Miesięcznik "Familia"

Mamo, oni są… w niebie

Spread the love

MAMO, ONI SĄ… W NIEBIE

Agnieszka Porzezińska

Najpierw szczegółowo wypytały, co się stało. Opowiedziałam. Dzieci zamyśliły się. Spytały, czy ludzie, którzy zginęli byli dobrzy. Kiedy potakująco kiwnęłam głową, spytały: to dlaczego płaczesz?

„Mamo, przecież Pan Bóg się nimi zaopiekuje. Mamo, oni będą teraz młodzi. Mamo, oni będą się bawili ze wszystkimi zwierzętami. Mamo, oni są… w niebie”. Dzieci to wiedzą, one sprawy nieziemskie czują najlepiej. Nie mają wątpliwości, bo i po co?

Rozmawiają z Panem Bogiem jak z przyjacielem – nie krygują się, nie krępują, walą prosto z mostu. Często im zazdroszczę tej komunikacji bez balastu kompleksów, zranień, pychy i lęku. Gdy ktoś z naszych bliskich umiera, płaczemy z żalu nad sobą. Płaczemy nad wizją życia, która już się nie zrealizuje. Płaczemy nad marzeniami, które się nie spełnią. Płaczemy, bo straciliśmy poczucie bezpieczeństwa, które pomagało nam trwać na teraźniejszym posterunku.

Dziecko przyjmuje śmierć jako coś naturalnego. Marysia, która odprowadzała swoją prababcię do życia wiecznego, nie była przerażona i nie chciała uciekać. Wręcz przeciwnie. Patrzyła na ludzi i wiedziała, że dzieje się coś ważnego. Jakby podglądała to nowe życie przez dziurkę od klucza. Niewiele widać, ale ciekawość jest ogromna. Nie jestem zwolenniczką ukrywania przed dziećmi prawdy o śmierci, bo jak miałabym je przekonać, że fajnie jest starać się o niebo, gdybym najbardziej na świecie bała się do niego trafić?

Dla dziecka śmierć jest naturalną koleją rzeczy. Tosia mnie spytała: „Czy nasz Prezydent był stary?”. „Nie” – odpowiedziałam córce. „A chory?” – „Nie”. Tosia się zamyśliła. „Aaa – powiedziała jakby z ulgą – Pan Bóg go do siebie zaprosił?”. Miłości nie da się nikogo nauczyć. Miłość można pokazać. 10 godzin oczekiwania w kolejce po horyzont, by powiedzieć Parze Prezydenckiej jedno słowo – dziękuję!

Agnieszka Porzezińska

 

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code