, , , , ,

Dialog z sobą samym

"Zastanawiam się teraz nad tym, co oznacza taka tragedia w życiu takich szarych przypadkowych widzów jak ja. (…) Pojawiają się pytania i jakieś przeczucia odpowiedzi, które na razie tkwią gdzieś głęboko we mnie. Czy to zbieg okoliczności, że akurat ten samolot nie wylądował, akurat w drodze do Katynia, akurat w tym dniu? Tak nośne w symbole wydarzenie jak uroczystości katyńskie nagle nabrało nowego znaczenia – tragedia rozegrała się na miejscu totalnie tragicznym. Biblia pełna jest scen pełnych dramatów w dziejach narodów. Czy tragedie narodowe można w ogóle interpretować w kontekście Woli Boga? Czy takie zdarzenia są jakimś przekazem, czymś co Bóg chce nam powiedzieć? A może warto też pomyśleć, że to zło dotknęło historii polskiej, też w jakimś celu? (…)"
                                                                                               Z Medytacji szarodziennych o katastrofach

Często planowałam w swoim dorosłym życiu różne rzeczy. W dorosłym życiu, czyli gdzieś od 20 roku mojej egzystencji na tym łez padole. Skończę studia, potem wyjadę gdzieś hen za horyzont marzeń. Nauczę się dwóch języków obcych, będę zwiedzać różne miejsca na Ziemi. Przynajmniej zobaczę świat. Kiedyś przeczytałam zdanie Konfucjusza, które ostudziło moje ambicje. Nie pamiętam go dokładnie, ale brzmiało mniej więcej tak: "Głupcem jest ten, kto twierdzi, że tylko podróżując w dalekie strony odkryje największe tajemnice świata. Najgłębsze prawdy odkryjesz na dnie swej duszy żyjąc dokładnie tam, gdzie teraz jesteś."

I wtedy zaczęłam się zastanawiać, po co ja w ogóle studiuję, po co wciąż jeżdżę jak szalona po
polskich drogach i bezdrożach, po górach, lasach i dolinach?
Pierwszą zagraniczną podróż przeżyłam mając 17  lat – pojechaliśmy na wymianę młodzieży do niemieckiego miasteczka pięknego jak z bajki. Odkryłam tam, że koleżanka z mojej klasy może być kimś bliższym niż skóra. Dopiero tam odkryłam wartość przyjaźni z tą osobą. Dlaczego dopiero tam?
Drugą podróżą za granicą był rajd do Slowenskiego Raju. 10 dni eskapady w błocie i deszczu, spania pod namiotami. Lasy takie jak u nas, góry podobne. Zapamiętałam najbardziej tylko jedną trasę. I odkryłam, że moi "towarzysze drogi" są zwykłymi pozerami i nie mam czego szukać w ich sercach. Dlaczego dopiero tam?
Trzecią podróżą za granicę naszego kraju była wycieczka szkolna do Pragi. Wszyscy poszli oglądać
zabytki, a ja (nauczycielka) usiadłam na Moście Karola i patrzyłam jak malarz maluje widok na rzekę,
jak rękodzielnik wytwarza breloczki i wisiorki ze skóry. Zadałam sobie pytanie: czym Praga różni się
od innych miejsc na Ziemi? Przecież i tutaj są malarze, rzeźbiarze, zakochani i kloszardzi pod mostem.
Uświadomiłam sobie, że takich mostów jest na świecie tysiące. Że mosty mają za zadanie łączyć, scalać dwa odległe brzegi, że ludzie lubią stać na mostach, czuć przepływającą pod nimi rzekę, widzieć rozpościerającą się pod nimi przepaść i wiedzieć – my jesteśmy bezpieczni na tym moście.
Dlaczego dopiero tam?
Ostatnią moją zagraniczną eskapadą była podróż poślubna. Do Czech. Znów zwiedziliśmy Pragę i kilka innych miejscowości. Zauważyłam, że sklepy są takie same jak u nas, że ludzie tak samo zmęczeni, a Most Karola nadal gości malarzy i artystów wszelkiej maści. Wtedy też spojrzałam na niebo i pomyślałam, że jest tak samo niebieskie jak u nas. A śnieg tak samo zimny. Że sąsiadujący z Polską kraj nadal boryka się ze skutkami minionego systemu politycznego, że ci ludzie wcale nie są tacy obcy jak mi się wydawało.
Dlaczego dopiero tam?

Dlaczego ludzie jeżdżą daleko, żeby szukać czegoś nieznanego, nowego, i spotykają tam siebie samych, coś co dawno znali, tylko jakoś tego wcześniej nie widzieli, może nie chcieli widzieć? Dlaczego jadą kilkanaście godzin, kilka dni na koniec świata, żeby "trochę odpocząć", doświadczyć czegoś innego, a potem z utęsknieniem wracają do domu, by "odpocząć po urlopie"? Po co jedziemy daleko, żeby odwiedzić jakieś miejsce, postać nad jeziorem, w miejscu pamięci, w miejscu, które można przecież obejrzeć w książce czy w Internecie?
Dlaczego dopiero podróże i zmiana miejsca tak często pozwalają człowiekowi zauważyć i docenić to, co ma pod ręką i od zawsze blisko siebie? Czy tylko nieliczni potrafią osiągnąć tzw. świadomość nie ruszając się z  miejsca swego zamieszkania?
A może wszystkie podróże zawierają w sobie jakiś proces inicjacji, podróż do centrum świata, wyprawę w głąb tajemnicy istnienia, odkrywczą eskapadę ukazującą nam nowy świat czy też nowy horyzont na starym znanym nam (pozornie) oceanie zdarzeń. Podobno każda podróż kształci… Może podróż jest nam wszystkim potrzebna, żebyśmy mogli dojrzeć, dorosnąć, wyrosnąć ponad to, czym jesteśmy teraz, wejść na jakiś wyższy schodek doświadczenia życiowego?

Może właśnie z tych samych powodów trzeba było dalekiej podróży prezydenta Polski i jego najbliższych współpracowników, dowódców sił wojskowych, osób z różnych kręgów życia społecznego i kulturalnego, i to podróży zakończonej tak tragicznie, żeby cały świat mógł nareszcie przyjąć prawdę o tym, o się zdarzyło w Katyniu?
I żeby w Polsce przestano choć na chwilę się sprzeczać, zniesławiać ludzi na centralnych funkcjach, obrażać się nawzajem w geście uzasadniania politycznych czy gospodarczych racji? Żeby doceniono pracę tych ludzi i zauważono, że podjęli wiele dobrych decyzji, a nie tylko popełniali błędy?
Dlaczego dopiero teraz?
Czy trzeba aż takich wstrząsów, żeby zacząć żyć w zgodzie z odwiecznymi logicznymi zasadami ludzkiej solidarności, żeby docenić owoce współpracy w kraju i za granicą? Żeby uświadomić sobie wagę pokoju, szczerego wyznania bolesnych prawd z przeszłości, wybaczenia, nawiązywania trwałych relacji między państwami, które podzieliła dramatyczna historia wojen, niepokojów, totalitarnych reżimów?

Chciałabym wierzyć w przemianę, w cudowne transformacje ustrojowe w Rosji, w zmianę nastawienia tzw. Zachodu do historii Polski, zmiany w stylu wypowiedzi publicznej w polskiej prasie… Chciałabym i staram się na to wszystko, co słyszę i widzę reagować pozytywnie. Staram się wierzyć, współczuć, nie myśleć za dużo, tylko jakby wejść w przepływającą przez środek mojego życia rzekę historii i odczuć jej skutki w sile prądów i zawirowań, jakie takiej rzece zawsze towarzyszą.
Tylko znów pojawia się pytanie – jak długo redaktorzy radia i telewizji będą mówić przyciszonym tonem, z taktem omijając rafy i przepaście, które w rozmowach na temat przyszłych decyzji politycznych, gospodarczych czy wyborów prezydenckich mogłyby zaowocować jakąś typową dla naszych mediów agresywną i pozbawioną elementarnych zasad kultury debatą? Czy spokojny i wyważony styl wypowiedzi jaki jeszcze słyszymy pozostanie normą? Czy może po pogrzebie prezydenta i ludzi zmarłych w katastrofie smoleńskiej znów nie będziemy chcieli włączać radia czy telewizji, w obawie przed tym, co "oni znowu wymyślą"?
Jak długo politycy z krajów całego świata będą pamiętać o Polsce, jak długo solidarność i zjednoczenie w obliczu bólu i tragedii będzie scalać państwo polskie i narody Ziemi?
Czy my tylko w obliczu katastrof potrafimy zachowywać się jak ludzie, jak prawdziwi chrześcijanie, jak naprawdę szczerzy i dobrze do siebie nastawieni mieszkańcy naszej planety? Gdzieś tam w głębi serca naiwnie wierzę, że tak właśnie będzie. Że nie usłyszę więcej chamskiego stylu dziennikarskiej wypowiedzi, złośliwych i nieprofesjonalnych uwag polityków pod adresem konkurenta do stanowiska, że ten spokojny czas zadumy zmieni chociaż w kilku procentach nas wszystkich.
Niestety głębia mojego serca jest trochę za daleko od miejsca, gdzie mieszka racjonalizm i "bycie realistą". I nie wiem, czy ta głębia serca przekona moją powierzchowność, żeby też naiwnie wierzyła w proroctwa o wielkich zmianach o jakich czytam w prasie z różnych kręgów.
Dialog z sobą samym to też daleka podróż w głąb lęków, pytań bez odpowiedzi i odkryć, które zmieniają bieguny widzenia spraw i zdarzeń. Ufam, że długo i jak najdłużej pozostanę w głębi, gdzie nadzieja i wiara naprawdę mają większą moc niż siła faktów.

 

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code