,

Grzech religijnej pychy i nadzieja wyzwolenia

Adwent2009r.jpg

 
 
Wtorek, III tygodnia Adwentu, rok C2
 

Fundamentalny spór Jezusa

Zasadniczym tematem dzisiejszej Ewangelii jest pycha religijnej władzy i samowystarczalności jako przeszkoda na drodze wiary w Boga. Rozważany dziś w liturgii Kościoła fragment z Mateusza jest częścią fundamentalnych i ostrych polemik Jezusa z elitą religijną Izraela: arcykapłanami i starszymi ludu. Jezus stawia im zarzut, że pomimo deklarowanej woli posłuszeństwa wobec Boga, faktycznie uchylają się oni od uznania proroctwa Jana wskazującego na Jezusa jako wyczekiwanego Mesjasza, nawet po rozpoczęciu Jego działalności publicznej. Czyli udając, że wierzą w Boga, faktycznie w Niego nie wierzą. Dla kontrastu Jezus pokazuje im wiarę grzeszników, na przykładzie celników i nierządnic, które w przeciwieństwie do przedstawicieli elity religijnej Izraela uwierzyły w Jezusa i przed nimi „wchodzą do królestwa niebieskiego”.
 
Dzisiejsza Ewangelia jest niezwykle ważna, choć interpretacyjnie trudna. Współczesnym problemem chrześcijan nie są elity religijne Izraela sprzed 2 tysięcy lat, elity, które w zdecydowanej większości opowiedziały się przeciw Jezusowi i zamknęły przed narodom żydowskim – z nielicznym, choć ważnymi wyjątkami – drogę do wiary chrześcijańskiej. Naszym aktualnym problemem jest pytanie: czy ostrzeżenie Jezusa dotyczące pokusy ateizującego cynizmu władzy ma charakter uniwersalny i dotyczy również religijnych elit współczesnych kościołów i wspólnot chrześcijańskich? Chodzi po prostu o to, czy możemy ufać przedstawicielom Kościoła hierarchicznego i – szerzej – władzy publicznej, odwołującej się do wartości chrześcijańskich, że wierzą w to, co deklarują i głoszą, a na głębszym poziomie, że posiadają kluczową cechę religijnych liderów: duchową umiejętność dostrzegania Boga we wszystkim, co istnieje.
 
 
Pokusy pychy duchownych, ludzi pobożnych i grzeszników
 
Ponieważ dzisiejszą perykopę rozważamy w kontekście rekolekcyjnym, skierowanym na osobiste nawrócenie, a zdecydowana większość naszych Czytelników nie jest ludźmi władzy zarówno religijnej, jak i politycznej, proponuję pójść dwoma tropami. Zacznę od ryzyka pychy i cynizmu władzy religijnej, która może zamykać na łaskę Boga. Ten wątek może być rekolekcyjnie pouczający dla duchownych oraz kandydatów do kapłaństwa i życia zakonnego, ale też dla świeckich w ich rozeznaniu ewangelicznej wiarygodności postaw i działań ich religijnych liderów. Następnie rozszerzę refleksję o wątek bardziej egalitarny, a mianowicie: kwestię ateizującej pychy ludzi pobożnych oraz szansę i pokusy grzeszników w drodze do Boga – dotyczyć on będzie głównie osób świeckich, choć jest to zjawisko uniwersalne. Na końcu postaram się wskazać, jak wielki potencjał ewangelicznej nadziei kryje się w odwadze stanięcia w prawdzie o sobie.
 
 
„Wielki Inkwizytor” Dostojewskiego: fikcja literacka czy przenikliwa wizja prawdy?
 
Najbardziej przenikliwą wizję antyteistycznego cynizmu władzy kościelnej przedstawił Fiodor Dostojewski w swej największej powieści „Bracia Karamazow”. Dla tych, którzy nie znają jej, kilka zdań wprowadzenia. Jeden z bohaterów Dostojewskiego, Iwan Karamazow, stworzył poemat „Wielki Inkwizytor”, w którym przedstawia historię powtórnego przyjścia Jezusa w XVI wieku w hiszpańskiej Sewilli. Jezus czyni cuda i zostaje rozpoznany przez wszystkich. Inkwizytor wsadza go do więzienia i przeprowadza z Nim długą nocną rozmowę, podczas której Jezus milczy. 90-letni starzec oświadcza Jezusowi, że wie, kim On jest, ale że Jego przyjście jedynie przeszkadza Kościołowi, który od ośmiu stuleci zawarł pakt z diabłem i sprawuje władzę nad ludem, niosąc brzemię tej tajemnicy. Elita religijna Kościoła zdecydowała się bowiem samotnie, w cierpieniu dźwigać brzemię kłamstwa i tajemnicy, aby masy nie musiały męczyć się jeszcze większym brzemieniem: wolnością. Wielki Inkwizytor uważa, że w ten sposób jego ekipa „poprawia dzieło Jezusa” i lepiej odpowiada na potrzeby faktycznej kondycji ludzkich mas. Na koniec rozmowy Inkwizytor oświadcza, że nazajutrz spali Jezusa na stosie, a tłum, który wczoraj Go wielbił, będzie dokładał drwa do ognia inkwizycyjnego stosu. Jezus zachowuje całkowite milczenie i na koniec całuje w usta Wielkiego Inkwizytora.
 
Oczywiście, obraz ten jako literacka wizja, wyostrza pewną tragiczną możliwość szczególnej formy cynizmu władzy kościelnej, i szerzej również politycznej. W obrazie tym widzimy jednak pewien realizm: władza, która „wie lepiej” – niż inni, niż sam Bóg – ma olbrzymią pokusę „poprawiania” objawienia Bożego czy nauk, z których cyniczni politycy robią ideologię władzy (np. marksizm Marksa, faszym Nietzschego, itp.). Wielki Inkwizytor jest szczególnym ateistą: on wierzy w Boga w Jezusie Chrystusie, a jednocześnie żyje całkowicie przeciw Niemu i Jego nauczaniu, a co więcej, żyje w pakcie z mocami zła: diabłem. Można powiedzieć, że jest to szczególna forma ateizmu religijnego, analogiczna do ateizmu upadłych aniołów, które też wierzą w Boga i Jego nienawidzą. Precyzyjnie mówiąc: jest to forma religijnego antyteizmu. Cynizmowi Inkwizytora towarzyszy szczególny patos: poczucie wielkiej misji, związane z głębokim osobistym cierpieniem jako owocem dźwigania brzemienia tajemnicy, by uszczęśliwiać maluczkich.
 
 
Pokusa cynizmu ludzi władzy Kościoła
 
Realistycznie można przyjąć, że współcześnie część ludzi władzy w Kościele ulega pokusom instrumentalizacji religii oraz cynicznego jej wykorzystywania w różnych i niejawnych celach, choć nie robi tego z rozmachem Wielkiego Inkwizytora i z jego cyniczną szczerością. Wydaje się jednak, że nie jest to zdecydowana większość, jak w przypadku religijnych elit Izraela, choć jednak nie potrafię przekonywująco udowodnić swoich optymistycznych intuicji. Cynizm kościelnej władzy najlepiej poznajemy w momentach kryzysu, gdy następuje konflikt między wartościami Ewangelii, a interesem władzy i instytucji Kościoła. Cynizm wielu biskupów i zakonnych przełożonych, którzy przez dziesiątki lat ukrywali księży pedofilów w USA, Kanadzie i Irlandii, kosztem nieodwracalnych i głębokich krzywd niewinnych młodych osób, nie różnił się wiele od cynizmu Wielkiego Inkwizytora z powieści Dostojewskiego. Uznanie, że bezpieczeństwo duchownego popełniającego przestępstwo i zachowanie „dobrego imienia” instytucji Kościoła jest ważniejsze niż dobro niewinnych, bezbronnych młodych osób świadczy o głębokim cynizmie i faktycznym odwróceniu się od Jezusa obecnego w krzywdzonych osobach. Używanie do tego kłamstwa, przemocy, mobbingu, nacisku na rodziny, władze publiczne, itd. jest głęboko nieewangeliczne oraz przypomina praktyki i filozofię działania Wielkiego Inkwizytora. Pewnie patos tych cynicznych biskupów i kościelnych przełożonych był nawet podobny: dźwigali tajemnicę upadłej wolności człowieka i grzechy Kościoła, by nie gorszyć maluczkich.
 
We współczesnej Polsce cynizm kościelnej władzy ujawnił się najpełniej podczas afery związanej z molestowaniem kleryków przez abpa Paetza i zablokowanej lustracji Kościoła z jej kulminacją obrony byłego TW abpa Wielgusa jako najlepszego kandydata na metropolitę warszawskiego. W obu tych przypadkach kłamliwa i arogancka obrona zła w interesie „swoich” i „dobrego imienia” instytucji Kościoła okazały się ważniejsze niż Ewangelia i wierność Jezusowi. Gorliwość naszych rodzimych kościelnych cyników okazała się częściowo nieskuteczna dzięki współczesnym „celnikom i nierządnicom”, czyli pokornym chrześcijańskim grzesznikom, dla których wierność Jezusowi i Ewangelii okazała się ważniejsza niż lojalność wobec cynicznych działań kościelnych przełożonych. Ostatecznie sami Papieże musieli powstrzymywać antyewangeliczne działania kościelnych cyników choćby po to, by wyhamować dalszą utratę autorytetu Kościoła hierarchicznego wśród milionów wiernych. Wierzę też, że w działaniach obu Papieży był obecny bezinteresowny impuls ewangelicznego żalu i gniewu oraz pragnienie wierności Jezusowi.
 
Historycznym źródłem cynizmu kościelnej władzy jest wielowiekowe przyzwyczajenie do działania środkami politycznymi w Kościele, czyli poprzez siłę i manipulację, korzystającą z autorytetu samego Boga i zsakralizowanego Kościoła. Cynizm ten, rzadko głoszony jawnie – niekiedy w zamkniętych kręgach kościelnej elity – rozpoznawalny jest współcześnie w każdym działaniu i postawie ludzi Kościoła, gdy używa się kłamstwa zamiast prawdy, manipulacji i nacisku zamiast inspiracji, biurokratycznej władzy zamiast ojcowskiej miłości, prawnego przymusu i gwałtu zamiast dialogu i rozmowy, gdy ulega się żądzy pieniądza zamiast wielkodusznej ofiarności, stosuje się niekwestionowany autorytet władzy zamiast wspólnego szukania znaków Ducha świętego, obecnego w różnych osobach i powołaniach, w polityzacji religii poszukującej „woli mocy” i politycznej władzy zamiast wierności Ewangelii, która szuka oparcia w nieco bezbronnej łasce Boga. Wszędzie tam, gdzie mamy do czynienia z cynizmem kościelnej władzy, dochodzi do zanegowania lub przynajmniej zredukowania wiary w Jezusa Chrystusa i moc Jego Ewangelii.
 
Współcześnie cynicy wywodzący się z kościelnych elit nie różnią się niczym istotnym od agnostycznych cyników religijnych elit Izraela. Mamy jedynie nadzieję, że należą oni do mniejszości, choć władza ze swej istoty może sprawiać, że z pokusą cynizmu muszą się zmagać w różnej formie wszyscy ludzie władzy w Kościele. Cynizm kościelnej władzy jest przenoszony na pozostałych wiernych i wzmacnia ich słabości w życiu wiarą chrześcijańską. Ewangelicznym obowiązkiem wiernych jest ujawniać wszelkie przejawy cynizmu kościelnej władzy oraz dawać im teoretyczny i praktyczny odpór, tak jak czynił to Jezus. A jednocześnie samemu rozeznawać pokusy cynizmu, dotykającej nas osobiście czy środowiska, w którym żyjemy i starać się tym pokusom nie ulegać.
 
 
Wątek cyniczny w mojej osobistej formacji jezuicko-kościelnej
 
Tutaj muszę wyznać coś osobistego: jako jezuita przez 11 lat byłem poddany ciągłej presji pokusy pychy władzy kościelnej, zamykającej na inne ślady Ducha Świętego. Byłem przekonany, że w sprawach religijnych (prawie) wszystko wiem lepiej, niż ci usytuowani niżej w hierarchii kościelnej. „Argument z autorytetu Kościoła” był dla mnie niepodważalny i rozstrzygający. Lojalność wobec kościelnych przełożonych była w praktyce zasadniczą normą mojego sumienia i głównym źródłem psychicznego poczucia bezpieczeństwa. Każdą osobistą refleksję moralną i doktrynalną musiałem konfrontować z przełożonymi oraz ulegle poddawać się ich poglądowi na sprawę. Byłem formowany tak, by sprawować władzę w zakonie i Kościele, posłuszny jedynie swoim przełożonym, nie ucząc się specjalnie wsłuchiwania się w innych. Nie byłem świadomie cyniczny, wręcz przeciwnie: wyjątkowo gorliwy i przejrzysty wobec przełożonych, uczciwy wobec swojego sumienia. Po prostu, wierzyłem, że tak trzeba i ta droga jest Bożą drogą, nie wiedząc, że moja formacja naznaczona jest sporą dawką klerykalnego cynizmu, któremu tez ulegam.
 
Ograniczenia formacji jezuickiej – i szerzej, kościelnej – oraz jej silną cyniczną komponentę rozpoznałem, gdy nastąpił we mnie konflikt miedzy głosem osobistego sumienia a decyzjami moich przełożonych w kontekście kryzysu lustracyjnego w Kościele. Gdy zaczęto żądać ode mnie milczenia wobec kłamstwa i zła, potępienia i odcięcia się od ludzi, którzy dawali świadectwo prawdzie, więcej: uznania tego, co złe jako dobro, a tego, co dobre jako zło. Potem już była jedynie eskalacja kościelnej przemocy, ubranej w religijny język miłości bliźniego. Wówczas zrozumiałem, że kościelny cynizm władzy broni się przed jasną świadomością swych nadużyć schizofrenią niekliniczną. Wyuczona kościelna schizofrenia – a nie zwykła hipokryzja, która posiada jednak świadomość prawdy i fałszu – uznawana przez nas za stan normalny, ma wielkie zadanie: nie pozwala rozpoznać nam siebie jako cyników, a dzięki temu możemy wierzyć własnym kłamstwom i nie osłabiać się wątpliwościami.
 
 
Ambiwalencja kościelnego posłuszeństwa
 
Dziś wiem, że ludzie władzy Kościoła, gdy mają konfliktowy wybór między ziemskimi interesami i władzą instytucji, a wiernością Ewangelii i Jezusowi, to zwykle, być może prawie zawsze, wybiorą „koszulę bliższą ciału”: bo Jezus i Jego sprawy zawsze mogą zaczekać i zrealizować się „jakoś inaczej”, a sprawy Kościoła są pilne i dość konkretne. Jako duchowni jesteśmy tak przesiąknięci konwencjonalnym językiem religijnym i przyzwyczajeni do całkowitej lojalności wobec przełożonych, że w sytuacji konfliktu sumienia czy konieczności dania świadectwa Jezusowi prawie nigdy nie zaryzykujemy posłuchać Jezusa, jeśli Jego głos miałby nie spodobać się naszym przełożonym. W praktyce bowiem oznaczałaby to podzielenie losu naszego Pana: kompromitację, utratę środków do życia i ukrzyżowanie w różnych współczesnych formach. Wiem, że dla wielu z Was może to brzmieć nieco przerażająco, ale myślę, że moje uwagi potwierdzi każdy duchowny, który zachował jakąś elementarną uczciwość i przeżył realny konflikt sumienia, w którym wybrał Jezusa.
 
Kapłańskie i zakonne posłuszeństwo uczy nie tylko pokory, ale też moralnego relatywizmu i zwykłego cynizmu. Ta ambiwalencja jest niejako źródłowo wpisana w realizm praktyki posłuszeństwa kościelnego. Praktyka ta oraz stojąca za nią teologia wymagają fundamentalnej reinterpretacji i poszukania nowych źródeł więzi Kościoła hierarchicznego, dowartościowującego słuszne prawa autonomii sumienia duchownych, a także dialogu jako kluczowej formy sprawowania posługi kościelnej władzy. Dla duchownych kwestia wolności sumienia w kontekście pokusy klerykalnego cynizmu i oportunistycznie przeżywanego posłuszeństwa kościelnego jest zupełnie fundamentalna. W tej sprawie nierzadko trzeba się zdobyć na heroizm odwagi bycia świadkiem Jezusa, nawet za cenę konsekwencji kościelnych dyskomfortów i kar. Duchowni wiele też mogą skorzystać dzięki autentycznym i głębokim relacjom z ludźmi świeckimi, jak również z osobami innych wyznań i wiar oraz niewierzącymi i poszukującymi. Przeżycie posługi wśród ubogich i cierpiących również może być doświadczeniem dodającym odwagi życia Ewangelią i nieulegania pokusie cynizmu, który redukuje horyzont dostrzegania Boga do ciasnych ram korporacyjno-klerykalnego getta.
 
 
Pokusa pychy ludzi pobożnych
 
Przejdźmy teraz do pokusy cynizmu i niewiary w Jezusa dotykającej tych spośród nas, którzy choć może nie mają wielkiej władzy, to jednak uważają się za ludzi pobożnych i religijnych, prawych i porządnych. Na pewno jest wielkim dokonaniem duchowym i moralnym dojść do takiego etapu życia religijnego, że wypełniamy wszystkie kościelne i sakramentalne praktyki oraz nie popełniamy grzechów ciężkich lub są one rzadkie. Wierzymy, że postawę taką zawdzięczamy łasce Bożej, której pozwalamy kształtować swoją wiarą i wpierać wolę według wskazań dobrze uformowanego sumienia. Ta religijna poprawność może jednak rodzić pokusę duchowej i moralnej samowystarczalności, czyli pewnej pychy i próżności oraz poczucia wyższości wobec tych, których praktyka religijna i moralna wypada blado w porównaniu z naszymi dokonaniami. Postawa pewnej wyższości religijnej może być dodatkowo wzmacniania przez wykształcenie teologicznie lub/i zaangażowanie w ewangelizacyjną i charytatywną misję Kościoła.
 
Pokusa religijnej pychy często przybiera formę klerykalizmu świeckich, czyli przekonania, że to, co najlepsze i najmądrzejsze dzieje się zasadniczo w i poprzez Kościół, w Polsce zwykle jest to Kościół katolicki. A my, jeśli żyjemy w wierności wobec Kościoła, jesteśmy zabezpieczeni duchowo i moralnie, a dzięki swej poprawności mamy prawo pouczać innych i uważać się za lepszych od nich. Natomiast w nowych ruchach kościelnych ta pokusa pychy i wyższości może być skierowana w stronę Kościoła „oficjalnego”, który bywa uważany za zbyt zbiurokratyzowany i uwikłany w grę władzy, aby mógł być wiarygodnym przewodnikiem duchowym. Zasadniczym rysem religijnej pychy jest zredukowanie doświadczenia religijnego do pewnego określonego i wąskiego kręgu, który uznaje się za uprzywilejowane, a niekiedy jedyne źródło objawienia Bożego. Gdy Bóg przychodzi do nas skądinąd – w wierze ludzi innych wyznań chrześcijańskich, czy innych religii, w doświadczeniu niewierzących i agnostyków, we współczesnej kulturze, itp. – nie potrafimy Go rozpoznać, a nawet negujemy Jego obecność tam.
 
Religijną pychę charakteryzuje też pewien brak lub ograniczoność autorefleksji i kontaktu z własną nieświadomością oraz szerzej: ignorancja wobec szerokich i pluralistycznych źródeł doświadczeń i wiedzy o innych formach, i treściach objawiania się Boga. Te wszystkie ograniczenia mogą się utrwalać w syndromie duchowej samowystarczalności i moralnej doskonałości (poprawności), która zaczyna obywać się bez tajemniczo działającej łaski. Ten właśnie syndrom jest najgroźniejszy: jesteśmy przekonani, iż posiadamy monopol, a przynajmniej uprzywilejowane doświadczenie i wiedzę o Bogu, a jednocześnie realnie odcinamy się od faktycznych i szerszych źródeł Jego uobecniania się. Stajemy się wówczas tym pierwszym synem z dzisiejszej przypowieści Jezusa, mówimy: „Idę, Panie”, lecz nie idziemy za Jego wolą, ale za swoimi wyobrażeniami i potrzebami.
 
Syndrom zamykającej na Bożą łaskę pychy ludzi pobożnych możemy rozpoznać po dużej dawce agresji wobec Innych, czyli tych, którzy inaczej wierzą, inaczej żyją, nie są do nas podobni, mają inne poglądy. Inni wzbudzają nasz niepokój, ponieważ samym swym istnieniem lub/i poglądami kwestionują naszą monopolistyczną lub uprzywilejowaną pozycję w dostępie do prawdy, dobra i Boga. Ten niepokój wobec Innego związany jest też z brakiem głębokiego doświadczenia pokoju Bożego w sercu człowieka pobożnego. I to jest pewien dramat: człowiek pobożny bardziej niż nieskończonego Boga szuka na gruncie religijnym psychicznego bezpieczeństwa i tożsamościowego poczucia wyższości wobec innych. W istocie lęka się Boga prawdziwego i dlatego zatrzymuje się na drodze modlitwy i życia duchowego w pierwszych stadiach, które uniemożliwiają Bogu głębsze dotknięcie jego duszy, doświadczane jako głęboki pokój, umożliwiający ryzyko wolności w szukaniu Boga we wszystkim co istnieje, a zwłaszcza tym, co Inne. Szansą dla ludzi pobożnych jest albo dobrze przeżyty grzech, a wraz z nim doświadczenie swojej głębokiej słabości i uzdrawiającego miłosierdzia Bożego, albo zaryzykowanie nowych doświadczeń duchowych, moralnych i kulturowych – na przykład pogłębienie życia modlitwy i mądre towarzyszenie duchowe, służebna praca w środowiskach ubogich i zmarginalizowanych, znalezienie się w jakimś zupełnie odmiennym środowisku religijnym i kulturowym, itp.
 
 
Boża łaska dla celników i nierządnic
 
Wielu z nas doświadcza swojej grzeszności głęboko i boleśnie, i czujemy się raczej drugim synem z przypowieści Jezusa, który na jego zaproszenia do pójścia do winnicy odpowiada: „Nie chcę”, ale później opamiętał się i poszedł. Nie czujemy się szczególnie pobożni ani doskonali, bolejemy nad swoimi upadkami, kiepską modlitwą, niekontrolowanymi namiętnościami, duchowym lenistwem, wadami, słabą wiarą lub jej brakiem. Wiemy, że żyjemy dzięki Bożemu miłosierdziu. Nawet jednak tak dobry grzesznik, czyli celnik i nierządnica z Jezusowej Ewangelii też ma swoje pokusy pychy. Z jednej strony możemy zatracić poczucie powagi grzechów i zacząć sobie odpuszczać za wiele, myśląc: jakoś to będzie, przecież Bóg jest miłosierny i ulituje się nade mną grzesznikiem. Możemy wówczas zupełnie zaniedbać współpracę naszej wolności z Bożą łaską. Z drugiej zaś strony możemy poczuć swoistą pychę grzesznika, to znaczy stać się takim faryzejskim celnikiem: ponieważ wiemy, że celnik jest bardziej uprzywilejowany, to niby postępujemy jak grzesznik i tak siebie doświadczamy, ale zaczynamy czerpać z tego jakieś dziwne poczucie wyższości i mówić sobie w języku faryzejskim: „Dobrze, że nie jestem taki jak ci pobożni, itd.”. Drogą nawrócenia z tych faryzejskich pokus pychy grzesznika jest solidniejsze przyłożenie się do osobistej ascezy i większa współpraca z łaską Bożą poprzez modlitwę, dobre czyny, lekturę, bardziej sprzyjające środowisko, itp.
 
 
Odwaga prawdy jako nadzieja wyzwolenia
 
Na koniec wyznanie osobiste, drugie w tym rozważaniu: Ja odnajduję w sobie wszystkie powyżej opisane pokusy pychy i samowystarczalności (może dlatego potrafię o nich tak detalicznie pisać?). Jest we mnie pokusa charakterystyczna dla kościelnej władzy, którą w moim przypadku realizowałaby się poprzez krytykę kościelnej hierarchii oraz kształtowanie katolickiej i świeckiej opinii wedle własnych poglądów na ważne tematy. Jest we mnie sporo z tzw. pobożnego hipokryty, który wie, ile go kosztowało sporządnienie i chciałby móc spoglądać na innych z wyższością, bez wysiłku wsłuchiwania się w to, co mają do powiedzenia i co czują. Często czuję się tez grzesznikiem, który nadużywając Bożego miłosierdzia, za bardzo sobie odpuszcza w sferze życia moralnego i duchowego. Na pewno są we mnie też inne – nieopisane tutaj – zarzewia pychy, która zamykają mnie na Tajemnicę.Nie czuję się z tego powodu ani dumny, ani lepszy, choćby dlatego, że tak wiele wiem o własnych słabościach i złu, i potrafię o tym pisać w języku uniwersalnym. Po prostu, mówię Wam o tym, bo sam staram się przeżywać ten Adwent jak łaskę nawrócenia i powrotu do bliskości z Bogiem w Jezusie Chrystusie. Wierzę, że połączona z modlitwą uczciwa refleksja, wypowiedziana w różny sposób wobec Boga, siebie i innych, czyni nas bardziej wolnymi i Jezusowymi.
 
Życiu w ludzkiej i chrześcijańskiej nadziei towarzyszyć musi odwaga życia w prawdzie, również o sobie, choćby ta prawda nie była miła. Jeśli potrafię wobec Boga i ludzi stanąć w prawdzie o sobie, również tej trudnej i bolesnej, rodzi się we mnie nadzieja, że nie wszystko jeszcze stracone. Że zawsze mogę zacząć od nowa przygodę życia. To właśnie odwaga prawdy otwiera nas na nadzieję spotkania z Jezusem oraz wyzwala w innych nadzieję na osobistą i wspólnotową przemianę, by żyć pełnią ludzkiego życia i Ewangelii.
 

Moje blogi na YouTube
 

vanity.jpg

 

7 Comments

  1. jorlanda

    Niemal doskonały tekst…

    Postanowiłam adwentowoprzeczytać kilka tekstów rekolekcyjnych poruszających problem pychy (też mi niestety bliski z racji osobistych doświadczeń  I trafiłam tutaj…

    Pycha wierzących to bolączka wszystkich czasów. Katolicka zaś zdolność do pielęgnowania tej wady (w sumie nawet grzechu ciężkiego) jest ponadprzeciętna.

    Cenne w Twoich słowach są refleksje osobiste, dotyczące życia kleryków, zakonników. Może to wynika z braku kontaktu ze światem zewnętrznym, z braku konfrontacji swego toru myślenia z innymi nurtami? Wielu kleryków praktykantów doznaje szoku, kiedy pierwszy raz zaczynają uczyć religii w szkołach. Nie raz pocieszałam młodszych kolegów – świeżo upieczonych księży, zdruzgotanych realiami Kościoła. Najwięcej wygrali ci, którzy starali się być sobą, radośni, ufni w Panu jak to się mówi. Ksiądz mający kontakt z Bogiem nie zabłądzi, tu przyznaję Ci rację…

    Pycha świeckich to też ważny temat i trzeba go drążyć, zwłaszcza rekolekcyjnie. Sama nie raz łapię się na używaniu tonu p.t. ja jako teolog pragnę się powymądrzać… 😉 Dziękuję zatem za utarcie nosa zarozumiałej czytelniczce 😉 Czas na skruchę, i tyle.

    Pozdrawiam JŁ

     

     
    Odpowiedz
  2. zibik

    Nasze życie zależy, od Boga !

    Panie Andrzeju !

    Dziękuję za kolejny obszerny i wielowątkowy artykuł, równocześnie mam nadzieję, że nie tylko wg. mnie prezentowane w Tezeuszu "wątki rekolekcyjne", mają przede wszystkim służyć bliźnim (czytającym), ich odnowie duchowej, umocnieniu wiary, scalaniu jedności z Jego Kościołem i ubogacaniu świadomości.

    Rekolekcje mogą być poufnym i przyjacielskim z Bogiem obcowaniem……, ewentualnie sprzyjać uzdrowieniu duszy, pamięci i zbolałego serca z dręczącego poczucia zgorszenia, rozżalenia, bezradności, czy doznanej krzywdy.

    Zdarza się, iż osoba żyje w uporczywym błędzie, bądź długotrwałym przeświadczeniu poczucia krzywdy, jaką kiedyś doznała, od ludzi, którzy nie koniecznie mają więcej wad, niż ona albo mniej cnót i uzdolnień.

    Osoba pokrzywdzona, kiedy jest przeświadczona o swojej samowystarczalności i nie potrafi uwolnić się, od tego dotkliwego i jednocześnie destrukcyjnego uczucia. Nie zawsze jest w pełni świadoma, że jej sumienie ulega deformacji, zniekształceniu. Długie doświadczenie, a nawet uczucie krzywdy, czyni sumienie m.in. zbytnio lękliwym, nadpobudliwym i nadwrażliwym.

    Zamykając się w postawie skrzywdzenia, zwykle obraża się niemal na cały świat albo uparcie tkwi, przy swoich racjach, bądź nadinterpretacjach…..zamiast służyć bliźnim. Choćby takim, którzy nadal stanowią wspólnotę Jego Kościoła, a pilnie potrzebują wsparcia i pokrzepienia, bo zostali o wiele bardziej w życiu, przez ludzi wykorzystani, zniesławieni, znieważeni, pomówieni i pokrzywdzeni.

    W okresie adwentu i rekolekcji może warto sobie przypomnieć, że zawsze przed Ojcem jesteśmy, jak małe dzieci. Widoczne jest to szczególnie, gdy ktoś nas obrazi, zgorszy, zrani, rozczaruje lub skrzywdzi w taki, czy inny sposób.

    Jednak nasze życie osobiste, rodzinne, wspólnotowe, także narodowe, przecież głównie zależy, od Boga Trójjedynego, a nie od ludzi !

    Szczęść Boże !

    Pozdrawiam Pana serdecznie !

     
    Odpowiedz
  3. jadwiga

    tekst piękny

    Tekst piekny. Ale zastanawiam sie czy jest sens rozdrapywac rany, opisujac z kolei którys raz to co ludzie wiedzą i czują i zmienić nie mogą. Samo opisywanie chociazby i milion razy sytuacji nie zmieni. O ile bardziej wolny jest człowiek, kiedy opuści srodowisko, które reformowalne nie jest ( byli i tacy co komunę chcieli reformowac i połamali sobie na tym zęby i musiała paść by coś nowego powstało-  podobnie jest z Kosciołem) nie wraca do tego środowiska i jest mu obojętne co to środowiski wyczynia.. Bedac teraz z nim trzeba albo milczec i przyjmowac wszystko tak jak jest – i pokrótce krakac podobnie ( "jak wejdziesz między wrony musisz krakac jak i one") i mieć stale dylematu i denerwowac sie tym wszystkim. Albo…odejśc i być wiernym sonie i wartościom, które się wyznaje, a wtedy środowisko, które się opusciło automatycznie przestaje drażnic bo jest poza Toba i kisi się we własnym sosie tak długo jak chce ale nas to nie dotyczy,

     

    I dlatego tak mało osób ostatnio chodzi do koscioła…….Ale czy to źle? Odpowiedz sobie sam.

     
    Odpowiedz
  4. straus07

    Niezwykle celne kazanie.

    Teraz tylko sie wyspowiadac. Bo tekst ten pomogl mi zrozumiec lepiej i moje bledy.

    Bylem kims w rodzaju duchownego w moim bardzo malo zhierarchizowanym wyznaniu a jednak tez poszedlem w pewnym momencie na kompromis. Zaplacilem za to drogo. I tez mialem poczucie ze robie to dla dobra ogolnego.

    Inna sprawa ze przeciez musimy jednak dzialac w jakichs strukturach a gdzie struktura ulozona z ludzi tam bledy. Nie raz aby wiecej zrobic byc moze warto nie rozbijac struktury. A moze czasy sie zmienia. W kazdym razie powinna sie zmienic na wyzsza nasza wrazliwosc na wole Chrystusa.

    "poczucia wyższości wobec tych, których praktyka religijna i moralna wypada blado w porównaniu z naszymi dokonaniami" 

    – bywa, choc w moim przypadku byl to raczej zal ze nie jestem doceniany.

    Dzieki i za to ostrzezenie:

    "Natomiast w nowych ruchach kościelnych ta pokusa pychy i wyższości może być skierowana w stronę Kościoła „oficjalnego”, który bywa uważany za zbyt zbiurokratyzowany i uwikłany w grę władzy, aby mógł być wiarygodnym przewodnikiem duchowym. Zasadniczym rysem religijnej pychy jest zredukowanie doświadczenia religijnego do pewnego określonego i wąskiego kręgu, który uznaje się za uprzywilejowane, a niekiedy jedyne źródło objawienia Bożego."

    Zaswiadczam jednak uroczyscie, ze widzialem jak kazda z tych opisanych przez autora wad byla surowo karana! A takze ja bylem za to surowo ukarany! Tak ze zwatpilem o zyciu swoim. Treny 3 r i psalm 69.

    Niesamowite jest to co napisales Autorze o braku lub ograniczoność autorefleksj. Zupelnie ja zatracilem i doszlo do tego ze swoja sluzba dla Boga i ludzi rozbilem prawie wlasna rodzine. 

    Bog mnie ukaral a demony, zli ludzie i plotkarze jeszcze sie na mnie wyzyli tak ze myslalem ze to koniec.

    CIEZKO ZAPLACILEM  za bledy przed ktorymi przestrzegasz!! Po Twoim tekscie latwiej mi sie bedzie pozbierac po moich upadkach. Wiecej zrozumialem. Dziekuje.

    JEDNOCZESNIE PRZESTRZEGAM wszystkich innych.

    Drogi Autorze! Pouczyles mnie wiec ja Ci w zamian za to doradze.

    Znam taka filozofie u niektorych: na kazda wiesc, ze ktos cos zlego zrobil mowia "a ja im blogoslawie". "Trzeba sie o nich modlic a nie krytykowac". Modlic tak, tylko jak? Bo ja nie uwazam, ze nalezy blogoslawic tych ktorych Bog postanowil przeklac, tak samo jak samobojstwem jest przeklinac tych ktorym Bog blogoslawi. Na katolickich mszach zawsze slysze to samo: "Mooooooodlmy sie o naszego biskupa Ikseeeeeeeego". To znaczy co? Blogoslawmy mu? A moze on grzeszy. Bog powiedzial: "Przeklety kto sluzbe boza wykonuje niedbale". Zamiast tego ja osobiscie mam taka formulke dla wierzacych i niewierzacych grzesznikow:

    "Boze interweniuj w tej sprawie. Ty wiesz jak wielkie zlo wyrzadzil ten czlowiek. Ty, ktory obiecales ze wysluchasz glosu krzywdzonych nie pozostaw tego bez kary. Razem z kara daj mu jednak tez i laske opamietania i nawrocenia. Niech rowniez ma pelna swiadomosc za co jest karany. A tych z grzesznikow, ktorzy nie zechca sie nawrocic mimo twojego milosiernego napominania ukaz przykladnie, tak aby ich otoczenie wiedzialo za co to na nich spadlo i sie balo Ciebie."

    Mniej wiecej tak. Mozna to modyfikowac w zaleznosci od sytuacji, osoby i wagi postepku. Na taka modlitwe jest wiele podstaw w Pismie.

    Z Bogiem

    07

     
    Odpowiedz
  5. wykeljol

    Korzeniem zła jest pycha

    Co za fundamentalnie przeobrażający tekst!

    Brak samoswiadomości, lęk przed zajrzeniem w nieswiadome intencje, przez kilka lat trzymał mnie w kleszczach samozakłamania i pychy. Nie twierdze, że tekst zaraz mnie w tego wyzwolił. (od pewnego czasu racuje nad tym, mam wspaniałego kierownika duchowego) Ale tyle mi wyjasnił!!!! Zmusił do spojrzenia w duszę! Jaka szkoda, że choruje i nie mogę NATYCHMIAST iśc do spowiedzi…

    Ale tez nie o to chodzi. Widze, dlaczego kulały moje akcje, dlaczego tyle we mnie było rożalenia, dlaczego byłam niejednoznaczna w działaniu i dlaczego to wszystko tak nieznosnie mnie uwierało…Dziekują też za te słowa, o Bogu objawiajacym sie w niewierzących, czy w ludziach innej wiary…zawsze widziałam Boze działanie i wielkośc ducha w moich niewierzacych, czy wręcz walczących z kosciołem bliskich i było mi z tym nieswojo- mówiłam o tym tylko Panu Bogu! nawet próbowałam ich na siłe nawracac, bo mi było strasznie smutno,że taki człowiek nie jets w kościele i że być może skazuje sie na potepienie, a przecież jest piekny i wspaniałY! Bogu dzięki, poszerza sie moja neoficka, zawężona wiara  także dzieki temu tekstowi i wiem, że niekoniecznie są oni potepieni…. z drugiej strony widzę jak brazo wypaleni sa niektórzy kapłani, jak odrzuca ich to co duchowe i zwiazane z modlitwa, jak trudno im robic cokolwiek poza tym, co obowiązkowe i ew. remontami, jak zmusza się ich , zeby uczestniczyli w róznych długich i nudnych, uroczystosciach, obdarowuje się tytułami, które zobowiazuja do takich nasiadówek, a jednoczesnie nie mają żadnej realnej pomocy, ani w swojej praktyce na parafii, gdzie jest bardzo ciezko, ani w swoich problemach duchowych…i będzie coraz ciężej, będą coraz bardziej przemęczeni, wypaleni, rozżaleni i -cyniczni, bo tracą więź z Bogiem może nawet z powodu bycia trybem w machinie instytucji koscioła… najpierw mysle- są zgorszeniem…potem widze, że nie, że mają dla wiernych w kontaktach powierzchownych te dobra, czułą, łagodną maskę, ale tez i umieją słuchać…i są kochani! I ja jakos tak bolesnie kocham własnie takich ksiezy- biedaków, którzy dają z siebie wszystko, tylko nie tam, gdzie to najbardzoej potrzebne i ciągle cierpią i ciagle sa niezadwowleni…co więc robic?

    Krytykować? Drażnić? Przypominać? Ja? grzeszna,. mała, o wiele słabsza od nich, nieobowiązkowa, gadatliwa, niedyskretna…uciekająca od obowiazków? I nawet gdy modlę sie za takich – to i modlitwa moja kuleje- więcjak??? Bo ambiwalencja jest taka: złośc i litośc, niechęć, a czasem nawet pogarda i czułości cheć pomocy…

    Boja się iśc tam, gdzie ciężko, tam gdzie nędxa, gdzie patologia, gdzie tragedia- nie chcą t, nie mają siły? Ale ja tez nie mam, idę czasem, ale o wiele za mało, za krótko, za płytko…i żalę się ze nie mam bezpośredniego  wsparcia. Od siebie musze zacząć.Od siebie wymagać (także doświadczyłam w różnym stopniu wszystkich tych pokus i grzechów o których mowa w tekscie, choc jestem osobą świecką..). I we mnie jest lęk przed całkowitym zawierzenimem Bogu, bo to wymaga wysiłku i odania tego, co takie czasem miłe i przyjemne…straszliwie trudne! I jednocześnie pewnosc, że tylko w NIM, z NIm i dla NIego….a praktyka…ech! szkoda gadać!

    Dziekuję ogromnie za ten tekst!

     
    Odpowiedz

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code