Chrześcijańska pogoda ducha…

   …to zagadnienie, które mnie, religioznawczego dyletanta ostatnio absorbuje. Skłamałbym pisząc, że wiele na ten temat wiem. A jednak w swoim życiu poczyniłem niemało obserwacji. Zwłaszcza w Wielki Post czy jak doradza ten okres nazywać mój proboszcz Przygotowanie Paschalne lub też bardziej złowrogo brzmiącą Czterdziesiątnicę pisanie o radości może być uznane za lekko wywrotowe. W powrocie do wiary, jak i wszystkim innym dopatruje się moja osobowość, jakichś ewentualnych „haków”. Czy aby za kolejny rok wiara będzie mocna? A czy za dziesięć lat nie znudzą się w kółko te same święta? A w kolejnych dziesięcioleciach? To już samo w sobie pokazuje jak ładnie można sobie na własne życzenie psuć humor. Ale nie ważne. To jedynie dygresja.

 
Ktoś w moim otoczeniu wspomniał ostatnio o zakupie większej ilości chińskich ciasteczek z wróżbami na towarzyski spęd. Nasunęło mi się automatyczne skojarzenie, że dla mnie taką duchową strawą są niedzielne czytania Pisma Świętego. Ze zniecierpliwieniem czekam na to, co tym razem będzie i jak ksiądz zinterpretuje biblijne wersety. Dlatego nie interesują mnie wróżby, nie wspominając, rzecz jasna, o starotestamentowych zakazach.
 
Kiedyś, za nie tak długo, czytania się powtórzą. Zawsze jednak pozostaje nadzieja na nowe interpretacje. Tym razem pozwoliłem sobie w Środę Popielcową odwiedzić kościół, jak półżartem, pół serio mówię, łaciński. Jest to każdorazowo dla mnie wydarzenie, które nie dzieje się bez głębszego przygotowania. Będąc starokatolikiem, nie mogę sobie pozwolić na, paradoksalnie a może właśnie, jakieś głupie myśli w kościele rzymskokatolickim. Jeżeli mam iść na nabożeństwo do takiej świątyni, muszę uprzednio siłować się z myślami, że mogę tam zobaczyć na przykład jakiś „śmiechowy” pomnik papieża. Jako historyk sztuki nie mogę udać, iż nie widzę np. rażąco zachwianych proporcji. No cóż. Z drugiej strony mam pewne mocne przygotowanie – tak sobie to w głowie ułożyłem – w postaci fantastycznych interpretacji pieśni pasyjnych w wykonaniu Stanisława Soyki. Człowiek ten zupełnie świadomie nawiązał do sposobu śpiewania starszych kobiet w wiejskich kościołach. Nie odrzucił ludowego zawodzenia a na odwrót odkrył w nich piękno! I ja tak na te pieśni teraz patrzę, i nie tylko na muzykę a w ogóle na tzw. „ludową religijność”.
 
Gdy jest się w tak miniaturowych parafiach, jakimi wszędzie są wspólnoty starokatolickie, nie ma możliwości by czynnie nie uczestniczyć w nabożeństwie. Nie śpiewasz – do widzenia, mówiąc oczywiście żartobliwie. Kiedy więc przybyłem do kościoła, a zapomniałbym dodać, że zracjonalizowałem sobie dodatkowo tę wizytę faktem, że świątynia była niegdyś mariawicka, a więc jakby i „anatema” ciut mniejsza dla mnie, wypełnionego po brzegi głównie starszymi paniami z bractwa różańcowego, stwierdziłem, iż nie mogę im nie pomóc jako jeden z nielicznych męskich głosów. Starałem się więc dać z siebie wszystko nawet przy pieśniach, przy których zdawałoby się bez zawodzenia ani rusz („Witaj Jezu” na przykład). Skłamałbym twierdząc, że mi się nie podobało, zwłaszcza przy akompaniamencie znakomitego organisty.
 
Kazanie było nagrodą za poświęcenie. Mądre, przystępne z użyciem retorycznych chwytów. Ksiądz porównał Wielki Post do maratonu. I tu, i tam jest przygotowanie, jest wysiłek, jest poświęcenie. Duchowe (psychiczne) i fizyczne. Nie omieszkał też wspomnieć o uwagach Jezusa na temat postu, mówiąc, że nie chodzi o to byśmy chodzili z ponurymi minami i obnosili się z poszczeniem. Wkrótce potem, w tradycyjnej warszawskiej lokalizacji, a to nieco usprawiedliwia, bo można sobie pozwolić na większą swobodę (wszyscy się znają), pewien jegomość z bardzo nabożnym tonem (analogicznym do używanego w aptekach przy kupowaniu leków na grypę) zapytał o „dania postne”. Gdyby stricte kierować się słowami Jezusa, należałoby chyba spytać o potrawy wegetariańskie – na to samo by wyszło a czy wszyscy na około muszą wiedzieć o naszej pokucie? Ładnie o tym mówił prawosławny ksiądz Dmitrij Smirnow – na pytanie dziennikarza jak jego ojciec uczył go pościć, odpowiedział – nie uczył. Po prostu pewnego razu zaczął pościć, nic nie mówiąc na ten temat i nic nie tłumacząc. Po pewnym czasie w kolejne święta ks. Dmitrij z rodzeństwem, dobrowolnie stwierdził, że też chce tak się zachować. Inaczej mówiąc ojciec ks. Smirnowa dał swoim dzieciom wzór do naśladowania, który synowie przyjęli dopiero wówczas, gdy zauważyli, iż za postem kryje się coś więcej, niż niejedzenie parówek – określona chrześcijańska postawa.
 
I jak to tak pokutować uśmiechając się? Dać się posypać popiołem, który nie przypadkiem może kojarzyć się z obrzędami pogrzebowymi i być radosnym? To jest pytanie. Faktem jest, że będąc dzieckiem miałem wielkie szczęście by spotykać uśmiechniętych księży i zakonnice. Dlatego też od początku takie były moje skojarzenia z kościołem – uśmiech. A przecież trudno uwierzyć by ci wszyscy duchowni nie mieli żadnych strapień. Czy nie jest trochę tak, a propos chińskich ciasteczek, że popularnym wzorem współczesnego radosnego duchownego jest Dalajlama? To może być niesprawiedliwe uproszczenie, ale mówię tu o tzw. medialnym mainstreamie (przepraszam za określenie) – tym, czym codziennie karmią nas media. I tu pozwolę sobie na odrobinę krytyki – jeżeli Kościół angażuje się intensywnie w walkę polityczną, może nie dziwić zastąpienie dobrotliwego uśmiechu, marsową miną. Obserwując polską scenę polityczną trudno zauważyć nadmiar chrześcijańskiego uśmiechu.
 
Nie bez powodu trapi mnie problem radości chrześcijanina. Już w podstawówce wychowawczyni pytała mnie – coś ty taki smutny? Starałem się zawsze tłumaczyć, że wcale smutny nie jestem, ale widocznie moja mina mówiła otoczeniu co innego. Słusznie pewno zauważyła moja przyjaciółka – taki masz charakter i on ci będzie towarzyszył, ale nie wyklucza to pracy nad nim. Inna sprawa, że zawsze też lubiłem rozśmieszać, co czasem nawet mi się udawało. Niekiedy jednak rozśmieszałem do łez, będąc w środku do głębi ponurym. I tu całkiem przypadkiem natrafiłem na dwie lektury (a jako teologiczny niedouk ciekaw jestem też innych) – tekst s. Anny P. WDC ze zgromadzenia Sióstr Wspomożycielek „O cnotach zapomnianych” oraz wywiad z rumuńskim zakonnikiem prawosławnym o. Pantelimonem (Šušnea) „Kiedy pojawia się depresja”. W obu jest mowa o pogodzie ducha.
 
Jako cnotę s. Anna P. uważa rozweselanie innych: „Cnota humoru sprzyja naszemu duchowemu rozwojowi, bo gdy z uśmiechem spoglądamy na to wszystko, co przynosi nam codzienność, uwalniamy się od egoistycznego stawiania siebie i swoich spraw w centrum świata. Nabieramy wówczas koniecznego dystansu do rzeczywistości. Nie obrażamy się z byle powodu, nie trzymamy się kurczowo swoich genialnych pomysłów na naprawianie świata, ale częściej z pokorą uśmiechamy się do Pana Boga, żeby pomógł nam spostrzegać swoje życie we właściwych proporcjach. Poczucie humoru, budowane na fundamencie radości chrześcijańskiej, jest najtańszym i najskuteczniejszym lekarstwem na smutek :)”.
 
Ojciec Pantelejmon z klasztoru w Oaşa powiedział zaś tak: „Nie należy postrzegać radości jako narkotyku, który pozwoli nam zapomnieć o udrękach tego świata. Nie wolno poszukiwać w niej ucieczki. Jej w ogóle nie trzeba szukać! Ludzie, którzy naprawdę są szczęśliwi, wiedzą, że jest w nich szczęście, ponieważ mierzą je szczęściem bliźniego. Oni wyszli poza siebie, by żyć dla bliźnich. Szczęście pojawia się samo. A przychodzi jako dar dla tych, którzy umieją szukać bliźnich i Boga.” 
 

7 Comments

  1. januszek73

    Co to jest radość ?

     Temat ciekawy, ale też trudny, bo cóż to jest ta "pogoda ducha" ? Czy pogoda ducha, to to samo co radość psychiczna ? Uważam, że to może się łączyć ale niekoniecznie, tzn. człowiek uśmiechnięty może być wewnętrznie smutny i na odwrót. Sam jestem typem sangwinika :-), cieszę michę cały czas :-), ale to nie znaczy, że jestem wciaż radosny. Czasem moja radość przybiera formę smutku :-), no jak to ? Ciężko to wytłumaczyć, ale mogę wstawić zalecenia św. Ignacego:

     

    Reguła 1. Ludziom, którzy przechodzą od grzechu śmiertelnego do grzechu śmiertelnego, nieprzyjaciel [szatan] ma przeważnie zwyczaj przedstawiać przyjemności zwodnicze i sprawia, że wyobrażają sobie rozkosze i przyjemności zmysłowe, aby ich tym bardziej utrzymać i pogrążyć w ich wadach i grzechach. Duch zaś dobry w takich ludziach stosuje sposób [działania] zgoła przeciwny, kłując ich i gryząc sumienia ich przez prawo naturalnego sumienia.

     

    Reguła 2. U tych zaś, co usilnie postępują w oczyszczaniu się ze swoich grzechów a w służbie Boga, Pana naszego, wznoszą się od dobrego do lepszego, rzecz ma się odwrotnie niż w regule pierwszej. Wtedy bowiem właściwością ducha złego jest gryźć, zasmucać i stawiać przeszkody, niepokojąc fałszywymi racjami, aby przeszkodzić w [dalszym] postępie; właściwością zaś ducha dobrego jest dawać odwagę i siły, pocieszenie, łzy, natchnienia i odpocznienie, zmniejszając lub usuwając wszystkie przeszkody, aby [mogli] postępować naprzód w czynieniu dobrze.

     

    Reguła 3. O pocieszeniu duchownym. Pocieszeniem nazywam [przeżycie], gdy w duszy powstaje pewne poruszenie wewnętrzne, dzięki któremu dusza rozpala się w miłości ku swemu Stwórcy i Panu, a wskutek tego nie może już kochać żadnej rzeczy stworzonej na obliczu ziemi dla niej samej, lecz tylko w Stwórcy wszystkich rzeczy; podobnie i wtedy [jest pocieszenie], gdy wylewa łzy, które ją skłaniają do miłości swego Pana, czy to na skutek żalu za swe grzechy, czy to współczując Męce Chrystusa, Pana naszego, czy to dla innych jakich racji, które są skierowane wprost do służby i chwały jego. Wreszcie nazywam pocieszeniem wszelkie pomnożenie nadziei, wiary i miłości i wszelkiej radości wewnętrznej, która wzywa i pociąga do rzeczy niebieskich i do właściwego dobra [i zbawienia] własnej duszy, dając jej odpocznienie i uspokojenie w Stwórcy i Panu swoim.

    Reguły owe są bardzo ciekawe, chociaż wydają się trudne lub nieżyciowe, jednak reguła 3 w moim życiu sprawdzała się, noo strzelam – kilkadziesiąt razy :-). Gdy doznawałem pocieszeń duchowych, to jednocześnie w sercu rozpalał się taki "płomień miłości", że czułem się wielce pocieszony, pomimo tego, że wylewałem łzy. Po czymś takim powstawała we mnie, również radość psychologiczna :-), którą widać bo po prostu ciągle albo często się uśmiechałem :-). Ciekawe, że podobnie rozumiał radość św. Franciszek :-), chociaż on akurat za radość uznawał również cierpienie. Można więc cierpieć i radować się, co akurat zgadza się z regułą 1 a "przyjemności życia", które są domeną grzeszników nie powodują radości one ją maskują, np. tzw. "suszeniem zębów".

      Jednak pomimo wszystko radość czysto psychologiczna też jest ważna i mówił o tym św. Ignacy, np. dzisiaj znów wyszło słońce a mi od razu robi się lepiej na sercu :-). Św. Ignacy, w innych regułach mówił – "wystawiać się na promienie słońca" Bardzo ciekawe spostrzeżenie, ale ciekawe, że niektórzy przesadzają z taką działalnością a pomimo tego są wciąż smutni. Dla mnie wniosek jest prosty, dopiero prawdziwe życie w Bogu, może rodzić prawdziwą radość :-), której nie zaćmi cierpienie i jakieś niedogodności, np. św. Franiszek spał na gołej ziemi a za poduszkę służył mu kamień :-). Czasem się śmieję, ale jak mi jest za miękko w łóżku to kładę się na podłodze, podkładając jedynie koc i poduszkę pod głowę, ale naprawdę wtedy zaczynam się czuć dobrze i nie przeszkadza to w zasypianiu :-). Tak samo rodzi się u mnie radość z mocnego wysiłku fizycznego :-), lub nawet z pewnych małych wypadków :-). Ostatnio tak mną sponiewierało na nartach, że złamałem jedną w połowie :-), ale nie czułem jakiegoś strachu, raczej zdziwienie i taką radość :-), że wyszedłem z tego cały i zdrowy, nawet bez siniaków :-). Ano właśnie, dla mnie radością jest opieka Boża, którą wciąż odnajduję i odczuwam, a że ta opieka jest dziwna :-), to i dobrze, wtedy mogę wciaż zadziwiać się a to rodzi radość :-). No i tak kończąc :-), cóż to jest ta prawdziwa radość ? Prawdziwa radość rodzi się z miłości a miłość jest najważniejsza :-).

     
    Odpowiedz
  2. wsybilski

    .

     Dziękuję, że tak poważnie potraktowałeś moje zdanie o chęci dowiedzenia się czegoś więcej. Słuszna uwaga, że szczęście a pogoda ducha mogą oznaczać coś innego, aczkolwiek mogą to być "zjawiska pokrewne", choć nie muszą. Z tym szczęściem trochę napatoczył się ten fragment z wywiadu z o. Pantelejmonem, który przetłumaczyłem z rosyjskiego, gdzie najpierw jest mowa o radości a następnie o szczęściu. Fajnie jakbym moze kiedyś po prostu przetłumaczył całość. 

     
    Odpowiedz
  3. arturah

    “Zawsze jest pogoda”

    Panie Wiktorze niech Pan przetłumaczy całość z Ojca Pantelejmona . Było by wspaniale!

    Bardzo podoba mi sie i trafia do mnie to, co pisze Pan słowami Pantelejmona  na samym końcu tego bloga cytuję  :

    „Nie należy postrzegać radości jako narkotyku, który pozwoli nam zapomnieć o udrękach tego świata. Nie wolno poszukiwać w niej ucieczki. Jej w ogóle nie trzeba szukać! Ludzie, którzy naprawdę są szczęśliwi, wiedzą, że jest w nich szczęście, ponieważ mierzą je szczęściem bliźniego. Oni wyszli poza siebie, by żyć dla bliźnich. Szczęście pojawia się samo. A przychodzi jako dar dla tych, którzy umieją szukać bliźnich i Boga.”

    Ileż tu głębokości! Nieszukanie. Oni wyszli poza siebie. Szczęście pojawia się samo. Taka wolnośc z tego płynie. Takie niesiłowanie się na to by zaistnieć skoro się już istnieje.

     

    Dziękuję Panie Wiktorze i zachęcam do tłumaczenia z Rosyjskiego całości O Pantelejmona.

    artur *

    arthei.blogspot.com/2015/02/chmury-ananim.html

     
    Odpowiedz
  4. zk-atolik

    Stan ducha, czy pogodne usposobienie?…

    Cytuję: I tu pozwolę sobie na odrobinę krytyki – jeżeli Kościół angażuje się intensywnie w walkę polityczną, może nie dziwić zastąpienie dobrotliwego uśmiechu, marsową miną. Obserwując polską scenę polityczną trudno zauważyć nadmiar chrześcijańskiego uśmiechu.

    Rzeczywiście uważnie obserwując nie tylko aktorów polskiej sceny politycznej, mimo zajmowanych lukratywnych posad i korzystania z wielu nienależnych im przywilejów – trudno u nich zauważyć nie tylko to, co zapewnia człowiekowi dobrostan, tj. od Boga radość z brata, czy własnego istnienia, oraz powszechnie pożądaną szcześliwość i prawdziwe pogodne usposobienie, czy choćby ów nadmiar szczerego i skłonność nie, do rechotu, czy niskich instynktów, lecz zdolność afirmacji uczuć wyższych i naturalnego poczucia humoru.

    Ja również pozwolę sobie zapytać:

    • co Sz. Pan autor usiłuje czytelnikom przekazać powielając wcale nie nową tezę, czy frazę – "jeżeli Kościół angażuje się intensywnie w walkę polityczną"

    Pozdrawiam – Zbigniew

     
    Odpowiedz
  5. wsybilski

    .

     Szanowny Panie!

    Serdecznie dziękuję za komentarz. Niestety nie mogę odnieść się do cytowanego przez Pana zdania poniewaz zbyt jest ogólnikowe.

    Pozdrowienia

    Wiktor

    PS. Muszę jednak stwierdzić, iz zastanawiając się nad odpowiedzią doszedłem do wniosku, ze teza ta mogłaby równie dobrze zostać postawiona dokładnie odwrotnie a więc moze to polityka angazuje się w zycie Kościoła? Nie mnie to oceniać. Wdzięczny będę, jezeli ocenią to dziejopisowie za lat, dajmy na ten przykład, sto. Co ja mogę powiedzieć? Niewiele – ja przykładowo urodziłem się w jednym państwie – a dokładnie w połowie trwania programu nauczania szkoły podstawowej znalazłem się nagle w innym (PRL-RP). Czy miałem na to wydarzenie wpływ? Nie. Czy mnie ktoś pytał o zdanie? Nie. Czy zaobserwowałem jakieś zmiany? Tak.

    O tym jak gwałtowne mogą być zakręty historii i życia politycznego pisał ciekawie choćby Eduardo Mendoza w powieści "Maurcio, czyli wybory" (wyd. pol. 2008).

     

     

     

     

     

     

     

     

     

     

     
    Odpowiedz
  6. zk-atolik

    Sz.Panie Wiktorze

    Przecież tu nie chodzi o ocenę, ani krytykę, lecz wyłącznie o ustalenie faktów. Ponieważ Pan pozwolił sobie…., więc uznałem, że też mogę. Tym razem – nie wiem, czy z przekory pisze Pan, że nie może…., a za chwilę muszę jednak…..

    Dziwne, że Pan musi nie dostrzegać, a być może nie chce dostrzec często występujących nie tylko w RP praktyk, tj. instrumentalnego wykorzystywania Kościoła, przez politykierów i ich sojuszników. Zgoda nie nam tych ludzi osądzać, ale ich postawy i zachowania, akurat wobec Pana Boga i wspólnoty Kościoła – chyba nie tylko wg. mnie nie są godne pochwały, ani uznania.

    Pozdrawiam Pana serdecznie i życzę wielu lat życia. Jednak obawiam się, że Pana wdzięczność za ocenę rzeczywistości, przez dziejopisarzy dopiero za sto lat – może być nieco spóźniona – Zbigniew

    Ps. Dziękuję za polecaną lekturę, lecz nie mogę dostatecznie poznać biografii autora, a przez to trudno mi ustalić rzeczywistą wartość jego twórczości, bo to, że był tłumaczem Prezydenta Regana i pisze ciekawie, dla mnie nie jest wystarczającą rekomendacją?……

     
    Odpowiedz
  7. wsybilski

    .

    Szanowny Panie!
    Owszem pozwoliłem sobie na taką konstatację, jednak nie mogę sobie zwyczajnie pozwolić – jak Pan napisał na „ustalenie faktów” wobec zdania, które ich po prostu nie zawiera, bo i jak? Na to ja niestety nic poradzić nie mogę. 😉

    Natomiast, że “musiałem” było wybiegiem retorycznym, nie jedynym zapewne. Jakby Pan chciał sobie ze mną usiąść przy piwie, to być może udałoby się Panu zachęcić mnie do bardziej spontanicznych wypowiedzi na temat tego co sądzę o jak Pan to określił „instrumentalnym wykorzystywaniu Kościoła”. Inne pytanie, to ile piw musiałbym wypić by temu tematowi podołać?

    Nigdy nie miałem smykałki do historii najnowszej – a są i tacy spece. Ja zawsze byłem zwolennikiem dyskusyjnej w humanistyce tezy, że dobrze, kiedy temat trochę sobie „poleżakuje”, co nie zmienia faktu, że pisze się wiele dysertacji na temat bieżących problemów i pewno dobrze. Pewne fakty wychodzą jednak na jaw dopiero po opuszczeniu tego świata przez zainteresowanych i związane z nimi emocje, więc stety-niestety sto lat nie jest aż tak absurdalnym terminem. A i to czasem za mało! 😉

    Co się tyczy tłumacza Reagana, nie wiem czy skupił się Pan na właściwym punkcie biografii pisarza, przypuszczam, że niestety wątpię. To poniekąd pendant do zdania mojego, gdzie pozwoliłem sobie na krytykę, a jest ono w moim odczuciu w tekście mniej istotne dla sedna sprawy, czyli wspomnianej pogody ducha. Co mogę (nie muszę 😉 ) powiedzieć: przeczytałem cięgiem jego trylogię (pierwsze zdanie z Wikipedii) bez tej książki z 2012. Czytałem też „Mauricio, czyli wybory” oraz „Brak wiadomości od Gurba”. Jak Panu zarekomendować lekturę? Moja Matka była literaturoznawczynią i miała bardzo wybredny gust literacki, ponieważ „rozkminiała” książki na wielu płaszczyznach, w tym sposobie narracji, strukturze itd. A to akurat była taka lektura „rodzinna” – również dostałem te książki do przeczytania. Ja w mniejszym stopniu potrafię tak czytać, aczkolwiek do rekomendacji tych książek może coś wnieść zjawisko fizjologiczne – bolący brzuch (od śmiechu). Jest to jednak rzecz jasna kwestia gustu.

     
    Odpowiedz

Skomentuj wsybilski Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code