Kaganek oświaty i słomiany ogień

Wakacje się skończyły. Czas do szkoły. Mały Jasio pojdzie do niej z wielkim zapałem, ale jeśli zrobi to w Polsce, na pewno osiągnie gorsze wyniki w nauce niż jego koledzy z Korei Płd., Singapuru, Kanady, USA i większości krajów europejskich. Nasz polski Jasio okaże się niekiedy lepszy od nich w niektórych konkursach wiedzy o świecie współczesnym, ale statystyczny, uśredniony polski Jasio na pewno wypadnie od nich gorzej w każdej próbie praktycznego zastosowania wiedzy zdobytej w szkole. Z prowadzonych od wielu lat badań porównawczych młodzieży PISA wynika, że polski Jasio słabiej niż jego koledzy radzi sobie tekstem, zarówno z jego pisaniem, jak i z rozumieniem tekstów cudzych, gorzej idzie mu aplikowanie prostych działań matematycznych do życiowych zadań, a nad rozwiązaniem konkretnych problemów, jakie stwarza nasz materialny świat, zastanawia się nieskończenie długo [por. www.pisa.oecd.org]. Kiedy w końcu dorośnie, znajdzie wiele powodów, aby zostać bezrobotnym.

Przyczyn tego stanu rzeczy jest kilka. Pierwszym są nauczyciele lub może raczej nauczycielki naszego Jasia. Polska szkoła jak rzadko która na świecie jest zdominowana przez pierwiastek żeński, który ponadto prawie w 100 proc. wyedukował się do kształcenia naszego Jasia w krajowym monopolu nauczycielskim, jakim są odziedziczone po dawnym reżymie akademie pedagogiczne. Duża ilość kobiet w szkole najprawdopodobniej wcale nie kłopocze naszego Jasia, powinna jednak zmartwić tych, którzy zarządzają polską oświatą, wiedzą oni bowiem, że brak dorosłych mężczyzn-wychowawców w szkole sprawia, nie tylko wychowanie polskiego Jasia, ale także wychowanie polskiej Małgosi staje się wyjątkowo trudne. Nie chodzi tu wyłącznie o brak tzw. silnej męskiej ręki, a więc stanowczości, tak potrzebnej w rozwiązywaniu problemów z dyscypliną szkolną, ale o brak poważniejszy, a mianowicie o brak czytelnego męskiego wzroca osobowego w procesie wychowawczym, którego żeńskie imitacje nie są w stanie zastąpić. Wychowywany w lekko sfeminizowanej atmosferze Jasio dość łatwo dojdzie do wniosku, że lepiej się nie wychylać. Skoro w szkole słyszy najczęściej: ?Przypomnij sobie?, a prawie nigdy: ?Zaryzykuj i pomyśl?, to on chętnie uda się na emigrację wewnętrzną. Słabe wyniki szkolne chłopców w Polsce są poniekąd tego przejawem.

W tym kontekście wprowadzenie do polskich szkół w nauczania religii na początku lat 90. nabiera nowego sensu. Niezależnie bowiem do wszystkich kontrowersji związanych z tym faktem, sama obecność księży katechetów, a więc mężczyzn, których specyficzny, misyjny styl życia domaga się od nich samych i od otoczenia ciągłego uzasadniania, ma niebagatelny i zdecydowanie pozytywny wpływ na atmosferę wychowawczą w polskiej szkole.

Innym, znacznie ważniejszym problem polskiej szkoły jest brak rzetelnych instrumentów oceny jakości kształcenia. W chwili obecnej tylko ezgamin gimnaznajny oraz nowa matura pozwalają na ocenę osiągnięć szkolnych pojedynczego ucznia i pojedynczej szkoły na tle całego kraju. Są to jednak instrumenty dalece niewystarczające. Po pierwsze, dlatego, że stosujemy zaledwie od kilku lat, a po drugie, dlatego, że obejmują one tylko wybrane parametry procesu szkolnego. Tymczasem bez rzetelnej oceny jakości kształcenia skorelowanie indywidualnego wysiłku nauczycieli i uczniów z rzeczywistymi osiągnięcami w dziedzinie zdobywania wiedzy, ale także z mechanizami rynkowymi i, co najważniejsze, z motywajcą społeczną, a więc tą, która odwołuje się do powszechnego przekonania, staje się wyjątkowo trudne. Okazjonalne apele władz oświatowych o wzmacnianie ducha patriotyzmu zawsze pozostaną nieskuteczne i nietrwałe jak słomiany ogień, jeśli wpierw nauczyciele, rodzice i sami uczniowie nie przekonają się czarno na białym, że każdy uczeń, który dobrze zna historię, angażuje się społecznie lub wygrywa konkursy, jednym słowem, każdy uczeń, który dobrze organizuje swój czas, a zarazem potrafi współpracować i konkruować z innymi, na pewno osiąga lepsze wyniki w nauce, łatwiej zdaje na studia i zdobywa ciekawszą pracę. Bez rzetelnych, kompleksowych i wieloaspektowych ocen jakości kształcenia dzieci i młodzieży powiązanie wszystkich tych elementów staje się wyjątkowo trudne. Skorumpowany nauczyciel wciąż może wmawiać rodzicom, że dobre korepetycje załatwią wszystko, ponieważ rodzice wciąż nie są w stanie powiedzieć kto, gdzie, w jaki sposób i w jakim czasie jest w stanie dostarczyć rzetelnej wiedzy ich dzieciom, które posiadają takie, a nie inne predyspozycje. Jeśli ich dzieci są wyjątkowo zdolne, mogą posłużyć się rankingami szkół średnich, sporządzanymi w oparciu o liczbę promocji maturalnych i wygranych olimpiad. Jeśli jednak ich dzieci nie są geniuszami, a tak bywa częściej, pozostaje im tylko intuicja.

Katolicka nauka społeczna opisując rzeczywistość społeczną posługuje się takimi pojęciami jak personalizm, sprawiedliwość i dobro wspólne. Dla małego Jasia są to pojęcia trudne i mało interesujące. Nasz Jasio wie jednak dobrze, że nie tylko szkoła, ale nawet zabawa, która nie angażuje go w 100 procentach, nie stawia mu wymagań i nie zmusza do wysiłku, nie daje mu także żadnej satysfakcji. Na progu nowego roku szkolnego życzmy zatem naszym Jasiom i Małgosiom 100 procent satysfakcji w szkole, a wszystkim odpowiedzialnym za polską szkołę, a więc przede wszytkim rodzicom, życzmy jasnej wizji dobra wspólnego, którym jest rzeczywiste dobro ich własnych dzieci.

Krzysztof Mądel SJ
Dla magazynu ?Widzialne i niewidzialne? w Radiu Kraków, niedziela, 10 września 2006, godz. 11.30.

 

9 Comments

  1. Anonim

    Świetne spostrzeżenia –

    Świetne spostrzeżenia – polska szkoła to rezerwat feministek bez szans na obecność mężczyzn, którzy niczym mamuty w szkole państwowej wyginęli. Kto chce pracować za 175o zł po 15 latach użerania się z niewydolnymi rodzicami. Szkoła II RP to wzór normalności dla nas dzisiejszych nauczycieli.

     
    Odpowiedz
  2. Anonim

    Tak,tak obecność księży

    Tak,tak obecność księży baaardzo służy polskiej szkole, szczególnie tych,którzy “olewają”-mówiąc uczniowskim językiem-swoje zajęcia szkolne.Są nieobowiązkowi i tylko patrzą, jak by tu wymigać się od lekcji.Mam tego naoczny przykład w mojej szkole.

     
    Odpowiedz
  3. Anonim

    W interesującym i

    W interesującym i niebanalnym tekście Ojciec Mądel zauważa, że (…)”sama obecność księży katechetów (…)ma niebagatelny i zdecydowanie pozytywny wpływ na atmosferę wychowawczą w polskiej szkole”. Tak, autor ma zapewne rację, ale mnie zabrakło rozwinięcia zagadnienia, a jaki to wpływ księża katecheci mają na to, co się dzieje z ich uczniami (rzecz jasna i uczennicami) P O szkole?
    Jaki wpływ na życie młodzieży wywiera wiedza zdobyta na religii? Były chyba robione w tym zakresie jakieś badania, opublikowano chyba gdzieś ich wyniki? Chętnie bym się z nimi zapoznał? Bo wprowadzającym do szkół polskich nauczanie religii chodziło chyba o to, żeby uczyniła ona uczniów lepszymi, bardziej prawymi ludźmi, kierującymi się w życiu nauką kościoła, ze szczególnym uwzględnieniem nauczania Jana Pawła II. I co udało się, albo idzie chociaż ku lepszemu? Bo mnie, nieborakowi wydaje się, że nie (utwierdzają mnie w tym przekonaniu pomysły różne na poprawę szkoły – a więc i uczniów – ministra Giertycha, ale może ja się złośliwie czepiam?

     
    Odpowiedz
  4. Anonim

    Autor napisał odważny

    Autor napisał odważny tekst, w którym kapitalna uwaga o przefeminizowaniu szkoły jest godna najwyższej uwagi…
    Natomiast inne sprawy wymagałyby większego rozwinięcia, traktowane obcesowo, mogą być źle zrozumiane. Np. fakt, że polska szkoła jest zacofana w stosunku do amrykańskiej przestaje dziwić w szerszym kontekście, zważywszy, że Polska jest gospodarczo na pewno znacznie bardziej zacofana od Ameryki niż nasze szkoły od tamtejszych szkół…
    Ale jedno Autor, byc może z braku miejsca pominął milczeniem. Napisał był “Jeśli jednak ich dzieci nie są geniuszami, a tak bywa cześciej (…)”. Nie zgadzam się z tym zdaniem. Pomijając wyjatkowo upośledzone przypadki, to według mne cała reszta dzieci to autentyczni geniusze.
    Np. nauka języka obcego (jakim jest język własnych rodziców) trwa u wszystkich dzieci rekordowo krótko. Pokażcie mi dorosłego Einsteina, który potrafi to zrobic w czasie, w którym to robi znakomita wiekszość dzieci.
    To, jakie będzie dziecko w dorosłym życiu, zależy rzecz jasna od wielu czynników. kim sa rodzice, dziadkowie i kim byli ich wstępni (czynnik genetyczny), jakie są relacje domowe w rodzinie dziecka a nawet jakie były w okresie prenatalnym jego życia, jakie wzorce ma dziecko w rodzinie, czy rodzina jest pełna, czy jest wielopokoleniowa, czy mały człowiek rośnie w atmosferze miłosci, czy rodzice okazując swoja miłosć są dla dziecka rozsądnie wymagający, czy wspieraja jego zainteresowanie światem, czy uczą go jak się uczyć, czy też ograniczają się do tego co ma sięuczyc, słowem, czy pobudzaja jego inteligencję… Wiele jest czynników, w których rodzina odgrywa decydującą rolę. Napiszę nawet, że silna, mądra, odpowiedzialna rodzina, dobrze wychowująca dziecko, wiecej znaczy dla przyszłości kraju niż jego aktualne bogactwo materialne i ludzkie pokolenia, które przecież nie jest wieczne, ale jest przemijające. Jeżeli bedziemy mieli w Polsce rodziny żyjące mądrzej niż ich odpowiedniki w innych krajach, to za jakiś czas sytuacja w innych dziedzinach również odwróci się na naszą korzyść. Pytanie powstaje, czy my dorośli zdajemy sobie sprawę z faktu co znaczy wychowanie dziecka (i to juz właściwie od poczęcia) i jak bardzo opłaca się inwestycja w wychowanie. Własciwie wychowujac młode pokolenie, można nie martwić się o starość, niepotrzebne są domy starców i państwowe ZUS-y, Kraj może rychło popłynąć dosłownie mlekiem i miodem, ba możemy mieć mistrzów świata w obojetnej dziedzinie sportu (rodziny tych przyszłych mistrzów, po zakończonym trudzie wychowania dosłownie na koncie bankowym odczują materialną zależność, czy opłaciło się im dobre wychowanie człowieka). Za wychowanie odpowiadają jednak głównie rodzice, bo tam młodzi szlifują charakter i kształtują przyszłe dorosłe życie. W tym kontekście szkoła jest tylko dodatkiem. Dobrze byłoby, aby nie była kłopotliwym dodatkiem… jeszcze lepiej aby była dla młodego człowieka miejscem mądrej przygody a nie udręką przyprawiającą o mdłosci, np. ze strachu przed nauczycielem lub agresywnymi rówieśnikami. Natomiast zwalanie na młode pokolenie niepowodzenia wychowawczego i nauczycielskiego dorosłych jest po prostu unfair.
    To nie dzieci w większości są niezdolne, to dorośli nie potrafią ich najpierw wychować a potem wykształcić.

    Jerzy z Krakowa

     
    Odpowiedz
  5. KrzysztofMadel

    Dziękuję Wszystkim,

    Dziękuję Wszystkim, którzy zechcieli mój tekst skomentować i zapraszam do dalszej wymiany myśli.

    Do pana Jerzego z Krakowa: Użyłem złego skrótu myślowego (nie nie jest cytat z ministra koordynatora ds. służb). Pisząc o nie-geniuszach chcę powiedzieć tyko, że dziecko, które nie jest w stanie zaangażować się w pełni w ofertę edukacyjną szkoły (lub klasy) nastawionej na osiąganie maksymalnych efektów, może w takiej szkole paradoksalnie nauczyć się mniej niż w szkole, które lepiej odpowiadałyby jego możliwościom. A skoro tak, to posłanie dziecka do szkoły (lub klasy), w której zawsze będzie się czuć gorsze od innych mija się z celem. Właśnie dlatego, że, jak Pan pisze, wszystkie dzieci są geniuszami, znalezienie dla nich właściwego miejsca rozwoju nie jest takie proste. Dla jednaych wystarcy znaleć najepszego specjalistę od olimpiad przedmiotowych, ale dla wielu (większości) innych lepszy jest nauczyciel nie nastawiony na spektakularny sukces, ale raczej na rzetelną pracę u podstaw. Seminaria dla młodych matematyków na UJ prowadzi się w kilku odrębnych grupach wg stopnii zaawansowania studentów. Wszystkie poważne uczelnie na świecie to stosują. Piątka na dyplomie piątce nie równa, a skoro tak, to system oświatowy musi to uwzględniać w swojej strukturze, a nie tylko w swoich przejawach charyzmatycznych.
    Dobre rankingi jakości kształcenia (musi ich być wiele i muszą one ze sobą konkurować) są w stnaie wydobyć wiele niepowtarzalnych jakości poszczególnych szkół i poszczególnych nauczycieli. Niektóre z tych jakości można zebrać na wspólnym wykresie jakości, a wiele, najprawdopodobniej większość innych już nie. Ale dopiero tylko w takiej sytuacji w pełnie zrozumiały stanie się np. sukces danego ucznia w światowej olimpiadzie informatycznej. Jeśli wygrał tylko on, to o systemie edukacyjnym danego kraju wciąż nic nie wiemy. Dopiero poznanie losów naukowych wszystkich kolegów i koleżanek tego ucznia da nam obraz pełny. Wielu z nich okaże się geniuszami w innych dziedzinach, a wielu objawi swój genisz w dziedzinach, których proces szkolny w ogóle nie ujmuje.
    Krzysztof Mądel SJ

     
    Odpowiedz
  6. KrzysztofMadel

    Do mMam i do Nemo:

    Do mMam i do Nemo: Oczywiście, że pojedynczy księża katecheci lub mężczyźni-nauczyciele mogą być marnym wzorcem męskim, no ale my tu nie zastanawiamy się nad przypadkami osobniczymi, tylko nad zjawiskami w skali gatunkowej. Jeśliby jednak nawet w skali kraju wszyscy mężczyźni w szkole wypadali blado na tle pań nauczycielek, to dowodziłoby to jedynie tego, że w szkole dzieje się źle od wielu pokoleń. Zaznaczam, że w całym tym dociekaniu nie chodzi mi antagonizownie płci, ale wyłącznie uwypuklenie faktu, że płeć łączy się z pewnym zespołem cech, których niedobór w skali społecznej należy uznać za sprawę poważną.
    Kiedyś na pielgrzymce trzy panie zadały mi jakieś trudne pytanie, którego treści nie pamiętam. Pamiętam jednak dalszy ciąg rozmowy:
    — Gdzie panie pracują, że panie o takie rzeczy pytają?
    — Niech nam ksiądz popatrzy w oczy, to się ksiądz dowie.
    Spojrzałem na nie uważnie i mówię:
    — Coś mi się wydaje, że panie są nauczycielkami.
    — O, po czym ksiądz to poznał?!
    — Po tym, jak panie patrzą.
    — No i jak?
    — Jak krokodyl na ofiarę. Ofiara wie, że nie powinna się ruszać.
    Było sporo śmiechu, ale sprawa jest poważna. W klasie, w której nie można wytworzyć atmosfery współpracy, potrzebny jest “lekki szantaż lustracyjy” ze strony nauczyciela, bo w przeciwnym razie ów nauczyciel zginie. Nauczyciel, który nie potrafi inaczej zapanować nad klasą zamienia się w krokodyla, który groźnym spojrzeniem uśmierca wszelkie wygłupy. Z reguły tym samy spojrzeniem uśmierca także wszelką inicjatywę bardziej zdolnych uczniów. Wielu to odpowiada. Wielu woli wysłuchać, zapisać, zdać i zapomnieć. Nie jest to jednak ideał oświaty i popierać go nie będziemy.
    Krzysztof Mądel SJ

     
    Odpowiedz
  7. KrzysztofMadel

    I jeszcze do Nemo: Nie

    I jeszcze do Nemo: Nie studiowałem nigdy problemu pod tym kątem, nie znam też dobrze najnowszych opracowań socjologicznych, jestem jednak prawie pewien, że nikt w Polsce nie robił głębszych badań pod kątem wpływu religii w szkole na postawy młodzieży. Istnieją, owszem, różne badania sondażowe zbierające opinie, ale te z natury rzeczy są płytkie. Co gorsze, jestem prawie pewien, że nie w Polsce programu badawczego, który sumowałby wyniki tych badań na przestrzeni lat.
    Jeśli zaś idzie o opinie nt. samego wprowadzenia religii do szkół, to tu wiele badań istnieje. Ogólny wniosek jest banalnie prosty: na początku było wiele oporu, ale potem wszyscy się oswoili i dzisiaj w każdej grupie społecznej i zawodowej przeciwników tej decyzji jest niewielu, ci natomiast, którzy są, radykalizują się coraz bardziej, w związku z tym najprawdopodobniej nie znajdą szerszego społecznego poparcia.
    Bardziej złożona jest sprawa ze zwolennikami. Tu mamy rozrzut opinii od przysłowiowego Giertycha po niewiadomo-wręcz-kogo na lewiej stronie sceny politycznej. W tak szerokim spekturm na pewno da się wyróżnić jakisz szerszy nurt i myślę, że w tym nurcie mieści się stanowisko Episkopatu. Na nasz użytek zdefiniowałbym je następująco: Niczego nie zmieniajmy, ale postarajmy się uczyć dzieci religii lepiej i ciekawiej, bo jak dotąd jest z tym duży problem.
    Krzysztof Mądel SJ

     
    Odpowiedz
  8. KrzysztofMadel

    Do Szkolary: No właśnie, z

    Do Szkolary: No właśnie, z księżmi katechetami jest problem. Byłem katechetą w podstawówce, więc mam jakieś wyobrażenia na ten temat. Generalnie, uważam za niedoskonały system nadzoru nad jakością usługi katechetycznej. W diecezjach ma on postać referatu katechetycznego, w którym pracują tzw. doświadczeni księża, którzy z reguły nie mają zielonego pojęcia o zarządaniu jakością, ani w ogóle o zrządzaniu. Co gorsze, ten system nadzoru prawie w ogóle nie współpracuje z systemem państwowym. Rozłączność wynika z treści konkordatu, jednak zdrowy rozsądek nakazuje współpracę i tu obowiązujące procedury uruchamiane są praktycznie tylko w sytuacjach brzegowych i skrajnych, tzn. przyjmowania i usuwania z pracy katechetów.
    Krzysztof Mądel SJ

     
    Odpowiedz

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code