Dumki Jacoba

recenzja

Spread the love

Wojciech Jankowski “Dumki Jacoba”

Piotr Niemczyk

Zobacz tekst: Wojciech Jankowski: Dumki Jacoba

Jest tu właściwie o wszystkim. O tym, jakim człowiekiem jest Lech Wałęsa i o policyjnym śledztwie w sprawie uprawy konopii indyjskich. O dziecięcych prowokacjach i o tym, czy mocz smakuje lepiej po wypiciu posłodzonej czy też nie posłodzonej herbaty. Trochę traktat filozoficzny, a trochę groch z kapustą. Ale napisany tak jak się obecnie (podobno) książek nie pisze. Zanarchizowany styl Jacoba miesza kolejność zdarzeń, porządek rzeczy i sprawy o których pisać można i te, o których pisać nie wypada. Ale czyta się znakomicie.

Wojciech Jankowski to kultowa postać Ruchu “Wolność i Pokój”. Wcześniej był współzałożycielem Ruchu Społeczeństwa Alternatywnego, a do WiP-u trafił, kiedy publicznie ogłosił, że zamierza odmówić służby wojskowej. Jak zapowiedział, tak zrobił. Był pierwszym “WiP-owskim” więźniem skazanym za odmowę służby (nie mylić z tymi posadzonymi za odmowę złożenia przysięgi wojskowej). Decydując się na więzienie Jankowski, stał się jedną z najważniejszych postaci Ruchu. Jego postawa była dla działaczy zachodnich organizacji pokojowych najlepszym przykładem na to, że w radzieckim pacyfizmie coś śmierdzi. Kiedy jesienią 1986 r., po amnestii, w której wyszli prawie wszyscy więźniowie, Jankowski został za kratami, “WiP” zorganizował szereg akcji protestacyjnych. Jacob wyszedł na wolność. Ale hałas się podniósł, na całym świecie taki, że Jerzy Urban, na jednej ze swoich słynnych konferencji prasowych zaapelował do zagranicznych organizacji praw człowieka, żeby nie przysyłały więcej apeli o uwolnienie Jankowskiego, bo ten jest już na wolności.

Jacob to człowiek o niespożytej wręcz energii. Nawet na przepustce z więzienia współorganizował Hyde Park, zlot ludzi związanych z “WiP-em” i innymi alternatywnymi ruchami. Po wyjściu znajduje się w grupie aktywnie wspierającej strajki w Stoczni Gdańskiej w maju i sierpniu 1988 r. Dostaje propozycję udziału w obradach okrągłego stołu. Nie zgadza się, wyprowadza się z Sopotu na wieś i rezygnuje z czynnego uprawiania polityki. Buduje indiańskie tipi na Mazurach, a później przenosi się w Beskid Niski, gdzie przez jakiś czas mieszka w jednym domu z Andrzejem Stasiukiem. W końcu decyduje się na samotnię. Zostaje pustelnikiem. To jedna z najbardziej zdumiewających metamorfoz przełomu lat 80-tych i 90-tych. Człowiek o wielkim temperamencie, wyprowadza się z tętniącego życiem miasta po to, by zamieszkać w lesie a jego najpoważniejszy kontakt ze społeczeństwem odbywał się za pośrednictwem dzieci, które w ramach “zielonych szkół” uczył obcowania z przyrodą.

Książka Jacoba jest trochę biograficzna, trochę filozoficzna, trochę kpiarska, trochę prowokująca. Ale przede wszystkim jest to książka pogodnego faceta, który pozbył się wszelkich lęków współczesnego człowieka. Lęku o brak pieniędzy, lęku o własne bezpieczeństwo, lęku o własną śmieszność czy wreszcie lęku o karierę. W cyklu opowiadań przewija się kilka wątków. Jeden z nich to autoironiczna opowieść o tym jak mieszczuch, bez żadnego przygotowania, bez żadnego przewodnika musi nauczyć się żyć na odludziu, opiekując się dość dziwnym zestawem zwierząt: lamami, osłem, kozami. Opowiada o swoich pomysłach na urządzenie życia. Wannie ustawionej na kamieniach po to, żeby można było pod nią rozpalić ognisko, impregnowaniu materiałów dymem, urynoterapii. Znajduje jedną podstawową receptę na wszystko: trzeba polubić świat, który nas otacza. Zwierzęta, tak długo jak płoszyła je agresja niewprawnego, złoszczącego się opiekuna, były nieposłuszne. Rośliny, którym się okazuje przyjaźń, rosną lepiej. Nawet przedmioty, które lubimy są bardziej przydatne. Coś w tym jest. A Jacob na przykładzie swojego nieskomplikowanego życia w lesie potrafi to nawet udowodnić.

Piotr Niemczyk

 

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code