Medytacje szarodzienne o śmierci w biegu

1024×768

Normal
0

21

false
false
false

PL
X-NONE
X-NONE

MicrosoftInternetExplorer4

/* Style Definitions */
table.MsoNormalTable
{mso-style-name:Standardowy;
mso-tstyle-rowband-size:0;
mso-tstyle-colband-size:0;
mso-style-noshow:yes;
mso-style-priority:99;
mso-style-qformat:yes;
mso-style-parent:””;
mso-padding-alt:0cm 5.4pt 0cm 5.4pt;
mso-para-margin:0cm;
mso-para-margin-bottom:.0001pt;
mso-pagination:widow-orphan;
font-size:11.0pt;
font-family:”Calibri”,”sans-serif”;
mso-ascii-font-family:Calibri;
mso-ascii-theme-font:minor-latin;
mso-fareast-font-family:”Times New Roman”;
mso-fareast-theme-font:minor-fareast;
mso-hansi-font-family:Calibri;
mso-hansi-theme-font:minor-latin;}

Dowiedziałam się dzisiaj o nagłej śmierci dawnego przyjaciela. Umarł wczoraj podczas biegu w maratonie. Zasłabł na ostatnim kilometrze. Mimo prób reanimacji nie zdołano go uratować. Krążenie krwi ustało. Miał 37 lat. Nie ma go. Silny, zdrowy, szczęśliwy człowiek. Zostawił rodzinę, dzieci, przyjaciół, zszokowanych bliskich i dalekich znajomych, którzy nie mogą uwierzyć: jak to się w ogóle mogło stać?

Kiedy go wspominam, wracam do bardzo odległego czasu. Ponad 20 lat wstecz. Był kolegą z zastępu harcerskiego, w którym zaczęła się na poważnie moja przygoda z harcerstwem. Miałam 17 lat. Kiedy człowiek jest tak młody, nawiązuje wiele gorących serdecznych przyjaźni, które przy odrobinie szczęścia mogą przetrwać całe życie.

Niektóre jednak się urywają ze względu na okoliczności w jakich ludzie wzajemnie się poznają lub rozstają. Czasem rozstania są zwyczajne, bo życie nas niesie na falach zdarzeń w różne strony. Ale niestety czasem pożegnania bywają trudne, niedokończone na zawsze i przez to bolesne. Tak bolesne, że pamięć o nich potrafi doskwierać całe życie.

Może dlatego – mimo, że nie widziałam go tyle lat, dziś na wieść o jego śmierci poczułam się jakbym straciła członka najbliższej rodziny. Pamiętam moment, kiedy go widziałam po raz ostatni. Byłam na studiach, wróciłam na wakacje do domu rodzinnego. Wieczór był już późny. Siedziałam sobie na parapecie otwartego okna i parzyłam w noc. W pokoju za zasłoną spali znajomi ze studiów, których przywiozłam ze sobą z daleka. Nagle zobaczyłam, że ulicą idzie grupa chłopaków. Jeden z nich podbiegł do płotu, przeskoczył i po chwili był przy mnie. To był on. Nie widziałam go od kilku lat. W zasadzie nie utrzymywaliśmy ze sobą kontaktów. Z racji na rodzaj rozstania drogi się rozeszły.

Zapytał: co robisz? A nie: co słychać? I potem po kilku dość ważnych wtedy dla mnie zdaniach, które mnie lekko zszokowały aktualnością emocji, zapytał: idziesz ze mną? Wtedy zrozumiałam, że pewne relacje na zawsze pozostają świeże i niezmienne, choćby je przywaliło sto tysięcy ton nieporozumień i niedomówień czy też szmat czasu. Wyprodukowałam wtedy wiedziona zdrowym rozsądkiem jakąś miłą asertywną odpowiedź odmowną, iż mam gości i nie mogę, bo coś tam. Ale pamiętam jak dziś, że naprawdę miałam ochotę po prostu zejść z parapetu do ogrodu i pobiec za nim w nieznane. Ryzykując nawet śmiertelne obrażenie się moich ówczesnych przyjaciół, no i rodziców.

Wtedy powiedział: aha, to cześć! I podbiegł do płotu, przewracając się przy skoku na chodnik. Potknął się. Przestraszyłam się i wyskoczyłam z okna, żeby zobaczyć, czy nic mu nie jest. Coś tam wesoło odkrzyknął, uścisnął mnie przechylając się przez płot i pobiegł dalej.

To było jakieś 17 lat temu chyba… o ile mnie pamięć nie myli. W zeszłym tygodniu przeglądałam stare zdjęcia, m.in. z czasów drużynowych. Tak jakoś wypadły z szafki podczas poszukiwania materiałów na jakieś zajęcia.

Dziś dowiaduję się, że zmarł. I to w biegu. Czas się zatrzymał na chwilę, wróciły pewne pytania o przeszłość, o znaczenie przyjaźni, starych zakurzonych wspomnień o ludziach, z którymi nie widziałam się od wielu wielu lat.

Pomyślałam też jeszcze jedno. On na pewno nie spodziewał się, że rozpoczynając 10 kilometrowy bieg po drogach Szczecinka na mecie spotka samego Boga. Nie sądzę, by wiedział, że na 10tym kilometrze osiągnie kres swego życia. Może planował potem triumfalną kawę z żoną, wyjście na lody z dziećmi, spotkanie w rodzinnym gronie, z przyjaciółmi. Pogoda pewnie była piękna, słońce zapowiadało dobry dzień.

Pomyślałam, że może to samo zdarzyć się każdemu, dokładnie każdemu z nas. W jednej chwili mamy kontrolę nad naszym życiem, wydaje nam się, że wszystko jest zaplanowane, dokładnie zorganizowane. W następnej już stoimy na progu wieczności patrząc w oczy Bogu, który nas wezwał kiedy zechciał.

Jego śmierć mnie zadziwia, szokuje, ale nie smuci. Przywołuje wspomnienia.

Skłoniła do zadzwonienia do osób, z którymi dawno nie miałam kontaktu. Wybaczyłam komuś, kto być może na to czekał. I postanowiłam nigdy nie tracić czasu na zastanawianie się, czy kogoś poprosić o przebaczenie teraz czy może za kilka dni, za parę lat… Z nim już o tym nie pogadam. Może kiedyś spotkamy się w wieczności. Teraz muszę żyć z pytaniami bez odpowiedzi.

Myślę, że Bóg go teraz przytula, pociesza jego rodzinę przywołując najlepsze wspomnienia o nim. Myślę, że jego śmierć nie jest bezsensownym wypadkiem, że to nie to o to chodzi. Może ktoś się na niego zezłościł, że pobiegł i nie ukończył biegu tak jak powinien – na mecie wśród okrzyków radości najbliższych osób. Ale każde odejście człowieka z tego łez padołu powoduje też pozytywne skutki. Być może dopiero teraz niektórzy z nas, którzy go znali i pamiętają, zastanowią się nad ulotnością chwili jaką jest nasze życie. Może weźmiemy telefon i zadzwonimy do dawnych przyjaciół, może kogoś spotkamy, poznamy, przeprosimy zawczasu. Żeby nie było za późno, kiedy już większość tych, którym mamy coś ważnego do powiedzenia znajdzie się już po tamtej stronie rzeczywistości.

Banalna i sprawdzona myśl ks. Twardowskiego „spieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą” dziś nabrała dla mnie nowego znaczenia. Moi bliscy, przyjaciele, znajomi, ludzie, których czasem mijam bez słowa i reakcji – w każdej chwili mogą odejść. Nagle, bez przyczyny, ot tak…

Dlaczego nie mówię im codziennie, że ich kocham, że cenię. Albo że uwielbiam czyjś zapach, że podziwiam kogoś za to kim jest, że nie mogę przestać słuchać jak mówi, czytać jak pisze, patrzeć jak wygląda? Dlaczego nie robię tak prostych rzeczy? Dbam o wizerunek? Lekceważę samą siebie, swoje serce czy może innych? A może po prostu mi się nie chce…? Bo ktoś może zareagować odtrąceniem, odmową kontaktu, brakiem reakcji? Nie dowiem się, póki nie spróbuję.

Odkładanie powiedzenia komuś ważnych słów na tzw. "później, potem, kiedyś" może się skończyć tym, że nigdy nie odbędzie się żadne prawdziwe spotkanie z drugą osobą.

Jezus niejednokrotnie mówił do uczniów: czuwajcie, módlcie się, bo nie znacie dnia i godziny kiedy Pan do was powróci. Kiedy was wezwie i poprosi o rachunek z życia, może się okazać, że zostawiliśmy za sobą za dużo niewypowiedzianych słów.

Śmierć dawnego przyjaciela, który powoli przez wszystkie te lata stał się dawnym wspomnieniem, przypomniała mi o tym, jak cenny jest stan nieusannego czuwania w codzienności pełnej biegu. Warto czasem zatrzymać się, rozejrzeć, zrobić coś dla innych, dla siebie. Żyć nieco uważniej. Żyć głębiej.

Maćku, dedykuję Ci piosenki, które niech Cię prowadzą na drugi brzeg. Jedna z racji na czar wspomnień, druga dla zasady. Niech Cię Pan prowadzi do światłości wiecznej. A my pamiętajmy, że Wieczność jest tuż za rogiem…

Powiedz dokąd znów wędrujesz? SDM

Zabierzesz mnie na Drugi Brzeg Arka Noego

Do zobaczenia!

 

 

 

 

 

 

 

Komentarze

  1. zk-atolik

    Niespodziewana i nagła śmierć!

    Dziękuję za wyjątkowo refleksyjny i wzruszający tekst, oraz proszę przyjąć wyrazy współczucia z powodu wiadomości o śmierci przyjaciela.

    Ponieważ zdrowego człowieka nagła śmierć zwykle nie jest bez przyczyny, ani nie jest to odosobniony przypadek, że akurat w okolicznościach ekstremalnych, bądź podobnych natychmiastowa interwencja i pomoc medyczna jest wymagana, a okazuje się………….. 

    Dlatego chyba nie tylko zasadna, lecz również intrygująca wydaje się odpowiedź na pytanie: Jak to się mogło stać?…….

    Szczęść Boże!

     

     
    Odpowiedz
  2. arturah

    Rozważanie

    Znalazłem dziś ciekawy werset w Brewiarzu . W modlitwie popołudniowej .

    oto on

    LG tom II: Wtorek IV OW, str. 610;

    Kol 3, 1-2

    Jeśliście razem z Chrystusem powstali z martwych, szukajcie tego, co jest w górze, gdzie przebywa Chrystus zasiadając po prawicy Boga. Dążcie do tego, co w górze, nie do tego, co na ziemi.

     

    Najbardziej zaciekawił mnie czas przeszły dokonany. Jeśliście razem z Chrystusem powstali z martwych….

     
    Odpowiedz
  3. jorlanda

    Jeśliście zmartwychwstali…

    … i właśnie dlatego Arturze nie czuję smutku. Nadzieja i coś jeszcze pokazują mi sens tej sytuacji. Tym bardziej, że chrześcijańskie podejście do śmierci nie powinno zawierać rozpaczy. Oczywiście smucimy się śmiercią bliskich nam ludzi, ale tak naprawdę jest to smutek wypływający z naszej tęsknoty za kimś. Z uświadomienia sobie, że może mogliśmy jeszcze coś tej osobie powiedzieć, coś dla niej zrobić, a teraz nieodwracalnie i ostatecznie już nie możemy…

    Śmierć jest bramą. Pytanie co za nią znajdziemy i jak odpowiemy na pytanie: idziesz ze Mną?

    Asertywnie się wymigamy udając, że nie było pytania? Czy podamy rękę Chrystusowi i damy się oczyścić, wprowadzić w życie po śmierci… niektórzy doświadczaja tego już tutaj i teraz.

    Dzięki Art za tę refleksję.

    J.

     
    Odpowiedz

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code