Tygodnik "Echo Katolickie"

Mistrz wodzi rej!

Spread the love

Mistrz wodzi rej!

Agnieszka Wawryniuk

Jego znak rozpoznawczy to biała koszula, czarny frak, melonik i muszka. Określa się go mianem człowieka – orkiestry i reżysera. Tańczy, śpiewa i namawia do zabawy, od której długo bolą nogi.

Śmiało można powiedzieć, że zawód wodzireja przeżywa dziś swoisty renesans. Jego głównym zadaniem, tak jak i dawniej, jest prowadzenie imprez.
– Obecnie tym mianem posługuje się wiele osób, ale każda z nich rozumie je inaczej. Wielu z nas ciągle ma w pamięci film „Wodzirej” F. Falka, który rzucał negatywne światło na zawód wodzireja. Dla mnie ta profesja to swego rodzaju nobilitacja. Występuję we fraku i traktuję go jak swój mundur.

Moim zdaniem dobry wodzirej powinien promować pozytywne wartości i pewien styl życia; nigdy nie może namawiać do spożywania alkoholu i zapraszać do zabaw z podtekstem erotycznym. W zamian proponować dobrą i kulturalną zabawę. Winien mieć również dobry sprzęt, ciągle się szkolić, nieźle tańczyć i umieć tak zająć uczestników przyjęcia, by przez kolejne dni narzekali na ból nóg. Nie zawsze wszystko się udaje, ale dążę do ideału – śmieje się Tomek Furtak, który o wiele bardziej znany jest pod pseudonimem Fantomasz.

Muzyczne zapędy

Paweł Mazurek, jego kolega po fachu, zwraca uwagę na to, że dobry wodzirej angażuje do wspólnej zabawy większość uczestników imprezy. – Nie mogę bawić się z jedną, dwiema czy trzema osobami. Na początku wyszukuję kilkoro najbardziej otwartych ludzi, którzy nie mają oporu, by wyjść na parkiet jako pierwsi. Kiedy inni widzą, jak dobrze się bawimy, zaczynają do nas dołączać. Czasami bywa trudno, szczególnie, jeśli trafiam na fanów metalu albo takich, którzy w ogóle nie lubią muzyki i tańca – opowiada Paweł.

Do bycia wodzirejem trzeba mieć tzw. smykałkę. Tomek po ukończeniu filologii polskiej pracował jako dziennikarz. Trzy i pół roku temu stwierdził, że chce działać na własny rachunek. Myśl o wodzirejce dojrzewała w nim powoli.

– Jako nastolatek dużo czasu spędzałem na słuchaniu muzyki. Pamiętam, że w dzieciństwie, kiedy bywałem na weselach, zawsze stałem przy stanowisku dla zespołu. Lubiłem patrzeć na ich pracę. W szkole średniej prowadziłem dyskoteki. Przez kilka lat grałem przy ognisku na gitarze. Mimo to, nie traktowałem tych ciągot zbyt poważnie. Wodzirejowanie zaczynałem od zera. Prowadzenie imprez wymaga pewnej odwagi i śmiałości. Wszystkiego musiałem się nauczyć – wspomina Fantomasz.

Stare i nowe

Paweł, który dziś pracuje pod szyldem Pablo&Music, zaczął od wspomagania kolegi, który zajmował się wodzirejką. W listopadzie 2011 r. założył swoją własną działalność. – Od małego lubiłem bawić się, tańczyć i występować. Podoba mi się ten zawód i na razie nie zamierzam z niego rezygnować – zapewnia.

Domeną współczesnych wodzirejów są nie tylko wesela i bale. Z chęcią prowadzą też przyjęcia z okazji jubileuszy małżeńskich, dożynki, festyny, dyskoteki szkolne, imprezy przedszkolne, a nawet domówki. – Mój kolega żartował kiedyś, że dotąd nie prowadziliśmy tylko stypy – stwierdza z uśmiechem Paweł.

Kiedy pytam o przepis na udaną imprezę, moi rozmówcy nie chcą zdradzać swoich sekretów, ale godzą się na uchylenie rąbka zawodowej tajemnicy. P. Mazurek podkreśla, że tym, co zawsze „chwyci” jest muzyka retro. Przy przebojach z lat 70, 80 i 90 bawią się wszyscy, zarówno młodzi, jak i starsi. Wciąż na topie są np. Michael Jackson, Abba czy choćby Lady Pank. Paweł nie stroni też od disco polo.

– Wielu mówi, że nie słucha tego gatunku, ale szybko okazuje się, że ludzie nie chcą się bawić bez owej muzyki. Często nawet nie pytam o to, czy mam puszczać disco polo, tylko robię swoje – przyznaje wodzirej. Tomek proponuje różne tańce, także integracyjne. Zna ich bardzo dużo. Do wyboru ma m.in. tańce chińskie, tureckie, a nawet chrześcijańskie (rodem z Lednicy). Do tych ostatnich przekonują się nawet dorośli.

Długie odsypianie

Zawód wodzireja jest bardzo wymagający. – Regularnie jeżdżę na szkolenia do Katowic i Warszawy. Bywa, że zjeżdża się wtedy nawet 150 wodzirejów z całej Polski. To dobry czas. Zdobywamy nowe umiejętności, dzielimy się doświadczeniem i rozmawiamy. Wśród uczestników są także siostry zakonne, które świetnie tańczą. Drugą ważną kwestią jest dbanie o swój sprzęt muzyczny, który zwyczajnie zużywa się i psuje. Mam też sporo gadżetów i przebrań, które trzeba regularnie czyścić, prać i wymieniać.

Przygotowanie dużej ośmio-dziesięciogodzinnej imprezy czasami trwa nawet dwa tygodnie. Samo prowadzenie też jest bardzo wyczerpujące. W czasie energetycznych tańców traci się mnóstwo kalorii. Podczas przyjęcia zawsze trzeba być skupionym i spontanicznie umieć zaradzać różnym sytuacjom. Potrafię prowadzić trzy imprezy z rzędu, ale potem odsypiam przez cztery dni. Choć, mając własne dzieci, nie jest to łatwe – mówi z uśmiechem Tomek. Od jakiegoś czasu podczas imprez towarzyszy mu żona Kasia. Jest specjalistką od animowania zabaw dla dzieci. Cenne jest także jej kobiece oko, które potrafi wychwycić każdy brak i niedociągnięcie.

Paweł nie ukrywa, że zdarzyło mu się kilka sytuacji, które nie należały do przyjemnych. – Podczas zabawy sylwestrowej wyszedłem na parkiet, by pośpiewać wspólnie z gośćmi. Nagle któryś z uczestników (będący na rauszu) odłączył nam dopływ prądu. Trzeba było zrobić kilkuminutową przerwę. Winnym, w opinii uczestników, byłem ja. Na szczęście organizator wszystko wytłumaczył.

Pamiętam też imprezę, podczas której pewien pan świętował 60 urodziny. Gdy zaprosiłem do wzniesienia toastu, okazało się, że to podwójna impreza, bo tyle samo lat kończy także jego żona. Niestety, podczas podpisywania umowy nie zostałem o tym poinformowany. Potem były problemy z imieniem owej pani – opowiada Paweł.

Niekompletny strój

W tym zawodzie zdarzają się też śmieszne sytuacje. – Pamiętam, że na jedną z imprez zapomniałem pantofli. Przez jakiś czas prowadziłem zabawę w… sandałach. Odpowiednie buty dowieźli znajomi – wspomina P. Mazurek.
Z kolei T. Furtak pojechał na wesele bez… odświętnych spodni. – Wziąłem ze sobą koszulę, marynarkę i buty. Tradycyjnie najpierw rozstawiłem sprzęt, a potem zacząłem się przebierać w ubranie wyjściowe. Zamiast spodni z kantem musiałem założyć długie czarne dresy. Miałem je na sobie póltorej godziny, dopóki siostra nie dowiozła odpowiedniej pary. Chyba nikt tego nie zauważył, bo cały czas stałem za pulpitem. Nawet kamerzysta o tym nie wiedział, dopóki mu nie powiedziałem – mówi Tomek.

Podczas rozmowy wraca też pamięcią do wesela, które w ubiegłym roku prowadził na terenie diecezji siedleckiej. – Na sali nie dało się nie zauważyć młodego mężczyzny, który starał się zatańczyć z każdą panią. Zdziwiłem się, że od początku wykazuje tyle energii. Przed 21.00 podszedł do mnie i zaproponował, byśmy wspólnie odśpiewali Apel jasnogórski. Zaskoczył mnie. Powiedziałem, że nie mam nic przeciwko, bo sam uznaję się za człowieka wierzącego, ale nie wiedziałem, jak zareagują goście. Wtedy ten mężczyzna powiedział, że jest księdzem i zna uczestników tego wesela. Zapewnił, że wszyscy włączą się w modlitwę. Po odśpiewaniu apelu zatańczył jeszcze ze trzy tańce i żegnając się z uczestnikami, powiedział: „Do zobaczenia jutro w kościele”.

Co ja zrobię?

Fantomasz podkreśla, że cieszy go fakt, iż coraz więcej ludzi oczekuje od wodzirejów kulturalnej zabawy. Dla wielu gości alkohol nie jest już największą atrakcją. Przykład? – Kolega (wodzirej) z Pomorza prowadził pewne wesele. Nad ranem przyszedł do niego ojciec pana młodego i kilka razy z wyrzutem pytał go: „Co pan najlepszego narobił”? Kolega nie wiedział, o co mu chodzi. Wesele było udane, goście świetnie się bawili. Dopiero potem gospodarz wyznał: „Panie, kupiłem 120 butelek wódki. Zostało mi jeszcze 90 sztuk. I co ja z tym zrobię?” Kiedy zaczynałem, zabawy bezalkoholowe były w naszym rejonie rzadkością. Teraz stopniowo ich ilość wzrasta. To również cieszy – deklaruje Fantomasz.

Dodaje, że najbardziej lubi prowadzić imprezy dla dzieci. Twierdzi, że najmłodsi w lot chwytają jego propozycje i nie zwalniają tempa zabawy. – O wiele trudniej prowadzi się imprezy dla dzieci niepełnosprawnych czy autystycznych, ale ich wdzięczność i radość jest niesamowita. Takie doświadczenie jest nie do przecenienia – podsumowuje.

Polka z gospodyniami

Paweł z uśmiechem wspomina m.in. zabawę dla pań z koła gospodyń w Halasach. – Tam mogłem zaproponować tańce, których większość ludzi zwyczajnie nie zna. Przebojem była np. Polka Dziadek. Wybierałem kawałki i do tańca, i do śpiewania. W podziękowaniu za tak żywiołową zabawę zaśpiewałem im „Szaloną”. Po imprezach wiele ludzi podchodzi do mnie i dziękuje za dobre prowadzenie. Mówią, że było super, że świetnie się bawili.

Kiedyś pewien pan pogratulował mi i powiedział, że zaprosi mnie do przewodniczenia na jego imprezie. Nie minął miesiąc, gdy w słuchawce usłyszałem: „Pamięta mnie pan? Mówiłem, że zechcę skorzystać z pana usług. Dzwonię, by zarezerwować termin”. W tym zawodzie, zresztą jak w każdym innym, zdarzają się zarówno miłe, jak i krepujące sytuacje, ale wszystko trzeba umieć znieść – kończy Paweł.

Agnieszka Wawryniuk

Źródło: Tygodnika „Echo Katolickie”(Nr. 01. 2015)

 

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code