Christmas time w domu

Czas od powrotu podyktowany jest świętami. Zadaniem numer jeden była choinka. Postraszeni ewentualnymi pustkami pięć dni przed Bożym Narodzeniem pobiegliśmy po nią już dnia następnego po przylocie. Było i nie było w czym wybierać. Naokoło rynku Atwater, tam gdzie latem metry kwadratowe ociekają kwieciem, poutykane w śniegu stały dziesiątki choinek. I wszystkie jakby identyczne. Każda z nich równie stożkowa i gęsta jak pozostałe. Tak już muszą być hodowane od małego.

Wybraliśmy taką, która wydawała nam się najmniej regularna, umówiliśmy dostawę i pobiegliśmy po ozdoby. Wszystkie, łącznie z lampkami kupiliśmy w sklepie z używanymi rzeczami. Dużo, fajnie i tanio. Sergio wynalazł nawet kolorowe lampki, które zdatowaliśmy na lata 80. Spakowane były w pożółkłe pudełko, którego od nowości nikt nie otwierał. Lampki Made in Canada przypominały te z dzieciństwa. Żaróweczki powtykane w karton, które samemu trzeba powkręcać w gwinty świecą pięknie. Dwa metry igieł pokryliśmy głównie lakierowanymi jabłuszkami, szyszkami, wróblowymi gniazdkami i metrami złotych korali. Choinka pije codziennie około 2 litrów wody i ma się ogólnie dobrze w schłodzonym na jej potrzeby pokoju powitalnym. Stróżujej jej specjalnie na te dni, na co dzien stróżujący domu – Anioł nabyty na Gay Village.

 

Zadaniem numer dwa była Wigilia. Gości udało się zorganizować w 48 godzin. W wymieszanym międzynarodowo Montrealu nie było to specjalnie trudne. Połowę naszego stołu obsiedli kulturowo prawosławni. Byli też niespodziewani goście co strasznie mnie ucieszyło i uderzyło duchem Świąt w nasz dom. Wigilia była przepięknie wigilijna – chyba jedna z bardziej udanych. Babcine 70 pierogów z kapustą i grzybami, których powstawanie konsultowałem na bieżąco telefonicznie z autorką przepisu, zniknęły już podczas barszczu serwowanego przez Sergio. Kolacja trwała i trwała. Stół grzmiał rozmowami w języku polskim, ukraińskim, rosyjskim, angielskim i francuskim.

Święta biegną spokojnie, wesoło i radośnie. Takie żywcem wyjęte z kolorowej kartki z życzeniami. Chyba też wyjątkowe w swoim smaku. Na co dzień nie pitraszę tutaj specyficznie po polsku, a Wigilia były taką okazją. Zapachy i smaki towarzyszyły świątecznemu domostwu cały weekend. Tuż, tuż noworoczna przerwa i następna wigilia już 6 stycznia.  

W sobotę odwiedziliśmy z Sergio naszą rzekę. Roztuloną w zimowym puchu. Sunącą powoli i sennie. Mróz trzaskał pod rozdeptywaną białą drogą. Wszędzie było biało i biało z przebłyskującym rzecznym granatem. Nie mam wyjścia – muszę pokochać zimę. Śnieg będzie mi towarzyszył w tej okazałości minimum do końca marca. Jego usypywane hałdy zostaną tutaj do końca kwietnia. Pozwoli on o sobie całkowicie zapomnieć pewnie w końcu maja. Królową pór roku bez wątpienia jest tutaj Zima.

Decyzja o powrocie na święta do domu była dla mnie testową. Udało się! Mimo wielu trudności, strachu, codziennie napiętrzających się wyzwań udało nam się z Sergio w dość krótkim czasie stworzyć nasz nowy dom. Dom, który jest naszą bezpieczną przystanią, ale też otwarty na świat i ciekawy otoczenia. Dom, który lubi być odwiedzany. Który od święta grzmi gwarem imprezy, choć na co dzień raczej pachnie kawą i kołysze się w takt rzecznego nurtu.  

 

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code