Tygodnik "Echo Katolickie"

Dla Boga nigdy nie jest za późno

Spread the love


Czy wdowieństwo konsekrowane może być przedłużeniem sakramentu małżeństwa? – Jak najbardziej. Ślubowałam mężowi miłość, wierność i uczciwość małżeńską i nie wycofuję się z tego. Choć on czeka nam mnie w niebie, wciąż jestem jego żoną. Myślę, że znajdujemy się w podobnej sytuacji: nasze dusze pragną być w relacji oblubieńczej z Chrystusem – mówi Agnieszka Majczyna z Wisznic, pierwsza konsekrowana wdowa w diecezji siedleckiej.

Przez prawie 51 lat była żoną wspaniałego człowieka, choć jako młoda dziewczyna nie planowała wyjść za mąż. Jest też spełnioną mamą, mimo że nigdy nie i urodziła własnych dzieci. Zrealizowała się również zawodowo, pracując przez 42 lata jako lekarz. Jednak ani obowiązki rodzinne, ani zawodowe nawet przez chwilę nie zepchnęły tego, co najważniejsze na drugi plan. Jej relacja z Bogiem była mocna już od dzieciństwa. Z pewnością miał na to wpływ fakt, że mama pani Agnieszki, nosząc ją pod sercem, ofiarowała jej przyszłość Matce Bożej Leśniańskiej; a także widok rozmodlonej babci, którą jako dziewczynka obserwowała z zachwytem. Już w szkole podstawowej zaczęła zastanawiać się nad swoim powołaniem. Z roku na rok przekonywała się, że coraz bardziej słyszy zaproszenie od samego Pana. Tymczasem na najbliższych kilkadziesiąt lat On miał wobec niej inny plan. Jednak, jak głosi przysłowie, „Komu Pan Bóg ma dać, to mu drogę pokaże”…

Zrozumieć powołanie

– Powołanie chyba czułam od zawsze. Urodziłam się w rodzinie katolickiej, wierzącej. Kiedy rodzice pracowali w polu, opiekowała się mną babcia, która nieustannie się modliła. Byłam tym zachwycona, pytając : „Babciu, co wy robicie?”. Odpowiadała: „Modlę się”. A ja dociekałam: „A jak wy, babciu, się modlicie?”. Wtedy zaczynała odmawiać głośno pacierz. Pamiętam, że modliła się nawet przy wykonywaniu różnych czynności. Raz, kiedy się myła, zapytałam ją: „Babciu, a co wy tak buzią ruszacie?”. „Bo ja dziękuję Bogu za wodę”. To bardzo utkwiło mi w pamięci – opowiada A. Majczyna. – O oddaniu się Bogu zaczęłam myśleć już w szkole podstawowej, potem średniej. Gdy zaczęłam studiować medycynę, planowałam, że może zostanę misjonarką – wspomina.

W 1957 r., będąc na pierwszym roku studiów, Agnieszka wzięła udział w akademickiej pielgrzymce na Jasną Górę. W Częstochowie poznała Kazia. Zaprzyjaźnili się. Zaczął ją odwiedzać. – Domyśliłam się, że nie jestem mu obojętna, ale chciałam być wobec niego uczciwa, więc powiedziałam: „Kaziu, nie zawracaj sobie mną głowy, nie planuję zamążpójścia”. On na to: „Dobrze. Ale mogę cię odprowadzić?”. Zgodziłam się. Poszliśmy do kościoła na nabożeństwo majowe. I tak zaczęliśmy razem chodzić na majówki, potem na czerwcówki. Wiedział jednak, że mogę zaoferować mu tylko przyjaźń, bo jestem zainteresowana Bogiem – opowiada kobieta. – Po pięciu latach znajomości Kazio zaczął coraz częściej mówić, że stworzenie rodziny to również powołanie, namawiać, iż bylibyśmy fajnym małżeństwem, mielibyśmy dużo dzieci. Pomyślałam, że może ma rację, że, rzeczywiście, mogę realizować swoje powołanie, będąc żoną i matką. Zresztą bardzo lubiłam dzieci – dodaje pani Agnieszka.

Każdy ma swoją drogę

2 czerwca 1962 r. Agnieszka i Kazimierz pobrali się na Jasnej Górze. Od tamtej pory z utęsknieniem czekali na dziecko. Tymczasem zaczęły upływać miesiące, lata, a oni wciąż byli we dwoje. – Bardzo to przeżywałam. Zaczęłam nawet martwić się, że może jednak nie tę drogę powinnam była wybrać. Podczas pielgrzymki na Jasną Górę, kiedy jako służba medyczna szłam na samym końcu grupy, zagadnął mnie jeden z księży. Zapytał, dlaczego jestem smutna. Opowiedziałam mu swoją historię. Opowieść skończyła się spowiedzią. Kapłan mnie pocieszył i stwierdził, że widocznie Pan ma w stosunku do mojej osoby inne plany. Nadmienił również, iż tyle dzieci nie ma rodziców. Po powrocie powiedziałam o tym mężowi – opowiada A. Majczyna.

Małżonkowie pojechali do domu dziecka, gdzie otoczyło ich ponad 30 maluchów. Pani Agnieszka się rozpłakała, bo nie była w stanie wybrać z takiej grupy tego jednego, jedynego dziecka. Majczynowie wrócili do domu we dwoje, w dodatku bardzo przybici. Mąż jednak stwierdził, że nie mogą tak się zamartwiać, muszą wierzyć, iż Bóg na pewno ma dla nich jakieś maleństwo. Rok później poznali swoje pierwsze dziecko. – Dziewczynka pochodziła z naszej gminy, w której pracowałam jako lekarz, i bardzo nas potrzebowała.

Jej mama zmarła przy porodzie, a rodzeństwo trafiło do sierocińca. Był wprawdzie tata, ale nie mógł na co dzień zająć się gromadką, zabierając ją tylko na wakacje. Zaprosiłam małą do nas na lato. Kiedy wakacje dobiegały końca, zapytałam ojca dziewczynki, co myśli o tym, byśmy z mężem stali się dla niej rodziną zastępczą. Zgodził się. Wkrótce w taki sam sposób ponownie zostaliśmy rodzicami drugiej córeczki – dzieli się swoją opowieścią pani Agnieszka.

Wtedy też małżonkowie postanowili wstąpić do Domowego Kościoła, tworząc jego krąg w rodzinnej miejscowości. – Byliśmy w tej wspólnocie 18 lat, a nasze dzieci dojrzewały w jej atmosferze. Tworzyliśmy naprawdę szczęśliwą rodzinę – dodaje pani Agnieszka. – Mój Kazio był bardzo dobrym mężem i człowiekiem. Spędziliśmy ze sobą prawie 51 lat. Zmarł nagle 19 kwietnia 2013 r. Po jego śmierci zaczęłam rozmyślać, co dalej. W internecie znalazłam informację o konsekracji wdów. Od tamtej pory wiedziałam, że to również moja droga – mówi.

Gotowość na powtórne „tak”

Dwa tygodnie po śmierci męża do parafii A. Majczyny przyjechał bp Piotr Sawczuk. Dobrze znał rodzinę, ponieważ był w Wisznicach wikariuszem i bywał na spotkaniach DK. Pani Agnieszka wyznała biskupowi, iż myśli o konsekracji. Odpowiedział, że jest to jak najbardziej możliwe. Zasugerował jednak, by odczekała rok żałoby. Kiedy minęła, pojechała do kurii, gdzie złożyła podanie i rozpoczęła przygotowanie do konsekracji.

– Prowadzili mnie ks. kan. Marek Matusik, wikariusz biskupi ds. życia konsekrowanego, i proboszcz mojej parafii ks. kan. Jan Pieńkosz. Uczyłam się odmawiać brewiarz, rozmawialiśmy o znaczeniu wdowieństwa w świetle wiary, analizowaliśmy adhortację „Vita consecrata” – wyjaśnia, dodając, iż ta formacja jest konieczna, gdyż Kościół nakłada na konsekrowane wdowy konkretne obowiązki. Pierwszy to modlitwa brewiarzowa. Ponadto wdowa regularnie przystępuje do spowiedzi, uczestniczy w Mszy św., a także – o ile pozwalają jej na to zdrowie i siły – angażuje się w życie parafii i lokalnego Kościoła.

Nadzwyczajne – zwyczajne życie

Dzień konsekracji, tak jak dzień ślubu, był dla pani Agnieszki najpiękniejszym i najważniejszym momentem w życiu. Towarzyszyli jej bliscy, od których dostała piękny bukiet róż, rodzina męża, przyjaciółka.
Czy przez konsekrację czuje się wyjątkowa? – Oczywiście, bo wybrał mnie sam Bóg. Dla Niego nigdy i na nic nie jest za późno – odpowiada A. Majczyna. – Jestem też pierwszą konsekrowaną wdową w diecezji. Wierzę, że mój przykład pociągnie inne kobiety, które chciałyby pójść tą drogą, ale np. o niej nie wiedziały bądź nie miały śmiałości na nią wstąpić – dodaje, podkreślając jednak, że jej nadzwyczajne konsekrowane życie jest jednocześnie… bardzo zwyczajne. – Mieszkam sama.

Codziennie uczestniczę w Mszy św. Należę do Odnowy w Duchu Świętym, w której czynnie działam, do kółka różańcowego. W wolnym czasie spotykam się z koleżankami, z którymi podczas Adwentu modlimy się i śpiewamy pieśni, a w Wielkim Poście odprawiamy Gorzkie żale i Drogę krzyżową. Po prostu staram się być cały czas blisko Boga. Poza tym wciąż pozostaję kochającą mamą, babcią i prababcią Lenki i Szymusia – mówi wzruszona.
_____________________________________________________

Modlitwa i służba

Stan wdów istniał w Kościele od czasów apostolskich. Znajdujemy o tym wzmianki w Pierwszym Liście św. Pawła do Tymoteusza: „Ta która jest wdową jako osamotniona złożyła nadzieję w Bogu i trwa w zanoszeniu próśb i modlitw we dnie i w nocy”. Wspomniany krąg wdów stanowi pierwotny przykład i niejako pierwszy zarys instytucji, która w następstwie późniejszej ewolucji przyjmie charakter tzw. ordo vidauarum – stanu wdowieństwa. Jego misją jest modlitwa.

O powołaniu tym wspomina także adhortacja Jana Pawła II „Vita consecrata”: „Ostatnio odrodziła się też praktyka konsekracji wdów, znana od czasów apostolskich, oraz konsekracja wdowców. Osoby te, składając wieczysty ślub czystości przezywanej jako znak Królestwa Bożego, konsekrują swój stan życia, aby poświęcić się modlitwie i służbie Kościołowi”.

Do stanu konsekrowanych wdów może wejść ktoś, kto żył w sakramentalnym związku, który ustał z powodu śmierci współmałżonka. Znany ze starożytności wymóg jednego małżeństwa już nie obowiązuje. Nie ma też wyznaczonej dolnej granicy wieku, choć przyjmuje się, że nie może to być osoba zbyt młoda. Kandydat lub kandydatka musi cieszyć się dobrą opinią, wyrazić gotowość do zaangażowania – w miarę możliwości i predyspozycji – na rzecz parafii i diecezji oraz odbyć przygotowanie. Ostateczną decyzję podejmuje biskup lub delegowany przez niego kapłan. Musi on mieć moralną pewność, że wdowa wytrwa w życiu czystym i poświęconym Bogu.

Kandydatka pragnąca przyjąć konsekrację zwraca się bezpośrednio do biskupa diecezjalnego, przedstawiając: prośbę o rozeznanie i konsekrację oraz opinię księdza proboszcza, życiorys, wypis z księgi chrztów i świadectwo ważnie zawartego sakramentu małżeństwa rozwiązanego przez śmierć małżonka. Wdowa konsekrowana ma obowiązek do końca życia kontynuować swoją formację duchową, teologiczną i apostolską.
Wdowa żyje w świecie, na swój własny rachunek. Diecezja nie ponosi w związku z jej osobą żadnych kosztów i nie obiecuje żadnej specjalnej opieki, poza, rzecz jasna, opieką duchową i zapewnieniem właściwej formacji.

MD

Źródło: Tygodnika „Echo Katolickie”(Nr. 50. 2016)

 

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code