Książka

O sprzedajności zła

Spread the love

Dlaczego zło sprzedaje się lepiej niż dobro? Czyżby zło lepsze było od dobra? Cóż to jednak miałoby znaczyć? I czy to w ogóle prawda?

O sprzedajności zła

Jacek Filek

Jeśli ogłoszę seminarium na temat zła, przyjdzie więcej studentów, niż gdybym ogłosił seminarium na temat dobra. Jeśli stacja telewizyjna epatująca złem i skupiająca sporą widownię zmieni politykę programową i eksponować zacznie dobro, jej wysoka oglądalność spadnie. Jeśli miast wymyślnej rozmaitości zabijania i umierania dostarczać publiczności monotonny obraz cudu narodzin, jeśli miast gwałtu, zdrady, nieodpowiedzialnego ekscesu zaoferować jej łagodność, wierność, odpowiedzialność, zacznie ziewać i w końcu poszuka czegoś bardziej ekscytującego.

Jeśli wszystko, za co ludzie gotowi są zapłacić, może stać się towarem, i jeśli dobry towar to taki, który kupi wielu, a zły to taki, który nielicznych znajdzie nabywców, to zło okazuje się dobrym towarem, dobro zaś złym. Handlarz złem zarobi więc więcej niż handlarz dobrem. Handlarz złem będzie zatem z reguły dobrym handlarzem, zaś handlarz dobrem złym. Inaczej mówiąc, dobry handlarz nie będzie handlował dobrem, bo to zły towar, to znaczy źle schodzący. Dobry handlarz, chcąc sprzedawać więcej, musi zagarnąć szerszą publiczność, chcąc sprzedawać częściej, musi oferować towar bazujący na fizjologicznej powtarzalności. Krótko i węzłowato: co tydzień nowa naga lala i towar schodzi, co tydzień nowy świątobliwy czyn i klapa.

Jest oczywiste, że chcąc zarobić więcej, trzeba zabiegać o szerszą publiczność, i że bawiąc szerszą publiczność, nie można czynić tego zanadto kulturalnie. Dlaczego jednak podaż zła spotyka się z tak dużym popytem? Czy istnieje jakiś związek łączący zło, handel i ową szerszą publiczność? Czy sama natura sprzedawania i sprzedawalności pozostaje w jakimś związku z naturą zła? Czy dobra sprzedawalność zła może być konsekwencją jego istotowej sprzedajności? Zaś zła sprzedawalność dobra konsekwencją jego istotowej niesprzedajności? Patrzę i widzę, iż zło dobrze czuje się na rynku, jest tu jakby w swoim żywiole. Natomiast dla dobra rynek zgoła nie wydaje się miejscem właściwym. Dobro nie jest chodliwym towarem. Ale dlaczego?

Dobro upubliczniane traci „na dobru”. Zło upubliczniane nie traci „na złu”, a nawet – powiedzieć można – przybiera. Prowokacyjnie demoniczne zło wręcz domaga się publiczności, syci się jej zgorszeniem. Natomiast dobro, autentyczne dobro, musi czuć się zażenowane widownią. Dobro zabiegające o publiczność byłoby jedynie maską dobra. Podziwiamy, na przykład, czyn Ojca Maksymiliana Kolbego czy doktora Janusza Korczaka, ale z jeszcze większą atencją myślimy o podobnych czynach, które nie miały żadnej publiczności. Prawdziwie wielki bohater etyczny pozostaje nieznany.

To, że dobro ze swej istoty nie jest sprzedajne, nie rozstrzyga jeszcze o tym, że musi się źle sprzedawać. Rozstrzyga jednak o tym, że nie czuje się dobrze w roli towaru. Poza tym, co miałoby oznaczać, że dobro dobrze się sprzedaje? Że przynosi zysk? Jak dobro może przynosić zysk? Jak bezinteresowność ma się opłacać? Jeżeli ktoś robi interes na bezinteresowności, to nie jest to bezinteresowność.

Czynienie dobra nie potrzebuje publiczności, ale dlaczego publiczność bardziej „potrzebuje” egzemplifikacji zła niż dobra? Czy jednak naprawdę bardziej?

Publiczność potrzebuje zła, bo sama jest zła, to znaczy, nie ludzie tworzący publiczność są sami z siebie źli, ale rola bycia publicznością jest złą rolą. Publiczność nie bierze udziału, wcześniej czy później wychodzi, gasi światło i kładzie się spać. Publiczność pozostaje obojętna. Jeśli ją coś poruszy, to tylko na chwilę, potem musi zobojętnieć, by od nowa podjąć rolę publiczności. Ale obojętność wobec dobra oznaczałaby nierozpoznanie dobra. Dobro jako dobro nie pozostawia obojętnym, porusza i skłania do udziału. Upublicznianie, z jego natarczywością, jest kultywowaniem publiczności jako publiczności. Jako takie oznacza ono eliminację z obszaru swego zainteresowania dobra jako dobra.

Również zło jako zło nie pozostawia obojętnym, a jednak publiczność pozostaje obojętna. Chwilę się podnieca, ale w końcu zasypia i nie czuje się winna. Jej zdolność trawienia jest otchłanna. Jej nienasycenie przymusza sprzedawców zła do nieustannego polowania na coraz to nowe zło. Chcąc rzucać na rynek co dzień świeży, ekscytujący towar, muszą go gdzieś zdobywać. I tu, rzeczywiście, dobro przegrywa ze złem, a myśliwy dobra z myśliwym zła. I nie tylko dlatego, że rzeczywistość cierpi na niedostatek dobra, ale i dlatego, że zło z natury jest mnogie, wielopostaciowe, podczas gdy dobro w pewnym sensie jest jedno i jedno ma oblicze. Podobnie jak i chybiać celu można na rozliczne sposoby, ale utrafić tylko na jeden. Czymś innym jest wszak problem zaopatrzenia, a czymś innym problem zapotrzebowania.

Nawet jeśli się zgodzić, że zło jest bardziej urozmaicone i że – przynajmniej w oczach publiczności – bardziej jest sensacyjne, dobro natomiast uboższe w ową rozmaitość i mało sensacyjne, to przecież nie jest to jeszcze odpowiedź. Ostentacyjność zła, ekscytacja, jaką wywołuje, „dreszczorodność” zapewne przyczyniają się do jego chodliwości jako towaru, ale nie wyjaśniają jeszcze fenomenu popytu na zło.

Rozumiem, że w świecie, w którym upublicznienie nabiera rangi sacrum, gdzie już nie tylko mało kto się wstydzi być osobą publiczną, ale gdzie uprawia się kult osób publicznych (jakby zapomniano, co dzieje się z domem, kiedy staje się publiczny), otóż, w świecie tym istotowa skromność dobra skazuje je na publiczny niebyt. Ale przecież i zło samo z siebie bywa „skromne”, to znaczy, zazwyczaj nie zabiega o upublicznienie. Skrywa się. To sprzedawcy zła nie ustają w jego wyszukiwaniu i oferowaniu. Czynią to, bo jest to zgodne z zasadą ich działania.

Być może niesamowitość zła przykuwa uwagę publiczności w tak dalece większym stopniu niż rzadkie wysokie dobro, ponieważ to drugie za bardzo  przypomina nam o naszych winach, o nie podjętych możliwościach bycia dobrym. Natomiast oglądany zły z reguły przedstawia się nam jako bardziej zły niż my. Krótko mówiąc, dobry jest bardziej dobry niż ja, zły bardziej zły niż ja, oglądanie zatem złego może mnie boleć mniej i mniej budzić niepokoju. To osobliwe, ale oferowane nam do oglądania zło może gdzieś tam w głębi uspokajać nasze sumienie, podczas gdy dobro, o którym się nas powiadamia, może nas nieprzyjemnie niepokoić.

Wolny rynek, oczywiście, nie zniósłby ani nakazu kolportowania dobra, ani zakazu kolportowania zła. Jedyne, na co mógłby przystać, to ograniczenie reklamy oferowanego zła. Obok więc reklamy bezalkoholowego alkoholu karmieni będziemy wówczas reklamą niezłego zła. Beznadziejnie przedstawia się też marzenie o zorganizowanym społecznym bojkocie zła-towaru. Nie widać wyjścia – jakby podaż zła i popyt na nie tkwiły w samym sposobie bycia, jaki wykształciła nasza cywilizacja, a tego nie można zmienić, przynajmniej pozostając w jej ramach.

Poczynione tu próby znalezienia odpowiedzi na postawione na wstępie pytanie zapewne nie mogą nikogo zadowolić. Jeśli tedy tekst ten nie usprawiedliwia się wystarczająco proponowanymi odpowiedziami, to niech jego usprawiedliwieniem będzie samo postawienie pytania i nadzieja, że znajdzie się autor, który skuteczniej je podejmie. Pytam więc:

Dlaczego zło sprzedaje się lepiej niż dobro?

Zobacz komentarz na Forum

Tekst pochodzi z książki J. Filka “Tajna wielkość twego życia”

 

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code