Filiżanka Rosenthala

Było to dawno, dawno temu (mam nadzieję, że najmłodsi czytelnicy Tezeusza nie pamiętają tak zamierzchłych czasów)… Połowa lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku. Moja koleżanka z Zaolzia, a więc będąca narodowości polskiej, a mająca obywatelstwo ówczesnej Czechosłowacji, szczęśliwie, choć nie do końca legalnie wyfrunęła z lotniska Okęcie do wolnego świata, czyli do Jugosławii, a stamtąd przez Włochy i Austrię trafiła do Kanady. Po kilku latach w naszych bratnik krajach zmienił się ustrój, więc mogła bez przeszkód przyjeżdżać, aby odwiedzać matkę w Czechach i znajomych w Polsce. Wreszcie pod koniec lat dziewięćdziesiątych, gdy zarobiła już wystarczająco dużo pieniędzy, a jej zawarte w Kanadzie małżeństwo rozpadło się, zaczęła poważnie myśleć o powrocie do Europy. Zrezygnowała jednak z tego pomysłu. Powodem były przede wszystkim pewne obowiązujące w postkomunistycznych krajach standardy, a raczej ich brak. Żaliła się: “Patrzą na mnie takie smutne twarze i mówią, że niewiele da się zrobić. I nie wiem, czy czekają na łapówkę, nie wiem, ile mam dać, żeby matka miała lepszą opiekę lekarską, żebym kupiła bilet do Toronto w odpowiadającym mi terminie…”

Też wówczas nie wiedziałam i w ogóle nie interesowałam się takimi brzydkimi zagadnieniami, ale widocznie było mi pisane, żebym nadrobiła ten brak w swojej edukacji. Dwa lata temu znajomy przeszedł poważną onkologiczną operację. Szpital był przyzwoity, nawet pani szatniarka uprzedzała, że zgodnie z normami Unii Europejskiej nie wolno jej teraz brać pieniędzy od klientów. Znajoma lekarka, która wcześniej była operowana w tym samym szpitalu, powiedziała mi jednak: “Ktoś musi iść do lekarza, bo lepiej, gdy lekarze wiedzą, że chorym ktoś się interesuje”. Chory miał wprawdzie rodzinę, ale ostatecznie to ja okazałam się najodważniejsza, choć może była to odwaga typu desperado, gdy człowiekowi jest już wszystko jedno, co pwiedzą i co się z nim stanie. Poszłam więc do lekarza, przedstawiłam się jako córka chorego i wręczyłam w białej kopercie korzyść majątkową, którą określiłam jako “skromny dowód wdzięczności”.
Zanim jednak dopuściłam się tego karygodnego czynu, odebrałam telefon od innego kolegi, którego poinformowałam, że właśnie we wspomnianym wyżej celu udaję się do szpitala. Był oburzony, a przynajmniej takiego udawał: “I ty! Pani nauczycielka od etyki…” Nie uznałam za stosowne tłumaczyć pobudek mojego postępowania. O słuszności tego, co zrobiłam, przekonałam się parę dni później. Szpital mianowicie dostał jakąś wadliwą partię cewników, które zatykaly się. Tylko niektórzy chorzy pozostawali w szpitalu do momentu zdjęcia cewnika i mogli liczyć na szybką interwencję. Oczywiście “mój chory” należał do nich.

Inna przygoda przytrafiła się mojej znajomej, która jest chirurgiem. Za nikogo nie można ręczyć, ale o jej uczciwości w kwestii łapówek jestem przekonana nie tylko ze względu na wychowanie, jakie wyniosła z domu, ale też na fakt, że ma bogatych rodziców i jeszcze bogatszego małżonka. Otóż ta kobieta operowała w środku nocy dziecko po wypadku. Wszystko udało się dobrze, maluch został wybudzony, koleżanka miala zamiar udać się do dyżurki, aby czekać na następnego nieszczęśnika, ale na korytarzu zatrzymali ją wdzięczni rodzice pytając, czego by sobie życzyła za swoją pracę. Odpowiedziała: “Chętnie napiłabym się naprawdę dobrej kawy”. Po dziesięciu minutach dostała aromatyczną kawę w pięknej filiżance, do której nie była przyczepiona karteczka jak w barze mlecznym: “Naczynia do zwrotu”.

Piszę to w związku z przetaczającą się obecnie przez polskie media pełną pruderii dyskusją o tym, iż rzecznik praw obywatelskich wręczył lekarzowi porcelanową filiżankę Rosenthala z wdzięczności za opiekę nad chorą matką. Chcącym zapoznać się bliżej z tematem podaję link do TVN24:

http://www.tvn24.pl/12690,1534773,wiadomosc.html

Z tej bajki wynika mniej więcej taki morał, że świat nie jest czarno-biały, a nawet filiżanki Rosenthala rzadko takie bywają.

 

Komentarz

  1. awer

    Witaj

    Witaj Małgorzato.
    Pozwolisz, że będę się zwracał do Ciebie per Ty. Taki zwyczaj internetowy. Zresztą bardzo sympatyczny. Ponieważ po raz pierwszy komentuje Twój wpis blogowy uważam za stosowne o nim wspomnieć.
    Problem który opisałaś dotknął każdego z nas wielokrotnie. Dotyczy on konieczności dokonania wyboru moralnego ? w sytuacji w której nie ma jednoznacznie przyjętego systemu moralności. Nasz cywilizacja choć oparta o moralność chrześcijańską, z nauk chrześcijańskich wybierała zawsze odpowiednie dla epoki formy zachowań. I choć moralność zawsze była bardzo indywidualną cechą to wydaje się, ze w obecnych czasach ukryła się ona jeszcze głębiej w sercu każdej osoby, która chcąc być uczciwa wobec własnego systemu odczuć moralnych naraża się często na nieprzyjemne sytuacje mające znaczący wpływ na jej życie. Fakty mnożą się same, nawet nie trzeba ich szukać. Niestety, często nieproszone, goszczą w naszym życiu wpływając na kształt osobistych doświadczeń. Oprócz przedstawionej przez Ciebie historii warto zwrócić uwagę na fakty jakie w naszym codziennym życiu kreują nie tyle osobiste relacje co ogólnie opiniotwórcze organizacje. Każda organizacja (czy to telewizja, czy radio, czy związki zawodowe, czy też Kościół, czy też partie polityczne) działa według określonej misji ? wizji rzeczywistości, która krystalizuje się w publikacjach, formach działalności, prawie etc. Mówiąc o moralności tak naprawdę mówimy o moralności uczestników organizacji. Wiele godzin spędziłem na dyskusjach z moimi przyjaciółmi dziennikarzami dotyczącymi moralności dziennikarskiej. Zawsze dochodziliśmy do jednej jedynej konkluzji ? w dziennikarstwie ideałem jest obiektywna informacja. Jednak po pierwsze bardzo trudno określić czym jest ?obiektywna informacja?, po drugie mało która osoba nie będąca dziennikarzem jest zainteresowany serwisami informacyjnymi podobnymi do PAP. Wolimy raczej czytać, bądź słuchać dziennikarzy , którzy interpretują rzeczywistość w sposób podobny do naszej jej interpretacji. Stąd taka potrzeba pluralizmu w mediach. Parafrazując za Anthonym de Mello SJ opowieść o jednym z Mistrzów (nie wiadomo jakiej religii) mogę powiedzieć: Boże chroń nas przed wyznawcami Jedynej ideologii.
    Reasumując mój subiektywny komentarz do Twojego wpisu mogę powiedzieć, że
    wydaje się że jedyną możliwą forma rozwiązania problemu który opisałaś jest edukacja. Myślę, że należy ją traktować jako warunek sine quanon. Sam wyedukowany tak teoretycznie jak i praktycznie w marketingu widzę bardzo wiele działań mających na celu manipulacje moralnością w zależności od potrzeb organizacji. Dla tych wszystkich którzy lubią przyglądać się rzeczywistości i którzy chcą z możliwie czystym sumieniem podejmować ?wolne? decyzje zgodne z ?własną? moralnością, (musimy pamiętać, że jest to własna moralność w określonym stopniu uwolniona od wpływów i manipulacji) przedstawiam jeden z wielu mechanizmów manipulacyjnych:
    PR (za http://www.sciaga.pl – ( polecam również WIKI: http://pl.wikipedia.org/wiki/Public_Relations i inne publikacje)

    Public relations – Zarządzanie procesami komunikacyjnymi pomiędzy organizacją i osobami i grupami odniesienia poprzez świadome, celowe i systematyczne kształtowanie tych postaw. Celem jest wytworzenie dobrego i wiarygodnego wizerunku.

    Wizerunek – Zbiór przekonań, myśli i wyobrażeń* danej osoby o obiekcie.

    Fazy Public relations:
    1) SCAN – budowanie otoczenia – kosztowne i trudne do sprzedania,
    2) MAP – opracowanie strategii i celów
    3) ACT – testowanie strategii dla wstępnego oszacowania skuteczności,
    4) ROLLAUT – Wprowadzenie skorygowanych programów
    5) TRACK – pomiar i skuteczność.

    Pozdrawiam

    *słowo zmienione przez autora komentarza w oryginale ?wyrażeń?.

     
    Odpowiedz

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code