Ks. Tadeusz Isakowicz Zaleski

Jak powstała ta książka

Spread the love

Jak powstała ta książka

WOJCIECH BONOWICZ

Znamy się z księdzem Tadeuszem od przeszło 20 lat. Dokładnie – od kwietnia 1987 roku, kiedy to po raz pierwszy przyszedłem na spotkanie wspólnoty Małych Muminków, które odbywało się w piwnicy przy kościele księży saletynów na ulicy Wiślnej. Małe Muminki były częścią międzynarodowego ruchu „Wiara i Światło”, który powstał w 1971 roku we Francji, a do Polski przywędrował siedem lat później. Ruch ten przyjął sobie za cel tworzenie wspólnot przyjaźni z osobami niepełnosprawnymi intelektualnie, które w Polsce zaczęto nazywać „muminkami”. Ksiądz Tadeusz stworzył pierwszą wspólnotę „muminkową” w Krakowie jeszcze jako kleryk. Małe Muminki – przeznaczone dla niepełnosprawnych intelektualnie dzieci – powstały dokładnie w 1983 roku i z czasem wypączkowały w kilkanaście nowych wspólnot, z których wiele działa do dzisiaj. Ja od wielu lat jestem członkiem wspólnoty, która nosi nazwę „Migdałki”.

Jak z tego widać, zbliżyła nas do siebie fascynacja światem osób niepełnosprawnych, wtedy dość powszechnie odrzucanych, wstydliwie ukrywanych w domach, pozbawionych pomocy nie tylko ze strony państwa, ale często także ze strony najbliższego otoczenia. Tadeusz (szybko przeszliśmy na „ty”) bardzo chciał to zmienić, zresztą zmiany już następowały, tyle że wolno. Organizował letnie i zimowe obozy dla niepełnosprawnych, wciągając do współpracy młodych ludzi, uczniów liceów i studentów. Uświadamiał nam, wolontariuszom, jak ważne jest, aby ludzie niepełnosprawni wyszli ze swoich kryjówek. Jeździliśmy do rozmaitych podgórskich miejscowości, najczęściej w okolice Rabki – i powoli się uczyliśmy kontaktu z ludźmi, którym przypięto łatkę „inności”, a w których my odkrywaliśmy po prostu nasze młodsze siostry i młodszych braci.

Bardzo dobrze pamiętam Tadeusza z tamtych lat. W Krakowie otaczał go nimb „męczennika”, dwukrotnie pobitego przez SB, ale on sam zachowywał się tak, jakby to w ogóle nie miało żadnego znaczenia. Owszem, wiele rozmawialiśmy o komunizmie i patriotyzmie, ale o swoich własnych sprawach mówił niechętnie. To, co mnie uderzyło już przy pierwszych spotkaniach, to fakt, że żył bardzo skromnie, jeździł zdezelowanym autem (w którym nie wchodziła „jedynka”, więc się ruszało z „dwójki”…), spał byle jak, jadł, co podano… Te obozy to było twarde życie – materace na betonie, prymitywne umywalnie i kible – i on żył tak jak myśmy żyli, a często nawet jeszcze skromniej. Jak człowiek jest młody i widzi dzień w dzień kogoś takiego, szybko nabiera doń zaufania. Tadeusz często wspominał o Bracie Albercie – i widać było, że traktuje ten ideał poważnie, że stara się według niego postępować.

Dziś Tadeusz jest prezesem wielkiej Fundacji im. Brata Alberta, która opiekuje się przeszło tysiącem osób niepełnosprawnych, a ja jestem dziennikarzem i – jak już wspomniałem – ciągle działam w mojej małej „muminkowej” wspólnocie. Kiedy w październiku 2006 roku gruchnęła wieść, że w IPN-ie odnalazły się dokumenty dotyczące pobić Tadeusza, w tym m.in. kaseta z przesłuchań i wizji lokalnej po napadzie w grudniu 1985 roku, nie zastanawiając się długo, zadzwoniłem do niego i zapytałem, czy zgodziłby się na ten temat ze mną porozmawiać. Zamierzałem zrobić wywiad-rzekę o jego przeszłości i o jego działalności. Ale zanim umówiliśmy się na pierwszą rozmowę, sytuacja Tadeusza znacznie się skomplikowała: stał się nagle pierwszoplanowym bohaterem tzw. kryzysu lustracyjnego w Kościele katolickim. Mówił: lawina ruszyła i pociągnęła mnie za sobą. I rzeczywiście: nagrywałem kolejne rozmowy, a w przerwach pomiędzy naszymi spotkaniami los Tadeusza zmieniał się jak w kalejdoskopie. Powiem tylko tyle: przez nieroztropne postępowanie w tej sprawie zmarnowano wiarę i oddanie Kościolowi tego nietuzinkowego księdza. Nie musiało do tego dojść…

Książka „Moje życie nielegalne”, która jest efektem naszych rozmów, ma przypomnieć, kim Tadeusz jest, co w życiu zrobił, co jest dla niego najważniejsze, wreszcie – dlaczego zaangażował się w proces samooczyszczenia Kościoła w Polsce i jak widzi jego ewentualny finał. Dla mnie najważniejsze są rozdziały, w których opowiada o swoim życiu z osobami niepełnosprawnymi; za najlepszy uważam rozdział „Ludzie bez masek”, w którym kreśli portrety kilkunastu takich osób i robi to w sposób niesłychanie barwny i przenikliwy. Przez ostatnie lata zdarzało mi się, oprócz wyrazów podziwu, słyszeć rozmaite nieprzyjemne uwagi na temat Tadeusza. Chciałem pokazać tym, którzy go nie znają, jego prawdziwą twarz. Mam nadzieję, że książka nie jest hagiograficzna; kto umie czytać uważnie, także między wierszami, wiele się dowie o charakterze Tadeusza – samotnego samuraja, jak go kiedyś określił jeden z przyjaciół. Dla mnie to po prostu bogata osobowość, człowiek, który swoim życiem mógłby z powodzeniem obdzielić kilku innych ludzi.

I jeszcze jedno: uważam, że ta książka to kolejny gest ze strony księdza skłaniający do pojednania i naprawienia tego, co zostało zepsute. Wierzę, że zostanie zrozumiany. Sytuacja Tadeusza jest obecnie bardzo trudna, przypomina trochę mobbing w zakładzie pracy. Niby nic się nie dzieje, ale ktoś rozpuszcza plotki, że Tadeusz chce odejść z kapłaństwa, że zwariował, są naciski na księży, żeby nie głosił kazań, żeby nie zapraszano go na spotkania… W naszym Kościele dużo się mówi o wyobraźni miłosierdzia, także w kontekście tzw. lustracji. Mam nadzieję, że i ksiądz Tadeusz będzie mógł liczyć na odrobinę tej wyobraźni…

WOJCIECH BONOWICZ

 

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code