Simone Weil

O sprzecznościach marksizmu

Spread the love

O SPRZECZNOŚCIACH MARKSIZMU

1938

Simone Weil

W listopadzie 1937 roku Essais et Combats, organ Krajowej Federacji Socjalistycznych Studentów, zwracając uwagę na głębokie i nieoczekiwane wstrząsy. które nastąpiły w świecie od początku wieku, zaproponował działaczom ankietę pod tytułem „Czy marksizm trzeba poprawiać?” Na liście znajdowało się również nazwisko Simone Weil. Prawdopodobnie, aby odpowiedzieć na to pytanie, powraca ona do rozpoczętego w 1934 roku w Rozważaniach krytycznego badania marksizmu.
W szkicu tekstu z początku 1938 roku (niewysłanym do czasopisma) dziwi się, że dzieła K. Marksa i F. Engelsa zdołały nadać kierunek politycznej działalności. Nie tylko niedawne wypadki w Europie, w Ameryce i w Rosji stanowią same w sobie zaprzeczenie marksistowskiej doktryny, ale też widoczne już w dziełach Marksa sprzeczności między jego metodą analizy i wnioskami ukazują się w oczywisty sposób temu, kto podejmuje trud spokojnego przeanalizowania tej doktryny.

Według mnie to nie wydarzenia nakazują poprawianie marksizmu. To doktryna Marksa z powodu zawartych w niej braków i niespójności nie dorasta oraz nigdy nie dorastała do roli, jaką chciano jej narzucić. Nie znaczy to, ze kiedykolwiek wypracowano coś lepszego. Do tak kategorycznego i mogącego zirytować sądu skłania mnie wspomnienie mojego własnego przeżycia. Gdy jeszcze w okresie dorastania przeczytałam po raz pierwszy Kapitał, rzuciły mi się natychmiast w oczy pewne braki i pierwszorzędnej wagi sprzeczności. Właśnie ich oczywistość nie pozwoliła mi wówczas zaufać własnemu sądowi. Mówiłam sobie, że liczne związane z marksizmem wielkie umysły musiały równie dostrzec tak wyraźne niespójności i braki, które zapewne zostały uzupełnione lub usunięte w innych pracach z zakresu marksistowskiej doktryny. Iluż młodym umysłom nie udaje się w ten sposób z powodu braku zaufania do samych siebie zdusić swoich bardzo uzasadnionych wątpliwości? Mnie w późniejszych latach badanie marksistowskich tekstów, partie marksistowskie lub rzekomo marksistowskie i właśnie wydarzenia zdołały tylko potwierdzić sąd z okresu dorastania. Uważam więc, że marksistowska doktryna jest wadliwa nie w porównaniu z faktami, lecz sama w sobie. Innymi słowy myślę, że ogół pism zredagowanych przez Marksa, Engelsa i tych, którzy wybrali ich sobie za przewodników, nie tworzy doktryny.

Istnieje sprzeczność, oczywista, rażąca sprzeczność między metodą analizy Marksa i jego wnioskami. Nic w tym dziwnego, bo opracował on wnioski wcześniej niż metodę. Pretensje marksizmu do naukowości są wobec tego dosyć zabawne. Marks został rewolucjonistą w młodości pod wpływem szlachetnych uczuć. Jego ideały były zresztą w tym czasie humanistyczne, jasne, świadome, przemyślane tak samo, a nawet o wiele bardziej niż w dalszym życiu. Później spróbował opracować metodę badania ludzkich społeczeństw. Jego siła ducha nie pozwalała mu wymyślić karykatury metody, toteż widział on przed sobą lub w każdym razie przewidywał prawdziwą metodę. Jego podwójny wkład do historii myśli jest następujący: w młodości odkrył nową formułę społecznych ideałów, a w wieku dojrzałym – nową lub częściowo nową formułę metody interpretowania historii. W ten sposób dwukrotnie dowiódł swojego geniuszu. Niestety, jak wszystkie silne charaktery, czując odrazę do przyzwalania na istnienie w nim dwóch ludzi, rewolucjonisty i uczonego, czując również odrazę do pewnego rodzaju obłudy, związanej z przyjęciem ideałów, którym nie towarzyszy działanie, a niezbyt sumiennie skądinąd traktując swoją własną myśl, zapragnął uczynić ze swojej metody narzędzie przepowiadania przyszłości zgodnej z jego życzeniami. W tym celu musiał ubarwić, zniekształcić metodę oraz ideały. Rozprzęgając swoją myśl, która pozwoliła na takie zniekształcenia, on, nonkonformista pozwolił sobie przyjąć nieświadomie najmniej uzasadnione zabobony swoich czasów: kult produkcji, kult wielkiego przemysłu, ślepą wiarę w postęp. Poniósł w ten sposób ciężką, trwałą, niemożliwą prawdopodobnie, a w każdym razie trudną do naprawienia winę zarazem wobec ducha nauki i ducha rewolucji. Nie sądzę, że ruch robotniczy w naszym kraju ożywi się ponownie, dopóki nie poszuka może nie doktryn, ale źródła natchnienia w tym, co Marks i marksiści zwalczyli oraz szalenie zlekceważyli: w Proudhonie, w ugrupowaniach robotniczych z 1848 roku, w tradycji związkowej, w duchu anarchistycznym. Jeżeli chodzi o doktrynę, to w najlepszym wypadku może chyba dostarczyć jej tylko przyszłość, a nie przeszłość.

Pogląd, jaki Marks wypracowywał sobie na temat rewolucji, można wyrazić tak: rewolucja następuje wówczas, gdy już się prawie dokonała, czyli gdy struktura społeczeństwa przestała odpowiadać instytucjom, a instytucje zmieniają się i są zastępowane przez inne, które odzwierciedlają nową strukturę 1. Szczególnie ta część społeczeństwa, której rewolucja daje władzę, już w okresie poprzedzającym rewolucję mimo spotykających ją ze strony instytucji szykan odgrywa naprawdę najaktywniejszą rolę. Ogólnie rzecz biorąc, tak często źle rozumiany „materializm historyczny” oznacza, że instytucje są uwarunkowane przez konkretny mechanizm stosunków międzyludzkich, który zależy z kolei od formy, jaką w każdej chwili przybierają stosunki między człowiekiem i przyrodą, czyli od sposobu dokonywania się produkcji: produkcji dóbr konsumpcyjnych, produkcji środków produkcji, a także – sprawa ważna, chociaż pozostawiona przez Marksa w cieniu – produkcji środków walki. Ludzie nie są bezsilnymi igraszkami przeznaczenia. To niezwykle aktywne istoty. Ale ich aktywność jest w każdej chwili ograniczana przez strukturę społeczeństwa, jakie między sobą ustanawiają, a modyfikuje ona z kolei tę strukturę tylko w następstwie tego, że zmodyfikowała stosunki między nimi i przyrodą. Społeczna struktura może być zawsze modyfikowana tylko pośrednio.

Z drugiej strony rozrzucona w kilku dziełach Marksa analiza obecnego ustroju wskazuje jako źródło doświadczanego przez pracujących okrutnego ucisku nie ludzi, nie instytucje, lecz właśnie mechanizm społecznych stosunków. Jeżeli robotnicy są wyczerpani ze zmęczenia i niedostatku, to dlatego, że są niczym, a rozwój przedsiębiorstw jest wszystkim. Są niczym, ponieważ rola większości z nich w produkcji to rola zwykłych trybików, a są degradowani do roli trybików, ponieważ praca umysłowa oddzieliła się od pracy fizycznej i ponieważ rozwój mechanizacji zmienił człowieka w bezwładną materię, zabierając mu przywilej zręczności. Rozwój przedsiębiorstwa jest wszystkim, ponieważ bat konkurencji każe bez przerwy powiększać się przedsiębiorstwom, aby przetrwać, więc „stosunek między konsumpcją i produkcją jest odwrócony”, a „konsumpcja jest tylko złem koniecznym”. A jeżeli robotnicy nie otrzymują równowartości swojej pracy, wynika to po prostu ze składającego człowieka w ofierze bezwładnemu wyposażeniu oraz czyniącego z produkcji środków produkcji najwyższy cel „odwrócenia stosunku między podmiotem i przedmiotem”. Rola państwa daje sposobność do podobnej analizy. Jeżeli państwo uciska, jeżeli demokracja jest złudzeniem, to dlatego, że państwo składa się z trzech różniących się od ludu trwałych ciał, które same dobierają sobie członków, to znaczy z wojska, policji i biurokracji. Interesy tych trzech ciał różnią się od interesów ludności i wskutek tego są z nimi sprzeczne. Zatem „machina państwa” uciska z samej swojej natury, jej trybiki nie mogą funkcjonować, nie miażdżąc obywateli, żadna dobra wola nie może z niej uczynić narzędzia publicznego dobra i tylko burząc ją, można przeszkodzić jej w ucisku. Zresztą – i w tej sprawie analiza Marksa jest mniej oszczędna w słowach – ucisk ze strony machiny państwa miesza się z uciskiem ze strony wielkiego przemysłu. Ta machina znajduje się automatycznie na służbie podstawowej siły społecznej, czyli kapitału albo inaczej mówiąc, wyposażenia przemysłowych przedsiębiorstw. Ci, którzy są składani w ofierze przemysłowemu wyposażeniu, czyli proletariusze, są również narażeni na wszelką brutalność państwa, a państwo utrzymuje ich siłą jako niewolników przedsiębiorstw.

Jaki stąd wniosek? Umysłowi samo narzuca się, że : nic z tego wszystkiego nie może zostać usunięte przez rewolucję; przeciwnie, to wszystko musi zniknąć, zanim rewolucja będzie mogła nastąpić; jeżeli zaś rewolucja nastąpi wcześniej, będzie tylko pozorna i pozostawi ucisk nietknięty albo nawet powiększy go. Tymczasem Marks wywnioskował coś dokładnie przeciwnego. Wywnioskował mianowicie, że społeczeństwo dojrzało do wyzwoleńczej rewolucji. Nie zapominajmy, że prawie sto lat temu wierzył on już w zbliżanie się takiej rewolucji. Temu w każdym razie fakty rażąco zaprzeczyły w Europie i w Ameryce, a jeszcze bardziej w Rosji. Ale zaprzeczenie faktów przyniosło niewielki pożytek, a w samej doktrynie Marksa sprzeczność była tak rażąca, że można się dziwić, dlaczego ani on, ani jego przyjaciele, ani jego zwolennicy nie uświadomili jej sobie. Jak czynniki ucisku, bardzo mocno związane z mechanizmem społecznego życia, miały nagle zniknąć? Jak wobec istnienia wielkiego przemysłu i maszyn oraz spadku wartości pracy fizycznej robotnicy mogli być czymś innym niż zwykłymi trybikami w fabrykach? Jak będąc wciąż zwykłymi trybikami, mogli jednocześnie stać się „klasą panującą”? Jak wobec istnienia techniki walki, nadzoru i administracji funkcje wojskowe, policyjne i administracyjne mogły nie być już dłużej zawodami, specjalnościami i co za tym idzie, przywilejami „różniących się od ludności trwałych ciał”? Czy zatem trzeba zakładać przeobrażenie przemysłu, maszyn, techniki pracy fizycznej, techniki administracji, techniki wojennej? Ale takie przeobrażenia są powolne, stopniowe i nie stanowią skutku rewolucji.

Można stwierdzić, że na takie pytania, które wypływają bezpośrednio z analiz Marksa, ani Marks, ani Engels, ani ich zwolennicy nie podali najmniejszej odpowiedzi. Przemilczeli je. Pod jednym tylko względem Marks i Engels pokazali możliwość przejścia od ustroju zwanego kapitalistycznym ku lepszemu społeczeństwu. Według nich właśnie rozwój konkurencji miał automatycznie i w krótkim czasie doprowadzić do zaniku konkurencji, a zarazem kapitalistycznej własności. W rzeczywistości koncentracja przedsiębiorstw dokonywała się na ich oczach, podobnie jak dokonuje się jeszcze na naszych oczach. Ponieważ konkurencja jest tym, co w ustroju kapitalistycznym czyni celem rozwój przedsiębiorstw, a ludzi uważanych bądź za producentów, bądź za konsumentów zaledwie środkiem, mogli oni uważać zanik konkurencji za równoważnik zaniku ustroju. Ale ich rozumowanie zawiera jeden błąd: stąd, że konkurencja, wskutek której duzi pożerają małych, zmniejsza stopniowo liczbę konkurentów, nie można wyciągać wniosku, że ta liczba musi pewnego dnia ograniczyć się do jedności. Co więcej, Marks i Engels w swojej analizie przeoczyli jeden czynnik – wojnę. Marksiści nigdy nie przeanalizowali zjawiska wojny ani jej związków z ustrojem, gdyż nie nazywam analizą prostego stwierdzenia, że chciwość kapitalistów jest przyczyną wojen. Jakiż brak! I jakież zaufanie można pokładać w teorii, która nazywa siebie naukową, a jest zdolna do podobnego przeoczenia? Skoro przemysłowa produkcja jest dzisiaj nie tylko podstawowym środkiem wzbogacania się, lecz także podstawowym środkiem wojskowej walki, wynika stąd, że podporządkowuje się ona nie tylko konkurencji między przedsiębiorstwami, ale też wyraźniej obecnej i bardziej stanowczej konkurencji między narodami. Jak znieść tę właśnie konkurencję? Czy jak tamta wspomniana wcześniej ma ona zostać zniesiona przez stopniowe usuwanie konkurentów? Czy aby móc się spodziewać socjalizmu, trzeba oczekiwać dnia, w którym na całym świecie zapanuje „wielki niemiecki pokój” albo „wielki japoński pokój”? Ten dzień nie jest bliski, jeżeli w ogóle ma nadejść, a partie, które powołują się na socjalizm, robią wszystko, aby go oddalić.

Problemy, których marksizm nie rozwiązał, nie zostały również rozwiązane przez fakty i są coraz ostrzejsze. Chociaż robotnicy żyją lepiej niż w czasach Marksa – w każdym razie w krajach białej rasy, bo inaczej jest, niestety, w koloniach 2, a nawet Rosja powinna chyba stanowić wyjątek – przeszkody na drodze do wyzwolenia ludzi pracy są trudniejsze niż wówczas. System Taylora i późniejsze systemy jeszcze bardziej niż przedtem ograniczyły robotników, z wyjątkiem kilku wysoko kwalifikowanych funkcji, do roli zwykłych trybików w fabrykach. Praca fizyczna w większości wypadków jest jeszcze odleglejsza od pracy rzemieślnika, mniej wymagająca zrozumienia i zręczności, a maszyny powodują jeszcze większy ucisk. Wyścig zbrojeń ponagla jeszcze bardziej stanowczo, aby przemysłowej produkcji złożyć w ofierze cały lud. Machina państwa osiąga z dnia na dzień potworniejsze rozmiary, staje się z dnia na dzień bardziej obca ogółowi ludności, bardziej ślepa, bardziej nieludzka. Jeżeli jakiś kraj spróbowałby zrobić socjalistyczną rewolucję, musiałby bardzo szybko, broniąc się przed innymi, powtórzyć w powiększonej postaci wszystkie okrucieństwa systemu, który zapragnął obalić, chyba że rewolucja rozprzestrzeniłaby się. Niewątpliwie można spodziewać się takiego zarażenia, ale musiałoby ono być natychmiastowe, ponieważ rewolucja, która przerodziła się w tyranię, przestaje być zaraźliwa. Zaś temu, aby rozsądnie wierzyć w natychmiastowe rozszerzenie się rewolucji w wielu krajach, przeszkadza między innymi rozjątrzenie nacjonalizmów.

Zatem sprzeczność miedzy opracowaną przez Marksa metodą analizy i ukazanymi przez niego rewolucyjnymi nadziejami wydaje się jeszcze ostrzejsza dzisiaj niż w jego czasach. Jaki stąd wniosek? Czy marksizm trzeba poprawiać? Nie poprawia się tego, co nie istnieje, a nie było nigdy marksizmu, lecz kilka uzasadnionych lub nieuzasadnionych twierdzeń nie do pogodzenia, przy czym, niestety, najlepiej uzasadnione twierdzenia są najmniej przyjemne. Pytają nas ponadto, czy takie poprawianie powinno być rewolucyjne. Ale co to znaczy: rewolucyjne? To słowo pozwala na wiele interpretacji. Czy być rewolucyjnym to oczekiwać w niedalekiej przyszłości szczęśliwej katastrofy, przewrotu, który urzeczywistni tu na ziemi część ewangelicznych obietnic, a nam da w końcu społeczeństwo, w którym ostatni będą pierwszymi? Jeżeli tak, to nie jestem rewolucyjna, ponieważ taka przyszłość, która by mi zresztą odpowiadała, jest moim zdaniem niemożliwa, a w każdym razie całkowicie nieprawdopodobna. Nie sądzę, że ktoś mógłby mieć dzisiaj rzetelne, poważne racje, aby być rewolucyjnym w tym znaczeniu.

Czy może być rewolucyjnym to przywoływać dzięki swoim życzeniom i wspomagać dzięki swoim działaniom wszystko, co bezpośrednio lub pośrednio potrafi uczynić lżejszym lub usunąć ciężar, który przygniata mnóstwo ludzi, kajdany, które hańbią pracę, to odrzucać kłamstwa, przez które pragnie się zataić lub usprawiedliwić upokorzenie jeszcze większej liczby? W tym wypadku chodzi o ideał, o sąd wartościujący, o wolę, a nie o interpretację ludzkiej historii i społecznego mechanizmu. Ujmowany w tym znaczeniu rewolucyjny duch jest równie stary jak sam ucisk i będzie trwał tak samo długo, a nawet dłużej, ponieważ gdyby ucisk zniknął, ten duch będzie musiał istnieć, aby przeszkodzić w jego ponownym pojawieniu się. Jest on wieczny i nie potrzebuje poprawiania, ale może się wzbogacać, zaostrzać oraz powinien zostać oczyszczony ze wszystkich pozwalających na jego zatajenie i zmianę obcych dodatków. Cóż ten wieczny duch sprzeciwu, który ożywiał rzymskich plebejuszy, zagrzewał prawie jednocześnie pod koniec XIV wieku wełniarzy we Florencji3, angielskich chłopów i rzemieślników w Gandawie, może dla siebie wziąć z dzieła Marksa? Może stamtąd wziąć to, co właściwie zostało prawie zapomniane przez tak zwany marksizm: gloryfikację pracy wytwórczej, rozumianej jako najważniejsza działalność człowieka; twierdzenie, że tylko społeczeństwo, w którym akt pracy uruchamiałby wszystkie zdolności człowieka, w którym pracujący człowiek zajmowałby pierwszoplanowe miejsce, osiągnęłoby pełnię ludzkiej wielkości. U Marksa w jego młodzieńczych pismach znajdujemy naznaczone liryzmem linijki dotyczące pracy, znajdujemy je również u Proudhona, znajdujemy je również u poetów, u Goethego, u Verhaerena. Ta nowa poezja, właściwa naszym czasom i przyczyniająca się być może szczególnie do ich wielkości, nie powinna zaginąć. Uciskani powinni tam znajdować będące nadzieją przywoływanie ich własnej ojczyzny.

Ale skądinąd marksizm poważnie skaził ducha buntu, który w minionym stuleciu jaśniał tak czystym blaskiem w naszym kraju. Domieszał on naraz pozornie naukowe strzępy, mesjanistyczną wymowę i wypaczające go rozpasanie pragnień. Nic nie pozwala robotnikom twierdzić, że nauka jest po ich stronie. Nauka jest dla nich, jak zresztą dla wszystkich dzisiaj tajemniczą mocą, która w ciągu stulecia przekształciła oblicze świata, posługując się przemysłową techniką. Gdy mówi się im, że nauka jest po ich stronie, uważają się oni natychmiast za posiadaczy nieograniczonego źródła mocy. Nic podobnego! U komunistów, socjalistów lub związkowców różnych odcieni nie znajdziemy jaśniejszej lub dokładniejszej wiedzy o naszym społeczeństwie i jego mechanizmach niż u przedstawicieli burżuazji, konserwatystów lub faszystów. Gdyby nawet robotnicze organizacje posiadały przewagę wiedzy, czego wcale nie posiadają, nie rozporządzałyby z tego powodu niezbędnymi środkami działania, ponieważ nauka jest praktycznie niczym bez technicznych zasobów, których sama nie daje, a tylko pozwala z nich korzystać. Jeszcze większym błędem byłoby twierdzenie, że nauka pozwala przewidzieć bliski triumf robotniczej sprawy. Tak nie jest i nie można nawet czegoś takiego uczciwie uważać, jeżeli nie zamyka się uparcie oczu. Nic nie pozwala również robotnikom twierdzić, że mają posłannictwo, „historyczne zadanie”, jak mawiał Marks, który obarcza ich zbawieniem całego świata. Nie ma żadnego powodu, aby oczekiwać od nich tego rodzaju posłannictwa bardziej niż od starożytnych niewolników lub średniowiecznych chłopów pańszczyźnianych. Podobnie jak niewolnicy i jak chłopi pańszczyźniani są oni nieszczęśliwi, niezasłużenie nieszczęśliwi. To dobrze, że się bronią i byłoby pięknie, gdyby się wyzwolili – nie ma tu nic więcej do powiedzenia. Złudzenia, których im się nie szczędzi w żałośnie łączącym komunały religii i nauki języku, są dla nich zabójcze. Każą im one bowiem sądzić, że sprawy staną się wkrótce łatwe, że popycha ich z tyłu nowoczesny bóg zwany Postępem, że nowoczesna opatrzność zwana Historią czyni dla nich największy z wysiłków. Wreszcie nic nie pozwala obiecywać im przyjemności i władzy u kresu ich wyzwoleńczego wysiłku. Płytka ironia zrobiła wiele złego, dyskredytując wzniosły idealizm, niemal ascetycznego ducha socjalistycznych ugrupowań z początku XIX wieku. Doprowadziła ona tylko do poniżenia klasy robotniczej…

Przypisy

1„Na określonym szczeblu swego rozwoju materialne siły wytwórcze społeczeństwa popadają w sprzeczność z istniejącymi stosunkami produkcji albo – co jest tylko pewnym tego wyrazem – ze stosunkami własności, wśród których one się dotąd rozwijały. Z form rozwoju sił wytwórczych stosunki te zamieniają się w ich kajdany. Wówczas następuje epoka rewolucji socjalnej. […] Żadna formacja społeczna nie ginie, zanim się nie rozwiną wszystkie te siły wytwórcze, którym daje ona dostateczne pole rozwoju, i nowe, wyższe stosunki produkcji nie zjawiają się nigdy, zanim w łonie starego społeczeństwa nie dojrzeją materialne warunki ich istnienia. Dlatego też ludzkość stawia sobie zawsze tylko takie zadania, które jest w stanie rozwiązać…” K. Marks, Przedmowa Przyczynku do krytyki ekonomii politycznej (1959), w: K. Marks, F. Engels, Dzieła wybrane, Warszawa 1949, t. I, s. 338.
2 Simone Weil poświęcała zawsze baczną uwagę losowi tubylców we francuskich koloniach: w Indochinach, w Afryce Północnej lub w Czarnej Afryce. Zob. niżej, Nowe dane dotyczące problemu kolonii we francuskim imperium (1938), s. xxx.
3 Zob. wstęp Simone Weil do „Rozruchów ludowych we Florencji w XIV wieku” Machiavellego, La Critique sociale, nr 11, marzec 1934; przedruk w Écrits historiques et politiques, cz. I, s. 334 – 350, w: Œuvres complètes, t. II, Gallimard, 1988.

tłum. Małgorzata Frankiewicz

 

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code