Miesięcznik "Znak"

Bez hipokryzji, bez tabu

Spread the love

Bez hipokryzji, bez tabu

Tekst pochodzi z Miesięcznika "Znak"

Z Alicją Długołęcką rozmawiała Marzena Zdanowska

Z dzieckiem można podejmować każdy temat, seksualność nie jest wyjątkiem. Trzeba rozmawiać o tym, że świat bywa okrutny, o śmierci, o cierpieniu, ale również o tym, co nam sprawia radość. Bo tak naprawdę chodzi o coś ważniejszego – o uczenie dzieci, że można rozmawiać z osobami dorosłymi bez lęku i że nie spotka ich za to żadna kara ani ośmieszenie

Zacznijmy od uporządkowania pojęć. Czym jest wychowanie seksualne, a czym edukacja seksualna?

Zgodnie z nazwą wychowanie seksualne jest pewnym obszarem wychowania dziecka. Słowo „seks” znaczy „płeć”, więc wychowanie seksualne jest wychowaniem płciowym. I wobec tego sposobów na wychowanie seksualne są tysiące, bo wszystko zależy od układu sił oraz koncepcji bycia kobietą, mężczyzną, od poglądów na role płciowe w określonym środowisku. W wychowaniu wszystkie warianty są możliwe i zależą od tego, jakie podejście do tych kwestii panuje w danej rodzinie, a wiemy, że tych podejść mamy dziś wiele.

Czyli nie istnieje neutralne wychowanie seksualne, ono musi być połączone z określonym systemem wartości.

Wychowanie jest zawsze wychowaniem do wartości obecnych w danej kulturze. Rozumienie roli kobiety i mężczyzny jest uwarunkowane wieloma czynnikami, m.in. jest uzależnione od tego, czy rodzina jest wielkomiejska czy wiejska, ze wschodu naszego kraju czy z zachodu, czy może z gór. Wpływa na nie struktura rodziny, poziom wykształcenia, światopogląd i w końcu to, co najważniejsze – emocjonalny stosunek rodziców do danego dziecka. Kolejność urodzin i płeć też mają znaczenie.

Rodzice zawsze wychowują seksualnie swoje dzieci, choć nie zawsze robią to świadomie. Niekiedy dzieje się to na zasadzie antywzorów, którymi bywamy w oczach swoich dojrzewających dzieci. Nasze nastoletnie córki i synowie bez sentymentów oceniają nas w rolach żon i mężów, matek i ojców, kobiet i mężczyzn. Dodam, że ich obserwacje są często bardzo trafne.

Czy to z tych różnic rodzą się spory o wychowanie seksualne?

Tak. Niestety, jako społeczeństwo często jesteśmy bezmyślni w tych sporach. Postawiłabym tezę, że im więcej zagadnień spychamy do nieświadomości, tym głośniej krzyczymy, że wiemy, jak wychowanie seksualne powinno wyglądać.A każdy refleksyjny rodzic wie, że wychowanie dziecka to bardzo ważne i trudne zadanie – przepełnione tysiącami pytań i wątpliwości.

Zawsze możemy więc próbować wychowywać swoje dzieci bardziej świadomie i mądrze, poszukując pozytywnych wzorców w życiu i nauce. Pedagogika seksualna jest dziedziną, która stanowi punkt wyjścia do pozytywnego myślenia o płciowości dziecka i daje wiele cennych wskazówek wynikających z badań. Niektóre wyniki nie będą oczywiście neutralne światopoglądowo, nie zawsze jest to możliwe.

Obiektywnej prawdy o wychowaniu nie ma, bo nie istnieje też jedyna wzorcowa rodzina. Jest wiele równie wartościowych wersji rodziny, a w nich różne pomysły na wychowanie seksualne. Baza wychowania seksualnego w każdej rodzinie powinna być jednak taka sama – mądra miłość do dziecka i własny autentyczny przykład w realizacji roli płciowej.

Czym w takim razie jest edukacja seksualna i na czym polegają towarzyszące jej spory?

Jeżeli chodzi o edukację, nie powinno być sporów, ponieważ sama edukacja jest pewnym zestawem obiektywnych informacji dotyczących płciowości człowieka. Zazwyczaj spór dotyczy tego, co jest edukacją, a co jest wychowaniem, i kto do czego ma prawo. Odnoszę smutne wrażenie, że merytorycznie, programowo stoimy w martwym punkcie. Młodzież robi swoje, nadąża za cywilizacyjnymi zmianami, edukuje się wzajemnie i omija skłóconych dorosłych szerokim łukiem.

Jaka według Pani powinna być rola szkoły? Powinna ona wychowywać czy edukować?

Szkoła zawsze jest uzupełnieniem tego, co się dzieje w domu – powinna więc również świadomie wychowywać, a miejscem na edukację seksualną jest lekcja w szkole zgodna z programem. Uważam, że możliwość wyrażania lub niewyrażania zgody na to, czy człowiek podlega edukacji seksualnej jest pomysłem sztucznym i szkodliwym. Nikt nie pyta rodzica, czy dziecko ma być uczone języka polskiego albo czy ma poznawać pewne treści z zakresu biologii czy fizyki. Przecież jako matka mogłabym założyć, że niektóre lektury z kanonu literatury polskiej zaszkodzą mojemu dziecku. Mówię to całkiem poważnie – zagorzała dyskusja o doborze lektur szkolnych trwa, ale nikt z tego powodu nie kwestionuje lekcji języka polskiego.

Nieporozumienia wynikają również z tego, że edukacja seksualna jest opacznie nazywana – jeżeli jest wychowaniem do życia w rodzinie, przestaje być edukacją. Wychowaniem do życia w rodzinie zajmuje się rodzina: rodzice, babcia i dziadek, czasem rodzina zastępcza – nie da się tego zrobić w szkole, bo to nie jest nauka, ale najbardziej praktyczna umiejętność, jaką można sobie w życiu wyobrazić. Natomiast wyposażenie w określoną wiedzę należy się każdemu i każdy może wykorzystać tę wiedzę na miarę własnych możliwości, potrzeb, poglądów i życiowej sytuacji. Przypomnę, że w wymiarze akademickim edukacja seksualna jest częścią edukacji zdrowotnej i znajduje się tuż obok działów dotyczących zdrowia psychicznego i profilaktyki uzależnień. Zainteresowanych tym „jak jest naprawdę”, odsyłam do podręcznika akademickiego Edukacja zdrowotna pod redakcją prof. Barbary Woynarowskiej.

Wydaje mi się, że lęki przed edukacją seksualną wiążą się z niewiedzą, na czym takie zajęcia polegają i z obawą rodziców, co ta edukacja „zrobi z ich dzieckiem”.

Tak, rodzice mają często skojarzenia potoczne, wynikające z niedostatecznej refleksji i medialnych „sensacyjek”. Rozmawiam z wieloma rodzicami na ten temat. Na szkoleniach dla rodziców młodszych dzieci bardzo szybko te opory udaje się przełamać, bo są otwarci: oni mają tyle pytań, dylematów związanych z rozwojem psychoseksualnym dziecka, a często brakuje im wiedzy. Szybko zauważają, że taka wiedza bardzo pomaga w niezliczonych sytuacjach w codziennym wychowywaniu dziewczynek i chłopców.

Później dzieci idą do szkoły. Co się wtedy dzieje?

W szkole wchodzimy w etap, który zupełnie rodziców nie dotyczy. Rodzic, który zajmuje się wychowaniem seksualnym dziecka, nie ma z tym problemu, bo po prostu z dzieckiem rozmawia – i z trzylatkiem, i z pięciolatkiem. Dziecko w naturalny sposób zadaje mnóstwo pytań, ogląda różne filmy, widzi scenki rodzajowe z życia. Jeśli rodzic jest otwarty, to opowiada o świecie, również o płci i seksualności. Dziecko mające 6 lat żyjące w dużym mieście już z reguły zapyta, co to są te zdjęcia z gołymi paniami wkładane za wycieraczkę samochodu.

Czterolatek, kiedy wejdzie do łazienki, w której jest rodzic, będzie chciał wiedzieć, czemu mama albo tata ma włosy łonowe. To są normalne pytania. I tutaj wracamy do szkoły – jeżeli rodzic nerwowo reaguje na edukację seksualną dziecka i wysyła niewerbalną (np. poprzez wystraszoną, speszoną albo gniewną minę) emocjonalną informację, że w domu o seksualności się nie rozmawia, wtedy bez wątpienia należy o tym porozmawiać w szkole.
W głowie młodego człowieka roi się mnóstwo różnych mitów i wyobrażeń, i on swoją ciekawość zaspokaja. Szuka na własną rękę, czyli przysłuchuje się rozmowom rówieśników i starszej młodzieży w szkole, średnio w IV–V klasie zaczyna się „edukować” poprzez pornografię. Jest już na tyle sprawnym użytkownikiem Internetu, żeby takie treści znaleźć. To mniej więcej wiek 10–12 lat.

W psychologii rozwojowej to jest bardzo ważny etap – jeszcze nie widać, że dziecko dojrzewa płciowo, ale ten proces z reguły już się zaczął. W tym czasie hormony płciowe zaczynają działać, a ono nie do końca rozumie, co się z nim dzieje. Typowa dla tej fazy jest autonomizacja, zamknięcie w sobie, niepewność i brak wiary w siebie. Częste są przypadki depresji i kryzysów, wtedy powstają różnie kompleksy, dzieci się porównują, powierzchownie i bezwzględnie, pod względem wyglądu, tempa dojrzewania, statusu materialnego itp. Następuje wtedy separacja psychiczna od rodziców, a olbrzymi obszar staje się obszarem prywatnym, zwłaszcza ten związany z seksualnością. Ingerencja rodzica w tym wieku, jeśli wcześniej nie podejmowano w domu tego tematu, jest niezwykle zawstydzająca dla nastolatka i staje się wtedy pewnego rodzaju nadużyciem emocjonalnym.

To jest ten wiek, kiedy dziecko patrzy z pewnym obrzydzeniem na fizyczność swoich rodziców, nie potrafi sobie wyobrazić, jak oni współżyją seksualnie. Małemu dziecku przychodzi to o wiele łatwiej – seks jest abstrakcją i wiedza, że jest ono owocem miłości, również fizycznej, może być źródłem radości.

Natomiast w wieku kilkunastu lat jest to już o wiele trudniejsze, bo włącza się kategoria pożądania i silne tabu kazirodztwa. Jeżeli budzi się w człowieku pożądanie, on musi się od rodziców odseparować. I mimo że wielu rodzicom się to nie podoba, jest już za późno na rozpoczynanie rozmów. Wtedy nie powinno się ingerować w seksualność dziecka. Można tylko zbierać plony swoich poczynań w tym zakresie. Ziarno zostało zasiane w wieku przedszkolnym, a owoce zależą od tego, jaka była wtedy relacja, ile było dobrego dotykania, dobrego przytulania, naturalności w fizycznym kontakcie, rozmawiania z dzieckiem. Jeżeli ta baza była pozytywna, to dziecko będzie się autonomizowało fizycznie i emocjonalnie, mając równocześnie świadomość, że może zadawać rodzicom pytania na każdy temat.

W którym momencie w ten proces edukacji powinna włączyć się szkoła?

Gdybym mogła o tym decydować, to zajęłabym się najpierw edukacją rodziców. Praca u podstaw i likwidowanie ich lęków daje najlepsze rezultaty. Najpierw to my, dorośli, powinniśmy się ze sobą dogadać, przeczytać więcej mądrych książek, wymienić obserwacjami, żeby zamiast bać się edukacji, mieć informacje, którymi możemy się podzielić, żeby nie kierować się tylko stereotypami i pogłoskami. Przecież lepiej poczytać, czy te prezerwatywy rzeczywiście mają jakieś dziury albo czy ktoś się rodzi gejem czy to sobie wybiera, albo dlaczego dziecko w wieku przedszkolnym się masturbuje.

Rodzicom brakuje przede wszystkim wiedzy z zakresu psychologii rozwojowej, a w latach późniejszych szczerości w rozmowach z młodzieżą. My, dorośli, uprawiamy hipokryzję, nie nawiązujemy z nimi dialogu i dlatego młodzi ludzie się od nas separują. Rozmawiamy o tym, czego byśmy sobie życzyli, a nie o tym, jak jest naprawdę. Wspominałam już, że bazą wychowania seksualnego jest miłość i własny przykład, nawet jeśli autentyzm i przyznawanie się do błędów są trudne.
A w szkole… Uważam, że już w przedszkolu powinno się prowadzić pierwsze zajęcia. To jest dziedzina taka sama jak każda inna.

Wyobrażam sobie, że gdyby ludzie, którzy mają obawy związane z edukacją seksualną usłyszeli, że chce Pani wprowadzić ten przedmiot już w przedszkolu, byliby bardzo zaniepokojeni. Powiedzmy więc, jakie treści powinny pojawiać się na takim etapie.

Oczywiście nie zaczynałabym od różnic anatomicznych ani od omawiania mechanizmu erekcji członka, ale na pewno należałoby się zająć pytaniem dla przedszkolaków ważnym – skąd się wziąłem? Najpiękniejszą odpowiedzią jest oczywiście taka, że dziecko wzięło się z miłości, ale co to znaczy, że z miłości? Na czym ona polega?A na dodatek to nie jest prawda, bo nie każde dziecko się wzięło z miłości. Już tu pojawia się ta hipokryzja i myślenie życzeniowe dorosłych. Są w przedszkolu również dzieci z rodzin dysfunkcyjnych, z „wpadek”, adoptowane, które o tym wiedzą. Jak one mają się odnaleźć w tych zajęciach, jeżeli są tak jednokierunkowe?

Czyli po pierwsze, powinno się przedszkolakowi mówić o tym, skąd się wziął. Po drugie, o dobrym i złym dotyku w ramach profilaktyki nadużyć seksualnych, o pewności siebie, o zaufaniu do rodziców i wychowawców. To powinien być mniej więcej piąty rok życia. Po trzecie, o tym, jak się dziecko zamienia w człowieka dorosłego. Przydałoby się również porozmawiać o rolach płciowych, które przedstawia się bardzo stereotypowo w podręcznikach dla zerówki i klas I–III.

A co na późniejszych etapach?

Wszystko jest oczywiście rozpisane na każdy rok w programach nauczania, chociaż moim zdaniem prawie zawsze sugeruje się wprowadzanie określonych treści za późno. Teraz piszę książkę opartą wyłącznie na wywiadach z dziećmi między I a III klasą szkoły podstawowej. Pytania, jakie dzieci zadają, zdziwiłyby zapewne 90% rodziców. Dzieci interesuje w tym wieku wszystko. Poprzez wychowanie, w które należy wliczyć również czas spędzony w Internecie i przed telewizorem, dzieci już na etapie III klasy szkoły podstawowej mają bardzo sprecyzowane poglądy na temat ról płciowych. Niepokojąco stereotypowe.

Powszechne są homofobia i seksism w czystej postaci, obrzydzenie ludzką fizjologią, ale też postawy konsumpcyjne i cyniczne nastawienie do relacji damsko-męskich. Dlaczego u „jeszcze dzieci” tak brakuje wzajemnego szacunku, zainteresowania, pochwały różnorodności i indywidualności płci? To pytanie retoryczne.

W klasach I–III widziałabym dużo miejsca na zajęcia dotyczące ról płciowych i dobrej komunikacji, umiejętności wyrażania własnych emocji i opinii, zagadnień szczegółowych związanych z procesem dojrzewania i tego, skąd się bierzemy, ale już na poziomie wyższym niż w przedszkolu. W III lub IV klasie należałoby omówić wszystko to, co się wiąże z kulturą masową, a nawet z pornografią. To wydaje się kontrowersyjne, ale ważne jest, żeby podejmować takie tematy, bo z reguły w klasie IV dziecko ogląda pierwszy film pornograficzny, jeśli nie w komputerze, to w telefonie kolegi albo koleżanki.

Mnóstwo dzieci ma pytania związane z tym, co widziały. Inne są przerażone i zamykają się w sobie, bo nie podoba im się taki dorosły świat. Istotne jest też rozmawianie o wyrażaniu uczuć pozytywnych, przygotowanie do tej fazy, kiedy nastolatki zaczynają się sobie podobać i zakochiwać (ta faza zaczyna się w klasie V–VI). Już w klasie III–IV powinna się pojawić nauka takiego savoir-vivre’u. Choroby przenoszone drogą płciową można omawiać trochę później, antykoncepcję również, ale po raz pierwszy nie w gimnazjum, tylko przed końcem podstawówki.

Co dziecko powinno wiedzieć o pornografii?

Chociaż to trudne, należy z dzieckiem rozmawiać o tym, dlaczego niektórzy ludzie to robią, dlaczego tylu dorosłych korzysta z tej formy, jakie filmy są prawnie niedozwolone i dlaczego, na czym polega krzywda wyrządzana ludziom, którzy w nich występują, a także o tym, że jest to nieprawdziwa wersja tego, co dzieje się pomiędzy dorosłymi kobietami i mężczyznami.

Z drugiej strony powinny też wiedzieć, że ktoś, kto ogląda pornografię, niekoniecznie jest „zboczeńcem”, którego trzeba zamknąć w więzieniu. To, co mówię, nabiera mocy, jeśli weźmie się pod uwagę, że za kilka lat, kiedy chłopiec stanie się starszym nastolatkiem, podczas masturbacji będzie korzystać z erotyki w różnej postaci – w każdym razie jest to bardzo prawdopodobne, czy nam się to podoba czy nie. Zasadne jest więc kształtowanie zdolności wyboru, kształtowanie zmysłu estetycznego w tym zakresie, szczere wyjaśnianie istoty relacji pomiędzy kobietą i mężczyzną, a nie zamiatanie wszystkiego, co trudne, pod dywan.

Bo tak naprawdę to chodzi o coś ważniejszego – o uczenie dzieci, że można rozmawiać z osobami dorosłymi bez lęku i że nie spotka ich za to żadna kara ani ośmieszenie. W fazę dojrzewania jest wpisane poszukiwanie własnej tożsamości, a umiejętność dyskutowania, analizowania, samodzielnego wybierania jest podstawą tego rozwoju. Dobrze, jeśli nastolatek widzi, że dorośli mają różne poglądy i można ich o to pytać. To nie powinien być temat tabu.

Jestem przerażona tym, jak bardzo młodzież jest osamotniona w zderzeniu z kulturą masową i z tym, co później dzieje się z jej życiem. Bardzo ważnym wątkiem, który wypływa w mojej pracy z młodymi kobietami, jest brak znajomości swojego ciała i brak jego akceptacji w kontekście wzorców kultury masowej oraz maskowana zaniżona samoocena ogólna, a także konformizm.

Czy w związku z tym powinno się inaczej uczyć dziewczynki, a inaczej chłopców? Przekazywać inne treści?

Nie, bo nie ma dwóch oddzielnych światów dla kobiet i dla mężczyzn. Żyjemy razem i dlatego uważam, że od początku, od przedszkola powinniśmy się uczyć wzajemnych relacji.

Niedawno redagowałam szwedzki podręcznik dla chłopców, który opisywał, na czym polegają kontakty damsko-męskie w wersji współczesnej i do jakich zachowań chłopak powinien czuć się zobowiązany. Z jednej strony był bardzo radykalny i odważny, ale z drugiej – było w nim wiele fragmentów dotyczących szacunku do kobiet, które nawiasem mówiąc, są jeszcze niezrozumiałe w warunkach polskich. Autor np. dokładnie wyjaśniał, jakie konsekwencje psychologiczne dla dziewczyny może mieć coś, co wygląda w środowisku młodzieżowym na seksualną łatwość i dostępność. Uświadamiał im konsekwencje, które nie będą widoczne od razu.

Czy to się nam podoba czy nie, musimy przyjmować rzeczywistość taką, jaka ona jest, a nie trwać w myśleniu życzeniowym, bo wtedy tracimy kontakt z młodzieżą, a proponowana młodym ludziom wiedza jest anachroniczna i nieprzystająca do ich wieku. W moim pokoleniu też tak było – książki o dziewczynach dla dziewcząt i o chłopcach dla chłopców podsuwano nam kilka lat za późno.

Kto powinien prowadzić zajęcia z edukacji seksualnej? Pedagog ze szkoły czy ktoś z zewnątrz?

To powinna być współpraca. Przede wszystkim powinni się tym zajmować pedagodzy mający dobre relacje z młodzieżą. Może to być nauczyciel przedmiotowy, szkolny pedagog lub psycholog. Warunkiem jest dobry kontakt i pewna pozycja w grupie młodych ludzi. Taka osoba będzie potrafiła dużo osiągnąć, ale powinna posiłkować się osobami z zewnątrz przy szczególnie trudnych tematach.

To mogą być np. policjantki pracujące ze zgwałconymi dziewczynami, terapeuci uzależnień, seksuolodzy. Wizyta takiej osoby jest bardzo ważna na zajęciach dotyczących profilaktyki nadużyć. Jeśli chodzi o temat płodności, antykoncepcji, chorób przenoszonych drogą płciową, warto, żeby chociaż raz pojawił się ginekolog. Byłoby cudownie, gdyby szkoła dysponowała środkami na zorganizowanie takich zajęć z przyjaznym, sympatycznym lekarzem, który rzeczywiście leczy kobiety i wiadomo, że to jest osoba stykająca się z ich realnymi problemami.

Z tego, co Pani mówi, wynika, że nie ma tematów tabu.

To jest zasada podstawowa. Z dzieckiem można podejmować każdy temat, seksualność nie jest wyjątkiem. Trzeba rozmawiać o tym, że świat bywa okrutny, o śmierci, bo kogoś w końcu w życiu tracimy, o cierpieniu, o chorobach, ale również o tym, co nam sprawia radość. Z seksem jest podobnie jak z alkoholem. Jeżeli go w ogóle nie ma w domu i dziecko nie może nawet zamoczyć ust, istnieje duże prawdopodobieństwo, że około piętnastego roku życia upije się bez granic. Jeżeli dziecko ma świadomość, że można się napić dobrego wina do obiadu i z tego powodu świat się nie zawali, wtedy ma dobry wzorzec.

Podobnie jest z seksem. Jeżeli dziecko widzi, że rodzice lubią się przytulać i całować, i wie, że łączy ich coś bardzo intymnego – seks, który jest źródłem radości – to nie ma lepszego wzorca. Inaczej jest, kiedy robi się z tego tajemnicę, a później dziecko dowiaduje się, że rodzice robią coś takiego jak na tym filmie, który dzieci oglądają mniej więcej w IV klasie. To jest negatywna edukacja seksualna, bo nie jest powiązana z żadnymi dobrymi emocjami i dziecko jest zmuszone do konfrontacji z fragmentem rzeczywistości, którego się boi i którego nie rozumie.

Cała wizja brzmi bardzo spójnie. Ale jeśli dziecko, które na zajęciach z edukacji seksualnej słyszy, że na etapie dorastania jakiś procent chłopców i dziewczynek masturbuje się i nie ma w tym nic złego, że jest to naturalne, później idzie na lekcje religii i dowiaduje się, że to jednak jest złe, wtedy pojawia się rozdźwięk. Jak ma się w tym odnaleźć?

Nie chciałabym rozmawiać o lekcjach religii. Nie chcę się stawiać w opozycji, ale uważam, że katecheta nie powinien zajmować się edukacją seksualną, bo się na tym nie zna. Może przedstawiać kwestie masturbacji, małżeństwa, orientacji seksualnej z perspektywy nauki Kościoła, ale nie nauk medycznych. Masturbacja w seksuologii jest formą rozładowania napięcia seksualnego charakterystyczną dla okresu dojrzewania i całkowicie mieści się w normach zdrowotnych. W katolicyzmie jest traktowana jako pewna forma niedojrzałości.

Z perspektywy pedagogicznej mówienie o tym młodzieży w wieku szkolnym to tylko rzucenie hasła, bo trudno wymagać od osoby czternastoletniej dojrzałości psychicznej. Inaczej jest z osobą 25-letnią, która może przyjąć w sposób dojrzały katolicki światopogląd. Na religii można powiedzieć, jak dana religia traktuje masturbację, albo że Kościół katolicki nie akceptuje zachowań homoseksualnych, ale że szanuje każdego człowieka tak samo i nie można ocenić na podstawie orientacji seksualnej, czy ktoś jest zły czy dobry.

Znam kilku gejów katolików, którzy dokonali wyboru zgodnego z wiarą, ale to może zrobić tylko dojrzały i bardzo świadomy człowiek. Jeśli on chce żyć zgodnie z doktryną religii katolickiej, muszę to uszanować i nie zakładać, że jest nieszczęśliwy, bo on może przecież być szczęśliwy ze swoim systemem wartości. Ale nikt nie ma prawa mówić na katechezie młodym gejom, że są źli lub chorzy, bo jest to nadużywanie władzy. Sprzeczności tak naprawdę nie ma, spory wynikają z niepotrzebnego mieszania różnych dziedzin.

Edukację seksualną należy traktować informacyjnie. Kontrowersji nie da się uniknąć, ale w nich, jak już wspomniałam, chodzi raczej o wątki wychowawcze. Sama edukacja wypełnia luki w wiedzy. Młodzież może oczywiście zgłaszać potrzebę, żeby dokonać jakiejś oceny, powiązać sprawy seksu ze światem wartości. Dobry nauczyciel o tym wie. Zapytany może powiedzieć, jaki ma stosunek do danej sprawy, ale musi podkreślić, że to jest jego opinia i że nie wszyscy muszą tak uważać. Warto, żeby przestawił również inne poglądy na ten temat.

Czy jest coś takiego jak skuteczność edukacji seksualnej? Czy można powiedzieć, że jakiś model sprawia, że jest mniej np. niechcianych ciąż?

Można, aczkolwiek robienie badań jest bardzo trudne. Istnieje mnóstwo czynników wpływających na to, czy ciąże są chciane czy niechciane, i nie jest łatwo stwierdzić, który z nich był decydujący albo czy jakikolwiek wpływ miała na to edukacja seksualna. Najwięcej badań wykazuje, że wzorce wyniesione z domów są najsilniejsze, tzn. nastoletnie mamy często same są dziećmi bardzo młodych mam. Dotyczy to nie tylko wieku inicjacji seksualnej, ale również skłonności do agresji, również seksualnej, czy szacunku lub jego braku do drugiej płci.

Nie byłby to według Pani argument za wprowadzeniem edukacji seksualnej do szkół?

Nie, nie sądzę, żeby to był dobry argument. Chociażby dlatego, że jest niemierzalny i niewystarczający. W dzisiejszych czasach można postawić pytania: Co to jest ciąża chciana lub niechciana? Czy każde dziecko z oczekiwanej ciąży rodzice wychowują dobrze albo czy rodzice dziecka z niechcianej ciąży są zawsze złymi rodzicami? To nie są jednoznaczne prawidłowości. To wszystko jest dosyć skomplikowane, a medialne uproszczenia tylko zniekształcają obraz. Jestem za prawdą i otwartością – równym prawem do wiedzy i myślenia. Na pewno edukacja seksualna jest w to wpisana. Natomiast obliczanie, co na co wpływa, jest niebezpieczne, ponieważ w jakiś sposób zwalnia rodziców z odpowiedzialności za wychowanie, w tym seksualne.

Mówiąc szczerze, przejawy niechęci lub agresji wobec edukacji seksualnej w szkole mnie niepokoją – rodzic, który jest w dobrej relacji z dzieckiem, dobrze wie, że lekcja w szkole nie zmieni jego syna czy córki. Może pobudzić do myślenia, do stawiania nowych pytań i świetnie, jeśli dziecko może o tym później podyskutować w domu. Tylko dlaczego tak rzadko to się dzieje? Tutaj widzę prawdziwy problem, a nie w samej edukacji seksualnej. Dobry wpływ na dziecko ma otwartość poznawcza i uczciwość w mówieniu o seksualności oraz dawanie dobrego przykładu. To może się dziać i w szkole, i w domu.

Szkoda jednak, że szkoły są tak bardzo sfeminizowane, bo mężczyźni nie biorą wtedy udziału w wychowaniu młodych ludzi.A postrzeganie seksualności przez kobiety jest specyficzne. Na warsztatach zawsze jest widoczne, że inne rezultaty otrzymujemy w grupach mieszanych, a inne tam, gdzie są same kobiety. Mamy różną wrażliwość, sposób odczuwania, interpretowania, stanowimy inne wzorce osobowe. To byłoby ciekawe, gdyby młodzież mogła rozmawiać o kwestiach związanych z płcią z nauczycielami, którzy są różnymi ludźmi, kobietami i mężczyznami.

Czy Pani sama dużo pracuje z młodzieżą? Jakie są jej oczekiwania?

Od 20 lat pracuję w szkołach, prowadzę dla nastolatków warsztaty pozaszkolne w różnych fundacjach i pracuję w pismach młodzieżowych – moja skrzynka e-mailowa od zawsze jest pełna pytań z tego zakresu. Mam kontakt z młodymi ludźmi i wiem, co piszą i o co w skrytości ducha pytają. To wcale nie są takie straszne rzeczy. Dorośli często demonizują i krzywdzą młodych, trywializując ich uczucia, ośmieszając ich problemy, nie wnikając w pytania, jakie zadają. Wyolbrzymiają, nie słuchają i moralizują. Zawsze podkreślam, że to dorośli fantazjują, a nie młodzież. W różnych dyskusjach to ich wyobrażenia i brudy się ujawniają, a nie perspektywa młodych ludzi, którzy dopiero w tę dorosłość będą musieli wkroczyć.

ALICJA DŁUGOŁĘCKA – pedagożka i edukatorka seksualna, doktor nauk humanistycznych, pracuje w Katedrze Problemów Społecznych, Psychoterapii i Rehabilitacji Seksualnej Wydziału Rehabilitacji AWF w Warszawie

Z Alicją Długołęcką rozmawiała Marzena Zdanowska

Tekst pochodzi z Miesięcznika "Znak"

Źródło: Miesięcznik „Znak”(Nr. 03. 2012)

 

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code