Simone Weil

Życie i strajk hutników

Spread the love

ŻYCIE I STRAJK HUTNIKÓW

1936

Simone Weil

3 maja Front Ludowy (Partia Radykalna, Partia Socjalistyczna SFIO, Partia Komunistyczna) zwycięża w wyborach do władz ustawodawczych. 8 maja pierwszy strajk okupacyjny, polegający na zajmowaniu pomieszczeń wybucha w hutach Saint-Michel-Sougland w departamencie Aisne. Trzy dni później w Hawrze fabryka Breguet zostaje z kolei zajęta przez strajkujących, którzy podejmują formę walki zastosowaną parę lat wcześniej w Polsce, gdy protestowano przeciwko zwalnianiu zrzeszonych w związkach zawodowych robotników. 14 maja 700 robotników z fabryki Blocha w Courbevoie zajmuje swój zakład, aby uzyskać podwyżkę płac. Nabiera rozmachu ruch, na którego czele stają metalowcy, szczególnie zatrudnieni w przemyśle lotniczym. Dzięki przyjaźniom, które Simone Weil nawiązała wśród anarchistycznych działaczy, pracując w Alsthom, uzyskuje ona wstęp do okupowanych fabryk. To zupełnie naturalne, że przyjaciołom z La Révolution prolétarienne przedstawia swoją analizę trwającego właśnie społecznego ruchu i robotniczej doli w pamiętnym artykule (podpisanym Simone Galois w hołdzie matematykowi Évariste’owwi Galois), wymienianym jako jeden z tekstów najbardziej reprezentatywnych dla „robotniczego święta” z maja i czerwca 1936 roku.

Wreszcie bierzemy oddech! Mamy strajk u metalowców. Ludzie, którzy oglądają to wszystko z daleka, niczego nie rozumieją. Cóż to jest? Ruch rewolucyjny? Ale wszystko przebiega spokojnie. Ruch roszczeniowy? Ale dlaczego tak dogłębny, tak powszechny, tak silny i tak niespodziewany?

Gdy komuś pewne obrazy wbiły się w duszę, w serce, a nawet w ciało, rozumie. Rozumie natychmiast. Mnie wystarczy dać ujście wspomnieniom.

Warsztat gdzieś na przedmieściu, wiosenny dzień podczas pierwszych upałów, tak męczących dla tych, którzy się trudzą. Powietrze jest ciężkie od zapachu farb i lakierów. To mój pierwszy dzień w tej fabryce. Wydała mi się ona przyjemna poprzedniego dnia, który od początku do końca spędziłam, przemierzając ulice i pokazując bezużyteczne świadectwa, aż w końcu zechciał mnie urząd zatrudnienia. Jak w pierwszej chwili obronić się przed uczuciem wdzięczności? I jestem przy maszynie. Odliczyć pięćdziesiąt sztuk… umieścić je na maszynie jedną na drugiej z tej, a nie z tamtej strony… obrócić za każdym razem dźwignię… zabrać jedną sztukę… położyć inną… jeszcze inną… odliczyć znowu… Nie posuwam się dość prędko. Zmęczenie daje się już odczuć.

Trzeba przyspieszyć, nie pozwolić, żeby w pewnej chwili postój oddzielił jeden ruch od następnego ruchu. Prędzej, jeszcze prędzej! Bardzo ładnie! Właśnie położyłam jedną sztukę po niewłaściwej stronie. Kto wie, czy to pierwsza? Trzeba uważać. Ta sztuka jest umieszczona dobrze. Tamta również. Ileż to zrobiłam przez ostatnie dziesięć minut? Nie posuwam się dość prędko. Przyśpieszam znowu. Powoli jednostajność pracy zachęca mnie do marzeń. Przez parę chwil myślę o wielu rzeczach. Nagłe przebudzenie: ileż to zrobiłam? To chyba nie dość. Nie marzyć. Przyspieszyć znowu. Gdybym tylko wiedziała, ile trzeba zrobić!

Rozglądam się wokoło. Nikt nie podnosi głowy, nigdy. Nikt się nie uśmiecha. Nikt nie mówi ani słowa. Jaki człowiek jest sam! Robię 400 sztuk na godzinę. Czy to dość? Obym przynajmniej utrzymała takie tempo… Wreszcie dzwonią na południe. Wszyscy pędzą, żeby w szatni za fabryką przebić kartę zegarową. Trzeba coś zjeść. Na szczęście mam jeszcze trochę pieniędzy. Ale trzeba uważać. Kto wie, czy mnie tutaj zatrzymają? Czy nie będę znowu przez wiele, wiele dni bezrobotna? Trzeba iść do jednej z tych niechlujnych restauracji, które sąsiadują z fabrykami. Są one zresztą drogie. Niektóre dania wydają się dość kuszące, ale trzeba wybrać inne, najtańsze. Jedzenie znowu wymaga wysiłku, lecz nie przynosi ulgi. Która godzina? Zostało parę chwil, żeby połazić. Ale nie oddalać się za bardzo, bo spóźnienie się o minutę z przebiciem karty to praca przez godzinę bez wynagrodzenia. Czas leci. Trzeba wracać. Oto moja maszyna. Oto moje sztuki.

Trzeba zaczynać od nowa. Szybko do przodu… Czuję, że omdlewam ze zmęczenia i ze wstrętu. Która godzina? Jeszcze dwie godziny do wyjścia. Jakże ja zdołam wytrwać? A tu zbliża się pomocnik majstra. „Ile robicie? 400 na godzinę? Trzeba 800. Bez tego was nie zatrzymam. Jeżeli od jutra będziecie robić 800, zgodzę się może was zatrzymać”. [1] Mówi, nie podnosząc głosu. Po co miałby podnosić głos, gdy jednym słowem może wywołać tyle niepokoju?

Co odpowiedzieć? „Postaram się”. Przyspieszyć. Jeszcze przyspieszyć. Pokonywać w każdej sekundzie niesmak i wstręt, które paraliżują. Prędzej. Chodzi o to, żeby podwoić tempo. Ile zrobiłam po godzinie? 600. Prędzej. Ile po ostatniej godzinie? 650. Dzwonek. Przebić kartę, ubrać się, opuścić fabrykę z ciałem pozbawionym wszelkiej życiowej energii, z bezmyślnym duchem, z sercem ogarniętym niesmakiem, niemą wściekłością, ale ponad wszystko uczuciem uległości i niemocy. Bo co do jutra mam tylko nadzieję, że ktoś wyrazi zgodę na spędzenie przeze mnie jeszcze jednego podobnego dnia. Następne dni są zbyt odległe. Wyobraźnia wzbrania się przed przebyciem tak wielu ponurych minut.

Następnego dnia wyrażają zgodę, żebym wróciła do swojej maszyny, chociaż wczoraj nie zrobiłam wymaganych 800 sztuk. Ale trzeba będzie je zrobić dziś rano. Prędzej. Idzie pomocnik majstra. Co mi powie? „Zatrzymajcie się”. Zatrzymuję się. Co ode mnie chce? Zwolnić? Czekam na rozkaz. Zamiast rozkazu pojawia się surowe, wypowiadane wciąż tym samym ostrym tonem upomnienie: „Jak mówię, żeby się zatrzymać, to trzeba stanąć i iść do innej maszyny. Tutaj się nie śpi”. Co robić? Milczeć. Podporządkować się natychmiast. Iść natychmiast do maszyny, którą mi wyznaczają. Posłusznie wykonywać wskazane posunięcia. Żadnego niecierpliwego ruchu, bo każdy niecierpliwy ruch przekłada się na opieszałość lub niezręczność. Gniew jest dobry dla tych, którzy wydają rozkazy, a zabroniony dla tych, którzy słuchają. Jedna sztuka. Jeszcze jedna sztuka. Czy robię dość? Prędzej. I zawaliłam chyba jedną sztukę. Uwaga! I spóźniam się. Prędko. Prędzej…

Jakie jeszcze wspomnienia? Panuje tu aż nazbyt duży bezład. Kobiety, które czekają przed fabryczną bramą. Można wejść dopiero dziesięć minut przed czasem, a gdy ktoś mieszka daleko, musi oczywiście przyjść mniej więcej dwadzieścia minut wcześniej, żeby nie narazić się na minutę spóźnienia. Furtka jest otwarta, ale oficjalnie „nie jest otwarte”. Leje jak z cebra. Kobiety stoją na zewnątrz w deszczu, przed tą otwartą bramą. Cóż bardziej naturalnego niż schronić się, gdy pada, a brama budynku jest otwarta? Ale przed fabryką ludzie nie myślą nawet o zrobieniu tak naturalnego ruchu, ponieważ jest to zabronione. Żaden obcy budynek nie jest tak obcy jak ta fabryka, w której codziennie traci się siły przez osiem godzin.

Scena zwolnienia. Zwalniają mnie z fabryki, w której przepracowałam miesiąc, [2] chociaż nie postawiono mi nigdy żadnych zarzutów. A zatrudniają przecież każdego dnia. Co mają przeciwko mnie? Nie raczono mi tego powiedzieć. Wróciłam w porze wyjścia. Jest kierownik warsztatu. Proszę go bardzo grzecznie o wyjaśnienie. Słyszę w odpowiedzi:: „Nie muszę się wam tłumaczyć”. Odchodzi natychmiast. Co robić? Awanturę? Narażałabym się na to, że nie znajdę nigdzie zatrudnienia. Nie, mądrze będzie odejść, na nowo przemierzać ulice, wystawać przed urzędami zatrudnienia i w miarę jak upływają tygodnie odczuwać w pustym żołądku narastanie wrażenia, które gości tam stale i o którym nie można powiedzieć, na ile jest to niepokój, a na ile głód.

Co jeszcze? Fabryczna szatnia przez tydzień ostrej zimy. Szatnia nie jest ogrzewana. Wchodzi się do środka czasami zaraz po pracy przy piecu. Człowiek cofa się instynktownie jak przed zimną kąpielą. Ale trzeba wejść. Trzeba spędzić tam dziesięć minut. Trzeba do lodowatej wody włożyć pokryte otwartymi ranami ręce, trzeba je mocno szorować trocinami, żeby trochę usunąć olej i czarny pył. Dwa razy dziennie. Zniosłoby się na pewno jeszcze gorsze cierpienia, ale te są naprawdę niepotrzebne! Skarżyć się dyrektorowi? Nikt ani przez chwilę o tym nie myśli. „Kpią sobie z nas”. Prawda czy nieprawda – w każdym razie takie sprawiają na nas wrażenie. Nikt nie chce ryzykować, że zostanie sponiewierany. Lepiej znosić wszystko w milczeniu. To mniej boli.

Rozmowy w fabryce. Pewnego dnia robotnica przyprowadza do szatni dziewięcioletniego dzieciaka. Rozlegają się żarty: „Przyprowadzasz go do pracy?” Kobieta odpowiada: „Bardzo bym chciała, żeby mógł pracować”. Ma dwoje dzieci i chorego męża na utrzymaniu. Zarabia około 3 do 4 franków na godzinę. Pragnie chwili, gdy wreszcie ten dzieciak będzie mógł zostać zamknięty na cały dzień w fabryce, żeby przynieść parę groszy. Inną kobietę, dobrą i serdeczną koleżankę pytam o rodzinę: „Czy macie dzieci?” „Na szczęście nie. To znaczy miałam jedno, ale umarło”. Mówi o chorym mężu, który był na jej utrzymaniu przez osiem lat: „Na szczęście umarł”. Uczucia to piękna rzecz, ale życie bywa zbyt ciężkie…

Scena wypłaty. Pod okiem pomocników majstra przechodzimy jeden za drugim jak stado baranów przed okienkiem kasowym. Nie wiadomo, co się dostanie. Trzeba by zawsze przeprowadzać tak skomplikowane rachunki, że nikt sobie z tym nie radzi, a często mamy do czynienia z dowolnością. Nie można obronić się przed uczuciem, że odrobina pieniędzy, którą wam podają przez okienko kasowe, to jałmużna.

Głód. Gdy zarabia się 3 franki na godzinę albo 4 franki, albo nawet więcej, to wystarcza jeden ciężki cios, przerwa w pracy, skaleczenie i musi się przez tydzień lub więcej pracować o głodzie. Nie chodzi o niedożywienie, które może występować stale, nawet bez ciężkiego ciosu, lecz o głód. Głód połączony z ciężką fizyczną pracą to przeraźliwe uczucie. Trzeba pracować tak prędko jak zwykle, żeby nie brakowało jedzenia jeszcze przez następny tydzień. A w dodatku człowiek naraża się na zbesztanie za niewystarczającą produkcję. Może nawet na zwolnienie. Nie usprawiedliwicie się mówiąc, że jesteście głodni. Jest się głodnym, ale trzeba mimo wszystko spełniać wymagania ludzi, przez których można zostać w jednej chwili skazanym na to, że będzie się jeszcze bardziej głodnym. Gdy ktoś już nie może, musi się tylko przełamać.

Przełamywać się stale. Wychodząc z fabryki, wracać natychmiast do siebie, aby uniknąć pokusy zjedzenia kolacji i czekać na porę snu, który zresztą będzie niespokojny, ponieważ nawet w nocy człowiek jest głodny. Następnego dnia przełamywać się znowu. Wszystkie te wysiłki zostaną wynagrodzone kilkoma banknotami, kilkoma monetami, które odbierze się w okienku kasowym. Czego innego wymagać? Nie macie prawa do czegokolwiek innego. Jesteście tam, żeby słuchać i milczeć. Jesteście na świecie, żeby słuchać i milczeć.

Liczyć każde su. Przez osiem godzin pracy liczę każde su. Ile su dadzą te sztuki? Ile zarobiłam przez tę godzinę? A przez następną? Wychodząc z fabryki, liczę znowu każde su. Mam taką potrzebę wytchnienia, że wszystkie sklepy przyciągają. Czy mogę napić się kawy? Ale to kosztuje dziesięć su. Piłam ją już wczoraj. Tyle a tyle su zostało mi na dwa tygodnie. A te wiśnie? Kosztują tyle a tyle su. Robię zakupy na targu. Ile kosztują tutaj ziemniaki? Dwieście metrów dalej kosztują o dwa su mniej. Trzeba zmusić do tych dwustu metrów ciało, które odmawia marszu. Pieniądze stają się obsesją. Nigdy z ich powodu człowiek nie zapomina o zniewoleniu przez fabrykę. Nigdy nie odpręża się. Albo jeżeli zrobi głupstwo – głupstwo na miarę kilku franków – będzie głodował. Nie zdarza się to raczej często, bo skończyłoby się na wolniejszej pracy, a przez bezlitosny obrót spraw głód powodowałby jeszcze większy głód. Nie trzeba poddawać się temu obrotowi spraw. Prowadzi on do wyczerpania, choroby, śmierci. Gdy bowiem nie można już produkować dość prędko, nie ma się prawa żyć. Czyż nie widzi się czterdziestolatków, których niezależnie od ich dyplomów odrzucają wszędzie, we wszystkich urzędach zatrudnienia? W wieku czterdziestu lat człowiek jest uważany za nieudolnego. Biada nieudolnym.

Zmęczenie. Zmęczenie przytłaczające i dokuczliwe do tego stopnia, że w pełnych bólu chwilach pragnęłoby się śmierci. Wszyscy w każdej sytuacji wiedzą, co to znaczy być zmęczonym, ale dla tego zmęczenia potrzebna byłaby osobna nazwa. Ludzie energiczni, w sile wieku zasypiają ze zmęczenia na ławce w metrze. Nie po jakimś ciężkim ciosie, ale po normalnym dniu pracy. Po dniu, jaki będzie jeszcze jutro, pojutrze, zawsze. Przy schodzeniu do składu metra po wyjściu z fabryki całą myśl zapełnia niepokój: czy znajdę miejsce siedzące? Zbyt ciężko byłoby jechać na stojąco. Ale bardzo często trzeba jechać na stojąco. Zauważmy, że wówczas nadmiar zmęczenia nie przeszkadza spać! Następnego dnia człowiek będzie chyba musiał przełamywać się jeszcze trochę bardziej.

Strach. Rzadkie są w ciągu dnia takie chwile, gdy serca nie ściska trochę jakiś niepokój. Rankiem niepokój o to, jak przeżyć dzień. W dowożących do Billancourt składach metra około wpół do siódmej rano widać większość twarzy napiętych z niepokoju. Jeżeli nie jedzie się wcześniej, strach przed kontrolnym zegarem. W pracy strach, czy posuwają się dość prędko, ogarnia wszystkich, którym przychodzi to z trudem. Strach, że zawali się kilka sztuk, przyspieszając tempo, ponieważ prędkość powoduje pewnego rodzaju upojenie, które wyklucza uwagę. Strach przed drobnymi zdarzeniami, które mogą powodować usterki lub zniszczenie narzędzia. Ogólnie rzecz biorąc, strach przed zwymyślaniem.

Człowiek naraziłby się na wiele cierpień tylko po to, żeby uniknąć zwymyślania. Najmniejsza nagana jest ciężkim upokorzeniem, ponieważ brak odwagi, żeby odpowiedzieć. A ile rzeczy może spowodować naganę! Maszyna została źle nastawiona przez nastawiacza, narzędzie jest z kiepskiej stali, sztuki nie dają się dobrze ułożyć i zostajesz zwymyślany. Przechodzisz przez warsztat, szukając kierownika, żeby mieć robotę, a zostajesz sponiewierany. Gdybyś czekał przy swoim stoliku, naraziłbyś się również na zwymyślanie. Skarżysz się na zbyt ciężką pracę albo na tempo, którego nie można dotrzymać i słyszysz brutalne przypomnienie, że zajmujesz miejsce, na które chętnie zgodziłyby się setki bezrobotnych. Ale żeby odważyć się na skargę, trzeba naprawdę nic już nie móc. I to jest największy niepokój – niepokój, że wyczerpujesz się albo że starzejesz się, że wkrótce nic już nie będziesz mógł.

Poprosić o lżejsze stanowisko? Musiałbyś się przyznać, że nie możesz już zajmować tego, na którym jesteś. Ryzykowałbyś, że zostaniesz wyrzucony za drzwi. Trzeba zaciskać zęby. Trzymać się. jak pływak na wodzie. Tylko z perspektywą, że będzie się płynęło zawsze, aż do śmierci. Nie ma łodzi, która może zabrać. Jeżeli będziesz się powoli zanurzali, jeżeli utoniesz, nikt na świecie nawet tego nie zauważy. Kimże ty jesteś? Jednostką należącą do ludzi pracy. Liczy się najwyżej to, że istniejesz.

Zniewolenie. Nigdy nie robić nawet drobiazgu, który składa się na przedsiębiorczość. Wszystkie gesty to tylko wykonywanie rozkazów. W każdym razie dla robotników niewykwalifikowanych. Przy maszynie dla jednej produkcyjnej serii zaleca się pięć lub sześć prostych ruchów, które trzeba jedynie jak najszybciej powtarzać. Dokąd? Dopóki nie otrzyma się rozkazu, żeby robić coś innego. Jak długo będzie trwała ta seria? Dopóki kierownik nie przydzieli innej serii. Ile czasu pozostaniesz przy tej maszynie? Dopóki kierownik nie da rozkazu, żeby pójść do innej. W każdej chwili możesz otrzymać rozkaz.

Jesteś rzeczą powierzoną woli kogoś innego. Skoro nie jest to całkiem naturalne, że człowiek staje się rzeczą i skoro nie ma namacalnego zniewolenia, chłosty ani kajdan, trzeba samemu nagiąć się do bierności. Jakże chciałbyś, żeby można zostawić swoją duszę w przegródce, do której wkładasz kartę zegarową, a wziąć ją stamtąd przy wyjściu! Ale nie można. Duszę zabierasz ze sobą do warsztatu. Musisz przez cały czas nakazywać jej milczenie. Przy wyjściu często już jej nie masz, ponieważ jesteś zbyt zmęczony. Albo jeżeli ją jeszcze masz, z jakimż bólem, gdy nadchodzi wieczór, zdajesz sobie sprawę, kim byłeś dzisiaj przez osiem godzin i kim będziesz przez osiem godzin jeszcze jutro, pojutrze, popojutrze…

Co jeszcze? Niezwykłe znaczenie życzliwości lub wrogości bezpośrednich zwierzchników, nastawiaczy, brygadzisty, pomocnika majstra, tych, którzy zależnie od swojego upodobania dają „dobrą” lub „złą” robotę, którzy zależnie od swojego upodobania mogą pomóc lub zwymyślać, gdy przychodzą ciężkie ciosy. Ciągła konieczność niegniewania. Konieczność odpowiadania na brutalne słowa bez cienia złego humoru, a nawet z uszanowaniem, jeżeli chodzi o pomocnika majstra. Co jeszcze? Niedokładnie wymierzona pod względem czasu „zła robota”, przy której człowiek zamęcza się, żeby nie stracić dobrej, narażając się na zwymyślanie za niewystarczającą prędkość; błędu nigdy nie popełnia dokonujący pomiaru.

A gdyby to następowało zbyt często, istniałoby ryzyko zwolnienia. Nawet zamęczając się, nie zarabiasz prawie nic właśnie dlatego, że masz „złą robotę”. Co jeszcze? Ależ to wystarcza. To wystarcza, żeby pokazać, czym jest tego rodzaju życie i że jak mówi Homer o niewolnikach, jeżeli ulega mu się, to „wbrew sobie, pod naciskiem twardej konieczności”.

Gdy tylko ludzie poczuli, że przymus słabnie, natychmiast cierpienia, upokorzenia, urazy, gorycz, gromadzące się po cichu przez lata, złożyły się na wystarczającą do rozluźnienia uścisku siłę. Oto cala historia strajku. Nie ma nic poza tym.

Inteligentna burżuazja stwierdziła, ze strajk został sprowokowany przez komunistów, żeby sprawić kłopot nowemu rządowi. [3] Sama słyszałam, jak inteligentny robotnik mówił, że na początku strajk został niewątpliwie sprowokowany przez pracodawców, żeby sprawić kłopot temu właśnie rządowi. Dziwna zbieżność. Ale żadna prowokacja nie była konieczna. Ludzie uginali się pod jarzmem. Gdy tylko jarzmo rozluźniło się, podnieśli głowę. Koniec, kropka. Jak to się odbyło? Och, bardzo zwyczajnie. Związkowa jedność nie odegrała decydującej roli. [4] Jest to z pewnością wielki atut, ale liczy się w innych korporacjach o wiele bardziej niż dla metalowców regionu paryskiego, wśród których było przed rokiem tylko kilka tysięcy związkowców.

Decydującą rolę, trzeba to powiedzieć, odgrywa rząd Frontu Ludowego. Przede wszystkim można wreszcie – wreszcie! – zrobić strajk bez policji, bez sił porządkowych. A to liczy się dla wszystkich korporacji. Znaczenie ma zwłaszcza fakt, że prawie wszystkie fabryki maszyn pracują dla państwa i od niego zależy, czy zwiążą koniec z końcem. To wie każdy robotnik. Każdy robotnik widząc, że partia socjalistyczna doszła do władzy, zyskał poczucie, że wobec pracodawcy nie jest już najsłabszy. Reakcja była natychmiastowa.

Dlaczego robotnicy nie poczekali na utworzenie się nowego rządu? Nie trzeba się tutaj dopatrywać moim zdaniem makiawelicznych podstępów. Co do nas, nie powinniśmy również pośpiesznie wyciągać wniosku, że klasa robotnicza nie dowierza partiom lub władzy państwowej. Doznalibyśmy wskutek tego poważnych rozczarowań. Na pewno krzepi spostrzeżenie, że robotnicy wolą jeszcze sami załatwiać swoje sprawy, zamiast powierzać je rządowi. Ale jak sądzę, nie ten stan ducha spowodował strajk. Po pierwsze nie było siły czekać.

Wszyscy, którzy cierpieli, wiedzą, że gdy wierzy się w uwolnienie od zbyt długiego i zbyt ciężkiego cierpienia, ostatnie dni oczekiwania są nieznośne. Ale podstawowy czynnik znajduje się gdzie indziej. Społeczeństwo i pracodawcy, i sam Léon Blum, i wszyscy, którzy nie znają tego niewolniczego życia, nie są w stanie zrozumieć, co było decydujące w tej sprawie. W tym ruchu chodzi naprawdę o coś innego niż jedno czy drugie choćby najważniejsze szczegółowe roszczenie. Gdyby rząd mógł uzyskać pełną i całkowitą satysfakcję na drodze zwykłych rokowań, zapanowałoby o wiele mniejsze zadowolenie. Po miesiącach, po latach ciągłego milczącego poddaństwa, cierpienia i ucisku chodzi o to, żeby odważyć się wreszcie podźwignąć. Stanąć. Zabrać głos, gdy przyszła kolej. Przez kilka dni poczuć się naprawdę ludźmi. Niezależnie od roszczeń ten strajk stanowi sam w sobie radość. Radość czystą. Radość bez domieszki.

Tak, radość. Byłam zobaczyć się z kolegami w fabryce, w której pracowałam przed kilkoma miesiącami. [5] Spędziłam z nimi kilka godzin. Radość z przedostania się do fabryki za zgodą uśmiechniętego robotnika, który pilnuje bramy. Radość z napotkania tylu uśmiechów, tylu słów braterskiego powitania. Jak świetnie czuję się między towarzyszami w warsztatach, w których gdy tam pracowałam, każdy czuł się tak bardzo samotny przy swojej maszynie!

Radość ze swobodnego biegania po warsztacie, w którym człowiek był przytwierdzony do swojej maszyny, z tworzenia grup, z rozmowy, z przekąszania. Radość słuchania muzyki, śpiewów i żartów zamiast bezlitosnych hałasów maszyn, tak charakterystycznego symbolu twardej konieczności, pod której jarzmem się uginano. Spacerujemy wśród maszyn, którym przez tyle, tyle godzin oddawało się to, co najlepsze ze swojej żywotnej substancji, a one milczą, nie ucinają już palców, nie wyrządzają już krzywdy.

Radość z przechodzenia z podniesioną głową obok kierowników. Nie musi się w końcu bezustannie walczyć, żeby zachować we własnych oczach swoją godność wbrew prawie nieprzezwyciężonej skłonności do podporządkowania się duszą i ciałem. Radość z oglądania kierowników, którzy spoufalają się z musu, ściskają dłonie, całkowicie rezygnują z wydawania rozkazów. Radość z oglądania, jak pokornie czekają na swoją kolej po wyjściowy bon, który komitet strajkowy godzi się im przyznać. Radość z mówienia tego, co ma się na sercu, wszystkim, kierownikom i towarzyszom, w miejscu, w którym dwóch robotników mogło pracować miesiącami obok siebie, a żaden z nich nie wiedział, co myśli sąsiad.

Radość, że żyje się wśród niemych maszyn w rytmie ludzkiego życia – w rytmie, który jest zgodny z oddechem, uderzeniami serca, naturalnymi ruchami ludzkiego organizmu – a nie z tempem narzuconym przez dokonującego pomiaru czasu produkcji. Pewnie, że ciężkie życie rozpocznie się znowu za kilka dni. Ale nie myślimy o tym i czujemy się jak żołnierze na przepustce podczas wojny. A zresztą cokolwiek się później zdarzy, zawsze będziemy to mieli. Pierwszy raz i zawsze wokół ciężkich maszyn będą się przecież unosiły inne wspomnienia niż cisza, przymus i uległość. Wspomnienia, które napełnią serce odrobiną dumy, które pozostawią na metalu odrobinę ludzkiego ciepła.

Ludzie odprężają się całkowicie. Nie mają tej dzikiej zaciekłości, tego zdecydowania zmieszanego z niepokojem, które tak często obserwuje się podczas strajków. Są oczywiście zdecydowani, ale bez niepokoju. Są szczęśliwi. Śpiewają, ale nie Międzynarodówkę czy Młodą Gwardię, [6] śpiewają po prostu piosenki – i bardzo dobrze. Niektórzy robią żarty, z których ludzie śmieją się, aby mieć przyjemność usłyszenia swojego śmiechu. Nie ma złośliwości. Oczywiście dobrze jest dać odczuć kierownikom, że nie są najsilniejsi.

Teraz ich kolej. To im dobrze zrobi. Ale ludzie nie są okrutni. Są naprawdę zbyt zadowoleni. Są pewni, że pracodawcy ustąpią. Sądzą, że po kilku miesiącach przyjdzie nowy ciężki cios, ale są przygotowani. Mówią sobie, że jeśli niektórzy pracodawcy zamkną swoje fabryki, to przejmie je państwo. Nie zastanawiają się ani przez chwilę, czy zdoła ono je uruchomić na pożądanych warunkach. Dla każdego Francuza państwo jest źródłem nieprzebranego bogactwa. Rokowania z pracodawcami i uzyskanie kompromisów nie przychodzi nikomu na myśl. Ludzie chcą mieć to, czego się domagają. Chcą to mieć dlatego, że tych rzeczy, których się domagają, pragną, ale też zwłaszcza dlatego, że podniósłszy głowę po tak długim poddaństwie, nie chcą ustąpić. Nie chcą pozwolić, żeby ich zwodzono i uznawano za głupców. Po biernym wykonaniu tylu, tylu rozkazów zbyt dobrze jest móc w końcu raz dawać je właśnie tym, od których się je otrzymywało. Ale najlepsze ze wszystkiego jest tak silne poczucie braterstwa…

A co należy myśleć o roszczeniach? Trzeba przede wszystkim zwrócić uwagę na zupełnie zrozumiały, lecz bardzo ważny fakt. Robotnicy strajkują, ale działaczom pozostawiają troskę o szczegółowe zbadanie roszczeń. [7] Przyzwyczajenie do trwającej codziennie przez lata kurczowej bierności nie znika w ciągu kilku dni, nawet kilku tak pięknych dni. A poza tym w czasie kilkudniowej ucieczki od niewoli nie można znaleźć w sobie takiej odwagi, żeby zajmować się uwarunkowaniami przymusu, pod którym człowiek uginał się dzień po dniu i pod którym będzie się jeszcze uginał. Nie można o tym myśleć przez cały czas.

Są granice ludzkich sił. Pełną, pozbawioną jakiejkolwiek ukrytej myśli radość daje uczucie, że coś się znaczy, że będzie się mniej cierpiało, że będą płatne urlopy (o tym mówi się z błyszczącymi oczyma i tego roszczenia nie można wyrwać z serca klasy robotniczej), że będzie się miało lepszą pensję i coś do powiedzenia w fabryce i że to wszystko nie jest jedynie otrzymane, lecz narzucone. Ludzie pozwalają się raz ukołysać tym słodkim myślom i nie przyglądają się im bliżej.

Ten ruch ukazuje zatem poważne problemy. Centralny problem według mnie to związek między roszczeniami materialnymi i roszczeniami moralnymi. Trzeba spojrzeć na te sprawy odważnie. Czy wymagane płace przekraczają możliwości przedsiębiorstw w ramach ustroju? A jeżeli tak, to co należy o tym sądzić? Nie chodzi tylko o metalurgię, ponieważ ruch roszczeniowy słusznie nabrał powszechnego charakteru. I co? Czy będziemy świadkami stopniowej nacjonalizacji pod naciskiem robotniczych roszczeń oraz ewoluowania ku państwowej gospodarce i totalitarnej władzy? A może nastąpi nagły wzrost bezrobocia? A może robotnicy, zmuszeni jeszcze raz do opuszczenia głowy pod przymusem gospodarczych wymogów, wycofają się? W każdym z wymienionych przypadków ten piękny ruch miałby smutny koniec.

Jeżeli o mnie chodzi, to dostrzegam inną możliwość. Prawdę powiedziawszy, mówienie o tym publicznie w takiej chwili wymaga ostrożności. W samym środku roszczeniowego ruchu trudno zdobyć się na odwagę i zaproponować dobrowolne ograniczenie roszczeń. Trudno. Każdy musi brać na siebie odpowiedzialność. Myślę więc, że gdyby potrafiono wykorzystać ten moment, to byłby on korzystny dla stworzenia pierwszego zalążka robotniczego nadzoru. [8] Oczywiście pracodawcy nie mogą nieograniczenie zaspokajać żądań, ale niech przynajmniej sami już nie osądzają, co mogą albo mówią, że mogą. Niech wszędzie, gdzie pracodawcy tłumaczą swój sprzeciw koniecznością związania końca z końcem, robotnicy tworzą nadzorującą rachunki komisję, w której skład wchodziłoby kilku spośród nich, przedstawiciel związku zawodowego, specjalista należący do robotniczej organizacji. Dlaczego tam, gdzie różnica między ich roszczeniami i propozycjami pracodawców jest duża, robotnicy nie mieliby wyrazić zgody na znaczne zmniejszenie swoich żądań aż do chwili, gdy sytuacja przedsiębiorstwa polepszy się i pod warunkiem stałego związkowego nadzoru?

Dlaczego w zbiorowych umowach nie przewidywać nawet dla przedsiębiorstw, które znajdowałyby się na krawędzi bankructwa, możliwości uchylenia pod takimi samymi warunkami postanowień dotyczących płac? Na skutek robotniczego ruchu nastąpiłaby wtedy w końcu i po raz pierwszy trwała zmiana stosunku sił. Warto, żeby tę sprawę poważnie przemyśleli odpowiedzialni działacze.

Rozważenia wymaga również inny problem, który dotyczy w szczególności piekła mechanizacji. Chodzi o to, jak nowe warunki wynagrodzeń odbijają się na codziennym życiu w warsztacie. Przede wszystkim, czy nierówność między kategoriami zostanie w całości utrzymana, czy też zmniejszona? Jej utrzymywanie byłoby żałosne. Jej zatarcie byłoby ulgą i olbrzymim postępem w polepszaniu stosunków między robotnikami. Jeżeli człowiek czuje się samotny w fabryce, a czuje się tam bardzo samotny, jest to w dużej części spowodowane drobnymi, choć wielkimi wobec niskich płac nierównościami, które przeszkadzają w koleżeńskich stosunkach. Ten, kto zarabia nieco mniej, zazdrości temu, kto zarabia nieco więcej. Ten, kto zarabia nieco więcej, gardzi tym, kto zarabia nieco mniej. Tak właśnie jest. Nie jest tak ze wszystkimi, ale jest tak z wieloma ludźmi. Na pewno nie można jeszcze wprowadzić równości, ale przynajmniej można znacznie zmniejszać różnice. Trzeba to robić. Ale najpoważniejsza wydaje mi się następująca sprawa: każda kategoria będzie miała minimalne wynagrodzenie, ale utrzymuje się pracę na akord. Co zatem stanie się w wypadku „dóbr przeciekających między palcami”, czyli gdyby wynagrodzenie obliczone od ilości wykonanych sztuk było niższe niż wynagrodzenie minimalne?

Pracodawca wyrówna oczywiście różnicę. Zmęczenie, powolność, nieszczęśliwe trafienie na „złą robotę” albo praca na rozregulowanej maszynie nie będą już automatycznie karane prawie nieograniczonym zmniejszaniem wynagrodzeń. Nie zobaczymy już robotnicy, która zarobi dwanaście franków w ciągu dnia, ponieważ będzie musiała czekać cztery lub pięć godzin, żeby skończono naprawiać jej maszynę. Bardzo dobrze. Ale wówczas należy się obawiać, że tę niesprawiedliwą karę przez śmiesznie niską płacę zastąpi kara bardziej bezlitosna, zwolnienie. Kierownik będzie wiedział, którym robotnikom musiał podnosić płacę, żeby podporządkować się postanowieniu umowy, będzie wiedział, którzy robotnicy pozostawali najczęściej poniżej minimum. Czy będzie można przeszkodzić wyrzuceniu ich za drzwi za niewystarczającą wydajność? Czy władza delegata warsztatu [9] może sięgać tak daleko? Niezależnie od postanowień umowy zbiorowej wydaje mi się to prawie niemożliwe. A zatem można się obawiać, że z poprawą płac będzie się łączyło nowe pogorszenie moralnych warunków pracy, rosnący strach w codziennym życiu warsztatu, zwiększenie tempa pracy, które już teraz niszczy ciało, duszę i myśl. Od jakichś dwudziestu lat bezlitosne prawo wydaje się podporządkowywać wszystko zwiększaniu tempa.

Wyrzucałabym sobie zakończenie na smutną nutę. Działacze ponoszą w tych dniach straszliwą odpowiedzialność. Nikt nie wie, jaki obrót przybiorą sprawy. Można obawiać się wielu katastrof. Ale żadna obawa nie przyćmi radości oglądania, jak prostują kark ci, którzy zawsze z definicji go uginają. Nie mają oni, cokolwiek przypuszczalibyśmy z zewnątrz, nieograniczonych nadziei. Nie byłoby nawet ścisłe mówienie w ogóle o nadziei. Wiedzą przecież, że wbrew wywalczonej poprawie to na nich spadnie w odleglejszej przyszłości ciężar społecznego ucisku. Wiedzą, że znajdą się pod twardym, surowym i bezwzględnym panowaniem. Ale obecne szczęście jest nieograniczone.

Wreszcie umocnili się. Wreszcie dali odczuć swoim panom, że istnieją. Ciężko jest ulegać pod przymusem, ale gdy pozostaje wiara, że chce się ulec, to aż za dużo. Dzisiaj nikt nie może nie wiedzieć, że ci, którym jako jedyną rolę na tej ziemi wyznaczono poddaństwo, uległość i milczenie, poddają się, ulegają i milczą dokładnie tylko na tyle, na ile nie mogą czynić inaczej. Czy nastąpi coś innego? Czy wreszcie będziemy świadkami rzeczywistej i trwałej poprawy warunków pracy w przemyśle? Przyszłość na to odpowie, ale tej przyszłości nie trzeba oczekiwać – trzeba ją tworzyć.

S. GALOIS.

Przypisy:

1 Zob. również list Simone Weil do Borisa Souvarine’a (La Condition ouvrière, Gallimard, 1951, s. 29 – 31), który podaje inną, wcześniejszą, ale podobną wersję tego wydarzenia.
2 Simone Weil czyni aluzję do zwolnienia jej 7 maja 1935 roku z Zakładów J.-J. Carnaud i Kuźni Basse-Indre w Boulogne-Billancourt.
3 Ruch strajkowy był bardziej lub mniej spontaniczny w zależności od przedsiębiorstwa. W zakładach Renault sygnał do strajku dał warsztat artyleryjski, mający najsilniejsze związki i stanowiący bastion partii komunistycznej. Tymczasem gdzie indziej, według świadectwa Michela Collineta, gdy nie istniał związkowy lub polityczny zalążek, strajkujący wzywali działaczy po rozpoczęciu strajku.(Esprit du syndicalisme [Duch związkowy], Éditions ouvrières, 1951, s. 114).
4 Kilka tygodni przed strajkiem powszechnym dwie współzawodniczące ze sobą centrale związkowe (CGT i CGTU) zjednoczyły się podczas zjazdu w Tuluzie (2 – 5 marca 1936 roku). Od początku 1936 roku liczebność związków zawodowych rosła i nowa centrala miała około 785000 członków.
5 Według Simone Pétrement (La Vie de Simone Weil, dz. cyt., t. II, s. 87) chodzi o zakłady Renault, do których Simone Weil zdołała uzyskać wstęp.
6 Międzynarodówka była śpiewana zarówno przez socjalistów jak przez komunistów. Przeznaczoną pierwotnie dla socjalistycznej młodej gwardii Pieśń młodych gwardzistów (1912), której autorem był Montéhus, zaanektował Związek Młodzieży Komunistycznej, „radykalizując” jednocześnie już i tak sugestywne słowa: „Uwaga, uwaga, zawadiaki, burżuje, pasibrzuchy/ i klechy!/ To młoda gwardia! To młoda gwardia nadchodzi już po bruku!” Louisowi Aragonowi jest przypisywana dodatkowa zwrotka: „Niech lud bezruch pokona!/ Pójdziemy bulwarami,/ Młoda gwardia czerwona,/ Wstrząśniemy bogaczami!/ Jesteśmy dziećmi Lenina,/ Zrodziły nas sierp i młot,/ Damy waszym ruinom/ Komunizmu nowy ład!”
7 Aby prowadzić rokowania z pracodawcami, strajkujący redagowali zeszyty roszczeń na wzór zeszytów skarg z 1789 roku. Ale na poziomie poszczególnych gałęzi przemysłu to związkowcy prowadzili raczej rokowania, aby narzucić zbiorową umowę o pracy (zob. Salomon Schwartz, „Okupacje fabryk w maju i czerwcu 1936 roku”, International Review for Social History, 1937).
8 W 1936 roku „robotniczy nadzór” ma już długą historię. Tak sformułowany pomysł odsyła do bolszewickiego dekretu z listopada 1917 roku, który legalizował udział robotników w zarządzaniu przedsiębiorstwami za pośrednictwem wybranych organów (komitetów fabrycznych itp.). Ten nadzór zniknął jednak po kilku miesiącach wskutek upaństwowienia gospodarki. Pomysł zjawił się również podczas okupacji fabryk we Włoszech w 1920 roku. Simone Weil przedstawia tutaj własną koncepcję we francuskich uwarunkowaniach z 1936 roku.
9 Delegaci warsztatów zostali prawnie ustanowieni 24 czerwca 1936 roku na mocy artykułu 5. układów z Matignon (7 czerwca), stwierdzających, że „owi delegaci są upoważnieni do przedstawiania indywidualnych żądań, które nie zostałyby zaspokojone bezpośrednio, i stawiają sobie za cel wprowadzanie w życie przepisów, zarządzeń, nakazów kodeksu pracy, taryf wynagrodzeń oraz środków bezpieczeństwa i higieny”.

Simone Weil

tłum. Małgorzata Frankiewicz

Inne teksty Simone Weil

 

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code