Barwy codzienności

Kobieca codzienność

Spread the love

O zmęczeniu kobiety

Elżbieta Krzewińska

We współczesnym świecie bardzo zmieniła się rola kobiety w społeczeństwie. W większym niż kiedyś stopniu kobieta uczestniczy w pracy zarobkowej, a co więcej, coraz częściej ta praca stanowi dla niej olbrzymie źródło satysfakcji, większej nawet, niż dom i rodzina.

Nie jestem przeciwna pracy zawodowej kobiety, jednak myślę, że praktycznie oznacza to jedynie dołożenie kobietom większej ilości zadań do wykonania. A ponieważ od zawsze kobieta kojarzona jest z domem, gniazdem, dziećmi, to nic dziwnego, że każda z pań i na tych polach chciałaby błyszczeć. Tak były przecież wychowywane przez swoje babcie i mamy. Efektem ciągłego zabiegania o to, by we wszystkich dziedzinach być blisko ideału, jest właśnie zmęczenie.

Mężczyźni wychowywani byli i są raczej do pracy zawodowej, do rywalizacji z innymi mężczyznami (piszę o głównych nurtach, nie wyjątkach). Niewielu z nich potrafi – i chce – wdrożyć się w część zajęć domowych, by kobiecie ulżyć. Nie tylko dlatego, że nie chcą; często przyczyną ich nieangażowania się w prace domowe jest podejście kobiety do problemu: ona to zrobi szybciej, lepiej, dokładniej. I ponieważ nie ma wystarczająco cierpliwości (miłości?) do swojego mężczyzny, odsuwa go od prac domowych, zostając z nimi po pewnym czasie sama.

Skąd to zachowanie? Kobiety są bardzo „perfekcyjne” – nie tylko w sprawach zawodowych, ale i w domowych. Starają się wszystko zrobić najlepiej i najczęściej są przekonane, że w takich sprawach, jak dom, wychowanie dzieci, sprzątanie, one zwykle mają rację. I chyba się w większej części z takim poglądem zgodzę. Kobiety mają wrodzoną zdolność dbania o otoczenie, o najbliższych. Posiadają większą zdolność spostrzegania, co się dzieje z najbliższymi, są bardziej empatyczne i wrażliwe na nastroje – swoje i innych. Być może jednak przez te nastroje nie potrafią czasem spojrzeć na swoje życie z boku, nie potrafią ocenić racjonalnie, na ile ważne jest pilnowanie wszystkiego i wszystkich (w sensie dbania o to, by wszystko było załatwione na czas: płacenie rachunków, odrobienie zadań domowych itp.). Sama tego doświadczyłam w pierwszych latach małżeństwa: starałam się pamiętać o wszystkim i nie za bardzo ufałam w to, że mąż będzie o tym równie dobrze pamiętał, że on też potrafi być odpowiedzialny za rodzinę. Na szczęście zaczęło mi to na tyle ciążyć, że powoli zaczęłam pozbywać się kolejnych spraw i przerzucać je na barki męża: dbanie o trawnik (by był na czas skoszony) czy pilnowanie płacenia rachunków. Pamiętam jednak, z jakim trudem przychodziło mi nie przypominanie mężowi o tych obowiązkach.

Kobiety najgorzej chyba przyjmują zdanie innej kobiety o sobie samej i o swoim życiu. Być może wiąże się to jakoś z tym, że przeważnie kobiety mają niskie poczucie własnej wartości (oczywiście, uogólniam). Widać to chociażby po tym, jak przejmują się swoim wyglądem. Dopiero z czasem udaje im się nabrać tej pewności siebie. Ten czas jest różny, w zależności od tego, jakie wydarzenia dzieją się w ich życiu, jakie mają relacje z najbliższymi i czy są kochane.

Miłość… Nie potrafimy kochać (nie tylko kobiety, mężczyźni też). Najczęściej kochamy „za coś” i bardzo często uważamy, że i my jesteśmy kochane „za coś”. A za co może kochać mężczyzna? Za wygląd (więc trzeba dużo czasu poświęcać własnemu wyglądowi), za obiad (więc dwa dania i ciasto), za posprzątany dom (więc mycie podłóg o 24ej), za dobrze wychowane dzieci (więc branie na siebie wywiadówek, sprawdzania lekcji). Chciałoby się napisać – za święty spokój – więc przysłowiowa gazeta, kapcie i kanapa, a kobieta na paluszkach się krząta wokół pana i władcy.

Myślę, że wielu kobietom przydałyby się dobre rekolekcje poświęcone wyjaśnianiu słów: egoizm, miłość, poświęcenie. Ich niewłaściwe pojmowanie sprawia, że kobiety zamęczają się oczekując w zamian miłości, uwagi, dobrego słowa, dostrzeżenia wysiłku, dostrzeżenia ich osoby. Ale tego nie dostaną – ponieważ w tym całym zabieganiu i zapracowaniu zapominają o jednym – nie uczą bliskich uczucia wdzięczności. A bez wdzięczności nie będzie dostrzeżenia, docenienia, podziękowania. Nie uczą tego, bo – są samowystarczalne. Same nie proszą o pomoc, same starają się „nie być wdzięczne” (podejrzewam, że nieświadomie), więc jak mają nauczyć syna, męża, córkę tego uczucia? Spotkałam się z częstym przypadkiem, że wolą skorzystać z pomocy obcej osoby, niż poprosić o pomoc najbliższych! Nigdy nie potrafiłam zrozumieć, dlaczego.

Kobiety zapracowane, zmęczone podczas rozmów o życiu, o dzieciach kładą głównie nacisk na trud, na ciężar. Nie dowiemy się od nich, że wychowanie dziecka to mnóstwo radości, zabawy, przecudownych niespodzianek, że dziecko jest darem. Owszem, gdy wspomni się coś na ten temat, potwierdzą, ale nigdy nie zaczną opisu swojego życia od radości. Życie jest dla nich tylko pracą i ciężarem. Smutne to, bo przecież one też się śmieją, mają chwile radości i szczęścia, nawet długie te chwile, a jednak w ich umyśle obraz trudu i znoju jest tak zakodowany, że ta radość i szczęście dużo mniej się liczą w ogólnym rozrachunku.

Paradoksalnie, kobieta jest dumna ze swego przepracowania, bo we współczesnym świecie wartość człowieka ocenia się według działania. Cierpi na swoisty kompleks niezbędności. Jednak brak zdrowych relacji z najbliższymi powoduje, że gdy zaczyna tracić siły, gdy przychodzi choroba, wówczas wybucha gniewem, buntem, staje się zgorzkniała, użala się nad sobą. Kobiety boją się starości i nie tylko dlatego, że wówczas tracą urodę. Stają się „zależne” od innych, a bycie od kogoś zależnym to chyba jakaś forma poniżenia we współczesnym świecie – tak to zawsze odbierałam, gdy przysłuchiwałam się rozmowom mojej mamy z jej koleżankami (wiek ok. 60). Od wielkiej mądrości kobiety zależy, czy starość, chorobę, swoje zniedołężnienie wykorzysta, by w jakimś stopniu uzdrowić swoją rodzinę, nauczyć najbliższych pomocy, nauczyć siebie wdzięczności.

Wielkim wyzwaniem podczas pisania tego tekstu było dla mnie ujęcie sposobu, w jaki kobiety radzą sobie  ze zmęczeniem. Ja radzę sobie tak, że część obowiązków przerzuciłam na męża godząc się z tym, że coś może zostać wykonane inaczej czy nawet gorzej, niż gdybym ja to zrobiła. Poza tym od samego początku naszego małżeństwa staraliśmy się z mężem równoważyć obowiązki: mąż spacerował z dziećmi, czego ja nie cierpiałam, ja wstawałam do nich w nocy, bo mam lekki sen, a Piotr lubi pospać; z reguły ja dbałam o sprzątanie po posiłkach, ale czasem pytałam męża, czyby on nie pomył naczyń; kiedy byłam chora, leżałam w łóżku i za zupełnie normalną rzecz przyjmowałam to, że nic nie robię, tylko choruję. Podałam ten ostatni przykład, bo właśnie zaczął się sezon przeziębieniowo – grypowy i koleżanki w pracy powiedziały, że nawet podczas choroby muszą ugotować obiad dla całej rodziny.

Moje zapracowane koleżanki narzekają. Nie wiem, czy potrafią odpoczywać, ani co robią, gdy są zmęczone – po prostu robią, co mają do zrobienia, bo nikt inny za nie tego nie zrobi – tak mówią. Czasem idą do kina z mężem, wieczorem siadają z książką i kieliszkiem wina, mają swoje ulubione seriale i potrafią od całej rodziny wyegzekwować prawo do wolnego czasu, by w spokoju obejrzeć telewizję. Wszystko to – moim zdaniem – za mało. Bo wprawdzie wypoczną, ale po pracy, którą wykonały samotnie…

Wiem, że pisząc powyższy tekst, zastosowałam wiele uproszczeń. Pisałam, myśląc głównie o kobietach z mojej rodziny, o znajomych, o koleżankach z pracy. I to, co napisałam, to nie tylko moje myśli, ale też i ich słowa. A kończąc, chciałam podkreślić, że tak naprawdę większość narzekających osób – i dotyczy to obu płci – wcale nie zamierza niczego zmieniać w swoim życiu. Zmiany są bardziej niebezpieczne i trudniejsze, niż nawet najbardziej uciążliwe codzienne życie…

 

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code