Kwartalnik "Być dla innych"

Księga zabaw

Spread the love

Księga zabaw ku pouczeniu wiernych

Zbigniew Kruszewski

Rok Boży w liturgji i tradycji Kościoła świętego z uwzględnieniem obrzędów i zwyczajów ludowych oraz literatury polskiej Księga ku pouczeniu i zbudowaniu
wiernych katolików… …wydana została w Katowicach w 1931 roku, opracowana przez sześciu kapłanów i osobę świecką (wszyscy wymienieni tylko z inicjałów), a zredagowana przez ks. Franciszka Malickiego.

Dzieło, choć aktualność jego wyraźnie naruszył ząb czasu, wydano ponownie w 2012 roku, reklamując jako doskonały prezent na rocznicę sakramentu małżeństwa. Ksiądz Malicki dożył końca lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku jako katecheta i nauczyciel języków obcych w inowrocławskich gimnazjach. Egzemplarz pierwszego wydania, który przede mną leży, jest pięknie oprawiony i ilustrowany. Barwne fotografie do dziś zachowały żywe kolory.

Rok Boży, zgodnie z tytułem, ma układ odwołujący się do porządku roku kościelnego – od adwentu po ostatnią niedzielę, z czytaniem z „Księgi Apokalipsy”. Niczym Dante, autorzy przechodzą z czytelnikiem przez cały żywot ludzki, umieszczając wszystkie wydarzenia w kontekście liturgii, tradycji, obyczajów.

Całość wyłożona jest prostym językiem, prawdopodobnie skierowana do prostego czytelnika, koncentrując się na rzeczywistości wsi polskiej, uwzględniając jednak obyczaje i dworu ziemiańskiego, i mieszczan. Następują więc po sobie wyjaśnienia, jakie są źródła danego wydarzenia w złotym roku kościelnym (np. mamy tu rozdział Zielone Świątki w Starym i Nowym Zakonie), następnie opisuje się zwyczaje kościelne i ludowe (Pisanki), przytacza fragmenty z literatury ilustrujące dane wydarzenie (od wątpliwej jakości poezji, przez przysłowia, legendy i utwory hagiograficzne, po klasykę polską i obcą, np. „Boską Komedię” – tę ostatnią przywołuje się niczym reportaż z czyśćca, bez zaznaczenia jej literackiej umowności).

Autorzy przywołują też wydarzenia historyczne, np. Cud nad Wisłą (Matki Boskiej Zielnej): Opowiadano, iż tej nocy pamiętnej żołnierze nasi widzieli na obłokach Najświętszą Matkę Boską z Dzieciątkiem na ręku – informują autorzy, by zaraz dodać nad wyraz trzeźwo: Czy Matka Boska w rzeczy samej widomie ukazała się wtedy na niebie żołnierzom naszym – (…) tego nie sprawdziliśmy.

Tekst jest więc swoistym zbiorem informacji, ciekawostek, obserwacji etnologicznych z różnych regionów ówczesnej Rzeczypospolitej, pouczeń moralnych i tekstów literackich, dających obraz Polski z czasów, w których nasi dziadkowie byli młodymi ludźmi lub zgoła dziećmi. Prześledźmy więc parę rozdziałów tej niemal pięćsetstronicowej księgi.

Andrzejki

Andrzejki również i dziś stanowią pretekst do wróżenia sobie, co los przyniesie. Niemałe trudności sprawia często roztopienie tego, co współcześnie nazywamy „woskiem”, a co jest dziwną, chemiczną masą, trudno też znaleźć klucz z dziurką, przez którą stopioną substancję należy przelać. Mimo wszystko jest to ulubiona współczesna zabawa andrzejkowa. Więc, mimo utyskiwań katechetów, młodzież topi świeczki i w otrzymanych kształtach usiłuje dopatrzyć się samochodu, iPoda lub aktu umowy o pracę na czas nieokreślony. Oczywiście we współczesnej tradycji dominuje – nawet nad laniem wosku – inna forma zabawy: impreza, domówka, wypad do pubu.

W 1931 roku widziano to inaczej: co ciekawe, autorzy (przypomnę – kapłani) nie utyskują na pogański charakter wróżb i czarów, które przychodzi im opisywać przy okazji różnych świąt. Piszą o nich z wyraźną sympatią, powiedziałbym – dobrodusznie. Całość odbywa się w wigilię św. Andrzeja, dzisiaj wyjście „na andrzejki” chętnie łączymy z imieninami zaprzyjaźnionego Andrzeja, czyli ipsa diem, a nie w wigilię. Przed wojną wróżyły głównie -– a może tylko – panny i tylko w jednym celu: czy wyjdę – za kogo! – za mąż?

Wróżby poprzedzał post, często połączony z umartwianiem, np. klęczeniem na grochu. Ciekawe obyczaje panowały nad Niemnem: panna pościła (nic nie jadła!) cały dzień, na noc zjadała śledzia, sama jednak nie sięgała po wodę. Czekała, aż poda jej ją we śnie mężczyzna, i ten stawał się jej na wieki wybranym. Zabawny zwyczaj występował na Mazowszu: dziewczyny kładły przede drzwiami obgryzione kości (jak widać, na Mazowszu panny były mniej skłonne do postów). Której panny kość pies pierwszy chwyci, ta pierwsza za mąż wyjdzie!

Chłopcy, jeżeli interesowały ich przyszłoroczne sukcesy miłosne, powróżyli już sobie w wigilię świętej Katarzyny, czyli parę dni wcześniej.

Wieczór sylwestrowy

Nadchodzi wieczór, obecnie najhuczniej obchodzony: wieczór sylwestrowy. Jednak osiemdziesiąt lat temu noc sylwestrowa była kolejną nocą wróżb i znaków, psot i figlów, a nie szampana i tańca. Autorzy wspominają o nadchodzącym z Niemiec zwyczaju spędzania tego wieczoru w wesołym kółku i z kieliszkiem w ręku, gdzie zabawa przekracza nieraz miarę, ale dodają, że ten obcy obyczaj rzadko u nas występował, i to tylko w dużych miastach.

Niektóre opisane w księdze zabobony przypominają te sprzed miesiąca: lanie wosku i ołowiu na wodę, próby zwabienia psa, mogącego wywróżyć zamążpójście zjadając gałkę chleba. Dochodzą zachowania bardziej ryzykowne: uporczywe wpatrywanie się w lustro, aby zobaczyć przyszłego męża. Jednak pobożne i skromne dziewczyny tego nie probują – zamiast wymarzonego mężczyzny może się ukazać szatan.

Powszechne w tym okresie psoty to zamazywanie szyb gliną lub surowym ciastem, ten drugi zwyczaj należy do zabobonów, mających zapewnić dostatek w nadchodzącym roku – wciąganie sprzętu gospodarskiego na dachy, zdejmowanie bram. Kiedy w latach osiemdziesiątych mieszkałem i pracowałem na Kociewiu, to i tam spotkałem podobne obyczaje: w noworoczny poranek ukazywała się brama wjazdowa postawiona obok swego całorocznego miejsca, dyndające smętnie kable od telewizyjnych anten, itp.

W noc sylwestrową oczekiwano odwiedzin duchów i aniołów – dla nich sprzątano izby i posypywano popiołem siedziska przy piecu, aby rano zobaczyć na nich ślady pozostawione przez wygrzewające się w cieple duchy. Z współczesnością łączy te zamierzchłe lata zwyczaj czekania do północy i wznoszenia toastu (dawniej ponczem) za przyszły rok.

Karnawał

Skończył się adwent, rozpoczął karnawał. Karnawał to czas wesel i tańców. Autorzy rozważają problem „Kościół a zabawy”, przyjmując wyrozumiałą postawę, a nawet zalecając taneczną zabawę w odpowiednim czasie, wspominając obłudę faryzeuszy, potępiającą Jezusa, który zasiada do stołów biesiadnych i odwiedza domy weselne. Autorzy wyciągają pozytywny wniosek: do duszy, w której jest pełnia łaski Bożej, nie ma dostępu smutek i ponurość.

Uważają, że zwyczaj tańczenia parami jest bardziej chrześcijański niż tańce „solo”, bo te drugie są wyrazem kultów pogańskich i są wyuzdane (przykład: popisy córki Salome). Pisząc o tańcu parami jako o zwyczaju rycerskim, nie myślą oczywiście o takich formach tanecznych, do jakich przywykliśmy dzisiaj.

Taniec nie mógł przybierać barbarzyńskich form w takt współczesnych murzyńskich jazzbandów. Mimo że były to lata, w których Pius XI zdjął odium grzechu z cieszącego się złą sławą tanga, autorzy wyraźnie rozgraniczają pozytywne tańce „dawne” od nowych, rugujących rdzennie polską zabawę.

Narzekania na zmiany obyczajów, które tu się wyjątkowo pojawiają, przypominają żale wszystkich chyba pokoleń nad młodzieżą, która w oczach starszych jest niemrawa i pozbawiona energii: Młodzież obecna, pozbawiona dawnej dziarskości, przywykła do wygód, mało zahartowana, zadowala się niestety dancingami i jazzbandami, zastępując pełne werwy mazury, oberki i krakowiaki pozbawionemi życia, modernistycznymi, często w bezwstydzie swoim grzesznemi tańcami.

Kulig

Zapusty, czyli karnawał, to także doskonały czas, aby urządzić kulig. Gdzież jednak naszym marnym przejażdżkom na dziecięcych sankach ciągniętych przez umęczonego konika do tych dawnych, przedwojennych zabaw, mających coś z szlacheckich zajazdów i średniowiecznych zawodów rycerskich! Kulig był swego rodzaju „najazdem” gości.

Mógł trwać… kilka tygodni, ponieważ był zabawową podróżą od dworu do dworu, a wszędzie trzeba było się zatrzymać i zabawić. Porządek korowodu był ustalony, przed imprezowiczami jechała kapela (często żydowska,) przygrywając głośno, wokół sań gajowi i służba z pochodniami na koniach. Całość prowadził arlekin, który przejmował władzę w poszczególnych dworach, otrzymywał klucze do piwnic, spiżarni, spichlerza, pilnował porządku tańców i tego, by nie było wśród nich jakichś obcych wymysłów, np. walca. Ochocze tańce trwały do rana.

Następnie, po zabawach rycerskich na wolnym powietrzu, ruszano dalej, powiększając grono o gospodarza i jego rodzinę. Niestety, już w czasach, gdy omawiane dzieło powstawało, takie kuligi odchodziły w przeszłość. Autorzy winią za to nowoczesność, zwłaszcza łatwość przemieszczania się siłą pary, benzyny i lotu. Konie i sanie stają się zbędne.

Ostatki

Karnawał kończą trzy szalone dni, znane jako ostatki. Obchodzono je i wśród bogatych, i wśród biednych. Bogaci przebierali się na słynnych maskaradach, a kto się słabo przebrał i go rozpoznano – wylatywał za drzwi. Biedne kumoszki krakowskie urządzały tańce zwane „combrami”, podczas których wymuszały datki od przechodniów, a w ślad za pańskimi maskaradami szły maszkarady, czyli przebieranki prostego ludu. Cygan, Żyd, dziad, inni przebierańcy zbierali datki pieniężne i w naturze gdzie się dało i od kogo się dało. I wszyscy żegnali się z mięsem i obfitym jedzeniem na następne czterdzieści dni.

Sobótki

Na terenach Małopolski Sobótki obchodzono także w Zielone Świątki. Jednak te najbardziej popularne i w zniekształconej formie obchodzone do dziś to Sobótki w noc świętego Jana. Autorzy słusznie wywodzą ten zwyczaj z czasów pogańskich, ale piszą o tym z dumą, nie ze zgrozą, bo jest on świadectwem ciągłości obyczajów i długiej tradycji, poświadczonej chociażby przez Kochanowskiego w „Pieśni świętojańskiej o Sobótce”.

Sobótka to piękne, słowiańskie święto. Natura, polana leśna, wokół stare dęby, przy ognisku tańczące dziewczęta, pięknie przystrojone, z wieńcami na głowach, opasane wieńcami, uplecionymi z ziół, przynoszących szczęście, jak bylicy, paproci, dziewanny, łopianu, kupalnicy i macierzanki.

Za dziewczynami nadciągali chłopcy, by popisywać się, skacząc nad ogniem. A nawet jak się który przewrócił i poparzył – czytamy – nie psuło to zabawy, przeciwnie, dodawało humoru. Autorzy nie komentują erotycznego podtekstu i symboliki tych obyczajów, jak i nie komentowali takich zachowań w okresie karnawału i ostatków.

Wianki

Inny zwyczaj świętojański to Wianki, pomagający wywróżyć, co los przyniesie. Tu przepowiednia może się okazać łaskawa, ale i okrutna: wianek, ozdobiony płonącą świeczką i puszczony na wodę, może wywróżyć męża, ale i śmierć właścicielki, jeśli zatonie w jeziornej toni. Przyznam, że ja również z niecierpliwością oczekuję corocznie dnia przesilenia – w moim mieście tłumy ludzi wychodzą wówczas na plażę, w ciepły, czerwcowy wieczór słuchają muzyki, tańczą, biesiadują, a po zmroku wypuszczają w niebo chińskie latarnie.

Dożynki

Ale lato mija nieubłaganie i na wsi nadchodzą dożynki. Znowu plecie się wieńce, tym razem dożynkowe. W niektórych regionach te wieńce z darów ziemi składa się na ołtarzach. Przyznam, że tym razem przedwojenna książka nie może mi zaimponować: co roku na Kaszubach oglądam piękne wieńce, a właściwie rzeźby ze zbóż i innych płodów ziemi, tak duże, że do kościoła musi je wnosić paru mężczyzn. Są i mniejsze, które długo jeszcze cieszą oczy zwieszone z chóru. Cieszą też myszki, harcujące wśród wplecionych tam kłosów, a czasami przez nieuwagę spadające plackiem na kościelną podłogę lub, przy odrobinie szczęścia, na głowy wiernych.

Tak to dawniej bywało

Ta pięknie złocona księga ku pouczeniu jest fascynującą lekturą. Mimo naiwnego dydaktyzmu, a nawet infantylizowania odbiorcy, a także tych, których autorzy nazywają ludem prostym, zawiera ciekawy materiał dla kogoś, kto interesuje się kulturą dawną i lubi wiedzieć, skąd i dlaczego takie a nie inne obyczaje i zwyczaje mamy dzisiaj. Ujmuje archaicznym stylem, piękną dawną polszczyzną. Dlatego pozwoliłem sobie wpleść w tekst wyrażenia i zwroty zaczerpnięte z tej księgi – aby choć trochę przybliżyć jej urok (zapisane kursywą, pisownia oryginalna).

Ujęła mnie także wielka życzliwość i otwartość wobec opisanych zwyczajów i przekonań, które autorzy czasami nazywają zabobonem lub wiarą ciemnego ludu (np. w rusałki), ale nigdy nie potępiają. Nie doszukują się w nich spisków kulturowych ani zachowań antychrześcijańskich czy neopogańskich. Warto więc pouczyć się, jak to dawniej bywało i w jaki sposób zmienia się nie tylko kultura, ale i sposób jej postrzegania.

Zbigniew Kruszewski

Tekst pochodzi z „Być dla innych”, nr 56-57(2014)

 

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code