Pytania o sens

Ocalanie sensu

Spread the love

Mimo wszystko mam nadzieję, że Bóg stworzył świat, w którym wszystkie pytania znajdą pozytywną odpowiedź, nawet jeśli teraz nie mogę ich poznać.

Karl Rahner SJ

Ocalanie sensu

Tomek Białokurec

Odwołując się do doświadczenia naszej codziennej egzystencji w świecie niechybnie napotykamy w nim jakąś bezwładną siłę, która stawia nam trudny do scharakteryzowania, ale wręcz namacalny opór. Da się go odczuć przy każdej próbie podjęcia jakiegokolwiek działania, nawet takiego, które nie angażuje zbyt wielkiego wysiłku – powiedzmy, wstania z łóżka… Spróbujmy zaś zachować wierność naszym codziennym obowiązkom bądź owocnie spożytkować wolny czas – wówczas doświadczenie to nabierze szczególnej wyrazistości.

Nie wspomnę już o czynach tak heroicznych, jak chociażby dobre spotkanie z przyjacielem – dobre, tzn. nie-nakierowane na mnie… gdzie przygniatająca mnie moc niebytu ujawnia w całej rozciągłości swą potęgę i zdaje się być nie do przezwyciężenia. Mamy tu do czynienia z jakimś swoistym ciążeniem obezwładniającym człowieka i pociągającym go w otchłań biernej obojętności, z jakąś niewidzialną – ale jakże realną! – bryłą niebytu usiłującą zmiażdżyć me najlepsze intencje i okupione potem wysiłki. Wystarczy odrobina świeżego spojrzenia aby się o tym przekonać. Tak więc, w naszym byciu-w-świecie napotykamy, a właściwie to niemal potykamy się o bierny opór wytwarzany przez bezwładną siłę niebytu. Doświadczenie to budzi swoiste napięcie i trudny do zdefiniowania lęk.

Lęk ten w całej swej wielopłaszczyznowości okazuje się być głównym narzędziem zniewalania człowieka i odbierania mu poczucia sensu. Wybitny protestancki filozof i teolog Paul Tillich definiuje go następująco: “(…) lęk to stan, w którym byt jest świadomy możliwości swego niebytu” [1] oraz w innym miejscu: “Nie da się usunąć podstawowego lęku: lęku skończonego bytu przed groźbą niebytu. Należy on do samej egzystencji”.[2] W przeciwieństwie do strachu, który jest zawsze strachem przed czymś, przedmiot lęku jest nieokreślony i “ze swojej natury nie może być poznany, gdyż jest niebytem”.[3] Jak widzimy źródłem, a zarazem przedmiotem egzystencjalnego lęku jest ocean niebytu, którego wody nieustannie podmywają człowieka i usiłują go pochłonąć. Warto nadmienić, iż tak zdefiniowanemu lękowi odpowiada – w wielu koncepcjach sytuujących się na gruncie filozofii egzystencji, m.in. u Martina Heideggera – pojęcie trwogi.

Z wyróżnionych przez autora Męstwa bycia typów lęku interesują nas w tym momencie dwa: lęk przed śmiercią oraz lęk przed pustką i utratą sensu. Pierwszy z nich, rozumiany jako “egzystencjalna świadomość niebytu”, wypływa z poczucia kruchości mego istnienia, ze świadomości, że coś jest w moim bycie stale zagrożone, że – mówiąc językiem Ricoeura – “jestem żywą niekoniecznością istnienia”[4]. Jestem tu oto, ale wyraźnie zdaję sobie sprawę z tego, że wcale tak być nie musi… Ta świadomość winna budzić wdzięczność, która z kolei może pomóc mi wyrazić egzystencjalną zgodę na taki stan rzeczy. Nie trzeba chyba dodawać, że wymaga to niemałej odwagi, a bezwład nicości popycha mnie w odmiennym zgoła kierunku – ku skrajnej niewdzięczności rodzącej bezczelne przekonanie, że moje istnienie mi się należy i, co więcej, że mam prawo zgłaszać zażalenia dotyczące jego jakości i ustrukturyzowania.

Kolejnym typem lęku wyróżnionym przez Tillicha jest lęk przed pustką i utratą sensu. Jest on poniekąd związany z wyżej omówionym lękiem przed śmiercią – myślę, że są to tak naprawdę dwa modi tego samego doświadczenia, jako że charakteryzująca się brakiem sensu pustka jest nicością parexcellence.

Przyglądając się współczesnemu człowiekowi widzimy, że został on przygnieciony poczuciem utraty sensu i niemal sensualnie doświadcza egzystencjalnej pustki. Stąd trudno się dziwić, iż wykazuje tak ogromną nieraz niechęć do wysiłku, bierność i oziębłość o niespotykanej dotąd skali i intensywności. Co więcej, dręczony jest pytaniem, czy jego egzystencja w świecie nie jest jedynie jakimś substytutem prawdziwego życia, byciem pozbawionym racji, która by je organizowała. Jak czytamy u Tillicha, “lęk przed bezsensem jest lękiem przed utratą racji ostatecznych, przed utratą sensu nadającego znaczenie wszystkim znaczącym rzeczom”[5]; zaś “człowiek jest człowiekiem jedynie dzięki rozumieniu i kształtowaniu rzeczywistości, zarówno swego świata, jak i siebie samego, w odniesieniu do znaczeń i wartości”[6]. Problem w tym, że owe znaczenia i wartości zostały zniekształcone, a samo odniesienie do nich niemal całkowicie zniesione! Jak to się stało? To bezwładna bryła obojętności zmiażdżyła i wciąż miażdży owe treści wypaczając je, co sprawia, że dzisiejszy człowiek nie jest już w stanie w adekwatny sposób pojmować świata, nie mówiąc już o twórczym jego przekształcaniu. Tym samym zostaje on wyrugowany ze swego człowieczeństwa. Sens został mu odebrany na skutek jego relatywizacji, zaś jego miejsce zajęła pustka absurdu, która nie niesie w sobie żadnego stałego punktu odniesienia. Bardzo trafnie ujął ten fenomen wybitny myśliciel francuski Paul Ricoeur mówiąc, że “wywodzimy się z cywilizacji, która naprawdę zabiła Boga, to znaczy absurd i brak sensu zwyciężył w niej sens”[7]. Sens uległ rozproszeniu i zafałszowaniu, słowem – został zburzony. Pojawia się pytanie, jak go odbudować, jak przywrócić go człowiekowi w taki sposób, by ten zechciał go na powrót przyjąć w miejsce znacznie mniej wymagającego non-sensu egzystencji. Bo też sens zobowiązuje i nakłada odpowiedzialność, wymaga męstwa – nieodzownego przy każdej próbie u-sens-awniania życia.

Aby rozwiązać kwestię odbudowy sensu, trzeba się oprzeć na czymś, co pozostało w całym tym zachwianiu nienaruszone, a czym wedle Ricoeura jest zdolność do sprzeciwu – wobec zła, absurdu, nicości: “Tym, co uważam za nienaruszone, tak jak to dostrzegam, jest zdolność do sprzeciwu, a to łączy się z ideą protestu: zanim będzie można świadczyć, pojawia się protest”[8]; (…) “używam pojęcia p r o t e s t o w a ć , które bliskie jest pojęciu z a ś w i a d c z y ć. Chcę powiedzieć, że dawanie świadectwa wynika obecnie ze sprzeciwu, z protestu, aby ostatnie słowo nie należało do nicości, absurdu, śmierci. To łączy się z pytaniem o dobro, ponieważ dobro nie jest tylko odpowiedzią na zło, ale również odpowiedzią na brak sensu”[9]. I tu Ricoeur trafia w sedno problemu – odpowiedzią na brak sensu jest czynienie dobra, czyli czynne opowiedzenie się przeciw złu. Oznacza to “utrzymywanie zła w wymiarze praktycznym. Zło (…) jest tym, przeciwko czemu walczymy. W tym znaczeniu nie wchodzimy z nim w relację inną niż relacja <>”.[10] Myśl ta została jeszcze precyzyjniej wyrażona w cytowanej już rozmowie z bratem Emilem z Taize: “(…) podstawowy stosunek do zła to konieczność walki z nim. To znaczy: istnieje zło, a ja jestem przeciw. To jest coś, co się przeciwstawia, przeciwnik, i on, ten przeciwnik, towarzyszy mi. Nie chodzi więc o to, żebym wyjaśniał przeciwnika, ale żebym zachował nadzieję, że zdołam przynajmniej zmniejszyć ilość zła w świecie”[11]

Okazuje się więc, iż tym, kto staje do walki z siłami zła jest świadek. Świadectwo, jakie składa on swoim byciem wyrasta z protestu wobec absurdalności egzystencji ogołoconej z sensu. Ponadto, samo to świadectwo – powodujące zmniejszenie ilości zła qua obojętności w świecie – jest wyrazem sprzeciwu względem próżni powstałej wskutek zagubienia sensu, heroiczną próbą odnalezienia go podjętą w nadziei, iż ów sens nie został jeszcze ostatecznie unicestwiony, ale spoczywa gdzieś przygnieciony masywną bryłą indyferentyzmu, którą trzeba zeń zrzucić by go wydobyć i ocalić. Świadek to ten, kto mężnie afirmuje rzeczywistość jako dynamiczną, bo wypełnioną sensem, pomimo absurdu zobojętnienia, z jakim się styka każdego dnia. Świadek to człowiek, który postulat samorealizacji – skądinąd ostatnimi czasy niesłychanie popularny i chwytliwy – zrozumiał właściwie, tj. jako poświęcenie swego życia w służbie sensu. I tylko świadek trwający w codziennym zmaganiu z obojętnością – swoją własną i innych – ma szansę na to, by “odnowić własne życie przywracając mu sens”[12], a zarazem przyczynić się do odkurzenia tego sensu w życiu innych ludzi.

Niesłychanie ważne jest by w tym wszystkim nie karmić siebie oraz innych złudzeniami, ale żeby mieć odwagę stanąć w trudnej prawdzie i przyznać, że nie istnieje “jakikolwiek stan rzeczy inny niż ten, gdzie działanie napotyka opór, który już jest zastany”[13]. Tak się sprawy mają i byłoby naiwnością twierdzić, że jest inaczej. Nie sposób zgoła zaprzeczyć, iż “istnieje bunt, istnieje opór, istnieje więc chaos. (…) I pracujemy w tym chaosie, w którym trafiają się urodzajne wyrwy, i udaje nam się sprawić, że ziemia nadaje się do zamieszkania w tym chaosie skał i równin. (…) W jakimś sensie zmagamy się na wyrwach istniejących pośród chaosu”[14]. I chciałoby się dodać: jesteśmy zobowiązani zatroszczyć się o to, by takie wyrwy – wyspy sensu – przetrwały na oceanie chaosu i aby było ich coraz więcej, a nie mniej. Mówi dalej Ricoeur: “znamy jednak żyzne obszary, to znaczy możliwość przejścia dzięki urodzajnej glebie od chaosu do świata nadającego się do zamieszkania”[15]. Urodzajna gleba to ziemia płodna w sens, który czyni przestrzeń na niej osadzoną “nadającą się do zamieszkania (gr. oikumene)”, czyli sprzyjającą życiu. I właśnie w ubogacaniu gleby życia w sens upatrywałbym skutecznego sposobu przezwyciężania inercji niebytu oraz paraliżowania od-sensowniających zabiegów zła.

Wróćmy na chwilę do fenomenu lęku. Wszystkie jego formy mogą, na skutek ich intensyfikacji, ulec przeobrażeniu w rozpacz, czyli stan utraty nadziei (łac. desperatio – utrata nadziei; ang. despair – rozpacz), określany przez Kierkegaarda jako “choroba na śmierć”. Rozpacz to stan, w którym wpisane w ludzką kondycję wątpienie przybrało niewyobrażalnie wielkie rozmiary, to znaczy stało się wątpieniem totalnym. “Zagrożeniem życia duchowego nie jest wątpienie jako element, lecz wątpienie totalne”.[16] Myślę, że stan utraty nadziei, w którym “niebyt jest odczuwany jako coś absolutnie zwycięskiego”[17] jest silnie powiązany ze stanem utraty sensu, podobnie jak poczucie bez-nadziei jest niczym innym, jak tylko drugim obliczem poczucia bez-sensu. Zaryzykowałbym wręcz tezę, w myśl której rozpacz jest naturalną konsekwencją zagubienia sensu. Kto utracił rację swego bytowania w świecie i totalnie zwątpił w jego sensowność musi nieuchronnie popaść w “chorobę na śmierć”, bo też śmierć jest tą otchłanią, w głąb której zmierza ociężała bryła niebytu, usiłując pociągnąć za sobą wszystkich nieuważnych. “Ból rozpaczy polega na tym, że byt uświadamia sobie swą niezdolność afirmowania siebie z powodu mocy niebytu”[18]. Pytanie brzmi, jak przełamać ową bezradność, co przeciwstawić paraliżującej mocy niebytu? Nic innego, jak akt męstwa bycia (ang. courage to be).

“Męstwo (…) jest śmiałą samoafirmacją własnego bytu wbrew mocom niebytu będącym dziedzictwem wszystkiego, co skończone”[19]. Chodziłoby więc w tym przypadku o akt afirmacji siebie pomimo swoistej niemocy pokonania niebytu – akt, w którym “moc bytu działa w nas, czy uświadamiamy sobie to, czy nie”.[20] W akcie tym – na gruncie niezgłębialnej, dialektycznej logiki bytu – “byt potwierdza się wbrew niebytowi”,[21] zaś “jego samoafirmacja jest afirmacją przezwyciężającą negację”.[22] Uczepiona struktury rzeczywistości i pasożytniczo żerująca na niej negatywność – owa statyczna siła “napędzająca” masę niebytu – zostaje ostatecznie przezwyciężona. “Byt posiada niebyt <> siebie jako to, co jest wiecznie obecne i wiecznie przezwyciężane w procesie boskiego życia. Podstawa wszystkiego, co istnieje, nie jest martwą tożsamością bez ruchu i stawania się – jest żywą stwórczością. Stwórczo afirmuje siebie, wiecznie zwyciężając własny niebyt. W ten sposób jest wzorem samoafirmacji każdego skończonego bytu i źródłem męstwa bycia”[23]

Podstawa rzeczywistości w bezustannym procesie dynamicznej i stwórczej samoafirmacji prze ku istnieniu i zwycięża nicość, przez co w ostatecznym rozrachunku prze-zwycięża niebyt, którym nadbudowana na niej rzeczywistość jest w jakimś stopniu przesiąknięta! Osobiście uważam, że przesiąknięta niebytem jest jedynie rzeczywistość ufundowana w Podstawie wszystkiego, co istnieje, ale nie sama ta Podstawa, tj. Bóg. Tillich twierdzi coś zgoła odmiennego: “Boskie tak (…) byłoby bez życia, gdyby zabrakło nie, jakie Bóg musi przezwyciężać w s o b i e i w swoim stworzeniu. Nie byłoby objawienia podstawy bytu, nie byłoby życia (podkr. moje – TB)”[24]. Z pewnością Bóg przezwyciężą nie w swoim stworzeniu – skądinąd jest to ruch, o który nam w tych rozważaniach chodzi – ale przyznać, iż musi je przezwyciężać także w samym sobie byłoby równoznaczne z twierdzeniem, iż w Jego istocie zawarty jest pewien pierwiastek nicości, czyli zła. Mielibyśmy wówczas do czynienia z jakąś współczesną wersją manicheizmu, na co ja osobiście nie zamierzam przystać. Jestem przekonany, że tak, jakie Stwórca wypowiada swemu stworzeniu, jest samo w sobie dynamiczne i nie potrzebuje statyczności nie, by ową dynamiczność i pełnię swej istoty osiągnąć. Dopiero w świecie, w którym to wypowiadanie Boskiego tak się wy-darza, natrafia ono na opór niebytu, który to opór ostatecznie przezwycięża. Owym tak Boga – jedynym Słowem (Logos) wypowiadanym przez Stwórcę do swego stworzenia – jest oczywiście Chrystus, który na drzewie Krzyża, w najwyższym i paradygmatycznym akcie męstwa dokonuje pełnego i ostatecznego przezwyciężenia oporu stawianego życiu przez siły nicości. Jestem świadom, że nie rozwiązuje to zasadniczej trudności, jaka pojawia się przy próbie udzielenia odpowiedzi na pytanie: skąd zło (łac. unde malum)? Jeśli niebyt nie znajduje swego ontycznego ufundowania w Podstawie rzeczywistości, to gdzie? Logika Krzyża tego nie wyjaśnia. I nie musi. Wystarczy, że dostarcza wyczerpującej odpowiedzi na pytanie dużo bardziej fundamentalne: jak zaradzić złu? Zaradzić złu, czyli przełamać bierny opór niebytu. Powtórzmy raz jeszcze za Ricoeurem, że “nie chodzi o to, bym wyjaśniał przeciwnika”. Chodzi o to, bym przyczynił się do jego klęski.

Ostatecznie więc niebyt, o d c z u w a n y w stanie rozpaczy jako “coś absolutnie zwycięskiego”, okazuje się de facto wielkim przegranym. Sens zostaje przywrócony, a horyzont nadziei na powrót odemknięty. Na tym jednak nie koniec, gdyż nieskończona Podstawa bytowości stanowi zarazem fundament i wzorzec “samoafirmacji każdego skończonego bytu”, będąc dla niej absolutnym warunkiem możliwości. Podstawa rzeczywistości jest także źródłem Mocy bycia zasilającym każdy wydarzający się akt męstwa bycia, źródłem – a zarazem pełnią – obecności i życia. Przekładając całą tę analizę na płaszczyznę codziennej egzystencji człowieka w świecie, otrzymujemy swoiste remedium na “chorobę na śmierć” – jest nim samo męstwo bycia artykułujące się w konkretnych aktach przezwyciężania obojętności i pasywności w obrębie stosunków międzyludzkich. Wbrew pozorom, nie potrzeba wiele. Jak mawiał Józef Tischner, do przełamania marazmu rozpaczy wystarczy prosty, zwyczajny, dobry czyn bądź gest – wyraz bezwarunkowej afirmacji drugiego, który powoduje pęknięcie w ścianie, jaką “chory na śmierć” oddzielił się od świata. Drobny, ledwie zauważalny czyn, który niesie w sobie moc obudzenia na nowo nadziei na odbudowę sensu życia.

Przypisy:

[1] P. Tillich, Męstwo bycia, tłum. H. Bednarek, Poznań 1994, s. 42.
[2] Ibidem, s. 46.
[3] Ibidem, s. 44.
[4] P. Ricoeur, Negatywność i pierwotna afirmacja, w: Podług nadziei, tłum. S. Cichowicz, Warszawa 1991, s. 318.
[5] P. Tillich, Męstwo bycia…, s. 53.
[6] Ibidem, s. 56-57.
[7] Por. Wydobywanie dobra. Z Paulem Ricoeurem rozmawia Brat Emil z Taize, w: WIĘŹ 12/2001 (518), s. 13.
[8] Ibidem, s. 22.
* Por.: “(…) w łacińskim rdzeniu słowa protest jest przecież wyraz testis – świadek – najpierw się protestuje, żeby móc zaświadczyć” (Wydobywanie dobra…, s. 14).
[9] Ibidem, s. 13.
[10] P. Ricoeur, Skandal zła, tłum. E. Mukoid, w: ZNAK 12/1990 (427), s. 53.
[11] Por. Wydobywanie dobra…, s. 22.
[12] Ibidem, s. 17.e-id: ftn14″
[13] P. Ricoeur, Skandal zła…, s. 52.
[14] Por. Wydobywanie dobra…, s. 20.
[15] Ibidem, s. 21.
[16] P. Tillich, Męstwo bycia…, s. 54.
[17] Ibidem, s. 61.
[18] Ibidem.
[19] P. Tillich, Dynamika wiary, tłum. A. Szostkiewicz, Poznań 1987, s. 43.
[20] P. Tillich, Męstwo bycia…, s. 193.
[21] Ibidem, s. 191.
[22] Ibidem.
[23] Ibidem, s. 41.
[24] Ibidem, s.192.

Tomek Białokurec

 

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code