Pytania o sens

O grzechu

Spread the love

O znaczeniu słowa „grzech”

Czy grzech stał się passe?

Tomasz Ponikło

Zmiany zachodzące w języku, którym się na co dzień posługujemy, oddają sposób naszego myślenia. Słowa starzeją się i tracą sens. Brzmią coraz bardziej obco i archaicznie, a korzystanie z nich przywołuje skojarzenie uprawiania lingwistycznej archeologii. Kiedy popularnością cieszą się takie wyrazy (czy w tym samym stopniu ich treść?) jak tolerancja, czy równość, do grupy archaizmów przechodzi powoli słowo grzech. Czy słusznie?

Słowa mają różną wagę. Sens niektórych z nich może  być właściwie zrozumiany tylko w kontekście kolejnych; to stara zasada: „Komunikować skutecznie to właściwie używać           o d p o w i e d n i c h  wyrazów”  – przypomina Walery Pisarek. Czy w takim razie maleje (proporcjonalnie do częstości użycia słowa) liczba zjawiska, które byłoby słusznie nazwać grzechem? A może, w którymś momencie zbłądziliśmy, chybiliśmy celu? Przecież tolerancja, równość, ludzka godność są wartościami wpisanymi od tysiącleci w Dekalog, a nic nie jest większą mobilizacją do jego rozumienia i przestrzegania, niż… świadomość grzechu, poczuwanie się nie tyle do złego czynu, co do nieposzanowania ludzkiej osoby. Zło nie wynika z nieprzestrzegania prawa, tylko z działania uderzającego w godność człowieka; prawo to instrument dla zabezpieczania tej godności.

Współcześnie bardziej adekwatne wydaje się wyciąganie konsekwencji wobec naruszania norm wprost z litery prawa, zapominając że fundamentem sensu tych właśnie norm jest kondycja człowieka jako osoby. Dlatego warto przywołać refleksję Andre Chouraqui: „Dzisiaj ludzkość znajduje się w sytuacji, kiedy większość zasad Dekalogu została przyjęta przez instytucje prawne i sądownicze na poziomie narodowym i międzynarodowym” – pisze francuski teolog, autor przekładów Biblii i Koranu, zastrzegając jednocześnie, że  – „Sprzeczność pomiędzy uniwersalną obecnością Słów na płaszczyźnie idei i teorii a dramatyczną nieobecnością na poziomie praktyki jest problemem(…)” .

Wartości, nawet te podstawowe, są o tyle przekonujące, o ile człowiek doświadcza ich w przepisach, w prawie. Wraz z relatywizmem ludzkie sumienie zaczęło oczekiwać regulacji odgórnych, które dają złudne poczucie bezpieczeństwa, że nie popełnię błędu, kiedy będę musiał działać. Szacunek dla godności osoby ludzkiej musi mieć oparcie w prawie – wtedy nie ma grzechu – jest wykroczenie, przestępstwo. To, co publicznie nazywa się wartościami wszystkich ludzi, coraz słabiej jest odczuwane jako uniwersalne na poziomie jednostki. Jednocześnie niektóre sposoby myślenia chcą usprawiedliwiać ludzi z zachowań, które naruszają ludzką godność, na zasadzie powszechnej obecności zjawiska, np. bierność wobec kolejnych dramatów Afrykańczyków, występowanie korupcji albo szerzenie pornografii. Czy jesteśmy na właściwej drodze? Czy obecnie można jeszcze grzeszyć, czy co najwyżej czynić źle? I dlaczego złym czynom wymierza się sprawiedliwość, a grzechy się odpuszcza?

W powszechnym użyciu funkcjonuje zwrot „to nie grzech”. Jednak próba odwrócenia sensu takiego powiedzenia, czyli nazwanie czegoś grzechem, oznacza automatycznie zepchnięcie mówcy w przestrzeń zarezerwowaną dla religijnych frustratów (tak stało się z filozofem Rocco Buttiglione), a jego słowa w infantylny świat dawno nieaktualnej wiary. Grzech można by porównać do zabobonu: wymaga się określonych zachowań bez podawania ich uzasadnienia. A jeśli już, to wskazuje się na Dekalog i – jak to z ambony (!) określił jeden z księży – „dość enigmatyczne pojęcie grzechu pierworodnego”.

Poza top-ten?

Na rozumienie grzechu dzisiaj zdają się wpływać trzy zjawiska: jego banalizacja, popkultura i pojęcie grzechu strukturalnego.

Kiedy słyszymy stwierdzenie „to grzech” zazwyczaj mamy wrażenie, jakby mówiono do małego dziecka „zostaw, be”. Niestety ma to uzasadnienie w tradycji „używania określeń tak niewinnych, że aż infantylnych” – opisuje ks. Roman Rogowski i przywołuje świętego Ojca Kościoła z IV w., Jana Chryzostoma – „Grzesząc wierzgasz jak osioł (…),rżysz do kobiet jak ogier, jesteś żarłoczny jak niedźwiedź (…)” , i tak dalej. Infantylizm dotyczący grzechu wskazuje też ks. Leszek Slipek, kiedy zauważa: „Często grzesząc, czujemy się wspaniale, spowiadając się, równie często jesteśmy żałośni. Nie dlatego, że grzeszymy, lecz dlatego, że przy konfesjonale chcielibyśmy uchodzić za nie całkiem poczytalnych” . Zapewne ma to związek z poczuciem rozerwania między wartościami a modą, albo – w bardziej sceptycznym ujęciu – między tradycją a nowoczesnością.

Wraz ze zmianą stylu życia nastąpiło „przewartościowanie”, w wyniku którego popkultura przestała być tylko zjawiskiem, a spełnianie jej trendów stało się dla wielu osób celem. Dosadnie ujmuje to dr. psychologii,  Bartłomiej Dobroczyński: „Można by nawet powiedzieć, że w miejsce Dekalogu popkultura oferuje swemu adeptowi top-ten, a więc uniwersalny spis dziesięciu obiektów, osób, przepisów, strategii” . Na pewno w kręgu takiego top-ten nie wypada mówić o grzechu, bo bylibyśmy… infantylni, na co można sobie pozwolić tylko wówczas, kiedy wynika to z dyktatu popkultury. Dlatego grzech przestaje być odbierany jako coś, z czym borykam się indywidualnie i zostaje wpisany w nurt powszechnego (popularnego) zachowania.

Wtedy pojawia się tzw. grzech strukturalny. Jan Paweł II tłumaczył go jako zagrożenie wynikające wprost z działania zła, którego elementarną strategią jest to, „aby rosło z samego człowieka”. Grzech coraz słabiej daje się identyfikować jako grzech „personalny”, kiedy rośnie popularność jego występowania. Wówczas przeradza się w grzech strukturalny. Człowiek ma poczucie „wyzwolenia” będąc jednocześnie coraz bardziej pogrążonym w grzechu . Powszechność ma stanowić usprawiedliwienie.

Wyjdźmy jednak poza zaklęty krąg popkultury, która sama dla siebie stanowi punkt odniesienia, a to co znajduje się poza nią, nie istnieje dopóki nie zostanie przerobione na jej własną modłę.

S-Krzyż-owanie drogi życia i śmierci

Czym właściwie jest grzech? Jego specyfika zaznacza się w etymologii: po hebrajsku chata’, po grecku hamartano. W swoim źródłosłowie grzech znaczy „chybić, nie trafić celu, rozminąć się z czymś”. I chociaż w opisie wygnania z raju słowo „grzech” nie pada ani razu, to sens sceny wyraźnie oddaje znaczenie wyrazu. Kiedy Pismo Święte w dalszej części korzysta z tego terminu to – co warte podkreślenia ze względu na konieczność czytania przekładów – słowo „grzech” ma trzy znaczenia.

Pierwsze zostało już wskazane: nie trafienie celu. Zaznaczmy, że wyraz ten w formie czasownikowej oznacza proces ciągły, czyli „grzeszyć” to „p o d ą ż a ć  niewłaściwą drogą”. Jako ważną ciekawostkę podajmy, że w tłumaczeniu Septuaginty ten sens grzechu oddaje wyraz hamartia, z którego współcześnie korzystają lekarze dla opisania niewłaściwego rozwoju zarodkowego narządów ludzkiego ciała. Drugie znaczenie grzechu w Biblii oznacza „stan bezbożności”, w którym człowiek nie szanuje woli Boga. Trzeci sens słowa wskazuje na „niewierność, niedotrzymanie umowy” .

Biblijna scena relacjonująca zaistnienie grzechu pierworodnego koncentruje się na procesie dokonywania wyboru. Nie ma tu mowy o grzechu; mowa jest o życiu i o śmierci. Stąd tak kategoryczne stwierdzenie, że grzech to śmierć. Prarodzice stanęli na skrzyżowaniu dróg – którąś z nich musieli dalej iść. Wybrali tę wskazaną przez węża. „Ewa i Adam od tego momentu noszą w sobie śmierć. Jeszcze nie umarli, jeszcze mają czas, ale śmierć położyła się cieniem na ich życiu”  – tłumaczy jezuita, Tomasz Kot.

W świetle sceny tego wyboru grzech to chybienie celu, który w naturalny sposób stanowi troska o życie, jego poszanowanie i wypełnienie miłością. To wybór na stałe, dlatego forma hamartano ma formę ciągłą – od tego momentu  p o d ą ż a m y  złą drogą. Ale grzech tutaj występuje też w swoim drugim i trzecim znaczeniu etymologicznym. Człowiek wszedł w stan bezbożności, w którym kluczowe decyzje dotyczącego własnego losu, chciał podjąć poza Tym, który życiem go w ogóle obdarzył; w decyzji nie było Boga. Wreszcie wybór stał w sprzeczności z zawartą umową, okazał się niewiernością, zerwaniem przymierza. Decyzja objawiła brak szacunku po pierwsze dla siebie samego (kto chce dokonywać gorszego wyboru?), po drugie dla Boga.

„Żyjący w grzechu niczym nie różnią się od martwych”  – nauczał twórca liturgii prawosławnej, św. Jan Chryzostom. Grzech to śmierć. Trwając w grzechu odbieramy sobie szansę na zbawienie – pomyślmy w tym miejscu o grzechu przeciwko Duchowi Świętemu, tj. o opóźnianiu nawrócenia. W sensie bardziej przyziemnym podążając drogą grzechu konsekwentnie zmierzamy do śmierci, bo okazujemy – sami sobie i innym ludziom – brak szacunku, nie troszczymy się o godność osoby, więc z jednej strony stajemy się coraz mniej „sobą”, a z drugiej strony nasze „ja” dla innych może stać się tak odrażające, że aż powiedzą „ten człowiek dla mnie nie istnieje”. Często sens grzechu nie skupia się przeciw konkretnej osobie, ale godzi w podstawowe wartości, a więc próbuje zanegować pewien fragment istoty bycia człowiekiem (skrajne przykłady dał nam XX w.). Cytując Jana Pawła II: „grzech umniejsza człowieka” .

W tym punkcie spotykają się wielkie tajemnice chrześcijaństwa: grzech jako śmierć, krzyż jako odkupienie i miłość większa niż śmierć. Wstępując na złą drogę dzięki naszej wolnej woli, zostawiamy Boga, ale nie On nas. Mamy permanentny drogowskaz jak wrócić, a nawet Przewodnika. Jak zauważa Kierkegaard, postawa Boga wobec grzesznika nie jest postawą ojca syna marnotrawnego, który oczekuje, ale jest zachowaniem pasterza, który szuka każdej jednej owieczki. „(Jezus) wobec grzesznika nie tylko zatrzymuje się, lecz otwiera ramiona i mówi Przyjdź” . Zaproszenie to jeszcze nie wszystko. Z miłości „Bóg zamieszkał pośród nas”, wciela się w człowieka, żeby pokazać drogę, żeby nas na nią zaprosić biorąc na siebie bagaż grzechu. To jest tajemnica krzyża, na którym zginął Chrystus. Gdyby miała zostać wymierzona sprawiedliwość, pozostalibyśmy sami. Ale Bóg przychodzi kierowany miłością. W tym sensie miłość jest silniejsza niż śmierć, niż grzech, jest większa. „Gdzie rozpowszechnił się grzech, tam pojawiła się jeszcze obfitsza łaska”  (Rz 5, 20). Dotarliśmy do postawy miłosierdzia, której – jak zauważa Leszek Kołakowski – ludzie o wiele bardziej oczekują niż sprawiedliwości – ważniejsza w naszych relacjach jest życzliwość i wyrozumiałość .

Grzech pierwszy i wyrodny

Biblistka Anna Świderkówna tak opisuje scenę, w której zachodzi grzech pierworodny: „Wąż w tekście biblijnym jest tylko zwierzęciem. (…) Autor opowieści chciał zapewne powiedzieć, że człowiek, z natury dobry, bo tak stworzony przez Boga, ulega najłatwiej pokusie przychodzącej z zewnątrz. (…) (wąż) uprawia zręczną propagandę. Zaczyna nie od kłamstwa, które mogłoby od razu być odrzucone, lecz od półprawdy, przy czym pomija dar, czyli sam Ogród i wszystkie jego dostępne człowiekowi owoce, a mówi tylko o zakazie dotyczącym jednego drzewa”. Dalej trwa psychologiczna gra; taka sama, w jakiej często uczestniczymy, mająca na celu zmianę percepcji. „Dzisiaj również w każdym zakazie jesteśmy skłonni upatrywać zamachu na naszą wolność. A przecież szlaban zamykający tuż przed maską samochodu przejazd przez tory kolejowe strzeże właśnie bezpieczeństwa kierowcy”.

I dalej: „Człowiek ma z natury wielkie pragnienie poznania. I jest to pragnienie dobre, jeśli tylko nie prowadzi do przekonania, że wiemy już wszystko i o wszystkim możemy decydować, nie oglądając się na nic i na nikogo, jeżeli nie przywłaszczymy sobie miejsca Boga (wystarczy wspomnieć Hitlera i Stalina). Wąż stara się tę tendencję wykorzystać: Będziecie jak Bóg!, Tak jak Bóg będziecie znali dobro i zło!”  .

Niemiecki psycholog Albert Gorres analizując problem grzechu pierworodnego w Biblii pisze, że jest to stwierdzenie faktu dotyczącego ogólnej kondycji człowieka. Z kolei współcześnie przemilczanie i wypieranie się grzechu, a wręcz nie dopuszczanie go do świadomości, to przejaw „wzdragania się przed własnym sumieniem” . Można użyć porównania do zwykłego lenistwa, w którym być może brak nam odwagi, żeby samemu zmierzyć się z problemem, który nieraz ma pozór „nowości”, a w gruncie rzeczy sprowadza się do rozstrzygnięć na poziomie wartości zupełnie elementarnych. Przywołajmy Wacława Oszajcę SJ: „Nic nowego w kwestii grzechu się nie dzieje ponad to, co mamy opisane na kartach Księgi Rodzaju. Człowiek jest wciąż rozdarty pomiędzy zaufaniem do tego, co jest prawdą, co jest realnością, a co jest ułudą, czymś wykombinowanym” .

Grzech pierworodny to wbrew pozorom kwestia, którą da się zrozumieć. W pewnym sensie stanowi on opowieść o „grzechu grzechów”, tzn. o chęci wejścia w rolę Boga. W ramach wolnej woli (której symbolem istnienia było drzewo) człowiek może podjąć działania zmierzające do realizacji takiego celu, może się na to zdecydować. Ale nie musi. Pokusa zmienia się w grzech, kiedy ją akceptujemy. Przychodzi z zewnątrz, jak wąż. „Diabeł może dostać się do naszych dusz tylko jednymi drzwiami: drzwiami naszej woli. Nie ma żadnych sekretnych wejść”  – medytował św. o. Pio. Skoro drzwi zostały raz otwarte, teraz trzeba ich pilnować, żeby nie wpuścić nieproszonych gości. Jeśli jednak wejdą, mamy możliwość ich wyprosić. Takie oczyszczenie wcale nie oznacza, że możemy być już spokojni.

„Kiedy duch nieczysty opuści człowieka, błąka się po pustyni i szuka tam odpoczynku, ale go nie znajduje. Wtedy mówi: Powrócę do swego domu, z którego wyszedłem. Po powrocie okazuje się, że jest on wolny, posprzątany i przyozdobiony. Wtedy idzie i zabiera ze sobą siedem innych duchów, gorszych od siebie. Wchodzą tam i mieszkają. I to, co się dzieje później z tym człowiekiem, jest gorsze od tego, co było wcześniej” (Mt 12, 43-45).

Spotkanie autentycznej odpowiedzi-alności

Grzechem człowieka wobec siebie samego jest trwanie w grzechu. Człowiek żyje z ludźmi, wśród ludzi i dla ludzi. Musi ich spotykać. Spotkanie dwojga osób to ważny moment, na który zwraca uwagę Tischner w swoim filozoficznym myśleniu. Jednak, żeby spotkanie miało swoją wartość, musi być autentyczne, tzn. że człowiek potrzebuje być sobą, na co go nie stać, kiedy trwa w grzechu. Grzech nie pozwala mu być „w pełni sobą”, bo godzi w jego wartość jako osoby i w szacunek dla drugiego człowieka. Zresztą w sztuce retoryki jednym z najistotniejszych gwarantów skutecznej komunikacji jest wiarygodność, spójność własnej osoby i jej rozumienie .

Znamienne są słowa wypowiadane przez wiernych podczas liturgii: „Nie jestem godzien, abyś przyszedł do mnie”. Oczywiście w sensie fizycznym może dojść do spotkania. Pozostanie ono jednak pozbawione sensu, bo nic w nas nie wniesie nie będąc autentycznym. Grzech pozbawia mnie godności bycia partnerem w spotkaniu. Godność z kolei bierze się ze szczególnej pozycji człowieka w świecie, polegającej na tym, że zna on wartości, może je urzeczywistniać – jak by powiedział Stróżewski – i może wychodzić poza siebie, a wręcz paradoksalnie moja godność zyskuje na znaczeniu, kiedy dla jakiejś wartości (czyli odpowiedniego wymiaru dobra) „umniejszam” siebie; czasem nawet do śmierci, gdy człowiek oddaje życie za drugiego.

„Nie jestem godzien” – wymawiamy, żeby zaraz potem złożyć deklarację: „ale powiedz tylko słowo, a będzie uzdrowiona dusza moja”. To głęboka myśl, w której splata się pokora z nadzieją. To myśl pełna ufności w miłość, gdzie przyznajemy się do grzechu. „A uświadomić sobie grzech” – powiedział kardynał J. M. Lustiger – „to znaczy zrozumieć, że się jest kochanym przez Boga i że się Go prawdziwie nie kochało. Weźmy takie porównanie: niewierność w miłości da się pojąć tylko w związku z miłością, która najpierw pragnęła wierności. (…) Dopiero objawienie miłości przynosi objawienie grzechu” . I choć sprawiedliwość może się buntować, wystarczy „tylko słowo”, aby grzech przestał być już przeszkodą w spotkaniu i żeby miłość na nowo nadała mi moją godność. Nie da się teraz uniknąć odpowiedzialności.

Przywołajmy jeden z bardziej kontrowersyjnych fragmentów Ewangelii, kiedy Jezus mówi: „Jeśli ktoś stałby się przyczyną upadku jednego z tych małych, którzy wierzą we mnie, byłoby lepiej dla niego, aby mu przywiązano kamień młyński do szyi i wrzucono w morze” (Mk 9, 42). Każde autentyczne spotkanie domaga się odpowiedzi-alności. Druga osoba kieruje do mnie jakiś apel, wezwanie, prośbę, pytanie i ja jestem zobowiązany udzielić na nie  o d p o w i e d z i, bo za spotkanie jestem  o d p o w i e d z i a l n y. Każda strona ma to prawo i obowiązek. Celem spotkania jest kolejny krok, do tego by – jak to określał Tischner – „stawać się w pełni człowiekiem”. Więc jeśli miałbym doprowadzić do grzechu osobę, którą spotykam, oznaczałoby to, że wprowadzam w naszą relację nie dobro a śmierć. (Drastyczność kamienia młyńskiego wypływa z najmocniej obecnej u Marka tradycji jahwistycznej; jest to raczej hiperbola, żeby człowiek nigdy nie stał się przyczyną upadku innego człowieka).

Żebym nie musiał się wyprowadzać

Nieobecność pojęcia grzechu w popularnej mowie, wcale nie zmienia faktycznego stanu rzeczy, w którym grzech występuje. To ważne słowo nie ma właściwego synonimu, warto więc o nim pamiętać i korzystać choćby w samotnej refleksji. Grzech nie jest zresztą czymś wyłącznie na użytek ludzi wierzących. On określa szereg relacji, w które człowiek wstępuje w momencie nieuszanowania godności drugiej osoby. Dlatego grzech można odpuścić, a sprawiedliwość wymierzyć. Jednak tak, jak miłość jest większa niż śmierć, tak samo skrucha jest większa niż kara, skrucha to przyznanie: tak, naruszyłem czyjąś godność. Wystarczy zastanowić się jakie emocje w każdym z nas budzi morderca nie wyrażający skruchy. Celem uświadomienia sobie grzechu nie jest późniejsze rozpaczanie i litowanie się nad samym sobą, ale zrozumienie co się stało i podjęcie działania, które jest najbardziej adekwatne do kontekstu. Mówiąc o grzechu, zawsze mówimy o czymś, co ma swój podmiot, a więc ma punkt, w którym kulminuje się odpowiedzialność za ten grzech. Podmiot grzechu to człowiek. Natomiast zło jest podmiotem samym w sobie.

Tak samo jak Bóg stanowi dla nas „propozycję”, tak zło stanowi Jego alternatywę. Ale podmiotem wybierającym jest człowiek. Popełnienie grzechu nie dotyczy tylko Boga. Dotyka także człowieka odpowiedzialnego za grzech i tych, którzy – choć nie związani z nim – muszą ponosić konsekwencje cudzego czynu. Formułka stosowana przy spowiedzi: „obraziłem Boga następującymi grzechami” nie trafia w sedno, bo grzech dotyka przede wszystkim ludzi. Jego świadomość pozwala nam być lepszymi.

Trzeba też uwolnić się od infantylnego rozumienia i nazywania grzechów. Przecież część ludzi nadal myśli w sposób określony podczas przygotowań do I komunii (bo na bierzmowaniu człowiek już się tak nie skupia). Jako przykład przezwyciężenia tej słabości sięgnijmy do żydowskiej tradycji skruchy: Tszuwa – hebr.  p o w r ó t  – nakazuje wykonanie kompletnego rachunku sumienia. Jako wskazówki w jego wykonywaniu określone są między innymi kategorie takie, jak: moje relacje z ludźmi, praca, działanie w świecie i grzechy – „Za wszystkie nasze grzechy, Boże Miłosierny, przebacz nam, daruj nam, wybacz nam” – modlą się Żydzi i wymieniają, np. – „Za grzech zaabsorbowania sobą, które nie pozwala nam dostrzec nic poza nami; Za grzech zaabsorbowania światem, które nie zostawia nam czasu dla samych siebie; Za grzech biernego słuchania plotek o innych ludziach; Za grzech nawoływania do realizmu, podczas gdy sytuacja wymaga działania; Za grzech myślenia, że wszystko w życiu musi się opłacać; Za grzech nieustającego osądzania; Za grzech nie widzenia piękna otaczającego nas świata; Za grzech mówienia, że nie interesuje nas polityka, czyli odwracania się od trudnej rzeczywistości; Za grzech koncentrowania się na grzechach i nie dostrzegania piękna, jakie w nas tkwi” .

W swoim wierszu ks. Twardowski pytał: „Nie wierzysz w siebie większego od siebie / w śmierć mniejszą od śmierci / w to że można zachorować na grzech / (…) nie wierzysz w nic / ale dlaczego się boisz” . Odpowiedź tkwi w Piśmie: „prawda uczyni was wolnymi” (J 8, 32). Prawdę osiągam w spotkaniach (z ludźmi, z Bogiem), w których uczestniczę jako „ja”, bez ciężaru zakłamania, udawania, świadomy swojej kondycji. Kiedy określę własne stanowisko wobec grzechu łatwiej mi dążyć do prawdy o sobie samym. Kiedy jednak żyję z grzechami, żyję w niepewności, bo nigdy nie wiem, kiedy upadnę, kiedy do mojego domu wprowadzi się tyle demonów, że zabraknie tam miejsca dla mnie.

Tomasz Ponikło

 

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code