,

Czy klerykalizm da się leczyć?

Największą słabością polskiego katolicyzmu jest klerykalizm. Klerykalizm dotyka – w różnym stopniu – większości polskich duchownych i zakonnic oraz wielu świeckich wiernych, zwłaszcza tzw. zaangażowanych katolików, związanych z klerykalnymi instytucjami Kościoła. Na czym polega ta choroba epidemiczna w Kościele? Najzwięźlej mówiąc: klerykalizm jest postawą redukującą realną wspólnotę Kościoła do jego duchownych, zwłaszcza w zakresie religijno-moralnej kompetencji i władzy. Historycznie klerykalizm wywodził się z postulatu teokratycznego sprawowania władzy nad społeczeństwem przez Kościół instytucjonalny, a w wersji skromniejszej chodziło o zapewnienie Kościołowi maksymalnych wpływów politycznych, ekonomicznych i kulturowych w społeczeństwie. Klerykalizm nie jest przypadłością jedynie Kościoła katolickiego, ale dotyczy to też innych wyznań chrześcijańskich oraz religii niechrześcijańskich.

Obecna wersja klerykalizmu katolickiego rzadziej występuje w swej maksymalistycznej formie – jeśli tak, dzieje się to w ruchach integrystycznych i fundamentalistycznych. Najczęściej przybiera postać redukcjonistycznej instytucjonalizacji Kościoła, gdzie duchowni pełnią rolę autorytatywnych funkcjonariuszy, a świeccy dobrowolnych lenników lub klientów kościelnej instytucji. Rozróżnia się zwykle klerykalizm duchownych i klerykalizm świeckich. Klerykalizm duchownych polega na postawie: „my wiemy najlepiej, co jest dobre dla naszych wiernych i dla Kościoła, władzą się nie podzielimy”. Klerykalizm świeckich dzieli się na dwa zasadnicze nurty: Pierwszy, to klerykalizm „lenników” – to dobrowolna zgoda na roszczenia klerykalizmu duchownych. Drugi, to klerykalizm „klientów” i jego postawę można sformułować tak: „księża są od załatwiania naszych spraw religijnych, a my chcemy jedynie korzystać z ich usług”.

Jakie są przyczyny klerykalizmu katolickiego? Pierwszą nazwałbym redukcjonizmem teokratycznym, albo inaczej „uziemnianiem” Boga i religii. Drugą jest ucieczka od wolności i odpowiedzialności, co dotyczy zwłaszcza świeckich w Kościele. Trzecią, która dotyczy zwłaszcza duchownych, jest ucieczka przed prawdziwym Bogiem i człowiekiem w rytualizm oraz urzędniczy funkcjonalizm.

1. Redukcjonizm teokratyczny, albo „uziemnianie” Boga i religii, bierze się z poszukiwania prostych schematów odwzorowania Objawienia Bożego w świecie. Jeśli Bóg rządzi światem, i namaścił tych, którzy mają rządzić Kościołem, a Kościół jest ciałem Chrystusa Boga, to hierarchia Kościoła powinna rządzić również światem doczesnym i świeckim (wariant maksymalistyczny), albo przynajmniej być od niego całkowicie niezależna (wariant umiarkowany). Ten prosty schemat ma swoje historyczne korzenie w wyobrażeniu Boga jako wszechwładnego Króla, a wiernych na wzór społeczeństwa feudalnego, rządzonego przez Wikariusza Chrystusa na ziemi i jego pomniejszych funkcjonariuszy.

Ten feudalno-militarystyczny obraz Boga i Kościoła uwikłany jest też bardzo silnie w ziemskie, czyli polityczne i ekonomiczne interesy Kościoła jako organizacji. Klerykalni duchowni odnajdują się świetnie w tej wersji Kościoła, bo dzięki władzy i pozycji instytucjonalnej mają doskonały bufor i zabezpieczenie przed koniecznością spotykania się z rzeczywistością „na jej prawach” oraz przed ciągłym nawracaniem się. Natomiast klerykalni świeccy, zwłaszcza jeśli są związani interesami materialnymi czy prestiżowymi z duchownymi, korzystają z tej osłony i mają udział w interesach albo przynajmniej poczucie bezpieczeństwa psychicznego z tak świetnie „uporządkowanej” rzeczywistości religijnej.

Klerykalizm redukuje Objawienia Boga w Kościele i świecie do jednej uprzywilejowanej ścieżki hierarchicznego przesyłu rozkazów, które trzeba umieć czytać i bezdyskusyjnie wykonywać. Umyka wówczas całe bogactwo, dramatyzm i pluralizm udzielania się Boga w Kościele i społeczeństwie, zwłaszcza jego wymiarze pneumatologicznym i charyzmatycznym (Duch święty). Dla klerykałów Kościół staje się organizacją zabezpieczającą interesy i potrzeby doczesne oraz wieczne. 

2. Ucieczka od wolności i odpowiedzialności świeckich wiernych za Kościół i jego misję w świecie jest kolejnym, związanym organicznie z poprzednim, powodem klerykalizmu. Klerykalizm ma zabezpieczać jego poddanych wiernych przed dramatyzmem wolności sumienia i sądów rozumu, powierzając go w pełni w ręce ekspertów, czyli księży, których oczywiście trzeba chronić i stawiać poza wszelką odpowiedzialnością. Ucieczka od wolności jest uniwersalnym fenomenem człowieka – analizował ją m.in. E. Fromm w odniesieniu do genezy masowej akceptacji nazizmu w Niemczech – i w tym sensie klerykalizm katolicki jest po prostu jedną z jej form.

Klerykalny katolik „lennik” lęka się wolności, własnej i innych, męczy go pluralizm kulturowy, ma ubogą wizję rzeczywistości, którą słabo rozumie, bardziej kocha bezpieczeństwo i chleb, niż wolność. Źle znosi napięcia religijne, duchowe i metafizyczne, dlatego dąży do ideologicznej prostoty katolicyzmu i wyraźnej hierarchii kościelnej, która będzie za niego decydować o różnych sprawach. Ponieważ ma niewielki kontakt z Bogiem w głębi swego serca, albo jest to kontakt z Bogiem zredukowanym do groźnego ojca, w klerykalnym katoliku nie ma dość pewności sumienia i rozumu, aby stawać się zdecydowanym podmiotem moralnym, intelektualny i eklezjalnym w Kościele.

Ubogie i bezrefleksyjne życie duchowe oraz brak kompetencji intelektualnych lub społecznych sprawiają, że katolik jako klerykalny „lennik” posiada feudalną strukturę umysłową: orientuje się w świecie nieomal jedynie dzięki wyraźnym wskazaniom autorytetów, a niezdolny od własnej niezależnej i krytycznej opinii, pozwala się ubezwłasnowolnić zwłaszcza na obszarze religijnym. Następuje tabuizacja, a nierzadko sakralizacja duchownych, ze szkodą dla autentycznego spotkania z nimi w Duchu Świętym.

Natomiast klerykał świecki o charakterze „klienta” – choć w sensie subiektywnym może nierzadko uważać się za „antyklerykała” – traktuje Kościół jako instytucje, duchownych jako jej funkcjonariuszy, a siebie samego jako klienta, który korzysta z religijnych usług. Inaczej niż klerykalny „lennik”, klerykał „klient” ucieka bardziej od odpowiedzialności za Kościół jako wspólnotę wiary, a w stosunku do księży nie jest potulnym, spaternalizowanym lennikiem, ale raczej lojalnym klientem, który duchownych traktuje jako coś koniecznego, ale bez specjalnych sentymentów. Klerykalny „klient” zwykle w ogóle nie posiada doświadczenia głębszego i systematycznego życia duchowego, a Kościół traktuje bardziej jako instytucje zwyczajową i rodzaj polisy ubezpieczeniowej na hipotetyczne „życie po życiu”. Ponieważ nie ma religijnej wiedzy i duchowych intuicji, klerykalny „klient” pozwala funkcjonariuszom Kościoła mówić w jego imieniu w sprawach religijnych, sam bowiem uważa, że „swoje wie”, czyli że jest to „ściema” dla ludu, a wiadomo, o co chodzi…

Obie kategorie klerykalnych katolików – lennika i klienta – cechuje realny brak zaufania do duchownych, czyli choć w różnej formie, wolą trzymać się od nich na dystans – wiernopoddańczo lub kliencko – żeby nie wejść w rzeczywistą relację międzyosobowego spotkania i współodpowiedzialności za Kościół oraz jego misję ewangelizacyjną w świecie

3. Ucieczka przed prawdziwym Bogiem i człowiekiem w rytualizm i urzędniczy funkcjonalizm klerykalnych duchownych oznacza, że obawiają się oni spotkania z wiernymi – i szerzej z ludźmi – bez ochrony funkcji i statusu autorytetu oraz instytucji, którą reprezentują. Na głębszym poziomie ucieczka duchownych przed tym spotkaniem jest formą unikania spotkania z Bogiem realnym „na Jego warunkach”, z Bogiem bezpośrednio, z Bogiem obecnym w drugim człowieku i jego życiu. Podobnie jak klerykalny świecki ucieka od wolności i odpowiedzialności, tak klerykalny duchowny redukuje tę wolność własną do oportunistycznego posłuszeństwa wobec przełożonych, a odpowiedzialność za Kościół i rozwój Królestwa Bożego w świecie – do feudalnej władzy wobec świeckich, powierzonych jego pieczy.

Natomiast rytualizm klerykalnych duchownych wynika z uprzywilejowania w Kościele katolickim funkcji sakramentalno-liturgicznych, gdzie sam ich fakt zaistnienia wystarcza dla owocności objawiania się Boga. Osobisty „wkład” duchownego w posługę sakramentalno-liturgiczną staje się często dość rutynowy, a inne dziedziny posługi zaniedbywane. Klerykalizm duchownych jest wzmacniany i uwarunkowany strukturą społeczną, która – w takich krajach tradycjonalistycznych jak Polska – gwarantuje Kościołowi i duchownym wciąż względnie duże profity finansowe oraz korzystanie z wysokiego prestiżu instytucjonalnego Kościoła.

Krajobraz intelektualny klerykalnego duchownego jest skrzyżowaniem feudalnego i teokratycznego porządku oraz reguł koncernu wyspecjalizowanego w usługach religijnych. Klerykalny duchowny w Polsce wie, że nie musi liczyć się specjalnie z wiernymi, nie musi zabiegać o ewangelizację ludzi poza Kościołem oraz o zdanie opinii publicznej. Jeśli tylko nie popełni jawnych przestępstw kryminalnych, w zasadzie całość jego ścieżki życia i awansu zależna jest od przełożonych kościelnych. Bezkrytyczna często obrona Kościoła jako instytucji przez samych duchownych jest też obroną pewnego stylu życia klerykalnych duchownych i poczucia ich bezpieczeństwa oraz wynika z pragnienia, aby zachować status quo, którego najmilszą rzeczą jest prawie zupełny brak oceny i kontroli ze strony wiernych oraz społeczeństwa obywatelskiego.

Niestety, wydaje się, że Kościół katolicki w Polsce jest wciąż w dużym stopniu tworem klerykalnym. Nieliczne znane środowiska opiniotwórcze takie jak Tygodnik Powszechny, Znak, Więź, do pewnego stopnia KAI itp. oraz inne mniej znane, ale realne – to wciąż w polskim Kościele skromne wysepki myślowej i duchowej samodzielności polskich katolików, głównie świeckich, w oceanie klerykalnej Polski, na czele z jej najdorodniejszym okazem, czyli nurtem Radiomaryjnym. Ta uporczywa powszechność klerykalizmu katolickiego jest największą przeszkodą dla rozwoju bardziej twórczych inicjatyw ewangelizacyjnych, duszpasterskich i dialogicznych w polskim Kościele.

Osobiście, jestem przekonany, że jeśli w Polsce dojdzie do czarnego scenariusza sekularyzacyjnego – czego nie można wykluczyć – takiego choćby jak w Irlandii czy Hiszpanii, głównym odpowiedzialnym za to – od strony wewnątrzkościelnej – będzie właśnie klerykalizm duchownych i świeckich katolików. Katolicki klerykalizm jako choroba wewnętrzna Kościoła, jest dla niego dużo groźniejszy, niż skrajny antyklerykalizm takich środowisk jak choćby „Nie”, „Fakty i mity” itp. Tego typu antyklerykalizm, jako nieomal maniakalne skupienie na krytyce Kościoła, duchownych, chrześcijaństwa i religii, jest duchowo pusty, nieatrakcyjny dla zdrowych psychicznie osób. Przykładowo, dla takich osób jak ja podobny niesmak budzi lektura „Naszego Dziennika” jak tygodnika „Nie” czy „Faktów i mitów’: lektura tego pierwszego zawstydza mnie jako chrześcijanina i katolika, lektura drugiego zasmuca upodleniem w człowieczeństwie.

Na koniec kilka sugestii duszpasterskich. Co należałoby robić, aby ograniczyć plagę klerykalizmu w Kościele katolickim w Polsce?

Fundamentalną sprawą wydaje się być pogłębianie realnego życia duchowego wiernych, zarówno duchownych jak i świeckich. Realny kontakt z Bogiem jest bowiem największym zabezpieczeniem przed klerykalnym redukcjonizmem. Z głębokiego kontaktu z Bogiem rodzi się szacunek dla wolności własnej i drugiego człowieka, umiejętność dostrzegania Tajemnicy we wszystkim, co istnieje, charyzmatyczno-mistyczne widzenie Kościoła jako wspólnej odpowiedzialności duchownych i świeckich, brak lęku przed pluralizmem kulturowym i współczesnymi wyzwaniami. Rodzi się duchowa mądrość, która nie przekształca się w prostackie i groźne ideologie.

Pogłębione spotkanie z Bogiem tworzy u wierzącego też inne, bardziej adekwatne widzenia Kościoła, jako „świętej wspólnoty grzeszników”, którą można i warto pokochać z jej pięknem, ale też grzechami i słabościami. Nieklerykalne widzenie Kościoła nie boi się dopuszczać samodzielności intelektualnej wiernych, ich krytycyzmu, wrażliwości, bólu, dobrych inicjatyw, itp. Przeciwnie, to bogactwo ożywia Kościół jako pluralistyczną przestrzeń duchowego i moralnego napięcia, w której właśnie „człowiek jest drogą Kościoła”, nie tylko katolik, ale każdy człowiek. W tej wizji duchowni, będąc sługami misji Chrystusa, są też sługami i przyjaciółmi świeckich, wspierają ich swym powołaniem i posługą w drodze do Boga. Jezus, choć był Mistrzem i Bogiem, umiał znaleźć sposób, by swą władzę mesjańską sprawować z pokorą i przyjaźnią wobec uczniów i rzesz wiernych. Nigdy nie był urzędnikiem, a choć stał za Nim Bóg Ojciec, On sam nie chował się za siłą jakiejś religijno-ziemskiej instytucji. W autentycznym Kościele Jezusa nie powinno być miejsca na chronienie się za instytucją, utożsamianie się z rolą i pouczanie innych z pozycji chronionej i bezkarnej władzy.

Szacunek dla duchownych w Kościele katolickim nie musi oznaczać karykaturalnie czołobitnej czy dwulicowej postawy świeckich, ale powinien być raczej postawą wolnych i odpowiedzialnych osób, świadomych swego powołania i głosu sumienia, komplementarności eklezjalnych powołań oraz  tego, czym jest Kościół. Czym więcej takich właśnie doświadczeń Kościoła, tym bardziej wzmacniać się będzie katolicyzm nieklerykalny. Upowszechnianie takiego myślenia o Kościele i wszelkie dobre inicjatywy eklezjalne, które stanowią przykład Kościoła nieklerykalnego wydaje się być najowocniejszą drogą uzdrowienia polskiego katolicyzmu.

Trzeba też umieć dostrzegać i wyraźnie oceniać zagrożenia klerykalne w sobie i innych. Ujawniać je kompetentnie jako poważne zagrożenie duchowe, moralne, eklezjalne i ewangelizacyjne osób i samego Kościoła. Idealnym stanem byłoby, gdyby dzięki wzrostowi eklezjalnej świadomości duchownych i wiernych klerykalizm w Polsce zaczął „chodzić w zawstydzeniu”, poczuciu karykaturalności tej postawy. Krytykując samo negatywne zjawisko i związane z nim postawy, trzeba jednak pamiętać, że nasi klerykalni współwyznawcy są siostrami i braćmi w człowieczeństwie i wierze. Oznacza to głoszenie prawdy, choćby trudnej i bolesnej, z miłością wobec osób. Modlitwa za Kościół, jego wiernych, również o zmniejszenie różnych patologii, w tym klerykalizmu, jest uprzywilejowanym czynem odklerykalizowywania Kościoła w Polsce.

Na gruncie ludzkiego myślenia i doświadczenia, jestem dość sceptyczny, czy uda się w Polsce istotnie zmniejszyć patologię klerykalną. Po prostu, może się okazać, że bez klerykalizmu Kościół katolicki w Polsce byłby jedynie niewielką wspólnotą wiernych. Być może jest tak, że to właśnie klerykalizm jest ostoją nie tylko Kościoła masowego w Polsce, ale też wielu inicjatyw bardziej elitarnych. Jeśli potraktować klerykalizm jako pewną szczególną formę utrwalenia ludzkiej – jednostkowej i grupowej – słabości, a tak jest na pewno, to niezwykle trudno wyobrazić sobie dużą organizację religijną bez przewagi postaw klerykalnych. Praktyka w Europie Zachodniej i w Ameryce Północnej pokazuje, że głównym sprawcą wewnętrznym „odklerykalizowania” tamtych Kościołów  był radykalny spadek ilości duchownych i coraz większa konieczność udziału świeckich w misji duszpasterskiej Kościoła. A jednocześnie ów spadek ilości duchownych oznacza też obok – zmniejszania się klerykalizmu – radykalnie kurczenie się Kościoła katolickiego w ogóle, jeśli nie ilościowe, to jakościowe.

Natomiast na gruncie wiary pozostaje mi nadzieja: klerykalny Kościół nie budzi mojej radości i entuzjazmu, raczej ból i smutek. Taki Kościół zniechęca też wielu ludzi w nim i poza nim do Kościoła i samego Chrystusa. Kochając Kościół taki, jaki jest – i pewnie takim kocha też go sam Bóg – pragnę jednocześnie Kościoła choćby nieco bardziej Jezusowego i ewangelicznego. Największym czynem zmieniania oblicza Kościoła, jako wspólnoty wiary, nadziei i miłości, jest osobiste nawrócenie. Czym bardziej sami się nawracamy i stajemy Jezusowi i ludzcy, tym bardziej wzrasta nadzieja na oczyszczenie Kościoła z groźnej plagi klerykalizmu i na uczynienie go rzeczywiście „drogą człowieka” wychodzącego na spotkanie z Tajemnicą, towarzyszącego człowiekowi w radościach i trudach ludzkiego życia. Moja nadzieja w przemianę Kościoła wynika wprost z wiary w Boga i zaufania do Niego. Ta nadzieja, rozlana w wielu katolickich i niekatolickich sercach, tworzy już dziś inne oblicze Kościoła i zapowiada przyszłość.

 

7 Comments

  1. Malgorzata

    Klerykalizmu nie należy zbyt radykalnie leczyć

    Andrzeju!

    Zgadzam się z Twoją diagnozą polskiego klerykalizmu, jeżeli chodzi o jego główne przyczyny. Pozwolę sobie jednak dorzucić dwa wątki, które dla rozwoju zakonserwowania tego typu mentalności wydają mi się bardzo ważne. Chodzi mianowicie o zaszłości historyczne.

    Po pierwsze, polski Kościół na czele z prymasem Wyszyńskim postawił w pewnym momencie na religijność ludową, nie troszcząc się za bardzo o stronę intelektualną. Wtedy było to korzystne dla przetrwania w komunizmie, ale dziś przynosi moim zdaniem niebezpieczne owoce w postaci braku odpowiedniego wykształcenia i głębszej refleksji duchowieństwa, a co za tym idzie, niedouczenia świeckich w podstawowych kwestiach wiary. Właśnie antyintelektualizm polskiego Kościoła świetnie utrwala zjawisko, o jakim piszesz. Jak człowiek, którego religijność sprowadza się do rytuałów, który nie przywykł do zadawania poważniejszych pytań natury religijnej i do religijnych dyskusji, może poczuć się odpowiedzialny za swój Kościół czy swoją relację z Bogiem? Po drugie, po komunie pozostał fenomen homo sovieticus i to też jest ważne źródło bierności świeckich oraz ich braku odpowiedzialności za Kościół.

    Ciekawy jest także podział na lenników i klientów. Ta druga grupa może wydawać się trochę nieoczywista, ale dobrze pasuje do podanej przez Ciebie definicji klerykalizmu jako siła utrwalająca w gruncie rzeczy władzę duchownych.

    Dyskusyjne wydaje mi się natomiast stwierdzenie: Obie kategorie klerykalnych katolików – lennika i klienta ? cechuje realny brak zaufania do duchownych, czyli choć w różnej formie, wolą trzymać się od nich na dystans ? wiernopoddańczo lub kliencko ? żeby nie wejść w rzeczywistą relację międzyosobowego spotkania i współodpowiedzialności za Kościół oraz jego misję ewangelizacyjną w świecie. Z punktu widzenia osoby świeckiej obserwowałam raczej duże, niekiedy nawet nadmierne zaufanie do duchownych ze strony sklerykalizowanych świeckich, a dystans tworzą według mnie raczej sami księża wobec osób, które odznaczają się zbyt dużą samodzielnością.

    Jestem natomiast bardzo sceptyczna wobec Twojej opinii, że polski klerykalizm należy leczyć. To przecież dzięki niemu polski Kościół jest ciągle tak potężny ilościowo, świątynie są pełne, nie brakuje duchownych itp. Co przyciągałoby tłumy do polskich kościołów, gdyby zniknęła wiernopoddańcza zależność czy zapotrzebowanie na religijne usługi? Pogłębione życie duchowe to oferta dla koneserów, trudno dostępna zresztą, jak sam masz okazję tego doświadczać, poza większymi ośrodkami miejskimi. Moim zdaniem polski Kościół może istnieć tylko ze skazą klerykalizmu albo nie będzie go wcale lub zostanie zmarginalizowany do małej nieliczącej się społecznie garstki wiernych.

    Jeżeli zostaniemy przy frazeologii medycznej, to polski klerykalizm wydaje mi się nieoperacyjny. W takich przypadkach w celu maksymalnego przedłużenia życia pacjenta medycyna zaleca raczej leczenie paliatywne, czyli uśmierzające ból, ale nie likwidujące jego przyczyny.

    Pozdrawiam serdecznie
    M. F.

     
    Odpowiedz
  2. zibik

    Oddziaływać negatywnie !

    Wszystkie skutki i następstwa głupoty można jedynie ograniczać, bądź łagodzić, czy przewidywać lub ukazywać innym ku przestrodze.

    Natomiast bardzo trudno jest eliminować, naprawiać skutki głupoty, czy krępować, bądź powstrzymywać, a tym bardziej skutecznie leczyć tych, którzy pozornie są zdrowi, lecz odczuwają przemożną potrzebę trwonić (spędzać) dany im czas – powierzone zdrowie i życie, oraz oddziaływać negatywnie na innych.

    Np: publicznie popisywać się, afiszować, demonstrować swoją głupotę, czy jej siostry tępotę, infantylność, naiwność, także nadużywać władzę, czy wykorzystywać swoją przebiegłość, elokwencję, osobisty urok, czy skrzętnie ukrywaną podłość i nikczemność.

    Osobną kwestią są lenistwo i inne przywary, nawyki – złe przyzwyczajenia, także bezpodstawne podejrzenia, uprzedzenia, oskarżenia, obsesje, samouwielbienie, czy odium theologicum.

    Myślę, że to mało istotne, czy osoby duchowne są kompetentne, czy nie. W strukturach władzy świeckiej, też są ludzie niekompetentni, których trudno skutecznie leczyć nie tylko z głupoty i lenistwa.

    Ważne jest zupełnie coś innego. W niby demokratycznym państwie próbuje się, tym ludziom odebrać prawo, do zabierania głosu w ważnych publicznie sprawach.

     

    Czy osoby duchowne nie są również uprawnione, aby mieć pozytywny wpływ na życie publiczne, społeczne, kulturalne, a nawet polityczne?……….

    Szczęść Boże !

     
    Odpowiedz
  3. Andrzej

    Ze słabościami trzeba się zmagać

     Małgorzato, 

    dziękuję za wnikliwy komentarz. Wbrew Twojemu fatalizmowi, myślę jednak, że ze słabościami, również Kościoła należy się zmagać. Samo trwanie Kościoła nie jest wartością samą w sobie, ale Kościół służy uobecnianiu Jezusa i Jego Ewangelii na ziemi, i bardzo wiele zależy od jego jakości. Owszem, w przypadku patologii dość powszechnych i mocno zakorzenionych, takich jak klerykalizm, może rodzić się fatalizm, że nic się z tym nie da zrobić, a jak się zacznie coś robić, to Kościół w Polsce przestanie istnieć. Ale takie myślenie jest raczej pokusą. Nigdy też dobrze przeprowadzone reformy nie zaszkodziły Kościołowi, ale przeciwnie podnosiły go z upadku i pozwalały na jego rozwój.

    Reasumując: z klerykalizmem w Kościele polskim należy się zmagać, ale w taki sposób, by lecząc patologię nie zabić pacjenta, ale przeciwnie przywrócić mu zdrowie, nawet jeśli pozornie i chwilowo będzie wydawał się słabszy i mniej jurny.

    Pozdrawiam Cię serdecznie

    Andrzej

     
    Odpowiedz
  4. Andrzej

    Warto pomyśleć samokrytycznie o własnej koncepcji Kościoła

     Panie Zbyszku, 

    przyznam, że niezbyt zrozumiałem Pana komentarz – zwłaszcza pierwszą część – i jego relację z tekstem. A tym skromnym zakresie, jakim zrozumiałem, nie zgadzam się z Pańskimi opiniami.

    Myślę, że każdą słabość można i trzeba starać się naprawić, zwłaszcza jeśli – jak w przypadku klerykalizmu – jest ona przypadłością główną w Kościele polskim. I w tym senie, nie jest mało istotne – jak Pan sądzi – czy duchowni, jako pasterze Kościoła są kompetentni czy nie. Myli się Pan zupełnie w tej kwestii: Kościół katolicki wkłada olbrzymi wysiłek w poprawienie jakości kompetencji duchownych.

    Duchowni, jak inne grupy obywateli mają te same prawa obywatelskie w Polsce, a ponadto dysponują dużymi możliwościami tworzenia opinii poprzez kościelne i medialne ośrodki. Nikt duchownym i świeckim katolikom nie odmawia prawa do wpływania, zwłaszcza pozytywnego, na społeczeństwo obywatelskie. Dyskusje toczą się wokół jakości i zakresu tego wpływu.

    Nie zajmowałem się też w tekście sprawami oddziaływań Kościoła katolickiego na zewnątrz, ale jego patologiami wewnętrznymi.

    Ponadto, mój tekst dotyczył w dużym stopniu klerykalizmu świeckich, na który nie zwrócił Pan żadnej uwagi. Co też wiele mówi o Pańskiej koncepcji Kościoła katolickiego:)

    Panie Zbyszku, myślę, że – w głębi ducha i z przekonania – jest Pan ostrym prawicowym klerykałem z przedsoborową koncepcją Kościoła:) OK, takie poglądy mieszczą się w katolickim spektrum, choć niezwykle trudno z nimi dyskutować. W moim tekście m.in.  właśnie takie postawy i poglądy jak Pańskie odnośnie Kościoła katolickiego – przynajmniej niektóre ich aspekty – zostały poddane zdecydowanej krytyce. Warto o tym pomyśleć, również samokrytycznie.

    Jesteśmy w tej kwestii raczej na przeciwnych biegunach, bo ja jestem zdecydowanym katolickim antyklerykałem o zacięciu charyzmatyczno-hierarchicznym, do głębi przejętym nauczaniem Soboru Watykańskiego II i znającym dobrze doświadczenia Kościoła katolickiego na Zachodzie. 

    Pozdrawiam Pana serdecznie

    Andrzej

     
    Odpowiedz
  5. zibik

    Kim staram się być?….

    Panie Andrzeju !

    Wyznam szczerze, że pierwszy raz zdecydowałem się zamieścić wpis, pod Pana tekstem widącym, nie zapoznawszy się dokadnie z jego treścią. Uznałem bowiem, że znowu pisze Pan na ten sam temat, więc chyba mogę sobie darować uważne czytanie. Przepraszam za to, że tak uczyniłem i rzeczywiście nie odniosłem się, do wielu istotnych spraw.

    Jednak tym razem przeczytałem go w całości i jestem bardzo ubogacony i usatysfakcjonowany, jego treścią i formą. Dziękuję Panu za kolejny wartościowy artykuł i odpowiedź na mój być może niezbyt adekwatny wpis.

    Trochę zasmuciłem się informacją, że ten ostatni wpis nawet, dla Pana jest nie całkiem zrozumiały. Natomiast jestem niezmiernie wzruszony Pana komplementem : " myślę, że – w głębi ducha i z przekonania – jest Pan ostrym prawicowym klerykałem z przedsoborową koncepcją Kościoła:)

    Rzeczywiście staram się być bardziej człowiekiem prawym, niż lewym, nawet z całkiem przyzwoitym skutkiem, lecz nie przypuszczałem, że mogę być jednocześnie ostrym klerykałem i to jeszcze z przedsoborową koncepcją Kościoła.

    Otóż informuję Pana i innych czytelników, że moje aspiracje nie są aż tak wygórowane, aby publicznie prezentować jakąkolwiek własną koncepcję Kościoła.

    Ponadto wg. mnie to, że prezentowane na forum nasze przekonania, poglądy, czy opinie, bądź stwierdzenia są nieraz inne, odmienne to, chyba nie uprawnia Pana, mnie, ani inne osoby, aby publicznie, a tym bardziej personalnie i autorytarnie oświadczać – kto, kim jest?…..

    Stwierdza Pan : "Duchowni, jak inne grupy obywateli mają te same prawa obywatelskie w Polsce,…."

    Pytam się – w jakim Pan żyje świecie?……, dlaczego tylko prawa, a nie również obowiązki?……

    Nic Panu nadal nie wiadomo o obywatelach, czy grupach rezydujących i funkcjonujących w RP na specjalnych prawach i warunkach, a więc za nasze pieniądze chronionych, wyróżnianych i uprzywilejowanych, ponadto będących ponad prawem stanowionym, dla maluczkich, czy tzw. większości.

    Dalej : "Nikt duchownym i świeckim katolikom nie odmawia prawa do wpływania, zwłaszcza pozytywnego, na społeczeństwo obywatelskie."

    Czy to wpływanie pozytywne jest jednakowo rozumiane, przez obie strony?……… tj. ludzi stanowiących struktury władzy i resztę obywateli, w tym katolików, którzy jeszcze stanowią w RP większość?….

    Owszem kontrolowane, a raczej monitorowane "dyskusje toczą się wokół jakości i zakresu tego wpływu.", lecz chyba nie tylko o to chodzi, żeby sobie pogadać, czy nawet ponarzekać albo opisywać, jak jest?…….

    Proszę nie przesadzać z tymi możliwościami, a raczej nie kpić sobie z tych, którzy mają limitowane możliwości, a relatywnie, do innych dysponentów i potentatów medialnych stale pomniejszane.

    Mimo, że zaszufladkował mnie Pan, jako ostrego klerykała uważam, że dyskutować wcale nie jest trudno, kiedy szanujemy się nawzajem i posługujemy wyłącznie argumentami, a nie naszymi wyobrażeniami, czy spekulacjami, domysłami, mniemaniami etc.

    Zgadzam się całkowicie, że warto uważnie obserwować, czytać i myśleć, również samokrytycznie.

    Ponieważ Pan publicznie wyznaje – kim jest?….to tytułem rewanżu ja również wyznam – kim nie jestem, a staram się być?……., aby inni już nie musieli mnie wyręczać.

    Napewno nie jestem filozofem, teologiem, ani innym humanistą, a tym bardziej lewakiem. Nigdy nie byłem socjalistą, komunistą, faszystą, ani liberałem, czy libertynem. Natomiast zawsze byłem i nadal staram się być polskim, honorowym, dumnym, ponoć również ludowym, oraz moherowym katolikiem i chrześcijaninem. Świadomie i dobrowolnie wierzącym w Boga Trójjedynego tzn. człowiekiem ochrzczonym w Kościele katolickim, na kresach wschodnich RP w czasie II wojny światowej. A teraz jestem na emeryturze – nie na takiej, jak ci "zasłużeni" i osobą chyba dość doświadczoną życiowo.

    Ostatnio jestem coraz bardziej zafascynowany człowieczeństwem i nauką Jezusa Chrystusa, oraz wspaniałym dziedzictwem wspólnoty Jego Kościoła. Staram się być prawym, przyzwoitym, lubianym, a nawet kochanym człowiekiem – nie chcę być postrzegany, jako klerykał, czy radykał, bądź nawiedzony, czy inny, jakiś tam……

    Szczęść Boże !

    Pozdrawiam Pana serdecznie i jeszcze raz przepraszam – Zbigniew.

     
    Odpowiedz
  6. zibik

    Panaceum i antidotum !

    Panie Andrzeju !

    Wszystko co był Pan uprzejmy napisać, do mnie jest OK ! 

    Natomiast to : "Ten wzajemny dialog, pozbawiony rezygnacji z własnych religijnych i światopoglądowych tożsamości, umożliwia działanie łaski Bożej w ludziach i pomiędzy nimi oraz promieniowanie tej łaski również na tych, którzy przysłuchują się naszym tekstom i rozmowom. "

    Prowokuje, a nawet przymusza mnie, do odniesienia się. Przecież katolicka i chrześcijańska tożsamość religijna nie może być efektem zbyt rozległego kompromisu z wszystkimi osobami, czy wspólnotami wyznaniowymi. A szczególnie z ich nagannymi, czy bliżej nie rozpoznanymi i zbadanymi obyczajami, podobnie niezbyt chlubnymi tradycjami, czy nawet z wybranymi (kontrowersyjnymi) wierzeniami i wyznaniami. 

    Nieraz uporczywe trwanie w dobru i prawdzie, także upieranie się nawet w istotnych kwestiach światopoglądowych wg. mnie jest słuszne i konieczne.

    Przesadna dobrotliwość, a szczególnie ustępliwość, uległość, pobłażliwość, także nasza obojętność, czy zaniedbanie powinności, obowiązków wyznawcy Jezusa Chrystusa, bywają skwapliwie wykorzystywane, nawet przez dzieci i młodzież.

    Panaceum i antidotum na wszystkie, również w/w sprawy zawsze znajdujemy w Nim – Jego nauczaniu tj. prawdzie, miłości, miłosierdziu i sprawiedliwości.

    Szczęść Boże !

     
    Odpowiedz
  7. Andrzej

    Dziękuję

     Panie Zbyszku, 

    Pański wpis głęboko mnie poruszył. Nie będę odnosił się do szczegółowych spraw, ale powiem o czymś co wydaje mi się fundamentalne.

    Widać, jak stara się Pan rozwijać i wsłuchiwać też w innych, przyznawać do błędu  czy nieuwagi, itp. I myślę, że to jest kluczowa sprawa: Tezeusz jest przestrzenią rozmowy pomiędzy osobami otwartymi na wzajemne inspirowanie się i słuchanie. Mnie osobiście rozmowy w Tezeuszu bardzo zmieniły i wiele nauczyły, właśnie dzięki różnym ludziom, innym niż ja, dzięki napięciom, trudnym nieraz rozmowom, otwartością na osobistą przemianę i piękne świadectwa przemiany serc i umysłów innych osób. Bycie i aktywność w Tezeuszu ma o tyle sens, o ile czyni nas lepszymi ludźmi – a jeśli wierzymy w Chrystusa – lepszymi chrześcijanami i katolikami. Głęboko wierzę, że tak może się dziać i rzeczywiście się dzieje.

    Ten wzajemny dialog, pozbawiony rezygnacji z własnych religijnych i światopoglądowych tożsamości, umożliwia działanie łaski Bożej w ludziach i pomiędzy nimi oraz promieniowanie tej łaski również na tych, którzy przysłuchują się naszym tekstom i rozmowom. 

    Jedno tylko wyjaśnienie szczegółowe: jeśli ja Pana nazwałem prawicowym klerykałem, to całe to zdanie jest napisane z dużą uprzejmością i serdecznym uśmiechem, zakładające Pańskie poczucie humoru. Właśnie po to, żeby i Pan umiał też spojrzeć z dystansem i humorem na siebie i swoją postawę. Klerykał z poczuciem humoru to jeszcze człowiek, z którym można rozmawiać, a klerykał śmiertelnie poważny to człowiek dla dialogu stracony:) 

    Choć mamy często różne zdanie, bardzo doceniam Pański wkład w Tezeusza i dostrzegam różnorakie starania dawania świadectwa Pańskiej miłości do Chrystusa i Kościoła oraz zapraszania innych do twórczej aktywności na Blogach Tezeusza. Proszę jedynie o nieco większe wyczucie wobec ludzi, którzy różnią się od Pana wiarą, poglądem, postawą, itp. Więcej dobrego dla wiary w Chrystusa i miłości Kościoła przyniesie realnie okazywany szacunek oraz postawa rozumiejącego i empatycznego wsłuchiwania się w innych, niż ustawianie ludzi pod jedną sztancę i negatywne ocenianie ich postaw i poglądów w oparciu o zbyt wąskie schematy teologiczne i światopoglądowe. Potrzeba też pokory, by po prostu rozumieć, że niejednokrotnie dysponuje się zbyt ubogą wiedzą, by wydawać sądy zbyt autorytatywne wobec innych, a przez to krzywdzące i po prostu fałszywe.

    Dobrą Nowinę można głosić tak, aby ludzie dobrej woli czuli i stawali się już lepsi i bardziej Jezusowi przez samo spotkanie ze  świadkiem Chrystusa i Jego Ewangelii. Surowość trzeba zostawić jedynie wobec osób, które wielokrotne wykazały brak dobrej woli lub wobec pewnych tendencji i postaw wyraźnie negatywnych. Warto zostawić trochę miejsca Panu Bogu i pozwolić Mu działać, i nie próbować zastępować Jego miejsca. 

    Pozdrawiam Pana serdecznie

    Andrzej

     

    Ps. W tym zdaniu brakowało słowa "bez" i nie powinno być słowa "pozbawiony". Taka jest precyzyjniej

    Ten wzajemny dialog, bez rezygnacji z własnych religijnych i światopoglądowych tożsamości, umożliwia działanie łaski Bożej w ludziach i pomiędzy nimi oraz promieniowanie tej łaski również na tych, którzy przysłuchują się naszym tekstom i rozmowom. 

     
     
    Odpowiedz

Skomentuj zibik Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code