Czy dachowanie jest błądzeniem?

Rozważanie na II Niedzielę Adwentu, rok B1
 

Rekol__Adwent_2014.jpg

 

                                    On jest cierpliwy w stosunku do was. Nie chce bowiem

                                    niektórych zgubić, ale wszystkich doprowadzić do nawrócenia.

                                    2 P 3, 9

Kilkanaście dni temu jechałam tą samą co zwykle od paru lat krętą górską drogą, a dokładniej byłam wieziona, ponieważ nie posiadam prawa jazdy. Dzień był jesienny, pochmurny, ale warunki drogowe dobre, nawierzchnia sucha, ruch niewielki. Z kierowcą rozmawialiśmy o codziennych, przyjemnych, nieangażujących emocjonalnie sprawach. W pewnym momencie ta banalna rutyna została gwałtownie przerwana. Na jednym z zakrętów świat zawirował, usłyszałam trzask łamanych gałęzi i wyginanej blachy, a gdy wszystko uspokoiło się, poczułam, że wiszę na pasie bezpieczeństwa. „Żyjesz?” – zapytałam kierowcę. Żył. Nikomu zresztą nic się nie stało, obeszło się nawet bez siniaków. Najgorzej wyglądał stojący kołami do góry samochód, którego żałosny wygląd uświadomił mi powagę sytuacji, gdy już zdołałam się wyczołgać, spionizować i odnaleźć okulary.

Przyczyną opisanego zdarzenia było najprawdopodobniej to, że zza zakrętu wyjechał inny samochód, a wiozący mnie kierowca, widząc niebezpieczeństwo czołowego zderzenia, odruchowo wykonał skręt w prawo. Z tego, co mi wiadomo, jest to reakcja w podobnych sytuacjach częsta i naturalna, lecz bardzo niebezpieczna zwłaszcza dla pasażera na przednim siedzeniu. Tutaj instynkt samozachowawczy kierowcy zadziałał prawidłowo, po prawej stronie jezdni nie było drzewa ani słupa telegraficznego, a poduszka z butwiejących w rowie liści zmniejszyła siłę upadku. Dlatego mogę bez przeszkód pisać tekst rozpoczynający tegoroczne rekolekcje adwentowe Tezeusza, co nie miałoby miejsca, gdyby sprawy potoczyły się nieco inaczej.

A zdarzenie jakby specjalnie przygotowane na okoliczność rozważań o błądzeniu. Cóż to bowiem znaczy błądzić? Schodzić lub zjeżdżać z właściwej drogi, oddalać się od celu, robić coś niewłaściwego. Przyjmując taką definicję, można by powiedzieć, że jeśli człowiek jedzie do pracy, a ląduje w przydrożnym rowie, błądzi. Nie dociera do celu, gdyż popełnił błąd lub stał się ofiarą czyjegoś błędu, lub jedno i drugie miało miejsce jednocześnie. Ale przecież nikt nie chce, aby sprawy potoczyły się w taki sposób. Co więcej, znając mogące pojawić się na naszej drodze do celu przeszkody i zagrożenia, staramy się postępować tak, aby ich uniknąć. I nie unikamy…

Buntuje się też nasze językowe przyzwyczajenie. Owszem, gdyby jadący do pracy człowiek wylądował w przydrożnej knajpie, a zwłaszcza gdyby spędził tam dłuższy czas, zaniedbując swoje obowiązki, nikt nie zawahałby się nazwać tego zbłądzeniem. Wydaje się zatem, że o błądzeniu wolimy mówić wówczas, gdy mając możliwość wyboru, świadomie i dobrowolnie wybieramy to, co z punktu widzenia pewnych zasad jest nieodpowiednie. Jeżeli zasady mają charakter religijny, błąd nazwiemy grzechem, jeżeli prawny – wykroczeniem lub przestępstwem, jeżeli obyczajowy – skandalem itp. Za nasze świadome i dobrowolne złe wybory jesteśmy odpowiedzialni, ponosimy winę, a także możemy zostać ukarani.

Błądzeniu w drugim, ściślejszym sensie tego słowa, a przede wszystkim grzechowi poświęcimy zapewne sporo uwagi w innych rekolekcyjnych tekstach. Tutaj chciałabym natomiast skupić się na pierwszym rodzaju błądzenia. Nadaję temu słowu może nieco szersze znaczenie, niż ma je ono w potocznej praktyce językowej, lecz jak pokażę, nie sprzeciwia się to jakże powszechnym meandrom ludzkiego myślenia.

Wróćmy więc do przewróconego na dach samochodu. Proszę mi wierzyć, że gdy minie pierwszy szok, potrzeba rozważań o błędzie, odpowiedzialności, winie pojawia się nieuchronnie i nieodparcie. I nie chodzi tylko o to, aby ustalić, kto pokryje koszty materialnych strat. Pytania mogą być znacznie bardziej zasadnicze, chociażby takie: Czy zrobiłem/ zrobiłam wszystko, co należało zrobić, aby uniknąć tego nieszczęścia? Czy nieszczęścia można by uniknąć, wybierając inny czas wyjazdu albo inną drogę, albo lepiej przygotowując się do podróży? Czym sobie zasłużyłem/zasłużyłam na to, że właśnie mnie coś takiego musiało spotkać?

Pytania są tym trudniejsze, im bardziej nieodwracalne straty oraz im mniej dowodów pozwalających zrekonstruować przebieg zdarzeń. I choć nikt tego nie chciał, nikt świadomie nie dokonałby takiego wyboru, często pozostają ludzie z mniej lub bardziej uzasadnionym poczuciem winy, dźwigający latami ciężar odpowiedzialności, którą wzięli na własne barki albo którą obarczyli ich inni. Bywa, że błąd niechciany, którego przyczyny trudno zrozumieć i z którym trudno się pogodzić, ciąży sumieniu znacznie bardziej, niż popełniony z premedytacją, ze świadomością konsekwencji czy w stanie samozakłamania.

Po co nam, Panie, takie głupawe błądzenie? Czy po to dałeś nam rozum, po to obdarzyłeś nas wolnością? My przecież tyle wiemy, tyle potrafimy, tacy jesteśmy sprawni i skuteczni – a tu nieumyślnie, nie wiadomo dlaczego stajemy się sprawcami lub uczestnikami zdarzeń, których następstwa okazują się niekiedy tragiczne. Buntujemy się, a dokładniej buntuje się nasza pycha, która nie pozwala nam uznać, że nie jesteśmy wszechmocni i wszechwiedzący. Chyba właśnie dlatego nasze rozpędzone życie musi czasami przewrócić się na dach i stanąć kolami do góry, żebyśmy przypomnieli sobie o naszych ludzkich ograniczeniach.

Poza tym takie życiowe dachowanie, rozumiane oczywiście bardzo szeroko i metaforycznie, a wiążące się z realnym zagrożeniem śmiercią, skłania do ogólnych życiowych podsumowań, do naprawdę poważnego rachunku sumienia, do przyjrzenia się także tym grzechom, które popełniliśmy, gdy ani nasza wolność, ani nasze poznawcze władze nie były ograniczone. Skoro Bóg pozwolił przeżyć, to znaczy, że daje kolejną szansę. Obyśmy potrafili z niej skorzystać jak ci ludzie przed wiekami, którzy tłumnie przyjmowali chrzest Janowy, nawracając się, wyznając swoje grzechy i przygotowując się na przyjście Jezusa.

Wszyscy – i ci, którym przydarzyło się życiowe dachowanie, i ci, którym takie przykre doświadczenie zostało oszczędzone – cieszmy się możliwością spotkania na kolejnych Tezeuszowych rekolekcjach. Podejmijmy trud refleksji nad rozmaitymi błędami, które wbrew naszej woli lub za naszym mniejszym czy większym przyzwoleniem sprowadzały nas z właściwej drogi. Dziękujmy przy tym dobremu Bogu, że jest tak cierpliwy i daje nam czas do nawrócenia.

adwent2014.jpg

Rozważania Rekolekcyjne

 

Rozważania Niedzielne

 

6 Comments

  1. ahasver

    Błądzenie to poznawanie.

    Grunt, że się nikomu nic nie stało. "Błądzenie" można zrozumieć w szerszym aspekcie niż ludzki błąd. Bo właściwie w tym przypadku nie było  błędu, tylko losowe zdarzenie. Rzeczywistość jest w dużej mierze chaotyczna. Jest to zabieg, jakiego dokonał szatan na bycie, wtrącając materię w stan upadku.
     
    Można jednak "błądzenie" zrozumieć również jako to, że nie mamy żadnego wpływu na przypadki losowe. Światłem jest tutaj stoicka mądrość: Aby żyć, nie skupiając się za bardzo na tym, co może się stać, a na co nie mamy wpływu. Jeśli ktoś umrze – to znaczy, ze nadszedł jego czas…

    Żyjemy więc w ciemnościach. Zawsze będziemy błądzić. Ciemności nie ogarniają jednak światłości – są tylko rodzajem oporu, jaki stawia sobie Bóg w akcie samopoznania. My też błądzimy – bo poznajemy.

    Jesteśmy więc – z wszelkimi nieszczęściami, wraz z otchłanią, a jakiej żyjemy – niejako wpisani w Boski plan. Na tym chyba polega theosis, że ze zła wyciąga dobro. Po to chyba też Chrystus wstąpił do otchłani, wyciągając z niej Adama (ducha) i Ewę (materię).

    Błądzimy, bo Bóg siebie poznaje. Jesteśmy Jego narzędziami poznawczymi. Błąd stawia opór. Nie ma poznania bez oporu. Niektórzy heretycy, wierząc w powszechną Apokatastazę twierdzili, że szatan też zostanie zbawiony – bo jest tym, czego my, ludzie, nie jesteśmy w stanie zrozumieć w Boskim Planie. A jednak w ten plan jest jakoś wpisany, przydatny. Tak to rozumiem 😉 

     
    Odpowiedz
  2. zk-atolik

    Opatrzność Boża i ludzka ……….

    Pani Małgorzato – rzeczywiście ważne jest to, że nie było w tym wypadku (dachowaniu) często występujących wyjątkowo bolesnych i przykrych następstw, czy wręcz tragicznych skutków.

    Jak widać Opatrznośc BożaJego opieka wobec Was, czy interwencja w miejscu potencjalnego zagrożenia, także życzliwość i dobroć  ukazały się w sposób wyrazisty.

    Słusznie dostrzega Bartosz również udział w tym całym zdarzeniu –  Tego co nie przepuszcza żadnej okazji.

    Jednak to, co się Państwu wydarzyło wg. mnie absolutnie nie jest wyłącznie "błądzeniem", ani przypadkiem, czy wydarzeniem losowym, lecz jest lub może być skutkiem, oraz następstwem popełnionego błędu(-ów), także konsekwencją innych przyczyn, czy okoliczności np: choćby zaniedbania wymiany opon letnich na zimowe, czy karygodnego nawyku wielu kierowców przekraczania bezpiecznej  prędkości i chamowania, przed zakrętem albo w czasie jazdy po łuku na oblodzonej, bądź zbyt śliskiej nawierzchni.

    Ps. Pozdrawiam i życzę, aby ta przestroga była owocna. Jestem kierowcą ponad 35 lat, a dzięki Opatrzności Bożej i ….., nie doświadczyłem, aż tak znaczącego i szokującego zdarzenia.

    Szczęść Boże!

     
    Odpowiedz
  3. Malgorzata

    @Bartosz

    Bartoszu,

    dziękuję za mądry komentarz fachowca – filozofa i kierowcy 

    Cieszę się, że zgadzasz się z szerszym rozumieniem błądzenia, które ma miejsce wtedy, gdy nie mamy wpływu na przypadki losowe. Zdobywając z wiekiem coraz więcej życiowych doświadczeń, dochodzę do wniosku, że nasz wpływ na zdarzenia, nasze pole decyzji czy najogólniej nasza wolność jest zawsze jakoś mniej lub bardziej ograniczona (poznawczo, emocjonalnie, zdrowotnie, politycznie itp.), a gra między wolnością i odpowiedzialnością jest znacznie bardziej skomplikowana, niż przedstawiają to różne zacne katechizmy albo z drugiej strony – buntownicze odezwy.

    Trudno nie wiązać błądzenia z obszarem ludzkiej wolności. Ostatnio jednak coraz częściej myślę o związku błądzenia z naszą ludzką niedoskonalością…

    Jeżeli chodzi o przedstawioną przez Ciebie gnostycką teorię chaosu, to jakoś mnie ona nie przekonuje. Wolę sądzić, że chaos jest wpisany w niedeterministyczny Boży Plan, co zresztą dość dobrze odpowiada stanowisku współczesnej fizyki. Jeżeli natomiast chodzi o apokatastazę, to jestem jak najbardziej za, choć zdaję sobie sprawę, że jest to pogląd duszpastersko nieskuteczny 

    A czy jesteśmy narzędziami poznawczymi Boga? Nie brzmi to najlepiej, ale jest w tym coś, co wymaga jednak zastanowienia. Brzmi w tym jakaś podobna nuta, jak w wierszu, na który niedawno trafiłam:

    Co mnie zadziwia to nadzieja, mówi Bóg.
    I nie mogę wyjść z podziwu.
    Ta drobna nadzieja taka niepozorna.
    Ta wątła dziewczynka nadzieja.
    Nieśmiertelna.

    Charles Peguy (tłum. Leon Zaręba)

     
     
    Odpowiedz
  4. Malgorzata

    @Baron

     Panie Zbigniewie,

    nawierzchnia nie była oblodzona ani nawet wilgotna, a opony letnie zostały wymienione na zimowe kilkanaście dni przed opisanym zdarzeniem…

     
    Odpowiedz
  5. januszek73

    Rozumiem to w/g doświadczenia.

      Ja rozumiem błądzenie dosłownie, tzn. czasem zdarza mi się zgubić drogę i nagle znajduję się w miejscu zupełnie obcym, nieznanym i nie wiem w którą stronę iść. Sytuacja wyglądała niejednokrotnie tak: nagle przychodzi mi na myśl aby skrócić sobie do domu i zawsze wydaje mi się, że będzie to skrót. Gdy tak mi zaczyna się wydawać, to podejmuję decyzję, "skrócę i będę szybciej w domu". Tymczasem to jest wielki skrót myślowy :-), bo jeszcze nie zdarzyło mi się, żebym w takiej sytuacji był bliżej domu. W takim momencie zaczynam trochę panikować, a mając  7 lat, po prostu się rozpłakałem :-). Gdy tak się stanie to mówię sobie "wracam", no i zaczyna się proces powrotu, ale co dziwne ten proces jest spontaniczny i doprowadza mnie do celu :-). Gdy pewnego razu pobłądziłem w/g schematu, to postanowiłem, że pójdę "na przełaj i pod górę" a proszę sobie wyobrazić  zaczeło się ściemniać. Szedłem pod tę górę "niczym strzała" ale nie wiedziałem gdzie wyjdę i eureka !!!, wyszedłem na znakowany szlak a później to już prosto, z znakami na Stare Wierchy i w dół (ciekawe, że chciałem właśnie iść w przeciwną stronę ). Wynika z tego, że gdy pobłądzę to zawsze mój anioł stróż wie co robić :-), tak mną prowadzi nieświadomie, że wychodzę na prostą. Podobnie pobłądziłem razu pewnego w Tatrach i chociaż mniej więcej wiedziałem gdzie jestem, to jednak góra była dosyć niebezpieczna i lawiniasta. Pomimo wszystko wylazłem na jedną z "kop" a później na nartkach w dół i oczywiście znalazłem szlak.

     Podobnie mam w życiu duchowym, jak zaczynam oddalać się od Boga przez grzech, to zawsze, podkreślam zawsze Miłosierdzie Boże mnie znajdzie :-). Nie ma siły na Miłosierdzie Jezusa, które mnie odnajduje a mój udział w tym to skorzystać z tego Miłosierdzia. Wniosek ? – prosty :-). Jezus pozwala mi błądzić bym znalazł Jego Miłosierdzie  a, że nie odbywa się przy tym bez pewnych strachów, to inna sprawa. Z resztą ,taki krótki strach, to nie strach :-), to tylko rozubdzone emocje, które są później uzdrawiane przez Jezusa. No i tak sobie błądzę i wciąż od nowa znajduję się, zawsze dzięki łasce Boga.

     
    Odpowiedz
  6. zk-atolik

    Wyjaśnienie i …….

    Pani Małgorzato – uprzejmie wyjaśniam, że w moim  poprzednim wpisie, to nie są stwierdzenia, lecz wyłącznie sugestie. Dotyczyły one bardziej kierowcy drugiego auta i ewentualnie innych użytkowników pojazdów i dróg, a nie tylko w podróży jemu podobnych. 

    Natomiast jeśli rzeczywiście jedyną i bezpośrednią "przyczyną opisanego zdarzenia" było tylko wykroczenie drugiego kierowcy tj. wyjechanie poza linię wyznaczającą oś jezdni. To trudno mówić/pisać o "błędzie", raczej o ewidentnym występku i winie, a więc – grzechu i poważnym (śmiertelnym) zagrożeniu wobec siebie i bliźnich.

    Ponadto wyczyn owego kierowcy pirata chyba należy zakwalifikować, jako rażący brak – nie wiem, czy tylko snu (wypoczynku) lub wyobraźni, a może również koniecznej roztropności, dostatecznej ostrożności i znajomości przepisów drogowych, elementarnego doświadczenia, etc.

    Szczęść Boże!

    Ps. Ponieważ wśród czytelników Tezeusza jest wielu kierowców, proszę w stosownym czasie napisać, jaki będzie finał owego "dachowania".

     
    Odpowiedz

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code