Udręki Psyche

Wiara, złość a psychoterapia

Spread the love

 

Złość nie należy do lubianych emocji, chociaż dotyczy nas wszystkich. Wiele osób uważa, że złość należy do kategorii „emocji negatywnych”, a sformułowanie to nasuwa niefortunne skojarzenie, że tym samym złych. Dla osób religijnych praca z własną złością bywa w psychoterapii szczególnie trudna. Często wydaje im się, że to, co proponuje terapeuta w gabinecie, jest wbrew temu, co mówi Kościół. Czy rzeczywiście współczesna nauka Kościoła i psychoterapia, w sprawie uczuć stoją ze sobą w sprzeczności?

O uczuciu złości z księdzem doktorem Stanisławem Tokarskim, rozmawiają terapeuci Gestalt Anna Radomska – Malczak i Karol Furmanik

 

Karol Furmanik: Czy osoby wierzące, zdaniem Księdza, mają problem ze złością i jak sobie z nią radzą?

Ks. Stanisław Tokarski: Niestety, dosyć często mają. Nie wynika to jednak z samej ich wiary (chrześcijaństwa), co raczej z niezbyt właściwego jej rozumienia, sposobu przeżywania, a pewnie niejednokrotnie także z formy jej przekazywania, w zbytnim uproszczeniu, czy wręcz czasem pewnego jej zafałszowania. Tak wrażliwa i delikatna sfera głęboko ludzkiego zaangażowania w relację z Bogiem, jest również niestety dość często narażona na powstające w wyniku nieprawidłowych stereotypów społecznych zniekształcenia i błędy przy jej przekazywaniu i przyjmowaniu. Dotyczy to w szczególny sposób sfery emocjonalnej, a w niej niejednokrotnie uczuć określanych jako nieprzyjemne, w tym na przykład gniewu czy złości.

Anna Radomska-Malczak: W Biblii gniew najczęściej jest krytykowany. Każdy, kto się gniewa na swego brata, podlega sądowi (Mt 5, 22). Gniew wymieniony jest jako jeden z siedmiu grzechów głównych. Z drugiej strony, w Starym Testamencie, nie rzadziej niż co kilka stron, możemy spotkać gniewającego się Boga. Jezus też na pewno gniewał się, wyrzucając kupczących w Świątyni. Terapeuci powiedzieliby, że rodzic, który sam coś robi, a chce oduczyć tego swoje dziecko, odniesie porażkę. Jak interpretować tę niespójność Pisma Świętego?

S.T.: Pewne niedoskonałości ludzkiego języka, zaznaczające się nierzadko przy okazji potrzeby przekładu jakiejś wypowiedzi na inny, a zwłaszcza odległy kulturowo język, powoduję określone trudności, domagające się ściślejszego wyjaśnienia. To samo słowo może niejednokrotnie oznaczać różne rzeczywistości, jak na choćby przykładowy „zamek”. W przypadku słowa „gniew” (podobnie też „zazdrość”), występującym w katalogu grzechów głównych, określa ono (jak i pozostałe) nie samo uczucie jako takie, lecz postawę (z pewnym komponentem tej emocji), która charakteryzuje się odrzuceniem, poniżeniem, chęcią wyrządzenia krzywdy sobie lub drugiemu człowiekowi.

To właśnie taka postawa jest naganna, wbrew samemu człowieczeństwu, a nie emocja, która, sama w sobie, informuje nas tylko o tym, że znajdujemy się w niekorzystnej dla siebie sytuacji i domaga się (motywuje nas) do jej zmiany. Złość czy gniew są dla nas konieczne jako informacje o tym, ze znaleźliśmy się w zagrażających nam okolicznościach, ponadto skłaniają nas do obrony siebie bądź swoich wartości, lecz nie decydują za nas w jaki sposób to zrobić, poza sytuacją gdy im na to pozwolimy, oddając im władzę i korzystanie z nieodpowiednich form wyrazu (na przykład tak zwane działanie w afekcie – kiedy zbyt silne emocje mogą pozbawić nas kontroli nad sobą).

Czym innym jest postawa, czyli zaakceptowana przez nas forma wyrażania się i podejmowania działań wobec siebie czy innych ludzi, także otoczenia, w tym przyrody. Jest to coś, co sami tworzymy, uznając za najodpowiedniejsze, a czasem nacechowane przemocą, destrukcyjnymi tendencjami. Za to ponosimy już odpowiedzialność, i takie zachowania podlegają ocenie moralnej.

A.R-M.: Radomska-Malczak: Katechizm Kościoła Katolickiego stwierdza: „Uczucia same w sobie nie są ani dobre, ani złe. Nabierają one wartości moralnej w takiej mierze, w jakiej faktycznie zależą od rozumu i od woli” (KKK 1767). Czy oznacza to, że ocenie moralnej podlega nasza postawa wobec przeżywanych uczuć i emocji, a nie one same?

S.T.: Właśnie, uczucia same w sobie, jako nasze wrodzone zdolności do odbioru, przez pośrednictwo zmysłów, informacji o sytuacji, w której się znajdujemy (korzystna bądź niekorzystna), podobnie jak spostrzeganie, nie są zależne od naszej woli, zależne już może być ich podtrzymywanie – na tyle, na ile mamy na to wpływ, natomiast takiej ocenie może już podlegać nasz stosunek do nich i samo korzystanie z nich.

Obdarowani przez Boga, za pośrednictwem naszej natury i zdolności jej właściwym, możemy w sposób odpowiedzialny z nich korzystać. Same, jako sposób odbioru informacji i uzyskiwania siły do działania, jako psychologiczne zdolności są wszystkie z natury dobre i moralnie neutralne. Wartościowaniu podlega już to, w jaki sposób z nich korzystamy.

K.F.: Wbrew stereotypom, psychoterapia sprzyja temu, aby brać za jak najwięcej własnych emocji i działań pełną odpowiedzialność i uwzględniać to, jak mój sposób funkcjonowania rezonuje na innych. Czy obawa osób wierzących przed złością może wynikać ze stereotypu na temat terapii, jakoby wyrażanie złości eskalowało egoizm? Jakie jest zdanie Księdza w tym temacie?

S.T.: Jest wiele stereotypów związanych z psychoterapią. To chociażby przykład jednego z nich, i to dosyć szkodliwego. Samo rozumienie terminu „egoizm” również często jest wykorzystywane manipulacyjnie. Na dobrą sprawę, gdyby się uprzeć, to również bicie serca, oddychanie, czy trawienie, można by uznać za przejawy egoizmu, bo przecież bezpośrednio służą tylko mnie samemu. Przez słowo „egoizm” rozumiemy jednak zazwyczaj postawę nie liczenia się z dobrem innych, a nie tylko z zadbaniem o siebie. Można troszczyć się we właściwy sposób o siebie, a równocześnie uwzględniać przy tym dobro i prawa innych ludzi, czy środowiska w którym żyjemy.

Niesprawiedliwe traktowanie innych, z pomijaniem należnego im poszanowania, nie liczeniem się z ich przyrodzonymi potrzebami, jest dopiero egoizmem we właściwym tego słowa znaczeniu. Tak właśnie określone jest to w Biblii i ukazane przez Chrystusa w przykazaniu miłości, które uznał On za najważniejsze, w drugiej jego części: „kochaj bliźniego swego jak siebie samego” – a więc bez pomijania siebie (zanim jeszcze zaproponował tzw. Nowe Przykazanie).

Zatem właściwe używanie złości jest realizowaniem siebie, swej natury stworzonej przez Boga. Często używał jej sam Chrystus, i to nie tylko wypędzając przekupniów ze świątyni, ale zwracając się do faryzeuszy, demaskując ich fałszywe postawy, czy czasem również karcąc swoich uczniów.

K.F.: Osoby, na które złościł się Chrystus, mogły czuć się dotknięte, co nie znaczy, że naruszył ich granice. Można złościć się na kogoś bez agresji, a mimo to ktoś czuje się zraniony. Zatem w którym momencie, z punktu widzenia chrześcijańskiej moralności, złość staje się zła? Moment uświadomienia sobie własnej złości? Intencja jej wyrażenia? Wyrażenie złości w krzywdzący dla drugiej osoby sposób?

S.T.: Złość, sama w sobie, jako uczucie nigdy nie staje się grzechem. Czymś nagannym moralnie, czyli w rozumieniu religijnym grzechem jest dopiero sam czyn wewnętrzny (plan, zamiar, decyzja o zrobienie komuś krzywdy, nie sama myśl, która tylko pojawia się w umyśle – to może być zwyczajna pokusa), bądź zewnętrzny, czyli fizyczne, czy tylko słowne, realizowanie krzywdzącego dla kogoś zachowania.

Nazywanie, opisywanie tego co się we mnie dzieje, czy w rzeczywistości realnej, czy to w gabinecie psychoterapeuty, nie jest grzechem, dopóty jest właśnie tego wyrazem – poznawania swoich wewnętrznych stanów, bez decyzji o wyrządzeniu komuś krzywdy, nawet wówczas, gdyby nie było to dla kogoś zbyt miłe.

Samo w sobie takie wyrażanie, w tym również gniewu i złości, jest tym, co za bardzo istotne, zapewne też w pewnej psychoterapeutycznej funkcji, uznał sam Chrystus: „poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli”. Świadomość siebie jest podstawowym warunkiem uzyskiwania wolności, czyli stawania się sobą, realizowania podstawowego wymiaru duchowego człowieczeństwa stworzonego „na obraz i podobieństwo Boga”.

A.R-M.: Kiedy klient terapii Gestalt pracuje nad tzw. niedokończoną emocjonalnie sprawą, dotyczącą ważnej osoby z jego życia, może przeżywać silne emocje, np. złość i wypowiadać „mocne” słowa do swojego winowajcy. Takie doświadczenie możliwe jest pod warunkiem, że klient wystarczająco orientuje się w rzeczywistości, odróżnia sytuację „jak gdyby” od realnego życia i wie, że nikogo nie skrzywdzi. Co wówczas z „mocnymi słowami” wypowiedzianymi w gabinecie terapeutycznym?

S.T.: Skoro takie słowa istnieją, to istnieją one po coś. Zazwyczaj ich podstawową rolą jest wyrażenie adekwatnego ładunku emocji, które przeżywamy. Niejednokrotnie, tak zwane „parlamentarne” słownictwo może być zbyt ubogie, aby ten ładunek wyrazić. Chrystus, pomimo swej głębokiej miłości do każdego człowieka, też nie używał samych miłych słów.

Faryzeuszy, ze względu na ich fałszywe postawy, aby nimi odpowiednio wstrząsnąć, porównywał z „plemieniem żmijowym” czy grobami pobielanymi”, a do Piotra, który też tego próbował, zwrócił się: „zejdź mi z oczu … .” Z pewnością nie było to dla nikogo przyjemne. Nie oznacza to, że tylko w ten sposób mamy się zwracać do innych, lecz adekwatne wyrażenie pewnych stanów emocjonalnych pociąga za sobą niejednokrotnie użycie „mocnych słów”.

K.F.: Dla osób wierzących delikatną sprawą pozostaje złość do rodziców. Czwarte przykazanie mówi: „Czcij ojca swego i matkę swoją”. Uważam, że szacunek nie wyklucza złości, tak samo, jak złość nie wyklucza miłości. Możemy przecież kochać a jednocześnie czuć w danej chwili złość na osobę za to, że zrobiła nam coś złego. Możemy się gniewać i szanować. Jak, z punktu widzenia nauki Kościoła, złościć się na rodziców?

S.T.: Gniew czy złość rodzą się we mnie, kiedy na drodze do zrealizowania czegoś ważnego dla mnie napotykam na przeszkodę, która mi to uniemożliwia. Zadaniem tych uczyć jest zmobilizowanie we mnie adekwatnych sił, umożliwiających mi pokonanie tej przeszkody, sił fizycznych – potrzebnej energii, czy psychicznych – odpowiedniej strategii, pomysłu, na rozwiązanie stojącego przede mną problemu. Nauka Kościoła opiera się na Chrystusowej Ewangelii, i już tam znajdujemy Jego słowa, mówiące: „Jeśli kto przychodzi do Mnie, a nie ma w nienawiści swego ojca i matki, żony i dzieci, braci i sióstr, nadto i siebie samego, nie może być moim uczniem.” (Łk 14,26).

Zdanie to zostało wypowiedziane w określonym kontekście. Od początku rozdziału 14 w Ewangelii św. Łukasza kontynuowana jest krytyka Chrystusa wobec postawy faryzejskiej, postawy fałszującej prawdę. Chrystus sam siebie określił Prawdą. W tym fragmencie bardzo wyraźnie, wręcz niemal boleśnie upomina, że nie można jej fałszować. Ona jest podstawą prawdziwej miłości.

Nie wyklucza ona miłości czy szacunku do rodziców. W wielu tradycjach rodzinnych istnieją zasady czy przesłania, wręcz niemal normy, które nie zawierają prawdy lecz fałsz. To one niejednokrotnie są przyczyną chorób psychicznych czy dysfunkcyjnych zachowań. I w tym wypadku psychoterapia ściśle opiera się na Ewangelii. Nigdy fałsz nie będzie twórcą dobra, wręcz przeciwnie. Oczyszczanie z fałszu i szukanie prawdy pozwala na uwolnienie się od tego co krzywdzi. A niejednokrotnie proces ten może być nie tylko trudny, nawet wręcz bolesny.

To jego przejścia potrzeba dużo siły. Niestety często dopiero złość czy gniew potrafi nam jej odpowiednio dużo dostarczyć, i pozwolić na oczyszczenie się i uwolnienie od fałszywych stereotypów, które nas wyniszczają. Właściwe zrozumienie tych słów Ewangelii pozwala na uwolnienie się spod tych fałszywych stereotypów prawdziwej miłości do bliskich i siebie, oraz na prawdziwy rozwój psychiczny i duchowy.

A.R-M.: Są też osoby, którzy deklarują, że nie chcą doświadczać złości, boją się zajmować się nią w terapii, tylko chcą przebaczyć. Zastanawiam się nad tym, czy istnieje możliwość prawdziwego przebaczenia bez uświadomienia sobie swojej złości. I wydaje mi się, że nie. Decyzja o przebaczeniu ma wypływać z głębi serca. Ktoś, kto próbuje przebaczyć, nie uświadomiwszy sobie własnej złości, robi to raczej ze strachu.

K.F. Dodałbym, że gniew jest etapem przebaczenia. Pozwala doświadczyć rozmiaru tego, co jest wybaczane. Elizabeth Kübler – Ross opisała proces godzenia się ze stratą, ze śmiercią, w którym występują kolejno: zaprzeczanie, gniew, targowanie się, depresja oraz akceptacja. Nikt na wiadomość o własnej śmiertelnej chorobie lub wiadomość o śmierci bliskiej osoby nie zareaguje od razu akceptacją, podobnie na krzywdę – wybaczeniem. Zastanawiam się, czy w duszpasterstwie spotyka ksiądz osoby, które latami nie potrafią przebaczyć, choć bardzo się starają, ale zupełnie wykluczają etap gniewu?

S.T.: Nie bardzo mogę sobie wyobrazić, że ktoś może zechcieć coś komuś wybaczyć bez odczucia tego, iż został jakoś skrzywdzony czy niewłaściwie potraktowany. Co wówczas miałby wybaczyć? Być może jakieś bardzo lekkie naruszenie naszych granic, czy niewielkie nieuszanowanie naszej godności, może nie wywołać jakiegoś doznania w formie wyraźnie przykrych uczuć, w tym takich, które sygnalizują nam, że nie jesteśmy respektowani lecz zlekceważeni.

Ale każde wyraźniejsze skrzywdzenie zwykle rodzi w nas opór czy bunt, inicjujący potrzebę obrony siebie, w którym jednym z wyraźniejszych uczyć zwykle pojawiają się złość i gniew. To one mówią nam o naszej niezgodzie na takie potraktowanie, wywołują potrzebę zmiany sytuacji. Brak pojawienia się takie reakcji jest sygnałem, że nie szanujemy siebie, nie bronimy się, pozwalamy innym się krzywdzić.

Oczywiście ktoś może przyjąć taką postawę, lecz świadczy ona nie o gotowości do wybaczenia, lecz właśnie o nieodpowiednim, poniżającym traktowaniu siebie. To niestety często stanowi także pewnego rodzaju „zaproszenie” do nie okazywania nam szacunku. W skrajnych przypadkach staje się wręcz pewnym rodzajem patologii (masochizm), która nas wyniszcza.

Osoby bardziej zainteresowane tym tematem zapraszam do zapoznania się z innym moim artykułem Od przebaczenia do pojednania – psychologiczne uwarunkowania pojednania z Bogiem i ludźmi –

K.F.: Moralnym jest stawanie wobec prawdy na temat siebie i swojego życia (a w to wchodzą również uczucia), a niemoralnym jest oszukiwanie siebie lub uciekanie od prawdy. Ewangelia stwierdza, że poznanie prawdy wyzwala (J 8, 32), czyli każda prawda o własnych uczuciach jest wartością. Czy zdaniem Księdza można w tym kontekście popatrzeć na psychoterapię jako na drogę poznawania siebie, wartościową dla chrześcijanina?

S.T.: Każda prawda jest wartością (wykluczając przy tym używanie jej przeciwko komuś – byłoby to jej zdradą), w tym także prawda o swoim wewnętrznym przeżywaniu – a tym właśnie jest świat naszych uczuć. Psychoterapię rozumiem w świetle charyzmatu Zgromadzenia, w którym od trzydziestu lat żyję (Misjonarze Matki Bożej z la Salette), a jest nim „Pojednanie”.

W formie indywidualnej jest to przede wszystkim pojednanie z sobą, małżeńskiej czy rodzinnej – pojednanie z najbliższymi sobie osobami. W swojej pracy napotykam niestety na sporo różnych bardzo zafałszowanych stereotypów czy przekonań zarówno na temat przebaczenia i pojednania, jak i pod adresem samej psychoterapii. Nie mam tu wątpliwości, że psychoterapia (istniejąca od wieków w różnych formach), we właściwym jej rozumieniu (nie psychomanipulacja) jest czym wartościowym dla każdego człowieka, dla chrześcijanina również.

Od lat angażuję się również w tę formę pomocy psychologicznej i dostrzegam jej wielką przydatność także dla dalszego rozwoju duchowego. Niejednokrotnie pewne zablokowania w sferze psychiki bardzo utrudniają także życie wiarą.

A. R-M.: Być może w ogóle nie ma takich uczuć, których chrześcijanin musiałby się bać? Może słowa „Nie lękajcie się” odnoszą się także do postawy wobec głębin własnej psyche?

S.T.: Przed ponad 25 latami na moim obrazku prymicyjnym wypisałem słowa Chrystusa z Ewangelii św. Jana: Nie lękajcie się – Jam zwyciężył świat. To co zwykle powoduje nasze wchodzenie w grzech (fałsz) jest lęk. Lęk przed tym, że Bóg nie chce dla mnie dobra (jak decyzja pierwszych rodziców w raju), że jego troska mnie nie dosięga, nie wystarczy mi, i muszę jakoś inaczej zadbać o siebie, nie tak jak On mi proponuje. Niestety zwykle kończy się to skrzywdzeniem siebie a niejednokrotnie też drugiego człowieka.

Postępowanie w zgodzie z sobą, ze swą naturą otrzymaną od Boga na Jego podobieństwo, potrzebuje dobrego rozeznania tego czym jest dobro, służące memu doskonaleniu się, a czym zło, które mnie ogranicz i niszczy. Podstawą tego rozeznawania jest właśnie nasze „serce”, czyli świat naszych uczuć, które zawsze reagują prawdziwie na informacje do nas napływające.

Niestety czasem te informację są fałszywe, i to wówczas błądzimy, dlatego mamy też drugi układ rozeznawania, czyli rozum, którego zadaniem jest właśnie weryfikowanie tych informacji. Kiedy oba te układy pracują prawidłowo i w harmonii, wówczas nie tak łatwo nas oszukać. Opierając się na prawdzie płynącej z głębi naszego serca (ujawnianej za pośrednictwem uczuć) oraz rozeznawaniu wiarygodności podawanych nam informacji, możemy w pełni realizować nasze podstawowe powołanie z którym zostaliśmy przez Boga na świat zaproszeni, czyli do udziału w Jego Istocie, po prostu do bycia szczęśliwym.

Rozmawiali:

Ks. dr Stanisław Tokarski MS – wykładowca UKSW, wice-przewodniczący Stowarzyszenia Psychologów Chrześcijańskich.

Anna Radomska – Malczak psychoterapeutka Gestalt, pracuje we Wrocławiu.

Karol Furmanik psycholog, psychoterapeuta Gestalt, pracuje w Poznaniu .

 

 

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code