wiem, co powiedziałam Księdzu i potem nauczycielom, nie pamiętam. Rozdałam, co miałam rozdać, podziękowałam. Czułam radość ludzi zebranych dookoła. Ale w sobie nie bardzo coś czułam. Totalna pustka. I wszechogarniający spokój. I On tam w środku, całkiem uśmiechnięty na tym swoim krzyżu.

Potem wszyscy zaśpiewaliśmy pieśń na wyjście. Zazwyczaj gimnazjaliści uciekali z kaplicy zanim skończyłam śpiewać tę ostatnią pieśń. Teraz stali – już po zakończeniu pieśni – i nic. Stali i czekali na coś.

Zażartowałam sobie: a co wam się stało, że nie chcecie wyjść z kaplicy? Robimy jeszcze jedną Mszę?

Roześmiali się, ktoś powiedział, że nie chce wyjeżdżać z rekolekcji, ze szkoda wracać do domu. Pewnie nie wszyscy to podzielali, ale naprawdę wszyscy chwilę dłużej niż zwykle zostali w tej kaplicy.

To było dla mnie przedziwne doświadczenie. On naprawdę podniósł mnie i pomógł iść do samego końca. I dodał ekstra prezent w postaci takiej mocnej końcówki.

Myślę, że Jego żywa obecność, Jego wola, którą akceptujemy, powodują największe cuda w naszym życiu. Mimo, że byłam odpowiedzialna za wiele rzeczy, za zbyt wiele rzeczy, udało mi się też głęboko przeżyć te rekolekcje, a nie tylko zorganizować event z Jezusem. Spotkać się z Nim jak Maria, u Jego stóp.

Dziękuję ci Jezu za to. To było zaskakujące i niezwykłe. Nigdy się chyba nie przyzwyczaję do Twoich numerów J

P.S. A najlepszy numer to … poczytałam wreszcie, kto to jest ten ojciec Wojciech Jędrzejewski. Już wiem skąd kojarzę nazwisko, czytam czasem jego komentarze do Pisma Św. Korzystam z czytań na mateusz.pl, kiedy modlę się metodą Namiotu Spotkania lub Lectio divina.

Dobrze, że nie wiedziałam kim jest oprócz tego, że porządny ksiądz i zwykły człowiek. Bałabym się odezwać. 😉

 

Komentarz

  1. zk-atolik

    Kogo szukacie, a kogo zwykle znajdujecie i…..

    Pani Jolanto
     
    Szczególnie dziękuję za afirmację na forum Tezeusza misji, w tym owoców tj. rekolekcji i homilii o. Wojciecha Jedrzejewskiego, które są natchnione Duchem Świętym, a przez to m.in. wiarygodne, budujące, ubogacające i szukającym Jego godne polecenia.
     Natomiast Pani tytułowe pytanie proponuję rozszerzyć:
    • Kogo szukacie, a kogo zwykle znajdujecie i najczęściej słuchacie/czytacie?…..

    A to dlatego, źe wielu z nas chyba nie zawsze dostatecznie weryfikuje, a przez to bezrefleksyjnie przyjmuje oferowane treści, oraz inne przekazy np: w TV lub YT i zamiast poznawać, oraz odnajdywać Jego, conajmniej marnotrawi dany im czas.  

    Szczęść Boźe!

     

     
    Odpowiedz

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code