Miesięcznik "Znak"

Czy o każdą rodzinę trzeba walczyć?

Spread the love

Czy o każdą rodzinę trzeba walczyć?

Tekst pochodzi z Miesięcznika "Znak"

Marzena Zdanowska

Kilka tygodni temu w jednym z krakowskich kościołów Msza święta rozpoczęła się odczytaniem rzadko spotykanej w takim kontekście intencji. Nie był nią pokój duszy zmarłego ani błogosławieństwo dla małżeństwa w dniu rocznicy ślubu. Modlono się o uwolnienie od złych więzów rodzinnych, tym samym przyznając, że to, co dzieje się w domu, nie zawsze jest dobre.

Mimo że to najbardziej powszechna forma organizacji życia jednostek, trudno jest dokładnie zdefiniować rodzinę. Klasyczna jej odmiana zakłada obecność obojga rodziców i ich potomstwa. Jednak istnieją również rodziny, w których brakuje ojca albo matki, bądź wychowują się też dzieci z poprzednich związków. Niekiedy przy wspólnym stole zasiada rozwiedzione małżeństwo wraz z nowymi partnerami oraz wszystkimi ich synami i córkami. Nie należy zapominać o pokoleniu babć i dziadków, którzy często pełnią funkcję opiekunów wnucząt bądź sami potrzebują pomocy ze strony swoich potomków. Niektórzy socjologowie (np. Bella DePaulo) sugerują, że przyjaciele rodziców zaczynają odgrywać dla ich dzieci taką rolę, jaką kiedyś mieli wujkowie i ciocie. Ponieważ kształt i liczebność rodziny wymykają się generalizacjom, najczęściej określa się ją przez typ relacji zachodzących między tworzącymi ją ludźmi, a opierają się one dziś na pokrewieństwie oraz więziach uczuciowych, wzajemnym wsparciu i zaufaniu.

W tradycyjnym, wielopokoleniowym modelu rodziny, który znamy ze społeczeństwa agrarnego, większą wagę przywiązywano do bezpieczeństwa ekonomicznego niż emocjonalnego. Z tego powodu wyżej ceniono liczne potomstwo, które wcześnie zaczynało pracę na roli, ciągłość pokoleniową i przedkładano dążenia rodziny nad samorealizację jednostki. Jak pisze Krystyna Slany w artykule Modele życia rodzinnego: „Ziemia stanowi podstawę jej utrzymania, co powoduje, że rodzina jest wspólnotą ekonomiczną i wspólnotą życia. Funkcja ekonomiczno-produkcyjna to funkcja centralna stanowiąca jej czynnik integracyjny” („Znak” 2005, nr 597).

W przypadku wszystkich modeli można założyć, że celem istnienia rodziny jest zapewnienie jej członkom poczucia bezpieczeństwa i warunków potrzebnych do optymalnego rozwoju. Od epoki, w której funkcjonował dany wzorzec wspólnego życia, zależy, jak rozumiane będą rozwój i bezpieczeństwo. Ciekawym przykładem ewolucji postaw jest opublikowany w 1978 r. artykuł ks. Kazimierza Bełcha analizujący praktyki religijne w rodzinach katolickich w zależności od miejsca zamieszkania. Z przedstawionych w nim badań wynika, że za zaniedbanie przez dziecko niedzielnej Mszy świętej 14,1% rodziców mieszkających na wsi wymierzało kary cielesne, a za opuszczenie spowiedzi nawet 17,8%. W miastach wyniki wynosiły odpowiednio 2,6% i 3,2%. Tam też jako środek perswazji o wiele częściej wybierano tłumaczenie dziecku, dlaczego powinno postąpić inaczej.

Ks. Bełch nie ocenia jednoznacznie tych różnic, jednak jego komentarz sugeruje, że nieco ponad 30 lat temu bicie dziecka nie szokowało, za to martwiło jego zanikanie. Pisze on: „Złagodzenie form nacisku na dziecko w środowiskach miejskich wydaje się efektem upowszechniania się pod wpływem urbanizacji bardziej egalitarnych stosunków między rodzicami a dziećmi. Trudno natomiast powiedzieć, czy i na ile świadczy ono o zmniejszaniu się troski rodziców odnośnie religijnego wychowania dzieci” („Znak”1978, nr 289-290, ). Można z tego wywnioskować, że momenty, kiedy przeformułowaniu ulegały społeczne wyobrażenia o warunkach potrzebnych do optymalnego rozwoju, zawsze budziły niepokój. Podobnie jest też dziś, kiedy od trwałości małżeństwa ważniejsza staje się jego jakość.

CZARNE SCENARIUSZE

Przez wieki nierozerwalność małżeństwa była jednym z ważniejszych czynników pozwalających zapewnić bezpieczeństwo partnerom i potomstwu, zarówno w wymiarze ekonomicznym, jak i emocjonalnym. Nienaruszalność związku była nie tylko narzędziem mającym zagwarantować spokojne warunki do wychowania dzieci i godną starość, ale stała się też celem, który stawiano sobie mimo gwałtownych domowych konfliktów, zdrad lub braku jakiejkolwiek relacji między mężczyzną i kobietą. Wiara w głęboki sens nierozerwalności małżeństwa jest silna również dziś i dlatego wysoka liczba rozwodów prowadzi do przekonania o kryzysie wartości rodzinnych.

Socjologowie wskazują, że jednym z powodów wzrostu liczby rozwodów była emancypacja kobiet. Ich nowo zdobyta niezależność finansowa i przemiany obyczajowe sprawiły, że trwanie w małżeństwie przestało być koniecznością, a stało się jedną z opcji. Potwierdzają to statystyki – w Polsce 75% pozwów o rozwód składają kobiety. Nie musi to jednak oznaczać, że nie zależy im na tworzeniu bezpiecznego środowiska dla siebie i swoich dzieci. Sondaże CBOS-u z 2009 r. na temat przemocy w rodzinie ujawniają, że osoby rozwiedzione siedem razy częściej niż ludzie pozostający w związku małżeńskim odpowiadają twierdząco na pytanie, czy partner je bił (odpowiednio 35% i 5%). Inną częstą przyczyną rozwodu jest alkoholizm małżonka. Jeśli więc głównym celem istnienia rodziny zawsze były bezpieczeństwo i warunki konieczne do optymalnego rozwoju jej członków, to można zaryzykować stwierdzenie, że wiele kobiet składających pozwy rozwodowe kieruje się dokładnie tymi wartościami.

Chcą one stworzyć dla siebie i swoich dzieci dom bez przemocy i alkoholu, spokojną przystań, w której będą mogły być otoczone miłością i wsparciem. Jeśli zastanowimy się nad tym, jak destrukcyjne mogą być dla psychiki młodego człowieka powtarzające się regularnie sceny agresji i nienawiści albo wrogiego chłodu emocjonalnego między rodzicami, wtedy rozstania zaczynają nabierać głębszego znaczenia.

Kolejnym przykładem mającym przemawiać za kryzysem wartości rodzinnych jest niska dzietność Polek. Masowa emigracja młodych osób, m.in. do Wielkiej Brytanii, i zakładanie tam rodzin pokazują, że Polacy potrafią wiele poświęcić, żeby zostać rodzicami. Niestety, nie każde państwo stwarza im warunki, w których mogliby zapewnić najbliższym minimalne poczucie bezpieczeństwa. Niezbędne są do tego rozwiązania pozwalające łączyć wychowanie dzieci z pracą zawodową, podobnie jak we Francji, Szwecji czy wspomnianej już Wielkiej Brytanii. Warto odnotować, że na Wyspach w 2010 r. dzietność Polek była dwa razy wyższa niż w kraju.

Niewątpliwie przemiany życia rodzinnego, które zaszły w ostatnim stuleciu, dowiodły, że wcześniejszy model nie do końca sprawdza się w społeczeństwie dobrowolnych wyborów. Jednocześnie wiele argumentów wskazuje na to, że rodzina nadal jest cenioną wartością i mnóstwo osób nie tylko wybiera ją jako swoją drogę życia, ale potrafi też o nią walczyć. Z jednej strony łatwiej jest dziś uzyskać rozwód, ale z drugiej, ogromna oferta poradników psychologicznych, warsztatów komunikacji, terapii dla par i rekolekcji pokazuje, jak wielu ludzi chce przezwyciężyć stojące przed nimi trudności albo po prostu rozwijać własny związek. Rodzina nie jest już skazana przez konwenanse społeczne na własne ograniczone umiejętności przezwyciężania kryzysów. Coraz więcej jest możliwości otrzymania pomocy z zewnątrz.

RODZINA WEDŁUG PAŃSTWA

Problemem może się okazać pozyskanie wsparcia płynącego do obywateli z instytucji państwowych, które wciąż wykazują duże przywiązanie do tradycyjnego modelu. Podczas gdy Polacy wybierają coraz częściej związek partnerski, dający im możliwość spełniania się w relacji, albo żaden, oficjalna polityka stoi na straży wartości patriarchalnych. Można to zaobserwować już w podręcznikach szkolnych, które ignorują różnorodność form życia rodzinnego.

W raporcie Edukacja do równości czy trening uległości? Anna Wołosik podsumowuje: „Podręczniki najchętniej pokazują rodziny pełne: mama i tata z dwójką dzieci różnej płci, z tradycyjnym podziałem obowiązków. Nie ma też różnic sposobu życia, nie ma modeli różnych rodzin. Nie jest eksponowana rodzina partnerska, w której rodzice pracują i starają się równo dzielić obowiązkami i efektywnie rozwiązywać konflikt ról rodzica i pracownika. Nie spotykamy rodzin rozbitych, rozdzielonych (np. z powodu emigracji za pracą), takich, w których jeden z rodziców samodzielnie wychowuje dzieci”.

Oczywiście można dyskutować, czy wprowadzanie do podręczników tematu rozwodów jest celowe, czy też nie. Zastanawia jednak, co dokładnie przyświeca ich autorom, kiedy przedstawiają stereotypowy obraz ról kobiety i mężczyzny w rodzinie i społeczeństwie utrwalający nierówności i relacje podporządkowania. Wołosik podaje w swoim opracowaniu tego jaskrawe przykłady: „Kobiety dość często rezygnują z sukcesu, aby zapewnić sukces swojemu mężowi. Z badań wynika, że kobiety są silniejsze biologicznie, bardziej cierpliwe, wytrwałe, troszczące się o swoją rodzinę. Kobiety są także bardziej wierne, co jest zgodne z ich rolą społeczną wychowania dzieci i zapewnienia stabilizacji rodzinie. (…)

O ile kobieta chce być kimś dla kogoś, mężczyzna chce być w życiu po prostu »kimś«. Mężczyźni mają zrozumienie dla spraw świata, chętnie angażują się w problemy swojego otoczenia, w określone dzieło. Są na ogół bardziej niż kobieta odporni na brak uznania ze strony otoczenia.” (M. Ryś, Wychowanie do życia w rodzinie. Książka dla młodzieży, CMPP-MEN, Warszawa 1999). Wynika z tego, że kobieta jest z natury stworzona do wierności i wspierania męża w karierze, zaś mężczyzna ma swoje własne ambicje, na których kształt nie będzie miała wpływu zewnętrzna krytyka.

Nierówność i relacje podległości kobiet są w podręcznikach przekazywanie na różne sposoby. Utrwalają je nawet zbiory zadań z matematyki. Wołosik, analizując treść jednego z nich, pisze: „O mężczyźnie mówi się tu p. Młodożeniec, czyli po nazwisku; o kobiecie p. Kasia, czyli poufale poklepuje się ją po ramieniu. Mężczyzna zarabia 2000 zł miesięcznie i jak widać stać go na inwestowanie, kobieta po podwyżce 720 zł miesięcznie – czyli blisko płacy minimalnej, ale w tym samym wymiarze godzin co mężczyzna”. Opisywany w podręcznikach szkolnych kształt relacji rodzinnych i społecznych nie wszystkich dziwi, ponieważ pokrywa się z doświadczeniem wielu osób. Zjawisko nierówności np. w kwestii płac jest niestety powszechne. Jednak jako miejsce kształtowania postaw instytucje edukacyjne powinny przedstawiać pożądany stan rzeczy, a nie ograniczać się do powielania krzywdzących modeli.

RODZINA ZAKAZANA

Debaty o rodzinie toczą się zazwyczaj wokół jej klasycznej wersji – rodziny nuklearnej. Jednak istnieją również takie jej odmiany, których istnienia nikt nawet nie podejrzewa albo nie chce zauważyć, np. pary homoseksualne wychowujące dzieci. W Polsce zarówno ich zwolennicy, jak i przeciwnicy wolą nie mówić o nich głośno. Niemniej doświadczenia innych państw pokazują, że zjawisko to występuje i nie jest marginalne.

Według spisu ludności Stanów Zjednoczonych w 2000 r., co piąta para gejów i co trzecia para lesbijek mieszka razem z co najmniej jednym dzieckiem poniżej osiemnastego roku życia. Dla porównania wśród związków heteroseksualnych dzieci wychowywało 40% par niesformalizowanych i 46% małżeństw.

Kiedy mówi się o dopuszczeniu możliwości adopcji dla osób homoseksualnych, przed oczami pojawia się bezdzietna para, której czegoś w życiu brakuje. Często scenariusz wygląda nieco inaczej. Homoseksualizm nie implikuje bezpłodności, a wspomniane pary amerykańskie wychowują swoje biologiczne dzieci, które np. pochodzą z ich wcześniejszych heteroseksualnych związków. Z oczywistych przyczyn tylko jedna osoba w takim modelu jest rodzicem biologicznym. Druga może zostać prawnym opiekunem dziecka jedynie przez adopcję potomstwa partnera.

Przykład rodzin zakładanych przez pary homoseksualne pokazuje wyraźnie, dlaczego tak istotne jest, żeby polityka państwa nie ograniczała się do jednego modelu wspólnego życia, ale brała pod uwagę różne rozwiązania występujące w praktyce. W takich rodzinach w przypadku śmierci rodzica biologicznego, jeśli dziecko zostało zaadoptowane przez swojego drugiego opiekuna, będzie mogło bez żadnych przeszkód pozostać we własnym domu razem z jedną z najbliższych mu osób. Nie jest to takie oczywiste w wypadku, kiedy partner rodzica nie jest opiekunem prawnym.

WALCZYĆ O WSZYSTKIE RODZINY?

Kiedy pojawia się kolejny apel wzywający do walki o rodzinę, najczęściej chodzi o bardzo szczególny jej rodzaj – rodzinę tradycyjną, najlepiej wielodzietną, której nie grozi rozwód, trwałą i szczęśliwą, czerpiącą z wartości chrześcijańskich. Ale można też powiedzieć, że chodzi o rodzinę wyidealizowaną.

Kilka tygodni temu w jednym z krakowskich kościołów Msza święta rozpoczęła się odczytaniem rzadko spotykanej w takim kontekście intencji. Nie był nią pokój duszy zmarłego ani błogosławieństwo dla małżeństwa w dniu rocznicy ślubu. Modlono się o uwolnienie od złych więzów rodzinnych. Sugerowanie, że nie wszystko w rodzinie jest dobre może tu zaskakiwać. W nauczaniu Kościoła ma ona przecież szczególną wartość wspólnoty uświęconej. Ta świętość opacznie rozumiana może jednak prowadzić do dramatów, kiedy nierozerwalność więzi stawia się ponad szeroko rozumiane bezpieczeństwo jednostek. Dziś nienaruszalność rodziny nie jest już warunkiem koniecznym do przetrwania i rozwoju. Trzeba na nowo zastanowić się, czy sama w sobie powinna być celem.

Złe więzy rodzinne to niekoniecznie nieudane małżeństwo. Dramaty rozgrywają się też między pokoleniami, a w tym wypadku uwolnić się od nich jest jeszcze trudniej. O ile rozwód można postrzegać jako naprawienie pomyłki, korektę błędnego wyboru, o tyle odcięcie się od rodziców, zawsze uznawane jest za skrajny brak szacunku i niewdzięczność wobec tych, którzy dali nam życie. Ale skoro coraz częściej dopuszczalna wydaje się ucieczka przed bijącym mężem alkoholikiem, dlaczego należy trwać przy tym człowieku, kiedy jest naszym ojcem?

Relacjom międzyludzkim nie zawsze można narzucić zaplanowany wcześniej kształt.A nawet jeśli się to udaje, forma niekoniecznie pociągnie za sobą oczekiwaną treść. Być może kluczowa dla całej dyskusji jest odpowiedź na pytanie o to, czy chcemy wspierać tylko jeden konkretny typ rodzin, tak jak było do tej pory, czy ważne są wszystkie te małe wspólnoty, w których wychowują się dzieci, bliscy stanowią dla siebie oparcie, a kiedy trudności codziennego życia okazują się nie do przejścia, o pomoc można zwrócić się do kogoś spoza kręgu krewnych. Być może niezmienność ideału rodziny wcale nie jest największą wartością.

MARZENA ZDANOWSKA – anglistka, członek redakcji miesięcznika „Znak”

Źródło: Miesięcznik „Znak”(Nr. 11. 2011)

Tekst pochodzi z miesięcznika "Znak", numer 11.2011

 

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code