Dziewięć stron w plastikowej koszulce

Obok komputera na redakcyjnym biurku leży sobie akt notarialny – dokument tak nudny, że gdyby nie towarzyszące  podpisywaniu emocje, to samo jego odczytywanie wprawiłoby mnie zapewne w nieprzezwyciężoną senność. Dziewięć stron w języku, którego nikt normalny nie używa w codziennym życiu. Opis skomplikowanych ludzkich historii ze skrupulatnością, która zaciera całkowicie barwy przeżyć. Nie jest to bynajmniej liryczny poemat czy scenariusz obyczajowego serialu. Aby jednak dostarczyć pożywki twórcom, którzy być może zechcą w przyszłości wykorzystać tę dość niezwykłą historię, opowiem ją krótko własnymi słowami.

Byli sobie kiedyś kobieta i mężczyzna – on po przejściach, a ona z przeszłością, rzecz jasna. Spotkali się i zapewne pełni nadziei kupili razem dom w górach. Wspólne życie nie wyszło im, więc rozeszli się po kilku miesiącach w różne strony świata, zerwali kontakty, a w ich domu zamieszkiwały przez trzy lata głównie pająki i kuny. W lipcu 2008 roku dwoje innych ludzi wskutek różnych życiowych zawirowań zaczęło poszukiwać domu dla siebie, redakcji portalu internetowego oraz zakładanej właśnie fundacji.

I znaleźliśmy dom, a o tym, jakie były nasze pierwsze domowe troski, można przeczytać w protokole zdawczo-odbiorczym. Doprowadziliśmy do nawiązania kontaktów między właścicielami i podpisaliśmy bardzo korzystną finansowo umowę wynajmu na trzy lata, z prawem pierwokupu. Chociaż stanowczo nie jestem miłośniczką oficjalnych dokumentów, muszę jednak przyznać, że dobre ustalenia tej umowy skutecznie chroniły naszego bezpieczeństwa i zapewniały spokojną atmosferę dla prowadzonych przez nas prac. Dom bowiem, gdy w nim zamieszkaliśmy i zainwestowaliśmy trochę w remonty, zaczął z miesiąca na miesiąc pięknieć i zyskiwać na wartości, co nasunęło właścicielowi rozsądną skądinąd myśl o jego sprzedaży.

Nadeszła wiosna 2009 roku. Cieszyliśmy się, że jako pierwsi ludzie w tym dwudziestoletnim domu zdołaliśmy przetrwać trudną górską zimę, niezrażeni dotkliwą wilgocią i chłodem ani trudnymi podjazdami samochodem na łańcuchach. I właśnie wtedy otrzymaliśmy oficjalne pismo, że mamy się wyprowadzać. Poznaliśmy również energiczną panią, która reprezentując interesy właściciela, poinformowała, że zamieszka kupić zamieszkiwany przez nas dom i ustali czynsz na astronomicznie wysokim poziomie, jeżeli my nie kupimy tego domu za astronomicznie wysoką sumę. Na szczęście była jeszcze właścicielka i wspomniana wyżej dobrze skonstruowana umowa. Przetrwaliśmy.

Tymczasem właściciel wniósł sprawę do sądu o zniesienie współwłasności domu. Na horyzoncie zaczął zarysowywać się sądowo-biurokratyczny labirynt, w który mieliśmy wkroczyć. Od czasu do czasu dochodziły do nas wieści z pola sądowych zmagań. Pojawił się też sądowy rzeczoznawca, który dokonał wyceny nieruchomości. Nic dziwnego, że straciliśmy trochę serce dla tego miejsca i rozglądaliśmy się za czymś innym, oswajając się z myślą o przeprowadzce.

Pod koniec października 2010 roku sąd zniósł współwłasność i przyznał dom przebywającej w Niemczech właścicielce, która zaproponowała nam jego zakup po sądownie ustalonej cenie. Weszliśmy w to, jak mówią ludzie biznesu, a nasze doznania w labiryncie, który doprowadził do podpisania notarialnego aktu zakupu, niech zachowają dla świata swoją groźną i fascynującą tajemniczość.

Tak, na redakcyjnym biurku leży porażająco nudny akt notarialny zakupu domu w Kasince Małej. Ale przecież patrzę na ten dokument z tkliwością, bo wiem, że właśnie on zapewnia – być może na wiele lat – stałe miejsce funkcjonowania dla Fundacji Tezeusz i dla naszego portalu. Dzięki niemu będziemy mogli też realizować ideę Domu Tezeusza, która towarzyszyła nam, odkąd tutaj zamieszkaliśmy, ale nie mogła zostać rozwinięta przy wcześniejszej sytuacji własnościowej. Miejmy nadzieję, że dokonany zakup pozwoli naprawdę stworzyć miejsce ważnych i ciekawych spotkań o niepowtarzalnym klimacie, przyczyniając się do krystalizacji Tezeuszowego środowiska. Będąc „na swoim”, zastanawiamy się już nad rozwiązaniami, które najlepiej posłużą osobistej pracy mieszkańców, działaniom fundacji i portalu, a także odwiedzającym nas gościom. Wkrótce zapewne poinformujemy bardziej szczegółowo o naszych planach…

A na razie – wszystko jest po staremu. Za oknami wieje silny górski wiatr, od którego trzęsie się cały potężny dach. Rozpalamy w kominku i jak zwykle siadamy w fotelach, aby popatrzeć na ogień i snuć marzenia, które później będziemy przeliczali na złotówki albo oprawiali w faktury, wnioski, sprawozdania, odwołania, wyjaśnienia itp. Komputery, pralka, kuchenka gazowa, lodówka i piec centralnego ogrzewania działają jak dawniej. Suczka Heksia i kot Tezeusz biegają wokół domu. Aż trudno uwierzyć, że kilka podpisów i jakiś kawałek papieru może cokolwiek zmienić.

Wyobraźnia podpowiada jednak, że mogło być inaczej. Dzięki zatem dobremu Bogu, że pozwolił zachować to, co stało się już normalnością tego domu. Serdeczne podziękowania należą się też wszystkim życzliwym ludziom, którzy wspierali nas od chwili naszego zamieszkania tutaj, aż do chwili zakupu. Dzięki za Waszą pracę, finansową pomoc, dobre rady, słowa otuchy, modlitwę i za wszystko, o czym być może przez roztargnienie zapomniałam napisać. 

Kronika Domu Tezeusza

 

 

Komentarz

  1. jadwiga

    no to gratulacje!

    W sumie nie ma to jak na swoim. Dobrze sie stało,. juz żadna podwyzka czynszu Was nie dotyczy albo inne takie humory właścicieli.Cieszę sie z Wami!!

     
    Odpowiedz

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code