Gra w dogadywanie

Normal
0

21

false
false
false

PL
X-NONE
X-NONE

MicrosoftInternetExplorer4

/* Style Definitions */
table.MsoNormalTable
{mso-style-name:Standardowy;
mso-tstyle-rowband-size:0;
mso-tstyle-colband-size:0;
mso-style-noshow:yes;
mso-style-priority:99;
mso-style-qformat:yes;
mso-style-parent:””;
mso-padding-alt:0cm 5.4pt 0cm 5.4pt;
mso-para-margin-top:0cm;
mso-para-margin-right:0cm;
mso-para-margin-bottom:10.0pt;
mso-para-margin-left:0cm;
line-height:115%;
mso-pagination:widow-orphan;
font-size:11.0pt;
font-family:”Calibri”,”sans-serif”;
mso-ascii-font-family:Calibri;
mso-ascii-theme-font:minor-latin;
mso-fareast-font-family:”Times New Roman”;
mso-fareast-theme-font:minor-fareast;
mso-hansi-font-family:Calibri;
mso-hansi-theme-font:minor-latin;}

Mój komunikacyjny angielski przez ten rok pobytu tutaj ładnie się rozrósł. Nabrałem dobrego akcentu, który wszyscy chwalą. Komunikuję się również za pomocą maila oraz buduję składne komentarze moim kanadyjskim znajomym np. na Facebooku. Mój francuski też ma się dobrze. Powiedzmy zakorzenił się i z wiosną powinny pojawić się pierwsze kwiaty.

Zdaje się, że z opanowanym językiem powinienem lepiej rozumieć co się dzieje naokoło. Tylko, że jest jeszcze coś takiego jak kod kulturowy. Nauka jego jest następnym etapem posługiwania się językiem w danym kraju. W moim przypadku poziom zmian jest minimalnie wyższy ponieważ zmieniłem nie tylko kraj zamieszkania, ale również kontynent.

Komunikacja tutaj w porównaniu z europejskim standardem jest inna, mówiąc oględnie. Mówiąc wprost można rzec, że każda osoba mieszkająca w Ameryce Północnej jest zwariowana. Wariactwo bierze się z niesamowitego poziomu pozytywnego nastawienia do wszystkiego o czym się mówi. Wszystko jest och!, ach! i ech! połączone z ogromnie infantylnym zadowoleniem, a nawet poczuciem odkrywczości. Tak Europejka pewnie będzie interpretowała styl komunikacji Amerykanina – choć pewnie to nie oznacza, że Amerykanin jest taki jak Europejka go postrzega. Z tego co się też zdążyłem zorientować istnieją tutaj „zakazane” słowa. Jest nim np. słowo problem. Gdy nawet mówi się o swoim problemie tworzy to niesamowitą konsternację. Nie do pomyślenie jest oskarżenie, kogoś o to że ma z czymś problem. Nikt nigdy tutaj się nie zgodzi z taką uwagą i raczej nie będzie miał ochoty komunikować się w przyszłości. Problem jest tematem tabu i trudno go przeskoczyć nawet w prywatnej znajomości.

Amerykański styl komunikacji w pierwszym zderzeniu z szczególnie polskim standardem smutasa jest nie do ogarnięcia. My się po prostu nie rozumiemy. Spacerując załóżmy z Amerykanką wiosną po parku jej zachwyt nad zieleniejącą się trawą może naprawdę zastanawiać nas nad jej zdrowiem psychicznym. Wyobraźmy sobie, że podczas takiego spaceru spotykamy kaczątko, które pływa po stawie. Rozkosz tego szczęścia zdawać się może nie do pojęcia. Osoba z Ameryki może – z punktu widzenia polskiego – przeżyć ekstazę na wieść o moim wydarzeniu, które ja uważam jedynie za miłe i fajne.

Kiedy już się trochę oswoiłem z tym stylem zauważyłem, że w sumie ta pozytywna atmosfera zaczynam mnie wypełniać. I nie znaczy to, że mój odbiór rzeczywistości jest inny. Po prostu patrzę na te same rzeczy, które rozumiem wciąż tak samo, tylko z innej strony. Kilka prostych przykładów. Ktoś widzi mnie pierwszy raz w moim zimowym swetrze to zawsze mówi – jaki ładny sweter, bardzo mi się podoba. Ja odpowiadałem – no wiesz, to taki stary sweter, mam go chyba już ze dwa lata. Albo, jak opowiadałem zmaganiach z angielskim. Komentarz był też zawsze taki sam. Twój angielski jest rewelacyjny. Moja odpowiedź brzmiała zazwyczaj – tak?, no wiesz ja mam jeszcze tyle do nadrobienia.

Teraz kiedy już odpowiadam – dziękuję ten sweter też mi się bardzo podoba oraz dziękuję rzeczywiście mój angielski jest dobry i dużo się nauczyłem przez ten rok – widzę, że i wersja bardziej Polska i bardziej Amerykańska są prawdziwe. Mówimy o tej samej rzeczywistości ale od innej strony. Spotkania zarządu mojej organizacji kończą się oklaskami. Z dwóch powodów – wykonaliśmy (nie mylić z – odwaliliśmy)  dobrą robotę i możemy zająć się swoimi sprawami w domu (nie mylić z – w końcu wyjść z biura). Dodam jeszcze, że każde głosowanie zarządu kończy się przynajmniej rozglądaniem się po sobie z wielkimi uśmiechami i przynajmniej jedna osoba musi dodać – cudownie!

Oczywiście, że brakuje mi polskiego dąsania się. Wyrosłem w nim i trudno mi połapać się w tej wszędobylskiej wesołości. Choć muszę przyznać, że zastanawiam się nad psychiką osoby, która wymyśliła powiedzenie – i tak źle, i tak nie dobrze.

 

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code