Książki Wydawnictwa PAX

Wyznania zabójcy Ojca Świętego

Spread the love

WYZNANIA ZABÓJCY

OJCA ŚWIĘTEGO

WOJCIECH HREHOROWICZ

Kupuj książki Wydawnictwa PAX

Akcja powieści, napisanej w formie dziennika przez współczesnego polskiego
autora, rozgrywa sie w ciągu paru miesięcy poprzedzających odejście Jana Pawła II.
Chory na raka lekarz, Józef Kowalski, cyniczny, zgorzkniały i ogarnięty
antyklerykalna obsesja ateista, z niejasnych przyczyn, na których wyjaśnienie
czytelnik musi czekać do samego końca, obwinia siebie o przyspieszenie śmierci
papież dręczony wyrzutami sumienia, dokonuje obrachunku swojego życia i
doznaje niespodziewanej przemiany duchowej. Te napisana brawurowo, niezwykle barwnym i sugestywnym językiem książkę czyta sie jak kryminał. Zadziwiającą miejscami bulwersującą, ale za to pozbawiona taniej moralistyki opowieść o umieraniu nawróconego grzesznika poruszy każdego czytelnika, bez względu na wiek i światopogląd.

Fragment Książki

Książkę tę poświęcam pamięci Jana Pawła II –
największego papieża, wspaniałego męża stanu,
wybitnego Polaka, mądrego i skromnego człowieka
oraz zwykłego śmiertelnik.

Przedmowa do wydania

trzeciego, poprawionego

Zapiski te, w postaci prawie stu kartek papieru formatu A-4 spiętych domowej roboty monstrualnym spinaczem wykonanym z grubego drutu, znalazłem przy łóżku mojego zmarłego brata, Józefa Kowalskiego.
Gdy pojechałem do kostnicy, aby zidentyfikować zwłoki, na wyschniętej, łuszczącej się skórze jego lewego przedramienia i dłoni ujrzałem nabazgrane
niewyraźnymi, prawie nieczytelnymi literami słowa, których najwidoczniej nie zdążył już przelać na papier.

Oto one: „Może jednak podążę za Nim, kto to wie? Niezbadane są wszak wyroki boskie. Nie obchodzi mnie, jak ludzie potraktują moją pisaninę – jako testament, zeznanie, spowiedź, pamiętnik czy też fikcję literacką. Bogiem a prawdą nie obchodzi mnie nawet, czy ktokolwiek moje słowa przeczyta. Kreśliłem je z potrzeby serca, kierowany wewnętrznym przymusem, a sens i celowość mojego trudu nawet dla mnie samego były początkowo mocno wątpliwe.

Dopiero teraz, gdy oczyszczony, uwolniony od wszelkich powinności, pragnień i odczuć przekraczam ostatnią granicę, gdy z wybaczającym uśmiechem ostatecznego zrozumienia spoglądam z daleka na swoje ułomne, słabe, napiętnowane cierpieniem ciało, gdy w moich uszach ucichł wreszcie nieznośny jazgot miliardów neuronów skamlących o znieczulenie, gdy zamilkł skowyt niezliczonej ilości innych komórek błagających o kroplę wody, dopiero teraz pojąłem, czym są moje słowa, i dlaczego musiałem poświęcić ostatnie chwile
życia, aby je napisać. Są one świadectwem prawdy.

Prawdy, z którą każdy człowiek przychodzi na świat, którą większość w sobie nosi, znacznie mniej spośród nas dostrzega, a tylko nieliczni za nią podążają.
A przecież prawda jest naj…”. Mimo że sucha skóra świetnie się nadaje do pisania długopisem, znaczenia niektórych wyrazów musiałem się domyślać, zaś ostatnie słowa były zupełnie nieczytelne.

O śmierci brata zawiadomiła mnie policja. Nie miałem pojęcia o jego chorobie. Z różnych przyczyn, nad którymi nie będę się tutaj rozwodził, gdyż byłoby to z mojej strony nietaktem, nie utrzymywaliśmy ze sobą praktycznie żadnych kontaktów. Użyłem słowa „nietakt”, lecz odpowiedniejsze byłoby raczej określenie „niedyskrecja”. Józef nie poświęcił mi w swoim dzienniku zbyt wiele miejsca; na dobrą sprawę – nie licząc drobnej, mało istotnej wzmianki – nic o mnie nie napisał. Najwidoczniej miał swoje powody. Być może uznał, że podobnie jak miało to miejsce w całym jego dorosłym życiu, również w jego wspomnieniach jestem persona non grata.

Ponieważ to jego książka, nie mam zamiaru zmieniać tego stanu rzeczy, chociaż
Bóg mi świadkiem, że bardzo bym chciał. Niech tak już pozostanie.Właściwie prawie nie znałem swojego brata, a przynajmniej nie znałem go w taki sposób, w jaki każde rodzeństwo powinno się znać. Niewiele o nim wiedziałem, nawet w dzieciństwie nie byliśmy sobie bliscy, mimo że dzieliła nas niewielka różnica wieku. Tak się czasami zdarza, jestem przekonany, że nie stanowiliśmy pod tym względem jakiegoś specjalnego wyjątku.

W wielu rodzinach więzi łączące ich członków są niezbyt silne. Wątłe lub zgoła patologicznie cherlawe. Bywa nawet, że nie ma ich wcale. Składa się na to
wiele różnych przyczyn; myślę, że w naszym przypadku wina spoczywa zarówno po stronie rodziców, jak i po naszej, ich dzieci. Rodzice moi i Józefa byli –
delikatnie rzecz ujmując – dosyć specyficznymi ludźmi, zwłaszcza matka, której mój brat poświęcił w swoim rękopisie sporo miejsca.

Ziutek (tak nazywaliśmy Józefa w zamierzchłych czasach) nie zostawił po sobie żadnego testamentu. W ogóle niewiele po nim zostało. Z rzeczy istotnych, osobistych, tylko ten rękopis. Żadnych innych dokumentów, żadnych zdjęć, notatek, drobiazgów – nic, kompletnie nic, co w jakikolwiek sposób mogłoby ułatwić odtworzenie ostatnich dziesięciu lat jego życia. Nic, co mogłoby dopomóc w wyjaśnieniu całego mnóstwa spraw, których własnoręcznie nie opisał w swoim dzienniku. Wydaje mi się jednak, że to, co zdołał w nim umieścić, w wystarczającym stopniu umożliwia wszystkim zainteresowanym poznanie i zrozumienie tego niewątpliwie wyjątkowego człowieka.

Bo był wyjątkowy. Używam tego określenia bez intencji wartościowania. Daleki jestem od oceniania Józefa, nie chcę go ani potępiać, ani gloryfikować. Nie
sądzę, abym miał do tego prawo. Dla mnie jego wyjątkowość jest cechą bez jakiegokolwiek kontekstu moralnego czy etycznego. Każdy, kto znajdzie trochę
czasu i sporo cierpliwości, aby przeczytać zwierzenia mojego brata, we własnym sercu musi poszukać odpowiedzi na pytanie, jakim był człowiekiem.

Jestem przekonany, że olbrzymia większość czytelników będzie miała trudny orzech do zgryzienia. Zwłaszcza ci spośród nich, których skala wartości ogranicza się do dwóch biegunów: dobry albo zły. Szlachetny albo nikczemny. Z reguły trudno jest ocenić kogokolwiek, nie posługując się różnymi odcieniami szarości. Osobiście nie podjąłem nawet próby osądzenia Józefa.

Przede wszystkim dlatego, że nie potrafiłbym tego dokonać. A poza tym nie uważam, aby było to konieczne. Niech osądzi go sprawiedliwy Bóg. Przeczytanie tego dziennika zajęło mi całą noc. Nie była to łatwa lektura. Ani łatwa, ani lekka, ani przyjemna, choć bez wątpienia zajmująca, rzekłbym nawet: frapująca, przynajmniej dla mnie. Trudno mi paroma słowami opisać uczucia, jakich doświadczałem, zapoznając się z wynurzeniami mojego brata. Mogę jedynie
powiedzieć, że były bardzo intensywne. Intensywne i zróżnicowane. Od zdecydowanego niesmaku do ostrożnego zachwytu.

Od z trudem hamowanego gniewu do niemal euforycznej radości. Od lekkiego
rozbawienia do głębokiego smutku. Od przytłaczającej frustracji do wzniosłego uniesienia. Sam już nie wiem, czy istnieje jakiś rodzaj emocji, którego bym nie doznał owej niezapomnianej nocy. Nie stronię od literatury różnego rodzaju, przeczytałem w swoim blisko półwiecznym życiu tysiące książek, ale śmiało mogę zapewnić, że nigdy wcześniej żadna powieść nie wstrząsnęła mną tak bardzo. Czy dlatego, że z autorem łączyły mnie więzy krwi? Być może miało to pewne znaczenie, lecz nie sądzę, aby fakt ten stanowił najistotniejszy powód. Śmiem nawet twierdzić, że liczył się on w bardzo niewielkim stopniu.

WOJCIECH HREHOROWICZ

Kupuj książki Wydawnictwa PAX

 

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code