Bycie awangardą oznacza wierność sumieniu i Ewangelii

W tym właśnie upatruję największą porażkę jezuitów polskich z mojej prowincji w zakresie lustracji ? odmowę wejścia w dynamikę Ewangelii: zamiast prawdy – zamiatanie pod dywan, zamiast dialogu – cenzura i zastraszanie, zamiast miłosierdzia – publiczne potępianie i mobbing, zamiast pojednania – wykluczanie ze wspólnoty kościelnej.

W wywiadzie dla ?Dziennika? zwróciłem uwagę, że usunięcie z zakonu jezuickiego przyjąłem z ulgą. I powodem tego, obok trudnych przejść ostatniego roku, było przypuszczenie, że jezuici nie są już awangardą Kościoła. Chciałbym rozwinąć tę myśl. Ponieważ blog jest formą bardziej elitarną niż codzienna gazeta, mogę tu dzielić się subtelniejszymi myślami dla osób żywiej zainteresowanych tematem. Na pytanie, dlaczego Prowincjał usunął mnie z zakonu chciałbym wskazać na problem komplementarny do problematyki lustracji: poszło też o różnicę w postrzeganiu relacji między posłuszeństwem a autonomią sumienia i myślenia podwładnego. Prowincjał nie mógł mnie usunąć za niesposłuszeńśtwo, bo moje działania we wrześniu 2006 roku nie dawały wystarczającej materii dla dymisji dyscyplinarnej, a ja szybko podporządkowowałem się wszystkim karom i poleceniom. W moim przekonaniu Prowincjał i jego doradcy rozumieli posłuszeństwo jezuickie zbyt wąsko. Prowincjał po prostu uważał, że powinienem się poddać jego osądowi moralnemu i eklezjalnemu w sprawie lustracji w całości i bez zastrzeżeń, nie tylko w czynach zewnętrznych, ale w swym sumieniu i umyśle. Ja uważałem, że nawet jako ksiądz i jezuita posiadam słuszną autonomię sumienia i myślenia, która pozostaje jednocześnie otwarta na sugestie etyczne i eklezjalne Przełożonych.

I tutaj są dwie możliwości: albo Prowincjał dobrze interpretuje zasadę jezuickiego posłuszeństwa i wówczas ma rację, że ktoś, kto nie chce zrezygnować z autonomii sumienia i myślenia, nie może być jezuitą. (Pozostawiam na razie na boku sprawę nieetycznych metod usuwania.) Albo rację mam ja: że ten sposób interpretacji posłuszeństwa jezuickiego jest zbyt wąski i jest odejściem od najlepszych tradycji Towarzystwa. Odpowiedź na pytanie kto z nas teoretycznie ma rację, póki co pozostanie bez odpowiedzi: na płaszczyźnie praktycznej, pomimo ostatniej decyzji, sprawa pozostaje otwarta w zasadzie do końca mego życia, bo obecne rozstrzygnięcie może być zmienione przez kolejnego Generała. Idąc dalej: jeśli wykładnia Prowincjała miałaby być właściwym wcieleniem jezuickiego rozumienia posłuszeństwa, nie zaś wypadkową kryzysu w Towrzystwie, to wówczas rzeczywiście nie mógłbym i nie chciał pozostać jezuitą. Choć ze względu na złożone śłuby wierności jezuickiemu powołaniu nie mogłem i nie chciałem odjść z zakonu sam, ale wolałem pokornie pozwolić się usunąć.

Jednym z ważnych powodów mojego zostania jezuitą, było pragnienie znalezienia się w pierwszej linii duchowych i ewangelizacyjnych zmagań Kościoła katolickiego. Wierzyłem bowiem, że jezuici, pomimo swych słabości i przeżywanego od lat kryzysu, pozostają wciąż jedną z formacji awangardowych w Kościele i o pozytywnym wpływie również na świat pozakatolicki, choćby poprzez szeroko rozbudowany sektor edukacji o uznanej wysokiej jakości. Ostatni rok pozwolił mi przeżyć i przemyśleć kluczową sprawę związaną ze źródłami jezuickiego geniuszu. Dotyczy ona relacji między posłuszeństwem a sumieniem podwładnego: w tym najintymniejszym punkcie upatruję istotę największych duchowych i intelektualnych osiągnięć jezuitów, zwłaszcza ich najwybitniejszych postaci. Kryzys tej relacji, zwłaszcza trwały oznaczałby schyłek jezuitów, choćby pewne dzieła trwały jeszcze kilkadziesiąt czy kilkaset lat. Chodzi o schyłek generowania wybitnych osiągnieć w dziedzinie świętości, ewangelizacji i kultury, tego wszystkiego co żywi się sojuszem łaski posłuszeństwa z ludzką wolnością i talentem. Moje doświadczenia i przemyślenia mają bazę empiryczną zbyt wąską, by uczynić z nich coś więcej niż hipotezę. Aczkolwiek zaangażowanie Generała TJ w rozeznanie tej sprawy uniwersalizuje to lokalne doświadczenie i uprawdopodabnia jego wartość obiektywną.

Jaki jest sens najgłębszy jezuickiego posłuszeństwa? Ma ono, poprzez umartwienie woli podwładnego, wyjednywać łaskę Bożą dla uświęcania jezuitów i ludzi, którym służą, a jednocześnie zwiększać trafność rozeznania woli Bożej dzięki duchowej bliskości przełożonych z Jezusem. Przez to działania jezuitów zyskiwać mają szczególną duchową moc Bożą i ewangelizacyjną trafność. Według tradycyjnej interpretacji Przełożony reprezentuje Chrystusa, który poprzez niego poleca podwładnemu, co ma czynić, a nawet myśleć i pragnąć. Obecnie interpretuje się to ostrożniej: decyzja przełożonego, nawet jeśli brak jej doskonałości, jeśli tylko nie nakazuje grzechu, jest wolą Bożą. Jednocześnie, i to jest kluczowy punkt charyzmatycznego napięcia, Duch Boży działa również w sumieniu, uczuciach i myślach podwładnego, i powinien być uwzględniany przez przełożonego, choc to do niego należy ostatnie słowo i decyzja w określonych sprawach. Synteza wiernego posłuszeństwa i twórczej wolności rodziała owoc wielkiej ewangelizacyjnej i kulturowej aktywności, i dawała jezuitom przez wieki zasłużone miano awangardy Kościoła katolickiego i zachodniej cywilizacji.

Zwykle też jest tak, że akty świętości, wybitne osiągnięcia duchowe, ewangelizacyjne, intelektualne i kulturowe w zakonie jezuickim były dziełem jezuickich nonkonfromistów, którzy z pokorą poddawali się posłuszeństwu zakonnemu nie rezygnując jednocześnie z rozwijania osobistych wewnętrznych intuicji moralnych i twórczości intelektualnej. Wiadomo, że geniusz, świetość, wybitność, szczególne talenty, nowatorstwo apostolskie, itp są wpierw odrzucane przez zakonną rutynę i często trzeba wielu lat, aby mogły się przebić i ujrzeć światło dzienne. W najlepszych okresach jezuici potrafili utrzymać ten rodzaj napięcia między wymogami posłuszeństwa zakonnego, a cierpliwą akceptacją dojrzewania jakiegoś planu Bożego w sercach i umysłach konkretnych jezuitów.

Przez ostatni rok doświadczyłem zupełnego odejścia od tej zasady. Spójrzymy na to z boku: jakiś jezuita ma pewne słuszne intuicje etyczne, intelektualne i eklezjalne w sprawie lustracji w zakonie i Kościele, ale są one jeszcze niedostatecznie dopracowane, a zakon czy Kościół nie są jeszcze gotowe je przyjąć. Nakazuje się takiemu jezuicie milczenie, by w spokoju i ciszy mógł rozwijać swe intuicje, przemadlając je i poddając pod osąd przełożonym czy osobom przez nich wyznaczonym. Tutaj tego zupełnie nie było: wyrok na tego jezuitę zapadł już w październiku 2006, po lekturze kilku blogów, nakazowi milczenia nie towrzyszył żaden dialog, czy chęć usłyszenia, co ów człowiek ma do powiedzenia. Ponadto, zamiast rozmawiać, użyto środków przemocy psychologicznej niezgodnych z Ewangelią i jezuickimi zwyczajami. Niszczono dobre imię podwładnych poprzez potępienia w mediach i zakonie, rozsiewanie plotek i pomówień. Czyli w zakresie rozeznania duchowe chciano po prostu zagłuszyć to, co Duch Święty poprzez konkretnych jezuitów, choćby w sposób niedoskonały, chciał zakonowi i Kościołowi powiedzieć.

Jednocześnie nie podjęto realnie żadnych pozytywnych działań związanych z problemem oczyszczania pamięci. Czyli zakon nie wszedł w logikę Ewangelii, szukania prawdy, nawracania sie, dialogu, pojednania, miłosierdzia. Ten wątek jest niezwykle istotny: uważam, że zakon i Kościół mają prawo nieraz nakazać milczenie duchownym, ale jednocześnie powinni ten czas wykorzystać dla działań lepszych niż te, które zakazali. Jeśli tych lepszych działań nie podejmuje się, represje, cenzura, nakazy milczenia, kary zakonne i kościelne tracą całkowicie swój etyczny i eklezjalny sens, stają się zwykłą nagą przemocą bez uzasadnienia. I tak niestety wydaje się było w tym przypadku

I w tym właśnie upatruje największą porażkę jezuitów polskich z mojej prowincji w zakresie lustracji – odmowę wejścia w dynamikę Ewangelii: zamiast prawdy, zamiatanie pod dywan, zamiast dialogu, cenzura i zastraszanie, zamiast pojednania wykluczanie ze wspólnoty kościelnej, zamiast miłosierdzia publiczne potępianie i mobbing. Jednocześnie Generał zakonu nic w tej sprawie nie zrobił, ale przyklepał wszystkie decyzje lokalnych przełożonych, ba, uznał ja za pełne miłości i szacunku dla podwładnego (sic!). W ogóle też nie było żadnego echa z Rzymu w sprawie problemów z agenturą SB w polskich prowincjach. To nie jest wazne, że Generał jest już w podeszłym wieku, wybiera się na upragnioną emeryturę, być może nie ma wszystkich informacji. Ważne jest jak w praktyce mechanizm jezuickiego rozeznania i decydowania działa. Zablokowanie lustracji w zakonie, spowodowało, że jezuici nie byli zdolni pomóc całemu Kościołowi lokalnemu w na sposób ewengeliczny podjąć problemu bolesnej przeszłości współpracy części duchownych z policją polityczną PRL.

Przyznaję z pokorą: mogę się mylić w tej sprawie, a nawet chciałbym się mylić. Teraz przychodzi czas, gdy obie strony sporu mają prawo głosu, bo ja jestem też głosem tych spośród jezuitów, którzy myślą podobnie, a wciaż nie mogą się wypowiadać w sprawie lustracji i innych trudnych tematów. Niech dojdą do głosu argumenty, fakty, uzasadnienia. Przemoc już została użyta i skompromitowana. Przemoc zawsze pojawia się tam, gdzie człowiek czy organizacja odmawia uczestnictwa w uczciwym dochodzeniu do prawdy. Bywa, niestety, że jest to przemoc kościelna.

Takie są powody, dla których nad słowem ?awangarda? w odniesieniu do jezuitów stawiam uzasadniony znak zapytania. I czynię to z wielkim osobistym i kościelnym bólem. Nie tracę jednak nadziei, że Duch Boży, ten sam, który powołał Towarzystwo Jezusowe dla służby Kościołowi i ludziom, ku chwale Boga, znajdzie sposoby, by pomóc wyjść jezuitom z kryzysu i powrócić do swych najlepszych tradycji.

 

9 Comments

  1. Anonim

    To już ze dwadzieścia

    To już ze dwadzieścia minut na blogu wisi, a jeszcze nie ma żadnego komentarza naszego Grzesia?! Skandal i zamordystyczna cenzura!

    Chyba że pogoniliśmy trolla…

     
    Odpowiedz
  2. ddn

    W Kościele, podobnie jak w

    W Kościele, podobnie jak w wojsku, specyficzne wychowanie i szkolenie prowadzi do identyfikacji wszystkich z jedną osobowością – zwierzchnikiem, bez osobistego, bliskiego spotykania się członków grupy ze sobą, co przynosi grupową jedności, ale tylko przez wspólne odniesienie wszystkich do przewodniej postaci identyfikacji wodza lub Chrystusa – nie powstają tu ważne dla zdrowia psychicznego jednostki więzi w samej grupie – więzi poziome. Różnica między tymi organizacjami polega na tym, że dowódca przegrywający walkę nie jest odpowiedzialny za treść rozkazu do bitwy, lecz tylko za jego wykonanie, zaś duchowny musi identyfikować się także treścią otrzymywanych poleceń. Służba w Kościele oznacza więc depersonalizację. Dla obserwatora wystandaryzowana bezosobowość kleru zapewniająca pełną identyfikację z urzędem, jest rozpoznawalna w używanym języku. Wystąpienia księży odbywają się w stylu obwieszczania, w kancelaryjnej, specyficzne kaznodziejskiej tonacji. Taki styl niemal wyklucza możliwość dialogu, nawet odstrasza od jego podejmowania.
    Ukryj przypis
    Nie mamy zamiaru epatowania Czytelnika różnego rodzaju sensacjami na temat kapłanów, zakonów i Kościoła. Dotyczy to również wszystkich pozostałych zagadnień poruszanych w dziale prawii poświęconym patologii. Relacjonowane zjawiska interesują nas wyłącznie z punktu widzenia naukowego, a raczej podjętej próby szerszego niż naukowe, ograniczonego przecież w prawomocności reprezentowania całej rzeczywistości, rozpoznania mechanizmów powstawania i działania kultury w specyficznych jej postaciach. Dlatego też posługujemy się bardzo niewielką liczbą przykładów ilustrujących wygłaszane nie tyle opinie czy poglądy. Zainteresowani z pewnością sami znajdą w swoich doświadczeniach i wiedzy dostatecznie dużo przykładów potwierdzających ogólną poprawność naszych relacji i interpretacji wskazujących na powszechność życia w zakłamaniu i dwuznaczności lub bez większego trudu zaznajomią się z nimi w wyspecjalizowanej literaturze, czasopismach i serwisach internetowych. Tak jak staraliśmy się rozdzielić religię prawdziwą i zdrową od jej wersji instrumentalnych opanowanych przez osoby i struktury społeczne spoza jej wnętrza, tak tutaj pragniemy unikać standardowego i nieprzyjaznego jej wartościowania i pragniemy oddzielić człowieka od chorób jakim ulega. Nie chodzi tu też o krytykę instytucji Kościoła i jego funkcjonariuszy mylącą cele z motywacją, objawy z intencjami, idealizm z realizmem, sprowadzającą się do mało odkrywczego stwierdzenia, jak pisał Drewermann, że kler jest obłudny, zalecający wiernym to, czego sam nie czyni.
    Ukryj przypis
    Skąd takie postawy u ludzi mających być wszechstronnym wzorem duchowym dla wszystkich? Przecież mamy tu do czynienia z kapłanami stosunkowo młodymi, wykształconymi, o ukształtowanej kulturze osobistej itp. To rezultat wspomnianego procesu stłumionego dzieciństwa, dlatego w pewnych sytuacjach, np. w kontakcie ze swoim młodzieńczym odpowiednikiem nieoczekiwanie eksploduje wypartą energią i stłumiomymi emocjami. Pod nią już, jak pisze Drewermann, tylko otchłań samotności i emocjonalnego wychłodzenia natury. Są to zjawiska podobne do opisanych wcześniej w relacjach kobieta-mężczyzna. Generalnie ksiądz nie jest psychologicznie zdolny i pedagogicznie dostatecznie przygotowany do pracy w bezpośrednich kontaktach z młodzieżą. Tu posługujemy się dużym skrótem i uproszczeniem złożonych zjawisk i uwarunkowań, któremu należałoby poświęcić oddzielną pracę analityczną i badawczą w sensie akademickim. Stan duchowny żyje z absolutnych ustaleń i dlatego ma to charakter patologicznej normalności. Dotyczy ona również relacji z wyznawcami dorosłymi.

    Więcej:
    http://prawia.org/nawia/patologia_3.html#podrozdz1

     
    Odpowiedz
  3. Anonim

    Andrzeju! uwazam, ze juz nie

    Andrzeju! uwazam, ze juz nie ma sie nad czym zastanawiac i rozdrapywac. Co jest dobre a co złe przeciez sie jasno widzi i nie podlega dyskusji.
    Niektore zas Twoje zdania tak bardzo pasuja do sytuacji w ktorej byłam pare lat temu jako główna ksiegowa przy kosciele ( a raczej Inspektorii ze “szyszkami” koscielnymi – ich działalnosc gospodarcza). Własnie mnie wywalono za uczciwa prace, ze nie chciałem robic pewnych sprzecznych z moim sumieniem rzeczy.I to wywalenie rowniez przyjełam z ulga.
    Zas jezeli chodzi o posłuszenstwo podwładnego i zwierzchnika….tam w Inspektorii – oj napatrzyłam sie napatrzyłam! Tam sie tak wygryzali i stosowali tak wredne metody i wymuszali takie paskudne rzeczy w imie posłuszenstwa……ze jeden z ksiezy potem leczył sie psychiatrycznie.

    Wiec nie masz jeszcze naprawde złej sytuacji.

     
    Odpowiedz
  4. ddn

    Jestem pełen podziwu dla

    Jestem pełen podziwu dla cierpliwości księdza.
    Gdyby mnie jakiś klecha próbował ograniczać, to natychmiast dostałby takiego przyspieszenia, że jego własny habit by za nim nie nadążał.

     
    Odpowiedz
  5. Anonim

    nie wiem czy pogoniliście

    nie wiem czy pogoniliście “trolla” ujawniając niby to nazwisko i imię GK.
    Bo niby skąd się wzięło ? jaki dowód , że takie ?
    to łatwo pomówić kogoś. A może w ogóle takie nazwisko nie istnieje.
    A przebiegłość polega na “przegonieniu” trolla. tzn. GK poczuje się winny , że padło oskarżenie na kogoś innego i zaprzestanie pisać.
    Hmmm i znow wpadam w konfuzję, albowiem kilku spostrzeżeniom GK nie spoób przyznać ostrości spojrzenia, a nawet czasem racji.
    O ile wiem, KK to właśnie ograniczenia. Osobiste i nie tylko. W szerokim tego słowa znaczeniu.
    I nie przypuszczam aby się coś poluzowało w dalekiej a juz tymbardziej bliskiej przyszłości.
    Dlatego byłabym za ostrożnością. I jeśli jesteśmy orędownikami wolności słowa i dążeniu do prawdy , to nie zamykajmy buzi inaczej myślącym, którzy mają inna prawdę, ale w ich przekonaniu prawdę.

     
    Odpowiedz
  6. Anonim

    Kochany Tomie,
    może sam

    Kochany Tomie,
    może sam się ujawnij. OK?
    I proszę powiedz mi konkretnie gdzie w moim pisaniu jest działanie Trolla? A może Ty właśnie jesteś jakimś ‘podstawieńcem’. Gdybyś dokładnie czytał co napisałem w tych kilku wpisach, zauważałbyś kim jestem i dlaczego tak się podpisuję. Serdecznie Cię Pozdrawiam Przyjacielu.

     
    Odpowiedz
  7. Anonim

    Troll to osobnik notorycznie

    Troll to osobnik notorycznie zakłócający przebieg rozmowy. Tyle nawet Ty powinieneś zrozumieć, prawda? Więc jeśli na każdy wpis Miszka dostajesz słowotoku, to trzeba to leczyć, a nie dawać ulgę swoim frustracjom. Miszk mi ani brat, ani swat, w wielu sprawach z nim się nie zgadzam, ale nie jest to centrum mojego świata i nie uczyniłem z walki z nim swojego posłannictwa jak Ty. Powiedziałbym, że to dziecinada, ale Ty już wyrośnięte dziecko jesteś, więc to raczej smutek i żenada.

     
    Odpowiedz
  8. Anonim

    Raz jeszcze proszę o

    Raz jeszcze proszę o ujawnienie się. Miszk nie jest moim posłannictwem i bynajmniej nie centrum mojego świata. Był przez wiele lat jednak w “mojej piaskownicy” i o tyle mnie obchodzi co publicznie o niej mówi. Wypowiedziałem się pod kilkoma Jego wpisami i tyle. Jesli jestem taką wielką żenadą o jakiej mówisz, to teraz pokaż mi oblicze dojżałego TOMA. OK?
    W przeciwnym razie – w myśl Twoich słów jesteś taki sam jak ja:-).

     
    Odpowiedz
  9. Anonim

    Adminie, wybacz, ale

    Adminie, wybacz, ale wycinanie moich postów uważam za dziwaczne i nie fair. Napisałem tylko, że nie bardzo mam o czym z Kramerem dyskutować, chyba że o ortografii, ale tu z kolei nie ma pola do dyskusji, bo słowniki są bezlitosne i każą pisać dojrzałość przez “rz”. Jeśli tak bardzo dbasz o to, by Kramer się nie kompromitował, to albo udziel mu korepetycji, albo choć popraw jego wpisy. I tyle.

    Żegnam na dłużej zarówno Ciebie, jak i Kramera.

     
    Odpowiedz

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code