Dziwne echa przeszłości

HR.jpg

 

Rzecz działa się w Bawarii – jednym z najbardziej religijnych krajów związkowych Niemiec, zamieszkałym w przytłaczającej większości przez katolików. 19 stycznia 2004 roku tamtejsza Akademia Katolicka zorganizowała przy drzwiach zamkniętych, w niewielkim gronie (ważnych dostojników kościelnych, teologów i sponsorów) kolokwium, które miało historyczną wagę, gdyż trudno byłoby znaleźć dwie wyraźniej sprzeczne instytucje niż szkoła frankfurcka i Kościół katolicki, których przedstawicieli posadzono przy jednym stole. Ówczesny prefekt Kongregacji Nauki Wiary (zwanej niegdyś Świętym Oficjum) Joseph Alois Razinger, urodzony w tym właśnie regionie Niemiec i nieco wyczerpany profesor filozofii Jürgen Habermas przedstawili swoje argumenty. Różnice dotyczyły środków, natomiast pewne zbieżności nasuwały się co do celów, zwłaszcza ochrony osoby ludzkiej i jej praw, które z dnia na dzień wydają się bardziej naruszane.

Kolokwium, które etymologicznie oznacza rozmowę oraz współdziałanie dwóch lub więcej osób, jest łacińskim odpowiednikiem dialogów z ich pytaniami, odpowiedziami, wątpliwościami i nieporozumieniami. Tymczasem Habermas i Ratzinger wygłosili raczej dwa równorzędne monologi. Jako pierwszy przemawiał filozof laicki (dla ludzi religijnych eufemizm na określenie bezbożnika), a potem ostatnie słowo przypadło sędziemu, inkwizytorowi i teologowi. Od czasu Leona XIII i jego encykliki Rerum novarum oraz Piusa XI i jego Quadragessimo anno nauczanie Kościoła starało się nie potępiać w czambuł postępowych idei, zwłaszcza broniących robotników, chociaż odżegnało się od materializmu dialektycznego, czyli przekonania, że materia przeobraża się samoistnie bez intrwencji jakiegokolqwiek osobowego sprawcy lub demiurga. Nie przeszkodziło to jednak niektórym katolickim pisarzom uznać ostatecznie, że inaczej niż w wypadku liberalizmu ekonomicznego za ideami Karola Marksa stoi pewien etyczny ideał dobrobytu i szacunku wobec całej ludzkości.
 
Szkoła frankfurcka miała tak znakomitych przedstawicieli jak Max Horkheimer, myśliciel społeczny i twórca grupy Theodor W. Adorno oraz Herbert Marcuse. Wszyscy oni byli prześladowani przez nazistów i spędzili pewien czas na uchodźstwie w Ameryce Północnej. Habermas jako spadkobierca tej szkoły usiłował oddać sprawiedliwość niektórym ideom Kanta, Hegla i Marksa, rzetelnie je rozważając. Ze wzgledu na szybko rozwijający się eklektyzm i nieprzejednaną krytykę gospodarki rynkowej ze strony szkoły frankfurckiej dzisiaj już chyba niemal przebrzmiały jej wysiłki.
 
Biorąc to wszystko pod uwagę, trzeba rozróżnić: z jednej strony mamy do czynienia z myślicielem, który pragnie zgłębiać zasady i z nich wyprowadzać szczegółowe reguły, podczas gdy z drugiej strony znajduje się prawnik, który w oparciu o szereg wcześniej określonych zasad pragnie rozstrzygać w konkretnych przypadkach. Różnica wydaje się błaha, lecz dotyczy przepaści między postawą krytyczną a postawą dogmatyczną, przynajmniej w rozumieniu Kanta, czyli chęcią kwestionowania najbardziej fundamentalnych zasad, a chęcią przyjmowania ich jako dane i nienaruszalne. Za kantowskim rozróżnieniem stoi oświecenie i jego zdecydowany sprzeciw wobec norm narzuconych przez Kościół i monarchistyczny absolutyzm.
 
Nawiasem mówiąc, tytuł książki, która zawiera wykłady Habermasa i Ratzingera brzmi po hiszpańsku Entre razón y religión [Między rozumem i religią] (FCE, México, 2008), a jej podtytuł, Dialéctica de la secularización [Dialektyka sekularyzacji], składa się z kolei z dwóch wyrazów. Dialektyka to według Hegla proces złożony z dwóch przeciwstawnych części, tezy i antytezy, które łączą się w trzeciej, syntezie, co stanowi konieczny warunek każdej zmiany. Duch to wynik długiego szeregu tez i antytez, kończącego się świetnymi, szczęśliwymi syntezami – nic więcej. Materia natomiast zawiera w sobie obydwie siły i bez potrzeby zewnętrznych czynników przeobraziła się od bardziej pierwotnych form aż do ducha. Z drugiej strony sekularyzacja to pojęcie, które nie pochodzi z dziedziny filozofii czy myślenia, lecz z religii lub wiary. Łacińskie słowo saeculum, które oznaczało początkowo rasę, potomstwo, trwanie jednego pokolenia, okres czasu i wreszcie ducha epoki, przeciwstawia się w dawnym teologicznym pojmowaniu rzeczywistości życiu uświęconemu. Sekularyzacja jest wobec tego procesem, w którym obszary pozostające niegdyś w rękach duchowieństwa (oświata, umiejętność czytania i pisania, pielęgnowanie chorych itp.) wracają do rąk świeckich, czyli zwyczajnych, pospolitych ludzi.
 
Wypada wobec tego zaznaczyć, że według takiego poglądu świat pozostaje za murami klasztoru, a w każdym razie bardzo daleko od zakonnego życia. Stąd rozróżnienie między duchowieństwem zakonnym (które przestrzegało ściśle ewangelicznych zaleceń) i duchowieństwem świeckim (które żyło w świecie, lecz nie stanowiło jego części). Świat, ciało i szatan to wrogowie duszy. Świat jest nieokreślony, groźny, mroczny. Można dostrzec ciekawą brzmieniową zbieżność między słowami saeculum i sectio (to ostatnie pochodzi od czasownika secare, ostro odcinać). Wycinek, ograniczona część całości, wspólnota, zgromadzenie wiernych, po gecku ekklesia przypomina szczęśliwą wyspę, umiejscowioną bardzo daleko od wszelkiego niepokoju, bezpieczną, osłonietą. Nazywanie całej ziemi światem, a wszystkich zamieszkujących ją ludzi laikatem, świeckimi oznacza fundamentalistyczne, nieoświecone, potępiające spojrzenie, charakterystyczne dla zbyt popędliwych osób, które nieoczekiwanie czynią chrześcijan już nie ofiarami, lecz zbrodniarzami (krucjaty, nawracanie przemocą ludności za Karola Wielkiego albo w hiszpańskim imperium). Wyrażenie “sekularyzacja” – oś tematyczna rozstrzyganego sporu – sprawia wrażenie stronniczości i przywodzi na myśl władzę, jaką miał Kościół w średniowieczu. 
 
W swoim wystąpieniu Habermas przypomniał, że konstytucyjne państwo to pochodna praktycznego rozumu (Kant), samoświadomości poznającego i działającego podmiotu (Schleiermacher), historycznego postrzegania własnej egzystencji (Kierkegaard) oraz wyzywającego rozkładu sytuacji etycznych (Hegel, Feuerbach i Marks). Stąd wyciągnął wniosek, że jeśli obydwa stanowiska, religijne i laickie, uznają sekularyzację społeczeństwa za proces kształceniowy, będą mogły brać na serio obopólny wkład do tematyki sporu. Z kolei Ratzinger rozpoczął od zagadnienia prawnej i moralnej kontroli władzy. Dając popis tolerancji, wspomniał Hansa Künga i jego chęć zbudowania powszechnej etyki (nie zapomniał też o jego głównym przeciwniku, Robercie Spaemannie, teologu prawa). W przemówieniu Ratzingera wysuwały się kilkakrotnie na pierwszy plan myśli o prawie, władzy, podziale świata na bloki, nieufność wobec arabskiego fanatyzmu i chińskiego ateizmu, Darwina, Heideggera i Lévi-Straussa. Wspomniał on wkład hiszpańskich konkwistadorów za sprawą związanego z nimi duchowieństwa i takich uczonych jak Francisaco de Vitoria, który ukuł pojęcie ius gentium, stanowiące podstawę międzynarodowego prawa. Nie przepuścił okazji, aby przyłączyć się do walki z terroryzmem, Bin Ladenem oraz jego zwolennikami (czyniąc aluzję do wspomnianych różnych politycznych porządków świata) i jeszcze raz potępił wszystkie poważne przewinienia, peccata contra naturam (aborcję, eutanazję, eugenikę).
 
Upadek realnego socjalizmu i opuszczanie katolickich świątyń przez wiernych wyjaśnia chyba, dlaczego przeciwne strony zjednoczyły się ostatecznie. Oczywiście, obydwa obozy miały nadzieję wyciągnąć stąd jakąś korzyść – z biegiem czasu wybór Benedykta XVI pokazał wyraźnie, kto więcej zyskał. Poparcie niemieckiego Kościoła, jednego z głównych płatników Kościoła powszechnego, dla swojego najznakomitszego kandydata i przedstawiciela odegrało niewątpliwie pewną rolę (wszystkie opinie w głównych niemieckich dziennikach były wówczas przychylne). Należy przypomnieć, że Karol Wojtyła był nie tylko myślicielem w zakresie teologii moralnej, lecz także, choć to trudne do pogodzenia duchowe skłonności, sportowcem i nawet w swoim postępowaniu poetą. Było jasne, że jego następca nie mógł pozostać za bardzo w tyle, przynajmniej pod względem uniwersyteckiej kariery. Dialog z jedną z największych filzoficznych sław (człowiekiem może trochę staromodnym i nadmiernie konserwatywnym, co akurat godziło się z historycznym prestiżem Kościoła katolickiego) stanowił dobry sposób, aby nadać akademickie znaczenie albo dodać owego znaczenia kardynałowi Ratzingerowi, który – co widać jasno na podstawie przytoczonych poglądów – argumentował bardziej jako ekspert w zakresie prawa i tematyki moralnej niż jako teolog. 
 
            Dlaczego wpływowy profesor filozofii przystał na ten rzekomy dialog? Może przez zwykłą polityczną naiwność albo nawet próźność (pragnienie, aby znaleźć się jeszcze raz w świetle reflektorów). Niektórzy uważają Habermasa za najwybitniejszego niemieckiego filozofa w drugiej połowie XX wieku po śmierci Martina Heideggera. To spojrzenie chyba raczej dziennikarskie niż historyczne, gdyż w wypadku wielkich niemieckich filozofów przeszłości oryginalne i samodzielne metafizyczne systemy, które rozwijali, leżą u podstaw ich sławy, w przeciwieństwie do prawie wszystkiego, co nastąpiło póżniej wraz z przedstawicielami szkoły frankfurckiej, w której przeważa bardzo wyrafinowany eklektyzm, czyli pośrednie odcienie między socjologią, niemiecką idealistyczną filozofią, psychoanalizą i planistyczną ekonomią, co z metodologicznego punktu widzenia stanowi wybuchową mieszaninę. Krótko mówiąc, kolokwium zakończyło się tylko dość stanowczą deklaracją upodobań i lęków obydwóch uczestników oraz wyznaczeniem jednego wspólnego punktu: pilnej potrzeby bronienia etycznych wartości człowieczeństwa, której nie można zaspokoić w ramach jakiegoś określonego systemu moralności, chyba że byłaby to nowa koncepcja rzeczywistości, uniwersalna i możliwa do przyjęcia przez wszystkie narody. Owo spotkanie jako ciekawostka, chociaż niewiele wniosło, dało jednak materiał do książek w różnych językach. Niedawno meksykańska Fundacja Kultury Ekonomicznej wydała tę książkę w nakładzie 10 000 egzemplarzy (podczas gdy zwykle nakład waha się między 1000 – 3000), aby wypełnić brak istniejący podobno w języku hiszpańskim i w meksykańskiej kulturze. Czy koniecznie trzeba było nadawać rozgłos wydarzeniu z 2004 roku, które ostatecznie przyniosło skutki w 2006 roku? Dziwne echa przeszłości usiłują ciągle zagarnąć teraźniejszość.
Z hiszpańskiego tłumaczyła Małgorzata Frankiewicz
 

HR2.jpg

 

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code