Tezeusz

Przejść z powierzchni na głębię

Spread the love

Bóg jest bliski i trudny do pojęcia.

F. Hölderlin

Zejść z powierzchni na głębię

Oksana Bihun

Gdy myślę o swoich doświadczeniach religijnych, to znaczy doświadczeniach relacji z Bogiem, nie przychodzi mi na myśl jakieś jedno wydarzenie, nawet jakiś jeden moment w życiu. Tutaj wszystko wymyka się obserwacji i analizowaniu…

Swoje największe przeżycie religijne i duchowe nazwałabym schodzeniem w głąb siebie.
Wszyscy byliśmy kiedyś dziećmi. Na pewno mieliśmy dostęp do Boga i odczuwaliśmy Jego bliskość. Ale na skutek pierwszych doświadczeń społeczno-wychowawczych, głównie w rodzinie lub szkole, ta więź z Bogiem może zostać mocno zagrożona, jeżeli nie rozerwana. Do tego można doliczyć jeszcze inne doświadczenia życiowe: zranienia, dramaty, niesprawiedliwość, brak miłości.

Moja droga do ponownego spotkania z Bogiem polega na zrzucaniu z siebie warstw wzelkich doświadczeń, wejściu w siebie, powrocie do swego pierwotnego ‘ja’, które jest połączone z Bogiem. Bóg jest nie tylko częścią mnie, ale też moim ośrodkiem, moją główną i jedyną treścią, mną samą prawdziwą. Pragnę przedrzeć się przez te powłoki rozmaitych doświadczeń. Co więcej, chcę zwlec z siebie te wszystkie warstwy, choćby nie wiem, jak bardzo to bolało.

Moje prawdziwe ‘ja’ nie jest sumą tych doświadczeń. Te nagromadzone warstwy przeżyć nie są mną. Moja prawdziwa istota ukrywa się gdzieś poza nimi. To Nieśmiertelna Dusza Nieskończonej Godności. Zamilknąć, przestać mówić cokolwiek i trwać na samym dnie samej siebie, i milczeć, tylko milczeć… Czasem ogarnia mnie wielka rozpacz, kiedy zobaczę, co jest na tym dnie duszy, gdy Bóg dotyka swoją miłością. W tej miłości uświadamiam sobie, jaką godnością jestem obdarowana, jakie piękno zachowane jest w najsłabszych, najdelikatniejszych pokładach mojej osobowości, a zarazem widzę grzech, zranienia, pustkę i w tej biedzie płaczę przed Bogiem.

Schodzenie do własnej głębi jest dla mnie trudne, bo część moich praktyk religijnych nierzadko okazuje się właśnie tymi warstwami, które należy z siebie zrzucić. Zewnętrznie mogę robić rzeczy godne świętego, ale ile z tego dociera na głębię, do samego sedna serca?

W ostatnim czasie odrzuciłam wiele stereotypów na temat tego, jak powinno się modlić i jak powinno wyglądać życie religijne. Odważyłam się na ponowne uformowanie sumienia, na wędrówkę po omacku… Trudno mi to dokładnie opisać, ponieważ są to rzeczy, które dzieją się poza moją świadomością.  Ja tylko trzymam się wiernie modlitwy codziennej i staram się być szczera z sobą i Bogiem. Szczerość rozumiem tutaj jako brak pośpiechu w przyjęciu tych czy innych rzeczy; tak długie badanie siebie w prawdzie, dopóki nie pogodzę się z czymś, nawet jeżeli pobudziła mnie do tego jakaś znacząca książka religijna. Bo nie chodzi mi o to, ile narzuciłam sobie prawd wiary i jak daleko odepchnęłam prawdę o sobie, ale o to, aby przemieniło się moje prawdziwe ‘ja’..

Największa przemiana, której obecnie doznaję, to głębokie integrowanie w sobie myśli, że Bóg jest dobry. Ktoś może powiedzieć, że to przecież oczywista sprawa. Każdy to wie. Tak, jest to dla mnie oczywiste, ale tylko na powierzchni. W ostatnich latach zrozumiałam, że zawsze i we wszystkim zachowuję się tak, jakby Bóg był tyranem, chciał mnie zranić i zadać mi ból. Aby przekonać się, że tak właśnie się zachowuję, trzeba było zejść w głąb siebie.

Pomagając sobie w tym, aby przekonanie o dobroci Boga przeniknęło moje działania, moje głębiny, robię rzeczy bardzo proste, banalne. Każdego wieczoru przypominam sobie, jakie dobro dziś się wydarzyło i za to Bogu dziękuję. Modlę się w sposób najbardziej dla mnie odpowiedni, a nie tak, jak czytałam w książce lub jak podpatrzyłam u innych. Nie muszę się modlić tak jak ktoś inny albo jak ja to sobie wyobrażam i jak bym chciała, tylko tak, jak mogę.

Czasem czytam psalmy, wieczorem, niewymownie zmęczona, zamykam książkę do modlitwy, biorę do rąk świecę i grzeję się jej ciepłem; patrzę na cienie i światło, które od niej biją, i na mały obrazek Maryi. Siedzę sobie cichutko i mówię Bogu, jak mnie dzisiaj zasmucili moi studenci, albo że nie wiem, jak mam zrobić zadanie z analizy funkcjonalnej, albo że jestem zmęczona i chce mi się już spać. Pozwalam sobie pobyć w sposób szczególny z moją bezradnością, chociaż z piętnaście minut w ciągu dnia. Wcześniej odmówiłabym psalmy do końca i poszłabym spać, myśląc, jaki to Bóg jest surowy, iż zmusza mnie tak zmęczoną do czytania tych psalmów…

Więc moje przeżycia religijne są bardzo proste, takie codzienne, bez żadnych wizji, objawień, niezwykłych odczuć podczas modlitwy czy bez nagłych przemian. Teraz piszę ten tekst i jest to moja modlitwa na dzisiaj. Wieczorem pójdę do kina i tylko na głębi, w przenikających mnie dreszczach odczuję transcendencję żółtego liścia, samotność latarni ulicznych i wież za oknem. Przypomnę sobie jak wracalam z chóru we Lwowie, jak padał śnieg i jak smutno wieczorem kołysały się światła przy drodze. I tak będę odkrywać, iż Bóg był ze mną wtedy, i jest teraz, i będzie zawsze. Jedyny, który pamięta o mnie, kiedy trwam w pustej przestrzeni między dwoma światami: Ameryką i Ukrainą z Polską; który wie, w jakim języku myślę i rozumie ten język, kiedy siedzę zagubiona na jakimś lotnisku międzynarodowym. On jedyny wie i nigdy, nigdy mnie nie zostawi.

Oksana Bihun

Tej samej autorki

Kiedy myślę o małżeństwie
Moja Ukraina
Pokój jak rzeka…
Pozorna nieobecność
Odwaga prośby

Oksana Bihun The Marriage with the Reality
Columbia, Missouri, USA, June 2007

Zobacz, co myślą inni i sam(a) skomentuj

 

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code