,

Chrześcijańska nadzieja wg Josepha Ratzingera cz.I

Publikacje Josepha Ratzingera czyta się z wielką satysfakcją: jego myśli nie są gotowymi formułami katechizmowymi, ale żmudnym poszukiwaniem prawdy w historii chrześcijańskiego namysłu. Autor nigdy nie mówi rzeczy oczywistych i znanych, przeciwnie: zaskakuje poglądami i interpretacjami zupełnie nieoczywistymi, które choć wymagają większego wysiłku, by je przyswoić, stanowią jednak bardzo treściwy pokarm dla umysłu i ducha. Niezwykle cenna jest jego rzetelna polemiczna konfrontacja z odmiennymi wpływowymi poglądami w teologii lub prądach kulturowych, traktowanymi jako istotny punkt wyjścia rzeczywistej sytuacji chrześcijańskiej nadziei.

We wstępie do swojej książki „Śmierć i życie wieczne” Joseph Ratzinger stawia dwa fundamentalne pytania:

 

  1. Jak doszło do tego, że eschatologia jako „nauka o rzeczach ostatecznych” z peryferyjnej dziedziny teologii znalazła się w centrum myśli teologicznej?
  2. Dlaczego eschatologiczne orędzie o chrześcijańskiej nadziei jest często tak obce dzisiejszemu człowiekowi? 

Wpierw przedstawimy odpowiedź Ratzingera na pierwsze pytanie. Pisze on:

"Jako „nauka o rzeczach ostatecznych” osadzano eschatologię przez całe stulecia u końca wykładu teologii, gdzie wiodła spokojny żywot. Dziś, w historycznym kryzysie epoki, znalazła się w samym centrum myśli teologicznej. Przed dwudziestu laty Hans Urs von Balthasar określił eschatologię jako to miejsce na horyzoncie teologii, z którego nadciąga burza. Dzisiaj wydaje się, że eschatologia zawładnęła całą dziedziną teologii." (SZW, 16)

Ten przełom został zainicjowany na przełomie XIX i XX wieku przez prace teologów i egzegetów – Johannesa Weissa i Alberta Schweitzera – którzy stwierdzili, że całe orędzie Jezusa miało charakter eschatologiczny i swą wewnętrzną siłę brało stąd, że Jezus całą mocą głosił bliski koniec świata i nadejście Królestwa Bożego. Kościół jednak nie okazał się wierny nauczaniu swojego Pana i stopniowo wycofywał się z nadziei na bliski koniec świata, a przynajmniej z wiary w to, że chrześcijanie całą swą nadzieje powinni pokładać w ponownym przyjściu Jezusa Chrystusa.

Według Ratzingera, ta nowa i radykalna interpretacja przesłania Jezusa, wynikła z wyczulenia na wyraźne i ukryte tony eschatologiczne w Nowym Testamencie z powodu rosnącego kryzysu cywilizacji europejskiej, świadomości zbliżającego się końca, przeczucia wielkiego historycznego kataklizmu, które na przełomie XIX i XX wieku coraz powszechniej ogarniało umysły. Wcześniejsza optymistyczna wizja chrześcijaństwa proponowana przez teologię liberalną legła w gruzy.

Na ten eschatologiczny i kryzysowy rys nowej teologii nałożył się dodatkowo potężny wpływ marksizmu, który był zlaicyzowaną formą pierwotnego starotestamentowego mesjanizmu, ukierunkowanego jednak antyteistycznie. Marksistowska nadzieja obiecywała pewność nadejścia królestwa wolności i równości dla wszystkich. Religijny patos marksizmu urzekł nie tylko intelektualistów, miliony zwykłych ludzi, ale też teologów, którzy wyczuli w nim możliwość napełnienia orędzia chrześcijańskiego łatwo uchwytną realistyczną wizją. Doszło do zadziwiającego paradoksu: „Teologia, postawiona przed wyborem między wiarą w Boga a zabarwioną religijnie patetyczną wizją przyszłości, okazuje gotowość opowiedzenia się za religią przeciwko Bogu” (SZW, 19).

Konkludując, można powiedzieć: Pytanie o chrześcijańską nadzieję stało się tak centralne dla nas, bo żyjemy w epoce, kiedy nadzieja okazuje się być albo pusta, albo fałszywa. A ludzkość z trwogą i niepewnością patrzy w przyszłość, wypełniając ją swoimi fantazjami. Prorokowana "śmierć Boga" okazała się być jeśli nie "końcem człowieka", to na pewno początkiem czasów bez-nadziei.

Cz. II

Zastanawiając się na historycznymi uwarunkowaniami dzisiejszej sytuacji Ratzinger stawia kolejne pytanie: „Dlaczego jednak eschatologiczne orędzie chrześcijańskie jest często tak obce dzisiejszemu człowiekowi?

Z obszernego wywodu Autora wybiorę tylko niektóre wątki. Wpierw Ratzinger polemizuje z poglądem, który mówi, że treści eschatologiczne zostały do głębi wypaczone w oficjalnym chrześcijaństwie, tak że historia eschatologii jest historią odstępstwa i dlatego, trzeba powrócić do pierwotnych treści. Od średniowiecza nastąpiła bowiem indywidualizacja chrześcijaństwa, które wyrażało hasło misji ludowych w XIX i XX wieku: „Ratuj duszą twoją!” (w domyśle przed potępieniem wiecznym). Zatracono w ten sposób to, co stanowiło kiedyś istotę eschatologii chrześcijańskiej i orędzia chrześcijańskiego w ogóle: ufnej, wspólnotowej nadziei na bliskie już zbawienie świata.

W odpowiedzi na ten zarzut Ratzinger przedstawia analizę starożytnej modlitwy chrześcijańskiej, dostrzegając w niej najlepszą możliwość poznawania wewnętrznej budowy wczesnego chrześcijaństwa. W konkluzji stwierdza, że nadzieja eschatologiczna pierwszych chrześcijan łączy się z duchowym napięciem modlitwy i siłą wspólnotowej wiary, i wiąże się z doświadczeniem obecności Ostatecznego przy sprawowaniu Eucharystii. Uważa on, że już wówczas punkt ciężkości tej nadziei nie leży w przestrzeni i czasie, w pytaniu o „gdzie” i „kiedy”, ale w odniesieniu do o s o b y  Jezusa Chrystusa i pragnieniu Jego bliskości.

W tym kontekście Autor zadaje dramatyczne pytanie:

”Czy ta postawa wielkiego oczekiwania zachowała się w Kościele? Jak doszło do tej nudnej i znudzonej wersji chrześcijaństwa, na którą patrzymy w czasach nowożytnych i którą znamy z własnego doświadczenia?” (SZW, 23)

Według Ratzingera to eschatologiczne napięcie oczekiwania bliskiego końca świata i powtórnego przyjścia Jezusa Chrystus wahało się w różnych momentach historycznych, np. silne ruchy millenarystyczne w okolicach roku 1000. Aby odkryć jak ewoluowała rzeczywista nadzieja chrześcijaństwa Autor analizuje rozwój „Litanii do wszystkich świętych”, upatrując w niej żywy wyraz tej nadziei. Szukanie ratunku w obcowaniu świętych wierni wyrażali nadzieję, że „mury między niebem a ziemią, między teraźniejszością a przyszłością, okazują się przekraczalne” (SZW, 24). I to było pozytywne, jednakże nastąpiło też znaczące przesunięcie akcentów: wierzono, że chrześcijanin żyje w obecności świętych jako w swoim świecie i w tym sensie żyje ‘eschatologicznie’, przy czym Kościół już zbawionych i dzieje wiary już dopełnione nabierając decydującego znaczenia.

Akcent przesunął się z przyszłości na przeszłość, a pewność i ufność leżała po stronie przeszłości, trwoga zaś i zagrożenie po stronie przyszłości. Skrótowo można powiedzieć, że serca modlących się „Ojcze nasz” nie porusza już wołanie „Przyjdź królestwo Twoje”, ale błaganie „Zbaw nas od złego”. A w centrum znajduje się śmierć jako ostatni wróg człowieka, wróg kryjący się w cieniu wszystkich wrogów (SZW, 25).

W związku z tym przesunięciem Ratzinger stawia kolejne pytania:

„Czy nie stajemy tu zatem jednoznacznie w obliczu takiego chrześcijaństwa, które zbawienie widzi już całkowicie za sobą, przed sobą zaś ma już tylko sąd Boży? Czy nie spotykamy się z takim ujęciem chrześcijaństwa, dla którego łaska jest przeszłością, a przyszłość tylko zagrożeniem? I czy to zasadnicze przesunięcie osi samego chrześcijaństwa nie spowodowało jego kryzysu? Czy samo chrześcijaństwo nie określiło w ten sposób jako swego czasu przeszłości, odbierając sobie przyszłość?” (podr. AM, SZW, 25).

I z tymi fundamentalnymi pytaniami zostawiam Was dziś. Spróbując na nie odpowiedzieć w kolejnym blogu.

***

W tym też miejscu przerywam streszczenie rozdziału wstępnego książki Ratzingera „Śmierć i życie wieczne”, bo pełen tekst z moim komentarzem musiałby być przynajmniej dwukrotnie dłuższy, i jego wielkość mogłaby być przeszkodą dla percepcji i tak treściowo dość gęstego tekstu.

Źródło: Joseph Ratzinger, Śmierć i życie wieczne, s.288, tłum. Marek Węcławski, Instytut Wydawniczy Pax, Warszawa 1986 i wydania późniejsze;

Jeśli chcesz wiedzieć więcej o cyklu, zajrzyj to tekstów wprowadzających: 

Wprowadzenie do cyklu z eschatologii

Śmierć i życie wieczne – o chrześcijańskiej nadzieii

"Niemożliwe życie" śmiertelnych

Moje blogi na YouTube
 

 

Komentarz

  1. Malgorzata

    W klimacie neopelagianizmu

    Dlaczego eschatologiczne orędzie o chrześcijańskiej nadziei jest często tak obce dzisiejszemu człowiekowi?

    Współczesny człowiek ufa – mniej lub bardziej świadomie – że sam potrafi zbawić siebie. Takie przekonanie przynosi marksizm, ale też wiele nurtów związanych, najogólniej mówiąc, z New Age. Do tego nurtu dołącza się wiara w olbrzymie możliwości techniki, medycyny, fizyki itp. Tu wpisuje się również zamiłowanie Europejczyków do buddyzmu. 

    Pelagiusz twierdził już w V w., że łaska Boża nie jest do zbawienia potrzebna, za co zresztą został potępiony na soborze efeskim. Takie myślenie odrodziło się i nasiliło wraz ze wspomnianą tutaj późnośredniowieczną indywidualizacją chrześcijaństwa, rozwijającą się póżniej w katolicyczmie, ale jeszcze silniej w głównych nurtach protestanckich.

    Moim zdaniem żyjemy teraz w neopelagiańskim klimacie, który dyktuje często współczesnemu człowiekowi duchowe i światopoglądowe rozstrzygnięcia.

    Ciekawy i wart chyba dokładniejszego omówienia jest związek (chrześcijańskiej) nadziei ze wspólnotowym wymiarem religijności. Czy my, współcześni ludzie, możemy być jeszcze zdolni do wspólnotowych nadziei? Czy indywidualizacja i atomizacja nie postąpiła tak daleko, że pozostały tylko prymitywne plemienne porywy, totalitaryzmy albo obwarowywanie się w grupach o charakterze sekt?

     
    Odpowiedz

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code