Publicystyka

Wina błogosławiona?

Spread the love

Wina błogosławiona?

Redakcja “Więzi”

Dramatyczny przebieg wydarzeń po nominacji bp. Stanisława Wielgusa na urząd metropolity warszawskiego, prowadzący aż do odwołania w ostatniej chwili ingresu, nie ma chyba precedensu w historii naszego Kościoła. Bolesna wiwisekcja sumień, dokonująca się na oczach milionów ludzi, nie może jednak pozostać tylko traumatycznym wspomnieniem. Ingres, którego nie było, powinien nas prowadzić do pytań o Kościół przyszłości.

Trzeba wyciągnąć mądre wnioski z lustracyjnego kryzysu naszego Kościoła. Co mamy czynić, aby ta gorzka lekcja nie poszła na marne, lecz stała się doświadczeniem oczyszczającym, impulsem do nawrócenia i zmiany? Być może właśnie teraz – na początku XXI wieku, po śmierci Jan Pawła II – mamy przeżyć nasze polskie katharsis, oczyszczenie naszej religijności z tego, co w niej nieszczere, rytualne i koturnowe?

Skoro Bóg w swojej Opatrzności dopuścił na nas tak trudne doświadczenie, to nie możemy nie zastanawiać się, jak odczytać Jego wolę dla naszego Kościoła na przyszłość. Stało się wiele złych rzeczy, których łatwo można było uniknąć. Ale pojawiło się też przy okazji wiele dobra, którego nie wolno zagubić.

DOBRO

Lekcja prawdy. Podstawowe znaczenie całej sprawy to uprzytomnienie sobie fundamentalnej wartości prawdy w życiu Kościoła. Rzecz to niby oczywista, że Kościół, który uczy, jak żyć w prawdzie, sam powinien być najlepszym przykładem realizacji tej zasady. Wiadomo jednak, że eklezjalna praktyka bywa odległa od pięknej teorii.

W sytuacji dramatycznego napięcia – wyboru między „tak-tak” i „nie-nie” – wielu katolików jednoznacznie uznało kluczowe znaczenie prawdy. Po jej stronie opowiedzieli się publicznie przedstawiciele bardzo różnych środowisk katolickich, od tradycjonalistycznych po dość liberalne. Nawet niektórzy stanowczy przeciwnicy lustracji dostrzegli, że w tym przypadku istotą rzeczy było nie tyle odsłonięcie prawdy na temat przeszłości arcybiskupa, ile jego niezdolność do powiedzenia prawdy dzisiaj, co podważało moralną wiarygodność niezbędną do kierowania Kościołem.

Zrozumieliśmy zatem dość powszechnie, że bez prawdy miłosierdzie nie jest możliwe. Miłosierdzie, które nie opiera się na prawdzie i uznaniu grzechu, zamienia się bowiem w tanią pobłażliwość i niewiele ma wspólnego z ewangelicznym wzorcem.

Lekcja świadectwa. W sporze o wyjaśnienie przeszłości abp. Wielgusa znaczącą rolę odegrało jednoznaczne publiczne świadectwo tych katolików – w większości świeckich publicystów, ale także kilku duchownych – którzy chcieli rozwiązywać problem, szukając prawdy. Niezależnie od swego zaangażowania dziennikarskiego, działali oni zgodnie z głosem sumienia, nie zważając na ewentualną krytykę. Popełniali błędy w ferworze sporów, czasem mówiąc o kilka zdań za dużo. To oni jednak stali się rzecznikami prawdy, choć przecież mogli powiedzieć: „to nie moja sprawa, jestem bezradny”…

O tym, jak ważne było ich świadectwo, świadczyć może wdzięczność pozostawionych samym sobie duszpasterzy, którzy w tym samym czasie na lekcjach religii czy podczas „kolędy” musieli stawać wobec pytań o wiarygodność Kościoła, na które trudno im było odpowiadać.

Charakterystyczne, że wspomniani publicyści to w większości ludzie uformowani za pontyfikatu Jana Pawła II, którzy rozumieją, że rachunek sumienia Kościoła nie jest przejawem kompromitującego upadku wspólnoty katolickiej, lecz wyrazem odwagi zmierzenia się z błędami przeszłości, aby dzięki pokucie i duchowej przemianie głębiej i bardziej autentycznie być Kościołem w przyszłości. Wspomniani księża natomiast to ich rówieśnicy, którzy pytali przed ingresem: „Jak ja, zwykły prosty kapłan, mam teraz tłumaczyć ludziom, zwłaszcza młodym, że warto i trzeba żyć w prawdzie, skoro jednym z najważniejszych biskupów został człowiek, który kłamał w ważnej sprawie i przyznał się dopiero pod presją?”

Lekcja odpowiedzialności. Reakcje wielu katolików pokazują także, że ten czas próby był dla nich nie tyle powodem do utraty zaufania do Kościoła instytucjonalnego, ile okresem umocnienia świadomości eklezjalnej i wzmożonego poczucia współodpowiedzialności za Kościół. Wobec publicznego doświadczenia grzeszności następcy apostołów i dwuznacznej postawy części innych biskupów, trzeba było bowiem osobiście odpowiedzieć sobie na pytania: Co to znaczy, że jestem w Kościele? Na czym opiera się moja przynależność do niego – na zaufaniu do ludzi czy zaufaniu do Boga? Jeśli jestem zagubiony i niezadowolony z milczenia biskupów, to czy stawiam się poza Kościołem?

Gorąca atmosfera sporów o abp. Wielgusa sprawiła, że wzrosło społeczne zainteresowanie sprawami wiary i Kościoła. I choć wielu wiernych miało wrażenie, że są lekceważeni, a przecież chodziło o ich pasterza, to wydaje się, że ostatecznie ich tożsamość chrześcijańska się umocniła. Skoro Kościół mnie boli, to tym bardziej czuję, że to mój Kościół…

W niektórych parafiach nastąpiło też przełamanie barier duchowni-świeccy. Obie strony tej relacji czuły się bowiem równie osamotnione przez pasterzy… Być może teraz księża będą uważniej słuchali świeckich? Być może teraz świeccy lepiej zrozumieją, jak trudno dzisiaj być księdzem?

Lekcja pokory. Pokora nie jest mocną stroną Kościoła hierarchicznego w Polsce. Do rzadkości należą przypadki biskupów, którzy potrafią po prostu wyjść na spacer po swoim mieście, by porozmawiać z ludźmi. Biskupom realnie grozi oderwanie od zwyczajnego życia. Ich wizytacje w parafiach nie są bynajmniej okazją do szczerej rozmowy o ludzkich radościach i zmartwieniach, lecz jakże często spektaklem, którego uczestnicy odgrywają zaplanowane role. Język, który słyszą wokół siebie hierarchowie, nie jest normalnym językiem Polaków. „Dziękujemy, że Ksiądz Biskup, pomimo licznych obowiązków, raczył zaszczycić naszą parafię”. Biskupi nie przyjeżdżają, lecz nawiedzają; nie mówią, lecz nauczają; nie jedzą, lecz spożywają; nie śpią, lecz udają się na spoczynek. Sami raczej tak o sobie nie myślą, lecz tak są traktowani w kościelnej praktyce, także przez wielu świeckich. Czasem można wręcz odnieść wrażenie, że to nie biskupi służą Kościołowi (jak uczy teologia), lecz Kościół ma służyć biskupom.

W tej sytuacji lekcją pokory dla naszych pasterzy musiało być publiczne analizowanie życiorysu arcybiskupa oraz milczenia większości członków polskiego episkopatu. Lekcją pokory stało się także wysłuchiwanie w mediach szczerych wypowiedzi zbolałych ludzi, którzy czuli się zdezorientowani, a nie słyszeli głosu swoich pasterzy, na który tak bardzo czekali w tej ciężkiej chwili. Milczenie episkopatu nie było pokorne. Okazało się jednak lekcją pokory, gdyż – chcąc, nie chcąc – biskupi stali się tymi, którzy słuchają. Czy usłyszeli?

Lekcja grzeszności. Doświadczenie zawstydzającego, bolesnego towarzyszenia kolejnym przedstawianym przez arcybiskupa-nominata wersjom prawdy o jego współpracy z SB było też okazją do głębszego zrozumienia, czym jest grzech i jak trudno się z niego wywikłać. Wszyscy śledziliśmy meandry złamanego sumienia. Widząc, jak ciężko było arcybiskupowi przyznać się do skrywanych słabości, mieliśmy szansę zastanowić się nad własną grzesznością – nad naszym uciekaniem od uznawania i nazywania po imieniu swoich grzechów; nad naszym samousprawiedliwianiem się i zasłanianiem okolicznościami, które mają jakoby uzasadniać nasze małe i wielkie nieprawości i zdrady; nad tym, czego w naszym życiu głęboko się wstydzimy, czego za żadne skarby nie chcielibyśmy ujawnić.
Biskup, którego słabość została publicznie obnażona, stał się w tych dniach niejako symbolem człowieka grzesznego i upokorzonego. Byli, niestety, tacy, którzy o dawnych przewinieniach ks. Wielgusa mówili w taki sposób, jakby sami byli nieskalani. Łatwiej bowiem teoretyzować o potrzebie skruchy i pokuty, niż praktykować te cnoty. Wydaje się jednak, że większość osób zabierających głos publicznie na ten temat zachowała umiar, zdając sobie sprawę z tego, że każdy biskup jest zwyczajnym człowiekiem, a więc grzesznikiem.

Lekcja modlitwy. Przez cały okres gorącej debaty publicznej na temat abp. Wielgusa z różnych stron można było usłyszeć, że reakcją wielu osób na niezrozumiały rozwój wydarzeń była głębsza niż zazwyczaj modlitwa – zarówno osobista, jak i wspólnotowa. Wielu księży opowiadało o wyraźnej zmianie nastroju podczas kościelnych nabożeństw – nie tylko w kierunku przygnębienia, lecz także duchowego zmagania się z trudnym ciężarem.
Zapewne owocem głębszej modlitwy były też postawy tych duchownych, którzy w dramatycznie trudnej dla siebie sytuacji potrafili znaleźć słowa właściwie opisujące sytuację, jednoznacznie nazywające grzech, ale niepotępiające człowieka, który mu uległ.

NIEBEZPIECZEŃSTWA

Wskutek braku umiaru dobro zamienia się w zło, a cnota w wadę – mówił św. Ignacy Loyola. Podobnie może być z dobrem, które jest owocem sprawy abp. Wielgusa. Zawsze możliwe jest nadużycie, przesadna koncentracja na jednej wartości kosztem innych. Warto przyjrzeć się tym niebezpieczeństwom. Niektóre z nich – bezpośrednio nawiązujące do powyższych pozytywnych lekcji – wydają się zresztą całkiem realne.

Przesadne akcentowanie prawdy łatwo może przerodzić się w bezduszne mówienie tego, co za prawdę uważamy, bez perspektywy miłości, miłosierdzia i pojednania. Z doświadczenia wszelkich ludzkich wspólnot wiadomo zaś, że demaskatorskie ujawnianie popełnionego zła raczej nie wyzwala człowieka, który zawinił, lecz zamyka go w przeświadczeniu, że jest niesprawiedliwie atakowany i niszczony.

Celem sprawdzania przeszłości – zwłaszcza w Kościele, który ma przygarniać skruszonych grzeszników – nie może być tylko ujawnianie. W Kościele prawda powinna ostatecznie służyć nie oskarżaniu, lecz pojednaniu. Sama prawda do pojednania automatycznie nie prowadzi.

Pojednanie jest jednak niemożliwe bez prawdy, od niej trzeba zaczynać. Dobrze zatem, że w kościelnym sporze lustracyjnym właśnie wokół wartości prawdy powstała tak silna koalicja. Po styczniowym liście pasterskim polskich biskupów można powiedzieć, że po tej stronie zdecydowanie stanął także Episkopat Polski. Najlepiej świadczy o tym bezprecedensowa decyzja biskupów ordynariuszy o dokonaniu autolustracji.

Teraz podobna, jak największa koalicja powinna powstać wokół wartości pojednania. Musimy umieć odpowiedzieć sobie na pytania: jak teraz pomagać byłym tajnym współpracownikom, narażonym obecnie często na infamię nieproporcjonalną do swoich win; na czym powinny polegać ich skrucha, pokuta czy zadośćuczynienie; czy mogą nadal piastować odpowiedzialne urzędy w Kościele; jakie miejsce znajdziemy dla nich we wspólnotach naszego Kościoła? Choć na razie wciąż trwają jeszcze zmagania o prawdę, trzeba wreszcie zacząć myśleć o lustracji w perspektywie pojednania.

Również wzmożone poczucie konieczności dania świadectwa i zwiększona odpowiedzialność świeckich katolików mogłyby stać się niebezpieczne, gdyby zaczęto podważać znaczenie instytucji Kościoła oraz przeciwstawiać duchowieństwo i laikat. Zdarzają się już nawet obecnie przedziwne interpretacje sprawy abp. Wielgusa próbujące wmówić opinii publicznej, że to świeccy „aktywiści” doprowadzili do odwołania arcybiskupa i jakoby domagają się w przyszłości, by to od nich zależały nominacje biskupie. Trzeba sobie zdawać sprawę z tego niebezpieczeństwa, choć w rzeczywistości trudno je dostrzec. „Medialnym katolikom” (jak złośliwie nazwano tych, którzy zabierali głos publicznie) zależało przecież na –
ponadideologicznym! – stanięciu w prawdzie, a nie na tworzeniu polskiej wersji progresistycznego ruchu „Wir sind Kirche”. Tu zdecydowanie nie chodziło o powiedzenie: „my (a nie wy) jesteśmy Kościołem”, lecz: „my (także) jesteśmy Kościołem”.

Pokora i uznanie własnej grzeszności też nie mogą być przesadne. Tak dzieje się, gdy zamiast spojrzenia na siebie w prawdzie (tym w istocie jest pokora) zaczynamy rozważać wyłącznie nasze zaniedbania, słabości i grzechy. W wymiarze społecznym działoby się tak, gdyby ktoś, skupiając się na kolaboracji niektórych duchownych z SB, nie dostrzegał faktycznej roli Kościoła katolickiego w PRL. W odniesieniu do współczesności taką przesadną pokorą byłoby zaś widzenie wyłącznie słabych stron polskiego katolicyzmu, bez dostrzegania jego żywotności i cech pozytywnych. Przesadą w drugą stronę byłoby zaś bagatelizowanie grzechów, minimalizowanie ich, nazywanie tylko błędami.
Czy można przesadzić także z modlitwą? W zasadzie nie, chyba że widzi się w niej jedyne lekarstwo na obecne słabości naszego Kościoła, zapominając o refleksji i działaniu. Modlitwa jest duchową reakcją na smutne wydarzenia w naszym życiu i w życiu bliźnich, ale nie możemy się do niej ograniczać. Modlitwa – jako otwarcie serca i rozumu na Bożą perspektywę – powinna nas też prowadzić do formułowania wniosków, jak uniknąć podobnych błędów w przyszłości.

CO DALEJ?

Namysł nad sprawą abp. Wielgusa powinien zatem zaowocować także sformułowaniem zadań, jakie stają w tej chwili przed naszym Kościołem.
Przede wszystkim, pilną sprawą jest dokończenie procesu oczyszczania pamięci. Dziś widać dobitnie, że uczciwy i rzetelny rachunek sumienia Kościoła, o którego dokonanie apelował przed rokiem 2000 Jan Paweł II, jest warunkiem zmierzenia się z wyzwaniami przyszłości. W Polsce idea rachunku sumienia nie znalazła, niestety, zbyt wielu wykonawców.

Pół roku temu o. Józef Augustyn SJ proponował w „Tygodniku Powszechnym”: Lustracja księży wymaga jednak publicznego aktu pojednania całej wspólnoty Kościoła katolickiego. Rzeczywiście, lustracyjny rachunek sumienia Kościoła potrzebuje jakiegoś zewnętrznego wyrazu. Biskupi polscy postanowili, że najbliższa środa popielcowa, 21 lutego 2007 r., będzie dniem modlitwy i pokuty całego duchowieństwa polskiego. Niech we wszystkich kościołach naszych diecezji zostaną odprawione nabożeństwa do Miłosiernego Boga o wybaczenie błędów i słabości w przekazywaniu całej Ewangelii. Aby ten dzień mógł mieć znaczenie przełomowe, powinien mieć dobrze przygotowany program. Może warto go uroczyście celebrować w świątyniach katedralnych?
Byleby tylko nie stało się z tą celebracją środy popielcowej tak, jak z modlitwą pokutną biskupów za grzechy polskich katolików wobec Żydów, w maju 2001 roku. O tamtym wydarzeniu szybko zapomnieli nawet sami uczestnicy modlitwy – potraktowano ją bowiem formalistycznie, niczym ceremonię, którą należało odbyć „dla spokoju sumienia”, nie zaś jako głęboki wewnętrzny akt pokuty i pojednania, którym być miała.

Jeśli dzień pokuty w środę popielcową ma rzeczywiście zamykać pierwszą, gorszącą fazę kościelnych sporów lustracyjnych, trzeba, aby kościelne komisje historyczne przekształciły się z bytów papierowych w realne. Po grudniowo-styczniowych sporach ich prace nabrały dużego przyspieszenia. Oby obecnie nie uległy spowolnieniu i oby służyły wyjaśnianiu spraw, a nie ich zaciemnianiu.

Do 21 lutego czasu niewiele, ale też niewiele go do marca, gdy dostęp do akt SB ulegnie znacznemu poszerzeniu. Można zatem realistycznie przypuszczać, że proces weryfikowania przeszłości będzie jeszcze trwał. Za jakiś czas przydałoby się jego symboliczne zakończenie, może ceremonia ogólnopolska? Czy takie nabożeństwo gojenia ran i pojednania nie mogłoby się odbyć na warszawskim Żoliborzu, przy grobie męczennika, który zginął z rąk oficerów Służby Bezpieczeństwa, ks. Jerzego Popiełuszki? Albo w sanktuarium Bożego Miłosierdzia w krakowskich Łagiewnikach?

Pilnym zadaniem dla pasterzy Kościoła będzie też konieczność przeciwdziałania ostrym podziałom wśród katolików (duchownych i świeckich), jakie powstały na skutek właśnie takiego rozwoju sprawy abp. Wielgusa. Mszczą się tu brak klarownego wyjaśnienia całej sytuacji, nieszczęśliwe kazanie prymasa Glempa w katedrze warszawskiej, apele o. Tadeusza Rydzyka o obronę abp. Wielgusa oraz liczne wypowiedzi i artykuły (najczęściej w „Naszym Dzienniku” i „Niedzieli”), przedstawiające niedoszłego metropolitę warszawskiego jako ofiarę spisku mediów, męczennika o twarzy podobnej do twarzy Chrystusa ukrzyżowanego, niemalże… nowego świętego.

Taki opis sprawy jest sprzeczny z informacjami przekazanymi przez nuncjusza apostolskiego, abp. Józefa Kowalczyka, który jednoznacznie stwierdził, że nominat – proszony o wyjaśnienie zarzutów o współpracę z SB – nie przedstawił pełnej prawdy o swojej przeszłości: ani jednym słowem nie wspomniał o fakcie podpisania współpracy. Wszystkie te zeznania były składane pod przysięgą.

Pomimo tych precyzyjnych wyjaśnień nuncjusza nadal toczy się spór o fakty, a nie tylko o interpretacje. Pewna część polskich katolików wciąż nie dopuszcza do siebie myśli o jakiejkolwiek winie abp. Wielgusa. Mało tego, są nawet biskupi (całe szczęście, bardzo nieliczni), którzy publicznie dają wyraz przekonaniu, że w obecnej sytuacji najlepszym kandydatem na metropolitę warszawskiego jest… abp Stanisław Wielgus. Nie można bagatelizować tych podziałów, zwłaszcza że nie widać możliwości porozumienia się zwolenników tego sposobu myślenia z tymi, którzy inaczej – zgodnie z prawdą – widzą sytuację. Pamiętajmy, że niektóre schizmy miały swój początek także w sporach o rzeczy błahe.

Głównym motorem akcji w obronie „prześladowanego i skrzywdzonego” arcybiskupa jest Radio Maryja. Dyrektor tej rozgłośni nie wahał się porównywać działań osób zabierających publicznie głos w tej sprawie do szwadronów śmierci i stalinowskich sądów wydających w ciągu jednej nocy wyroki pozbawiające życia. Takie skandaliczne wypowiedzi nie spotykają się, niestety, z upomnieniami ze strony biskupów. Co gorsza – część z nich woli raczej krytykować stanowisko mediów świeckich w tej sprawie. Zespół Episkopatu ds. Duszpasterskiej Troski o Radio Maryja już dawno przekształcił się w zespół ds. obrony toruńskiego radia i jego dyrektora. Za te ogromne zaniedbania zapewne przyjdzie nam jeszcze słono zapłacić…

Kolejnym postulatem, który powinien być szybko zrealizowany, jest otwarcie kościelnych archiwów i udostępnienie ich badaczom. Wielu biskupów słusznie podkreśla, że historii Kościoła w PRL nie można pisać wyłącznie na podstawie archiwów UB i SB, zgromadzonych w IPN. Co prawda, zawierają one nie tylko dokumentację zdrady, lecz także heroizmu czy zwykłej – choć niekiedy bardzo trudnej – codziennej wierności. Dokumenty te mogą być obecnie przydatne nawet w procesach beatyfikacyjnych. Świadczą bowiem o skali nienawiści systemu komunistycznego wobec ludzi wierzących, zwłaszcza duchowieństwa, i o odwadze wielu prześladowanych.

Historycy pilnie potrzebują jednak dostępu do innych archiwów, zwłaszcza kościelnych. Bez możliwości skonfrontowania akt esbeckich z dokumentami zgromadzonymi w archiwum Sekretariatu Episkopatu Polski, w archiwum Prymasa Wyszyńskiego czy w poszczególnych kuriach diecezjalnych skazani będziemy na niepełną wizję historii. Otwarcie kościelnych archiwów powinno być logiczną konsekwencją tezy abp. Józefa Michalika, przewodniczącego Konferencji Episkopatu Polski, że prawda broni Kościoła.

Wśród zadań do podjęcia są też sprawy bardziej długofalowe. Ani lustracja, ani Radio Maryja nie są przecież najważniejszymi problemami Kościoła w Polsce. Te dwie sprawy są jednak wyzwaniami najpilniejszymi, których rozwiązanie (lub jego brak) zdecydują o wiarygodności naszego Kościoła w przyszłości.
Czy długofalowym wnioskiem bezpośrednio wypływającym ze sprawy abp. Wielgusa nie powinno być przemyślenie kryteriów wyboru biskupów? Powszechnie zgłaszany jest postulat dodania do istniejących procedur konieczności składania oświadczeń lustracyjnych i ich sprawdzania. Wydaje się, że problem sięga jednak głębiej. Obecnie chyba zbyt często preferowane są przede wszystkim bezkonfliktowość i układność jako cechy charakteru predestynujące księdza do roli kandydata na biskupa.

Czy da się całkowicie przezwyciężyć traktowanie biskupstwa jako zwieńczenie kariery kościelnej? W 1999 roku dyskutowano o tym także w Watykanie. Kard. Joseph Ratzinger powiedział wówczas: w Kościele zjawisko robienia kariery nie powinno istnieć. Bycie biskupem nie może być traktowane jako zdobywanie kolejnych stopni kariery, […] ale jako uniżona służba. Obecny papież zgodził się wówczas z poglądem, że zasadniczo biskup powinien być „ożeniony” ze swoją diecezją, a nie wędrować po szczeblach kariery, z diecezji mniej znaczących do bardziej prestiżowych. Czy uda się wdrożyć tę zasadę w życie Kościoła?

W gronie polskiego Episkopatu brakuje dzisiaj osób z charyzmatem duszpasterskim. Mało który polski hierarcha ma za sobą dłuższe doświadczenie pracy w parafii. Biskup powinien zaś być przede wszystkim pasterzem i ojcem. Jak trafnie zaapelował w „Rzeczpospolitej” ks. Stefan Moszoro-Dąbrowski, Kościołowi w Polsce potrzeba dziś biskupów w rodzaju św. Ambrożego. Ta postać to symbol połączenia dwóch cech – osobistego świadectwa wiary i młodego wieku. Oby nowa nominacja metropolity warszawskiego odpowiedziała na to zapotrzebowanie.

Wnioskiem z przebiegu całej sprawy powinna być też zmiana oficjalnego stosunku Kościoła w Polsce do mediów. Napięcie między Kościołem a mediami wydaje się w naszych czasach nieuchronne, trudno jednak ignorować dziennikarzy i ich oczekiwania. Celnie ujął ten problem bp Kazimierz Nycz w „Gościu Niedzielnym”: Jeżeli dziś media nam pomagają, np. pokazując pogrzeb Jana Pawła II, pielgrzymkę Benedykta XVI, czy mówiąc o wigilijnej świecy, to wtedy jest dobrze. Natomiast, kiedy media dotykają jakiegoś czułego punktu, w duchu szukania prawdy, to wtedy widzimy w nich wroga. Zapominamy, że rok 1989 był już dawno.

Niechęć i złośliwość niektórych mediów wobec Kościoła to zjawisko realne, ale wcale nie powszechne. Z mediami trzeba współpracować, trzeba je zrozumieć. A to znaczy także, by na widok dziennikarzy nie odwracać się na pięcie czy wychodzić bocznymi drzwiami. W krytycznym momencie sprawy abp. Wielgusa z polskich biskupów jedynie abp Tadeusz Gocłowski nie bał się kamery telewizyjnej, a bp Kazimierz Nycz mikrofonu radiowego.

Życiorys każdego duchownego, a zwłaszcza biskupa, powinien być przezroczysty – stwierdził jesienią 2006 r. biskup tarnowski Wiktor Skworc, powołując z własnej inicjatywy zespół historyków, którzy zbadali dotyczące go dokumenty z archiwów SB. Tę samą drogę wybrał abp Józef Życiński. Gdyby takie przekonanie o potrzebie większej przezroczystości życia Kościoła stało się powszechne, można by mówić, że lustracyjna lekcja nie poszła na marne.

Oby wnioskiem z perypetii z abp. Wielgusem było także stosowanie przez Kościół – wtedy, gdy to konieczne – zasad zarządzania kryzysowego. W tym przypadku potrzebę otwartej polityki informacyjnej rozumiał rzecznik Konferencji Episkopatu, ks. Józef Kloch. Trudno się jednak oprzeć wrażeniu, że był pod tym względem dość osamotniony w oficjalnych strukturach eklezjalnych.

Sprawą najważniejszą dla przyszłości jest wreszcie konieczność przedstawienia wizji Kościoła, jaki chcemy tworzyć w Polsce na początku XXI wieku. Bez takiej wizji nie da się formułować poważnych programów duszpasterskich. Do tego niezbędne jest jednak spojrzenie w przyszłość. Może potrzeba nam nie tylko autorytetów i nauczycieli, lecz także proroków?

NIE TYLKO KOŚCIÓŁ…

Ze sprawy abp. Wielgusa Kościół w Polsce wychodzi bardzo obolały, ale chyba jednak z umocnioną świadomością, że trzeba być wiernym prawdzie, trzeba dawać wiarygodne świadectwo. Ufamy, że ten kryzys ostatecznie będzie prowadził polski katolicyzm ku ozdrowieniu i oczyszczeniu.

Znaczenie całej sprawy przekracza jednak ramy Kościoła. Polskie społeczeństwo cierpi na problemy typowe dla postkomunizmu (czy, jak nazwał to Maciej Zięba OP, socpostmodernizmu) – kłopoty z wolnością, pomieszanie dobra i zła, zagubienie sumień, zaniżanie standardów moralnych.

Cała sprawa jest, jak się nam wydaje, wyraźnym apelem o podwyższenie standardów moralnych w polskim społeczeństwie. Usłyszeliśmy wyraźne „dość” zacieraniu granicy między dobrem a złem, między uczciwością a kłamstwem, między wiernością a zdradą. Pierwszym adresatem tego „dość” był Kościół – ostatnia instytucja, która powinna przyczyniać się do zacierania tych granic, a zarazem wspólnota, która powinna być na pierwszym miejscu pod względem stosowania się do zasad moralnych, jakie głosi. Kościelne zawirowania na przełomie lat 2006/2007 mogą i powinny stać się inspiracją do podwyższenia poprzeczki standardów moralnych nie tylko w Kościele, ale w całym polskim życiu publicznym.

Źródło: Miesięcznik “Więź”

 

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code