Książka

Tajna wielkość twego życia

Spread the love

Jesteś w encyklopedii? Nie? Nie masz szans na wielkość? To nieprawda. Jest „dziedzina”, w której możesz być wielki, może już jesteś wielki, tylko redaktorzy encyklopedii nic o tobie nie wiedzą i – co gorsza – w ogóle wiedzieć nie mogą. Dlaczego? Bo mają klapki na oczach, „specjalne” klapki, tj. klapki specjalności. A ponieważ twojej „specjalności” nie znają i znać nie mogą, no to milczą o tobie.

Tajna wielkość twego życia

Jacek Filek

Encyklopedie pełne są wielkich ludzi: wielcy artyści, wielcy uczeni, wielcy sportowcy, wielcy – tak zwani – przywódcy narodów. Skrzętnie odnotowują one wielkość w każdej dziedzinie, więc nie brak nawet i wielkich złoczyńców.

Jesteś w encyklopedii? Nie? Nie masz szans na wielkość? To nieprawda. Jest „dziedzina”, w której możesz być wielki, może już jesteś wielki, tylko redaktorzy encyklopedii nic o tobie nie wiedzą i – co gorsza – w ogóle wiedzieć nie mogą. Dlaczego? Bo mają klapki na oczach, „specjalne” klapki, tj. klapki specjalności. A ponieważ twojej „specjalności” nie znają i znać nie mogą, no to milczą o tobie.

Powiedziałem, że skrzętnie odnotowują wielkość w każdej dziedzinie. Właśnie, zawsze w jakiejś dziedzinie. Musisz być wielki w jakiejś dziedzinie, w jakiejś konkurencji. Musisz być lepszy od innych,  startujących w tej „twojej” konkurencji. Najlepiej jak swoją wyższość potwierdzisz zwycięstwem w jakimś konkursie. Wygraj olimpiadę w rzucie kamieniem, najlepiej trzy razy z rzędu, albo wygraj Konkurs Chopinowski, albo wygraj … Nie, nic nie wygrywaj, to wszystko nieprawda. Wielkość, która na ciebie czeka, nie jest wielkością w jakiejś dziedzinie, nie jest wielkością, która staje do konkursów i chce okazać się „lepsza” od innych, „najlepsza”. Jest wielkością, o której nie napiszą w żadnej encyklopedii, bo jej redaktorzy nie znają owej dziedziny, owej konkurencji. Nie znają i – jak już powiedziałem – znać nie mogą, bo to nie jest żadna „dziedzina”, „żadna konkurencja”, żaden „konkurs”. To życie, to wielkość twego życia.

Życie nie jest „dziedziną” czy „konkurencją”, choć niektórzy traktują je jak konkurs. Redaktor o tobie nigdy się nie dowie. Wielkość twego życia objawia się w codzienności, najczęściej poza wszelką publicznością. Tymczasem dla niego, jeśli nie jesteś „wielki” w jakiejś konkurencji, w ogóle nie jesteś wielki. Jednakże jego ślepota na twoją wielkość nie ma charakteru zawinienia, błędu, który można by naprawić już w następnym wydaniu. Po prostu zwykła wielkość człowieka jako człowieka, a nie jako piosenkarza, jako ministra, jako matematyka itd., jest czymś z istoty nie-publicznym, nie-klasyfikowalnym i nie-konsumowalnym (jako tzw. sukces). I tak to musi pozostać.

Nieznana twoja wielkość nie dlatego jest więc nieznana, iż jakoś nie doszło jeszcze do jej rozpoznania, lecz dlatego że z istoty nie może do tego dojść. Na twą wielkość składa się więc m.in. i to, że nie może być publicznie rozpoznana i uznana. Jak każda prawdziwie wielka cnota musi pozostać nieznaną publiczności. Rozumiemy przecież, iż rozgłaszana cnota, biorąc w ten sposób zapłatę, traci swą bezinteresowność, a w konsekwencji swą cnotliwość.

Nie chodzi też o to, że masz dokonać jakiegoś wyjątkowo wielkiego etycznie czynu, jakiegoś, pożal się Boże, rekordu świata w dobroci czy wygrać konkurs, pożal się Boże, mądrości. Nie idzie tu o pojedyncze „wysokie” dokonania, idzie o codzienny, pełen spolegliwości sposób bycia, który nie liczy i nie może nawet liczyć na żaden publiczny aplauz. Wielkość publicznie konstatowana i publicznie oklaskiwana nie jest tą wielkością, o której tutaj mowa. Czegoś jej brakuje.

Słuchaj fantasto, mówi mi redaktor, czegoś takiego nie ma, są tylko poszczególne konkurencje i co najwyżej wielobój.

Po pierwsze, mistrzowie konkurencji nie są absolutnymi mistrzami konkurencji. Rekordzista świata w biegu na 100 metrów nie jest najszybszym człowiekiem na świecie. Dlaczego? Kiedy byłem chłopcem, lekarz zabronił mi biegać. No więc zaczęło się. Biegałem jak szalony od rana do wieczora. Grywałem w piłkę na wszystkich placach miasta. Było pośród nas paru niezwykłych kopaczy. I wtedy zobaczyłem to po raz pierwszy. Z reguły bowiem nie oni właśnie zapisywali się do klubów. „A” wybrał ostatecznie granie na gitarze, „B” i „C” poszli na studia i zajęli się czymś innym, a „D” zaczął kopać zawodowo. Grał w II lidze. Oczywiście, kiedy przed grą dzieliliśmy się na drużyny, „A”, „B” i „C” wybierani byli przed „D”, byli bowiem lepsi. O co mi chodzi? Otóż, „rekordziści”, „mistrzowie” nie są „najlepszymi na świecie”, są co najwyżej najlepszymi spośród tych, którzy zdecydowali się startować, wziąć udział w zawodach, czyli upublicznić swój kunszt. Łatwiej co prawda zrozumieć, że „najpiękniejsza Polka” wcale nie jest najpiękniejszą Polką, lecz w najlepszym wypadku najpiękniejszą spośród tych, które zdecydowały się stanąć do konkursu. Trudniej natomiast zrozumieć, że żaden z powszechnie znanych wybitnych poetów nie musi być najwybitniejszym, bowiem wybitniejszym może być ten, który nie zdecydował się na publikowanie swych wierszy, który zdecydował nie stawać do zawodów. Jest przecież oczywiste, że owa ocalała twórczość np. Franza Kafki czy Emily Dickinson to krople z morza twórczości nieupublicznionej. Czy naprawdę myślisz, że upublicznienie stanowi o bycie, że ten, który nie staje do konkursu, nie istnieje?

Reasumując nasze „po pierwsze”: wielkość publicznie postrzegana i uznawana jest wielkością względną, dotyczy tylko tych, którzy zdecydowali się publicznie startować. Tymczasem nieznana wielkość twego życia w ogóle nie jest osiągalna poprzez upublicznianie, poprzez startowanie w jakichkolwiek konkurencjach i jako taka jest absolutnie bezkonkurencyjna.

Po drugie, wielkość piłkarza czy wielkość pisarza nie stanowi wcale o wielkości ich człowieczeństwa. Choć mój przyjaciel byłby skłonny wierzyć, iż ten drugi jest jej dużo bliższy. Wielki człowiek, którego wielkość byłaby wielkością człowieka jako człowieka, a nie człowieka jako to czy jako tamto, nie zdobywa tej wielkości wraz z wielkością w jakiejś dyscyplinie. Widać, iż są to dwie różne sprawy. Zatem wraz z pierwszą, wielkością specjalisty, druga, wielkość człowieka, wcale nie jest jeszcze rozstrzygnięta, ani też wraz z drugą zgoła nie musi pojawić się pierwsza. Czym jest owa wielkość człowieka jako człowieka i czy w ogóle jest?

Już Platon i Arystoteles dziwili się, iż tak łatwo da się powiedzieć, co to jest dobry szewc, dobry lekarz czy dobry lirnik, natomiast daleko trudniej powiedzieć, co to jest dobry człowiek. Wedle Arystotelesa każda ludzka określoność posiada sobie właściwą robotę (ergon) i jej dobre spełnianie oznacza, iż mamy do czynienia z dobrym „kimś”. Czy tedy człowiek jako człowiek jest jakimś nieokreślonym nikim, czy może jest jednak kimś i posiada sobie właściwą określoność? Jeśli jednak kimś, to jaka jest ta jego robota, którą dobrze wykonując staje się dobrym człowiekiem? Oto pytanie. Arystoteles odpowiedział na nie wskazując zasadniczo myślenie. Swą wielkość jako człowieka, a nie jedynie jako szewca, lekarza czy lirnika, osiąga człowiek poprzez swoje szczególnie dobre myślenie. Co to jednak znaczy „dobrze myśleć”? Szczególnie dzisiaj, kiedy myślenie zastępowane jest oglądaniem, a rozmyślanie liczeniem. Arystoteles powiada: zgodnie z wymogami cnoty. Myślenie jest niewidzialne, ale jako myślenie zgodne z wymogami cnoty, czyli jako myślenie praktyczne, jest zarazem stawaniem się, w tym przypadku stawaniem się dobrym. Jeśli tak, to dlaczego owo praktyczne dobre myślenie, będące zarazem stawaniem się dobrym, nie miałoby być jednak publicznie postrzegane i uznawane? Dlaczego, tak jak Adam grający dobrze na lirze nie jest jednak tak dobrym lirnikiem jak Jan, tak i ktoś będący dobrym człowiekiem nie mógłby być „lepszym” od innych „dobrych ludzi” i z tej racji trafić do encyklopedii? Dlaczego idea porównywania i wymierzania miałaby tutaj zawodzić?

Zawodzi między innymi dlatego, iż stawanie się dobrym człowiekiem, a tym bardziej wielkim dobrym człowiekiem, czyli wielkim człowiekiem jako człowiekiem, nie jest wystawiane na widok publiczny, a jego osiągnięcia nie mogą być porównywane z osiągnięciami innych. Dlaczego? Wielkość człowieka – i tu już Arystoteles nie wystarczy – nie jest ideą, nie jest czymś ogólnym. Jest rzeczywistością każdorazowo czyjejś wielkości, jest twoją wielkością, a twoja wielkość nie jest moją wielkością i nie jest w ogóle z niczyją wielkością porównywalna.

Filozofowie, którzy niekiedy tak pięknie udają, że wiedzą coś naprawdę ważnego, nie mogą jednak nic wiedzieć o tym, co tu najważniejsze. Możesz osiągać wielkość, która nie jest wielkością człowieka jako tego czy jako tamtego, lecz wielkością człowieka jako człowieka, ale zarazem ta wielkość człowieka jako takiego nie może być abstrakcją, lecz ma być wielkością twojego życia, czyli czegoś absolutnie pojedynczego. Możesz stać się wielkim dobrym człowiekiem – jako człowiekiem – jedynie stając się wielki w byciu dobrym sobą, a o tym już nikt nic nie może wiedzieć, prócz ciebie samego i – być może – paru bliskich tobie osób. Co jednak wcale nie oznacza, iż panuje tu dowolność. Ów krzyż pański, jakim jest twoje życie, jest krzyżowaniem się określoności całkowicie ogólnej z określonością całkowicie poszczególną. Miejscem tego krzyżowania się jest spotkanie z Innym, a czasem tego spotkania jest dzień powszedni. Prawdziwie wielka jest twoja wielkość w codzienności, w powszedniości życia, życia z innymi. Jeśli myślisz, że co innego jest dla twej wielkości istotniejsze, wiedz, że cię oszukano. Nie zazdrość więc tym, o których piszą w encyklopedii, ani tym bardziej tym, których pokazują w telewizorze. Ty swoim życiem nie startujesz w żadnej z tych konkurencji, w których tamci okazują się lepsi od innych. Twoje życie nie jest bowiem konkurencją, a jeśli już jest, to jesteś absolutnie jedynym startującym.

Wiem, nawiedza cię marzenie o jakimś szczególnym wyczynie, o jakimś monumentalnym dziele, które przyniosłoby ci niemal wieczność, ale to wszystko wątpliwa ontologia. Naprawdę ważniejsze jest twoje codzienne bycie z innymi. Tu – wbrew pozorom – oddziałujesz głębiej, tu wpracowujesz się w materię trwalszą, choć dużo subtelniejszą niż spiż posągu zdobiącego skwer.

Żyjemy w czasach szczególnego bałwochwalstwa: być na ustach wszystkich. Zazwyczaj brak nam wyobraźni, by pojąć fatalność tego bycia „na ustach”. W czasach, kiedy niegłupi nawet ludzie marzą o jak największej publiczności, zostaw ją z jej minutową ekscytacją i zwróć się do przyjaciela. Żyjemy w czasach kultu upublicznienia. Nie bierz w tym udziału, nie daj się wciągnąć. Uśmiechnij się do swoich niepublicznych bliskich.

Pascal skarżył się: „nienawidzę po równi błazna i człowieka nadętego: ani jednego, ani drugiego nie chciałbym za przyjaciela”, ale zarówno wielki „błazen”, jak i wielki „kapłan” (por. esej Kołakowskiego Kapłan i błazen) będą w encyklopedii, natomiast ty – jako wielki przyjaciel – nie. Więc zostań nim. Wszystko, co tu potrzebne, zostało ci dane. Możesz nim być.

Dodaj komentarz

Tekst pochodzi z książki Jacka Filka “Tajna wielkość twego życia”

“Tajna wielkość twego życia” – wstępy do rozdziałów i 24 grafiki

 

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code