Czy jesteś wystarczająco słaby by być księdzem?

Kilka dni temu wróciłem z miesiąca kapłańskiego na obrzeżach Dublina: 12 jezuitów z różnych krajów świata przez prawie miesiąc modliło się, dzieliło życiem, dyskutowało, spotykało z róznymi ludźmi, sporo czytało i odprawiało 8-dniowe rekolekcje. W pobliżu Manrezy był piękny ogromny park, dalej morze: chodziłem całymi godzinami odnajdując dawny smak samotności pozbawionej wszelkiego oparcia poza żywiołem słońca, piasku i wody. Był to czas ogromnej łaski, głębokich duchowych wglądów, niemal wstrząs, choć przebiegał cicho. Spotkanie każdego człowieka z Panem, zwłaszcza tak długie i intensywne, jest doświadczeniem narastającej tajemnicy bliskości. Bezsłowność przemiany. Jakaś dziwna przytomność: drugie dno życia, myślenia, odczuwania. To szokujące: kapłan jest znakiem samego Chrystusa, "udostępnia" Jego obecność wśród ludzi nie tylko poprzez sakramenty, ale przez wszystko, co czyni i kim jest. Stąd ta łaska szczególnej bliskości.

Pytanie jednego z amerykańskich jezuitów, które pracowało we mnie przez te tygodnie: Czy jesteś wystarczająco słaby, by być księdzem? Paradoks. Tak. Czyli, czy masz za sobą i przed sobą bolesne porażki, nie tylko grzech, ale właśnie porażki i doświadczenie, że sobie po prostu nie radzisz, bo jesteś za głupi, za słaby, zbyt bezbronny, za wrażliwy, wręcz nieprzystosowany społecznie, że płaczesz, że się przejmujesz innymi, że lękasz się, że chcesz uciec przed katastrofą lub kolejnym ciosem. Po prostu: "wystarczająco słaby" jak Jezus. Dobry kapłan ma dopuścić do siebie świadomość tej radykalnej ludzkiej słabości, by Pan mógł działać swoją mocą. I zobaczyłem po raz pierwszy tak jasno, że prawie nic w życiu nie wyszło mi tak jak bym chciał, albo nawet w ogóle, a jeśli coś mi wyszło, to właśnie wtedy, gdy byłem najbardziej bezbronny: gdy szedłem do więzienia, gdy prosiłem kogoś o przebaczenie, gdy po nawróceniu włóczyłem się bezdomny i bez pieniędzy po krakowskich ulicach, bo to była jedyna szansa wtedy znaleźć się tam, gdzie Pan chciał mnie zaprowadzić i tak się stało. Tych porażek, słabości i bezbronności były tysiące, i o największych nigdy nie pisze się w blogu. Ale to właśnie wtedy pozwalamy Bogu działać. Owszem, ta bezbronność nie wyklucza użycia rozumu i woli, zdecydowania w różnych sytuacjach, gdy trzeba: chodzi o co innego – czy w słabości czy w zdecydowaniu powierzać wszystko Panu. Gdy powierzam się w słabości, moje mocne akty również stają się wolne, bo wiem, że gdyby Pan tego od mnie chciał byłbym bezbronny. Jak Jezus z mocą wyrzuca złe duchy, uzdrawia, naucza, piętnuje grzech, głupotę uczniów, obłudę faryzeuszów,a gdy przychodzi pora oddaje się bezbronny na niesprawiedliwy sąd, mękę i śmierć. Potrafić sprostać śmierci to na codzień potrafić przyznać się do słabości, okazać się bezbronnym, nie użyć nawet siły jaką się ma, i którą można by użyć sprawiedliwie. Gdy to potrafimy jest obojętne, czy uderzamy pięścią w stół, czy dajemy się sponiewierać: ważne jest, by każdy ten akt był otwarty na łaskę i niósł w sobie gotowość na śmierć w imię Pana. Bezbronność jest aktem absolutnej ufności Mocy.

W ostatnich dniach czują się jakoś dziwnie osłabiony, choć jestem przecież w znakomitej formie fizycznej i psychicznej, wypoczęty, wzmocniony. I choć doświadczam wszelkich możliwych ludzkich uczuć, również zmęczenia, irytacji, niepewności, to jednak prawie nie ma w tym lęku o to, co się może wydarzyć: pewność, że Pan jest we wszystkim i nie trzeba się bać. Nawet więcej: cieszą mnie wszelkie możliwe porażki i przeciwności, wszystko, co wymyka się planom i kalkulacji, bo przez to właśnie lepiej może zajaśnieć moc Prawdy. Nigdy chyba tego wcześniej z taką jasnością nie doświadczyłem. Ewangelia jest niesłychanie prosta: po prostu trzeba być Blisko.

Wróciłem ze spaceru. Zapomniałem dopisać coś ważnego: bezbronność oznacza też współczucie słabości drugiego. Tylko jeśli go głębi przyjąłeś własną słabość możesz rzeczywiście współczuć, czyli pochylić się nad biedą drugiego człowieka, któremu służysz. Dopóki nie uznamy własnej słabości, lękamy się współczuć do głębi, bo prawdziwe współczucie oznacza pewną solidarność w ludzkiej biedzie. Do poziomu prawdziwej empatii nie doprowadzi nas psychologia, bo ona uczy nas zgody na słabość naszą własną mocą. Tylko łaska, rozpoznana jako łaska lub nie, pozwala nam nie lękać się własnej i cudzej słabości mocą Syna Człowieczego, który dźwiga nasze słabości.

 

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code