Tygodnik "Echo Katolickie"

Orły, sokoły…

Spread the love

Orły, sokoły…

ks. Jacek Wł. Świątek

Lubię sięgać do moich starych nagrań i posłuchać dawnych piosenek. W odróżnieniu od wielu dzisiejszych przebojów poza melodią posiadały one świetne teksty. Być może było to wynikiem przekonania autorów, że ważną sprawą jest również to, o czym się śpiewa.

W dzisiejszym świecie, w którym decyduje tzw. wolność przekonań, ubierająca każdą bzdurę w szatki szanowanej opinii, tekściarze w imię swoich własnych interesów nie spieszą się z tworzeniem utworów mających jakąś ideę do przekazania, nawet najbardziej zawoalowaną. Jedną z moich ulubionych piosenek jest wykonywana przez Wiesława Gołasa „W Polskę idziemy”. Chociaż powstała na przełomie lat 60 i 70, i może być traktowana jako sztandarowy utwór sławiący idee gierkowskie, to jednak dzisiaj również odnaleźć można w niej niesłychany ładunek idei. Zwłaszcza traktowania patriotyzmu. Rozważania ojczyźniane „z twarzą wtuloną w kotlet schabowy panierowany” znajdują swoje odzwierciedlenie także i dzisiaj. Ale do rzeczy.

Gdzież są specjaliści od idei?

Sytuacja po wyborach samorządowych w naszym kraju jest zaiste ciekawa. Przełamanie przez Platformę podziału Polski na dwie części, niezależnie czy dokonało się to w wyniku wyborów, czy też różnych zagrywek powyborczych, jest ważnym wydarzeniem. Wydaje mi się jednak, że nie można go tylko rozważać w kategoriach czysto socjologicznych. Proste przeliczenie wyborczych głosów nie oddaje tego, z czym mamy do czynienia. Zwyciężanie w swoistych bastionach PiS-u to nie tylko pokonanie rywala politycznego, to raczej ukazanie pewnej wyrwy w swoistej mentalności ludzi na tychże terenach.

Mentalności na wskroś konserwatywnej. Dlatego fenomen ten powinien znaleźć opracowanie właśnie od strony idei rządzących ową mentalnością. Zwycięstwo partii o nastawieniu nie tyle liberalnym, gdyż kaganiec przepisów wcale się nie zmniejszył (a raczej wskazuje tendencję rosnącą, nie mówiąc już o obniżaniu podatków, lecz partii o nastawieniu swoiście „dojutrkowski”, mającej za najwyższą wyrocznię różne sondażownie i pracownie d/s marketingu) oznacza, że w polskiej mentalności (nie wiem, czy młodego, czy starszego pokolenia) zwyciężyło myślenie ograniczające się do dnia dzisiejszego.

Charakterystycznym bowiem dla myślenia konserwatywnego nie jest jedynie taplanie się w przeszłości, ale rozszerzanie spojrzenia politycznego na przeszłość i przyszłość, ujmujące oba bieguny jako wskaźniki tego, o co walczymy dzisiaj. Historia jest nauczycielką życia dzisiaj, a jej rdzeń, naznaczony wartościami narodowymi, stanowi wskazówkę, czego nie możemy utracić nigdy w przyszłości. Zwycięstwo partii, która nie tylko w sferze ideowej, ile nawet bardziej w praktyce swojego działania nie stara się dostrzec, a może stara się nie dopuścić do tego, by ktoś w ogóle dostrzegał konsekwencje dzisiejszych decyzji politycznych, wskazuje na dokonanie się zmian w mentalności elektoratu.

Ważniejsza zdaje się dzisiejsze ludyczne zachowanie, bez oglądania na konsekwencje. Szczególnie dobitnie widać to w podejściu do samej walki politycznej, w której poglądy nie odgrywają najważniejszej roli, a wyznacznikiem działania politycznego jest sam fakt należenia do zwycięskiego obozu. Walka polityczna staje się jakby ustawką, w której naczelnym zadaniem jest naparzanie się w celu definitywnego pokonania przeciwnika.

To nie jest po prostu spór, ile raczej nawalanka i bicie sztachetami przed wiejską remizą. Dowodem są rozlepiane na rogach ulic miast, gdzie zakorkowane były drogi, a gdzie rządzili polityczni przeciwnicy tejże partii, idiotycznych plakacików z podziękowaniem za korki, a bez zastanowienia się nad faktem, że owe korki są spowodowane prowadzonymi pracami, dzięki którym w przyszłości ma ich po prostu nie być.

Pełni wiary, choć łeb nam ciąży

Choć na pierwszy rzut oka owa bezideowość wydawać by się mogła prawdziwa, to jednak mam wrażenie, że jest to swoiste sterowanie ludźmi dla jakichś interesów. Od pewnego czasu obserwuję mnożenie się polityków typu „swój chłop”, co dotyczy nie tylko płci nazywanej brzydką. Ogólnie rzecz ujmując, chodzi o zachowania klasy politycznej, które nie są odbierane jako intelektualne wywyższanie się ponad przeciętność i umizgiwanie do elektoratu za pomocą tanich chwytów marketingowych. Politycy pozują na luzaków, chłopaków z naszego podwórka, takich samych jak ich wyborcy. Naturalnym odruchem ludzi zafascynowanych owymi „mężami stanu” jest chęć obronienia ich przed wrogami. Ta struktura mentalna przenoszona jest na całość polityki, w której dominującym elementem staje się bratanie z ludźmi.

Przypomina to niedawne czasy, których swoistym symbolem są słowa tow. Edwarda Gierka „Pomożecie!” oraz zdjęta marynarka i rozwiązany krawat tow. Mieczysława Rakowskiego w czasie debaty w sali stoczni gdańskiej. Ta swojskość ma jednakże tę wadę, że zawęża spojrzenie tylko do chwili obecnej. Biorąc pod uwagę rozprzestrzeniającą się, zapewne pod wpływem jakości dzisiejszego kształcenia, amnezję historyczno-literacką, otrzymujemy swoisty miszmasz: człowieka przekonanego, że broni narodu, choć ten nijak jest określony, a cel jego istnienia jest równie efemeryczny jak odwaga pod wpływem pół litra wódki. Cóż więc pozostaje? Z werwą godną rannego zwierza bronić swojego terytorium do upadłego. I to właśnie pojawia się w dzisiejszym podejściu do spraw społecznych, szczególnie w dobie jakichkolwiek wyborów.

Problem ten jest o tyle niebezpieczny dla naszego państwa, że oznacza tworzenie grupy nacisku czy bardziej grupy wyborców, dla których najważniejsza staje się przynależność trybalna, aniżeli jakakolwiek argumentacja. Zaś dowodem zaangażowania się w prawy społeczno-polityczne i dogłębnej znajomości kwestii państwowych ma być triumfalne zachowanie po wygranej, choć nie do końca wiadomo, po co i dlaczego. Wystarczy przepytać zwolenników naszych partii o ich programy – wówczas dojdziemy do wniosku, że najważniejszym postulatem z jednej strony będzie obrona przed kaczyzmem, a z drugiej strony strach przed Wermachtem. Przy czym mam nieodparte wrażenie, że to pierwsze jest dominujące.

W formie zakończenia

Niech wystarczą słowa rzeczonej ballady: „Potem wyśnimy sen kolorowy, sen malowany, z twarzą wtuloną w kotlet schabowy, panierowany. My, pełni wiary, choć łeb nam ciąży, ciąży jak ołów, że żadna siła nas nie pogrąży… orłów, sokołów! A potem znów się przystopuje i znów gaz, i społeczeństwo nas szanuje, lubią nas. Uśmiecha się najmilej ten i ów, tak rośnie, rośnie nasz przywilej świętych krów. Niejeden to się nami wzrusza, słów mu brak, rubaszny czerep, ale dusza, znany fakt. Nas też coś wtedy dołku ściska, wilgnie wzrok, Bracia rodacy, dajcie pyska, równać krok.”

ks. Jacek Wł. Świątek

Źródło: Tygodnika„Echo Katolickie”(Nr. 49. 2010)

 

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code