Tygodnik "Niedziela"

Wyszli obcy, przyszli bracia

Spread the love

Wyszli obcy, przyszli bracia

Witold Dudziński

W drogę wyruszyły jednostki, do celu dotarła wspólnota, wyszli obcy sobie ludzie, przyszli bracia. Tak swój udział w pielgrzymce na Jasną Górę podsumował Władysław Reymont przed ponad stu laty. Podobne odczucia ma wielu z tych, którzy co roku, od trzech wieków, wyruszają na Warszawską Pielgrzymkę Pieszą

Wielu z tych, którzy zakosztowali pielgrzymki raz i drugi, nie wyobraża sobie bez niej lata. – Ale jest w tym coś więcej niż tylko przyzwyczajenie, sposób spędzania wakacji. To zbyt męczący, niewygodny sposób: wstaje się przecież o czwartej rano, idzie przez cały dzień. To nie są wczasy – tłumaczy o. Albert Oksiędzki, przeor warszawskiego klasztoru paulinów, kierownik Warszawskiej Pielgrzymki Pieszej. – Często mówią mi wprost: gdybyśmy chcieli się rozerwać, to nie tu, a w Warszawie mamy więcej możliwości. To pokazuje, jak łaska pielgrzymki ma głęboki wpływ na życie.

Mogłaby trwać krócej albo dłużej: siedem, dziesięć czy dwanaście dni. Tymczasem trwa zawsze dziewięć – nieprzypadkowo: zorganizowana na wzór nowenny, sama ma być tą szczególną formą modlitwy i manifestacją wiary. To w niej najważniejsze, choć skupia w sobie wiele wymiarów. Oprócz wymiaru religijnego, wymiar społeczny, wspólnotowy, integrujący społeczeństwo, podnoszący na duchu w chwilach trudnych – uważają ich stali uczestnicy. I patriotyczny – często była, ale i nadal jest, manifestacją polskości i wolności.

Warszawa idzie

O. Albert Oksiędzki uczestniczy w warszawskiej pielgrzymce (z niewielką przerwą – gdy pracował za granicą) od 1980 r. i wie, jak jest dynamiczna, i jak zmienia się wraz z wydarzeniami w Kościele i w Polsce. Inna była w czasie karnawału „Solidarności” w 1981 r., a inna rok później, po jej zdławieniu. Inna w końcu lat 80. jeszcze w PRL, a inna np. w 1991 r., gdy istniała już III RP.

Doskonale pamięta przygnębienie z 1982 r., gdy po okresie uniesienia trwał w Polsce stan wojenny. Pamięta, jak była poważna i patriotyczna. Paulini próbowali utrzymać jej charakter religijny, ale przekaz patriotyczny, wolnościowy narzucał się sam. Przy wejściu na Jasną Górę pojawiły się transparenty nawiązujące do ówczesnych wydarzeń.

W ogóle pielgrzymki z lat 80. to pielgrzymki lat przełomu. Nikt przecież nie wiedział, co będzie za chwilę, jak to wszystko się zakończy. Ale już ta pielgrzymka z 1991 r. była zupełnie inna. Ogromna, z ponad 60 tys. uczestników – zbiegła się ze Światowym Dniem Młodzieży – a po raz pierwszy mogli w niej uczestniczyć pielgrzymi zza wschodniej granicy.

Do lat 90. była to jedyna pielgrzymka wychodząca ze stolicy. Powiedzenie „Warszawa idzie” na widok idącej WPP było też zawsze tylko częściowo prawdziwe. Tu się przyjeżdżało i stąd szło do Częstochowy. To była zawsze pielgrzymka-matka. Potem rozeszła się po diecezjach, parafiach i stanach. Jest mniejsza liczebnie (8-9 tys.), ale bardziej funkcjonalna. Najlepiej wiedzą to warszawscy paulini, jej organizatorzy.

24 godziny na dobę

Jak zwracają uwagę autorzy wydanego niedawno albumu „300 lat wytrwałości…”, poświęconego WPP, w ostatnich latach organizacja pielgrzymki stała się w pełni profesjonalna. Kierownikowi przedsięwzięcia podlega kilkunastu świeckich współpracowników, dysponujących samochodami wyposażonymi w CB-radio. Każdej grupie towarzyszą porządkowi, ubrani w odblaskowe kamizelki, zabezpieczający przemarsz kolumn na ruchliwych trasach. Jest też ekipa liturgiczna, która codziennie w innym miejscu przygotowuje ołtarz polowy i przenośną zakrystię.

Dlatego przygotowania do sierpniowej pielgrzymki zaczynają się poprzedniej jesieni, a najbardziej czasochłonne są prace organizacyjne – przyznają sami organizatorzy. – Pielgrzymka to dziś olbrzymie przedsięwzięcie, intensywny i wyczerpujący czas. Sami wspierający ją wolontariusze to ponad 200 osób – podkreśla o. Albert Oksiędzki. Samo przygotowanie bandaży i opatrunków – kilkadziesiąt tysięcy sztuk, to praca dla wielu osób na wiele dni. Przygotowania wymagają punkty medyczne, sanitarne, miejsca do spania.

W czasie pielgrzymki służby porządkowe, kierownictwo, służby medyczne, muszą być cały czas w gotowości. I muszą być do tego przygotowane, po to odbywają się specjalne szkolenia. Są rozmaite przypadki: ktoś się zagubił, nie doszedł, zagubił bagaż, trzeba wiedzieć, co zrobić. Niektóre służby muszą pracować 24 godziny na dobę.

Trzeba przygotować nagłośnienie Mszy św. polowych (na 8-9 tys. pielgrzymów, dochodzą też miejscowi) i poszczególnych grup. – Każda z prawie 30 grup ma po kilka tub, co w sumie daje ich kilkadziesiąt – mówi przeor warszawskiego klasztoru paulinów. Większość przygotowań, prac organizacyjnych dla pielgrzymów jest niewidoczna, często widzą tylko ich efekty.

Pielgrzymka od strony organizacyjnej jest zupełnie inna niż ta widziana od strony pielgrzyma. Gdzieś te wizje jednak muszą się łączyć. Efektem jest dojście pielgrzymki na Jasną Górę.

Trzy wieki

Wędrowano na Jasną Górę z Warszawy nawet w czasie konfederacji barskiej, insurekcji kościuszkowskiej czy rozbiorów Polski, w czasie wojen i powstań. Za zgodą władz lub bez tej zgody. Tysiącami uczestników lub tylko niewielkimi grupkami, jak w 1944 r. Najstarsza notatka dotycząca liczby pielgrzymów pochodzi z 1823 r. i wykazuje liczbę 250 osób, najwięcej pielgrzymów – ponad 60 tys. szło w 1991 r.

Decyzję o udziale w pielgrzymce ludzie podejmowali z rozmaitych pobudek. Jedni, by błagać o łaski, inni – z wdzięczności za nie, jeszcze inni w ramach pokuty za grzechy. Z tego powodu pielgrzymki mogły mieć różny charakter: pokutny, wotywny, błagalny czy też dziękczynny. Te intencje obowiązują do dziś.
– Ludzie wyjeżdżają nad morze, w góry, a my pielgrzymujemy – mówi uczestniczka kilku pielgrzymek. – Mnóstwo refleksji przychodzi podczas tych dni. Pielgrzymujemy co roku z nowymi intencjami, z podziękowaniami i prośbami.

Ale do pielgrzymek zakrada się też czasem, jak zwraca uwagę o. Oksiędzki, tzw. mentalność turystyczna. Żeby nie zmęczyć się, przejść dwa etapy, potem ewentualnie dojechać na grilla, ognisko i potem może do Częstochowy. – Warszawską pielgrzymkę na szczęście to omija. Może dlatego, że ma tak długą tradycję? Że idą w niej całe rodziny? – zastanawia się przeor.
I to idą rodziny wielopokoleniowe. Dziadek szedł, to teraz idzie syn, wnuk i prawnuk. – Element tradycji jest bardzo zauważalny. Nasza pielgrzymka to nie wędrówka turystyczno-krajoznawcza, to nie obóz wędrowny. Ma trzy wieki historii – mówi.

Da się dojść

Idzie się w różnych butach, niektórzy także w sandałach, uważając, że to najwygodniejsze. Nie zawsze i nie do końca tak jest, bo sandały słabiej amortyzują. Stali bywalcy pielgrzymek wiedzą, że najlepsze buty na pielgrzymkę muszą być solidnie schodzone i mieć grubą podeszwę.

Droga po nierównym, zwłaszcza po piachu, jest uciążliwa. Dlatego często idzie się asfaltem. Ale on też ma sporo wad: odbija np. żar lejący się z nieba, atakuje swoją twardością i monotonią i może spowodować uczulenie. Po tysiącach kroków czuje się uderzenia w kościach, stawach, kręgosłupie. Na postojach, doprowadza się nogi do użyteczności. Są szczególnie narażone na rany i niewygody, muszą przecież przejść czasem ponad 30 km dziennie.

Pielgrzymom idącym do Częstochowy towarzyszą pielgrzymi duchowi. Uczestniczą w niej w warszawskim paulińskim kościele Świętego Ducha. Ci, którzy z różnych powodów – zdrowotnych, czasowych, bo np. nie mogli dostać urlopów – nie mogli pójść, gromadzą się na Mszach św., konferencjach, modlitwach różańcowych. Pielgrzymka duchowa zawsze towarzyszyła wędrówce: pielgrzymi szli, a w kościele odprawiana była nowenna.

Wielu uczestników przybywało pieszo z odległych dzielnic Warszawy, czując namiastkę tego prawdziwego wędrowania – i tak czynią do dziś.
W ubiegłym roku aura była taka, jak bywa często: wszystkiego było po trochu. Sporo deszczu, ale też upału i trochę przyjemnych dla pielgrzymów chmur. – Myślałem sobie: to też jest obraz ludzkiego życia. Nawet w ulewie czy upale człowiek idzie przez życie i jest w stanie to przejść – mówi o. Oksiędzki. – Gdy stajemy przed jakimiś problemem, wydaje się, że nie damy rady. Zaczynamy jednak robić krok po kroku i okazuje się, że jest wyjście, a Bóg daje siłę na każdy kolejny krok. I że da się dojść do celu.

Czas łaski

Ubiegłoroczna pielgrzymka miała charakter wigilijny przed jubileuszem trzechsetlecia – zwracają uwagę warszawscy paulini. Wszyscy mieli chyba świadomość zbliżającego się jubileuszu. Ale przebiegała też w cieniu katastrofy smoleńskiej. Wielu pielgrzymów modliło się nie tylko w intencji ojczyzny i o łaskę życia wiecznego dla wszystkich poległych w katastrofie, ale także o wyjaśnienie prawdy na temat tego, co zdarzyło się na lotnisku pod Smoleńskiem.

Tegoroczny jubileusz zostanie zaznaczony srebrną tablicą, która zostanie umieszczona w Kaplicy Matki Bożej na Jasnej Górze, jako wotum dziękczynne za 300 lat pielgrzymowania. Stanie się tak na wzór zdarzeń sprzed lat, gdy uczestnicy pierwszej pielgrzymki, w roku 1711, przynieśli ze sobą tablicę wotywną.

Od trzech lat wydarzeniem są jubileuszowe ryngrafy. Pielgrzymce przed dwoma laty towarzyszył brązowy ryngraf, ubiegłorocznej – srebrny, a obecnej, jubileuszowej towarzyszyć będzie ryngraf złoty. – To element budzenia świadomości tego jubileuszu – tłumaczy o. Oksiędzki. Paulini wystąpili do Benedykta XVI o specjalne przesłanie i błogosławieństwo. – Jubileusz to czas łaski dla pielgrzymów. Mam nadzieję, że jej uczestnicy doświadczą specjalnych łask.

W tegorocznym jubileuszu najważniejszy jest jednak… jubileusz. – Wszak w biblijnym znaczeniu sam jubileusz jest czasem łaski, wdzięczności dla Boga za coś, co jest jego dziełem: pielgrzymka, która trwa nieprzerwanie przez tak długi czas, nawet mimo szykan, wojen, zaborów – podkreśla o. Oksiędzki. – To dzieło Pana Boga. Nie da się tego inaczej wyjaśnić.

Witold Dudziński

Źródło: Tygodnika„Niedziela”(Nr. 32. 2011)

Zaprenumeruj tygodnik “Niedziela”

 

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code