Książka

Wygarnianie prawdy

Spread the love

Wygarnianie Prawdy

Jacek Filek

Zatajenie prawdy na najwyższym stopniu nie jest, oczywiście, żadnym pogwałceniem wymogu świadczenia prawdzie, nie jest też jakąś konsekwencją braku miłości, lecz prostym następstwem absolutnej bezradności, niemożności przyjścia z pomocą. I nic tu po owym miodzie, w którym arabska mądrość radzi przed wypuszczeniem strzały prawdy zanurzyć jej grot.

Periander, mędrzec grecki (skądinąd tyran), uczył dzieci swoje – a więc i nas: „Karć, poprawiaj, skoro tylko zostaniesz przyjacielem.” Uczniowie sprytnie pojętni, poczęliśmy z zapałem karcić i poprawiać, zanim jeszcze zostaliśmy przyjaciółmi. I tak pozostało po dziś dzień. Ani Periander, ani żaden z jego sześciu kolegów nie pouczyli nas, jak zostaje się przyjacielem.

Inny nauczyciel mądrości, Jezus, syn Syracha, pisał w swej Księdze: „Miłosierdzie człowieka – nad jego bliźnim, a miłosierdzie Pana – nad całą ludzkością, karci, wychowuje, poucza” (Syr. 18,13). A zatem rzeczywiste karcenie, pouczanie, poprawianie to dzieło miłosierdzia. Tymczasem stale karcimy i pouczamy, miłosierdzia za grosz nie mając. I kiedy Bóg objawił św. Janowi: „Ja wszystkich, których kocham, karcę i ćwiczę” (Ap. 3,19), to my wszystkich karcimy i ćwiczymy, kochać zgoła nie potrafiąc. Przemawiamy do naszych współbraci nieustannie ich pouczając, jakbyśmy znowu pół jedynie prawdy zrozumieli z tego, co Bóg objawił św. Augustynowi: „Tylko ten do nas naprawdę przemawia, kto nas poucza. Kto zaś nas nie poucza – nawet jeśli mówi, nie do nas mówi” (Conf. XI, 8). Jeśli więc rzeczywiście mówić mamy do swych bliźnich, to pouczamy ich i pouczamy, choć „miłości nie mamy”.

Ależ skąd! Jak to! A czyż prawdy nie miłujemy i to więcej nawet niż przyjaciół? My, naród arystotelesowski, prawdę cenimy nade wszystko. Wyłącz telewizor. Jeśli więc jesteś garbaty, dowiedz się, żeś garbaty. Cóż z tego, amico, że prawda to rzecz bolesna. Prawda domaga się świadectwa, a świadectwo męczeństwa. Bywa, że cierpi ten, kto prawdę głosi, ale i bywa, że cierpi ten, komu prawdę ciśnięto w twarz.

Poza tym: „Kto innym wytyka wady, pracuje nad własnym ulepszeniem.” – Wierzysz w to? A ten, kto to powiedział, Artur Schopenhauer, wierzył w to? Nie bardzo, bowiem przede wszystkim nie wierzył, iż w ogóle można drugiego poprawić. I nie powinno nas to dziwić u człowieka, który nie wierzył również w przyjaźń. „Prawdziwa przyjaźń – pisał – zalicza się do tych rzeczy, o których, tak jak o wielkich wężach morskich, nie wiadomo, czy są bajką, czy też naprawdę gdzieś istnieją.”

Zanim jeszcze młody Artur zdołał nabyć swych gorzkich doświadczeń, dyrektor gimnazjum w Norymberdze, Hegel, tłumaczył swym uczniom na lekcjach propedeutyki filozofii: „Prawo do powiedzenia komuś prawdy o nim samym zakłada pewien szczególny stosunek. Kiedy robimy to, nie mając do tego prawa, to o tyle jesteśmy zakłamani, że udajemy, iż pozostajemy w takim stosunku do drugiego człowieka, w jakim faktycznie nie pozostajemy.” A zatem nie dość, że nie należy mówić prawdy, kiedy „nie mamy do tego prawa”, to jeszcze jej mówienie, mówienie prawdy, może być wręcz kłamstwem, udawaniem przychylności. To osobliwe, niezłomny rycerz „twardej prawdy” może okazać się wręcz oszustem. Wyłącz telewizor.

Leszek Kołakowski, pisząc swego czasu o absolutyzacji prawdomówności, wyróżnił pewien jej przypadek, który scharakteryzował jako „objaw nerwicowy”. „Zawinione i niezawinione porażki życiowe – czytamy w Kulturze i fetyszach – udaremnione ambicje, próżno zakończone starania, wszystko zatem, co przesiąka do osobowości i osadza się w niej jako poczucie krzywdy, może mieć, jak wiadomo, ujścia rozmaite: /…/. Prawdomówność wydaje się syntetyczną integracją wyjścia agresywnego z wyjściem kompensacyjnym. ‘Postawić na’ prawdomówność, /…/, to osiągnąć dwojako czynne urządzenie przywracające równowagę osobowości straumatyzowanej w wyniku jaskrawej niezbieżności ambicji i zaspokojeń. Ściśle kompensacyjna strona tego urządzenia polega na świadomości własnego anielstwa, osiąganego stosunkowo skromnym wysiłkiem, a pozwalającego interpretować niepowodzenie jako wynik własnego nieprzystosowania do świata skażonego złem; prawdomówność występuje jako główne podparcie świadomości autosoterycznej, zapewnia zbawienie w otoczeniu moralnie upadłym.” Prawdomówność stanowić może tu „uprawomocnienie agresji frustracyjnej”. Staje się wówczas „racją dla niewygasłych pretensji do świata”.

Hegel, w innym kontekście niż św. Augustyn, również odżegnuje się od mówienia prawdy dla samego mówienia, bowiem nie po to się mówi, aby coś powiedzieć (nawet jeśli to coś jest prawdą), lecz po to, by coś urzeczywistnić. Rozstrzygające jest tedy, co chce się urzeczywistnić. To, co w opisywanym przez nas przypadku winno być urzeczywistnione, to niesienie pomocy. Do tego jednak musimy posiadać prawo. Również niesieniem pomocy można ranić i poniżać.

Jeszcze wyraźniej pisze o tym Otto Friedrich Bollnow w pięknym eseju Rozważania o bolesności prawdy („Znak”, 305), którego tłumaczenie w mrocznych czasach końca lat siedemdziesiątych czytelnik polski zawdzięcza profesor Marii Pulkowskiej-Demboróg (Co chcę teraz urzeczywistnić?). Bollnow – który doskonale rozumiał, iż prawda nie jest czymś nieszkodliwym, lecz że jest „sprawą bardzo niebezpieczną, poruszającą człowieka w samym jego rdzeniu” – miast pytać tradycyjnie: kiedy, pod jakimi warunkami dozwolone jest kłamstwo, zapytał: kiedy, pod jakimi warunkami dozwolone jest mówienie prawdy. Otóż, rozstrzygające miałoby tu być „usposobienie” mówiącego. Człowiek – twierdzi Bollnow – musi posiadać wolę pomocy drugiemu poprzez udzielenie mu prawdy. Rozumiejąc, iż mówienie jest działaniem i że swe uprawomocnienie czerpie z rodzaju zmiany, jaką spowodować może w sytuacji drugiego, Bollnow konkluduje: „Jeśli można mieć nadzieję, że wypowiedzenie prawdy coś poprawi, wówczas jest się także do tego obowiązanym. /…/. Gdzie istnieje możliwość pomocy, tam wypowiedzenie prawdy jest także obowiązkiem.” Gdzie takiej możliwości nie ma, „tam nawet adekwatna rzeczowo wypowiedź staje się czczą gadaniną”. My zaś możemy dodać, że w najlepszym wypadku czczą gadaniną, zazwyczaj bowiem staje się czymś o wiele gorszym.

Jednakże bolesność prawdy nie ogranicza się tylko do prawdy prywatnej. Człowiekowi wygarnąć można nie tylko prawdę o nim samym. Istnieją prawdy bardziej gorzkie niż gorzka prawda o tobie i bardziej gorzkie niż „gorzkie prawdy tej ziemi”, wystarczająco gorzkie, by powalić silnego, zdrowego człowieka, choć różny bywa stopień ich rozumienia i nimi przerażenia.

Jeśli więc poeta czy mędrzec, który dość już zrozumiał, zamilkł i zrozumianą prawdę tai, to nie koniecznie dlatego, by nie miłował bliźnich swoich, lecz dlatego, iż nie wierzy, by był w stanie im pomóc. Stopnie wtajemniczenia w prawdę są więc zarazem stopniami uzasadnionego zatajenia. Przypomnijmy  dobrze wszystkim znane słowa Mickiewicza:

Są prawdy, które mędrzec wszystkim ludziom mówi,
Są takie, które szepce swemu narodowi;
Są takie, które zwierza przyjaciołom domu;
Są takie, których odkryć nie może nikomu.

Zatajenie prawdy na najwyższym stopniu nie jest, oczywiście, żadnym pogwałceniem wymogu świadczenia prawdzie, nie jest też jakąś konsekwencją braku miłości, lecz prostym następstwem absolutnej bezradności, niemożności przyjścia z pomocą. I nic tu po owym miodzie, w którym arabska mądrość radzi przed wypuszczeniem strzały prawdy zanurzyć jej grot.

Kiedy Kiryłow, zanim w końcu strzeli sobie w głowę, chce koniecznie naubliżać światu, wygarnąć mu całą prawdę o jego nędzności i nikczemności, to zapewne nie mamy tu do czynienia z najwyższym stopniem prawdy. Oczywiście, mądrość Kiryłowa przewyższa o jedną co najmniej nieskończoność mądrość tych, którzy, niewiele rozumiejąc, ograniczają się do skwapliwego zabiegania o własne powodzenie. Jednakże huk wystrzału jest czymś niestosownym w obliczu milczenia tych, którzy zrozumieli na tyle więcej, że zrozumieli również, iż trzeba zamilknąć.

Pośród zgiełku, jaki nieustannie czynią z kolei ci, którym wystarcza, którzy potrafią zadowolić się tym, iż inni ich podziwiają czy choćby zwracają na nich uwagę, starajmy się usłyszeć wielkie milczenie wielkich poetów i mędrców, którzy – choć pełni miłości, to przecież i w pełni bezradni – zatajają przed nami najboleśniejsze prawdy. W wielce elokwentnej mądrości jest dalece mniej mądrości i – paradoksalnie – prawdy niż w tym wielkim milczeniu, co prawdę zataja. Kto zbliżył się do tajemnicy, staje się małomówny.

Jak wielką więc muszą żywić miłość i w jak wielką muszą wierzyć moc ci, którzy – rzeczywiście zrozumiawszy – odważają się nie taić przed bliźnim najbardziej gorzkiej prawdy i pomimo niej budzić nadzieję.

Zobacz komentarz na Forum

Tekst pochodzi z książki J. Filka “Tajna wielkość twego życia”

 

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code