Świadectwa

O mojej wędrówce ku Ziemi Obiecanej

Spread the love

O mojej wędrówce ku Ziemi Obiecanej

Tomasz Białokurec

Kiedy wykazujemy stanowczą niezłomność i upór w dążeniu do realizacji zamierzenia, które pochłania bez reszty całą naszą istotę i od którego realizacji w dużej mierze zależy nasze szczęście, wówczas świat klęka przed nami z respektem i gotowością wsparcia naszych wysiłków, nawet jeśli jednocześnie stawia na naszej drodze zapory i pułapki mające na celu opóźnić naszą wędrówkę. Rzeczywistość, która wskutek realizacji dobrych pragnień ulega twórczemu prze-tworzeniu, sama dostarcza niezbędnych narzędzi do tak rozumianego creatio continua.

Od kiedy sięgam pamięcią, zawsze poświęcałem przeogromną ilość czasu na snucie mniej lub bardziej realnych planów na przyszłość. Marzenia stanowiły – i wciąż stanowią – integralną część mego życia. Bywały one przeróżne – poczynając od pragnienia zostania muzykiem, poprzez pomysł założenia organizacji wspomagającej słabszych uczniów w szkole średniej, aż po cichą nadzieję stania się duchowym abba na wzór Ojców pustyni (tego ostatniego wciąż jeszcze nie udało mi się zrealizować…). Jednakże wszystkie one nosiły pewien wspólny rys, jakim było pragnienie bycia ponad miarę przeciętności i letniości. Zawsze chciałem się czymś wyróżniać spośród ogółu, przełamywać schematyczność myślenia i działania, dokonać czegoś wielkiego. Momentami niemal fizycznie odczuwałem, iż nie mieszczę się w sztywnych ramach określonych przez kontekst egzystencjalny, w jakim przyszło mi żyć. Budziło to we wnętrzu mego serca potrzebę ciągłego przekraczania różnego rodzaju ograniczeń, a także wykraczania ku Rzeczywistości głębszej i prawdziwszej, choć ukrytej właśnie w uskokach zwykłej, zatroskanej codzienności…

Drażniło mnie wręcz, gdy w sposobie myślenia mych bliskich i przyjaciół nie odnajdywałem znamienia pasji i radykalizmu. Zdarzało się, że do furii doprowadzał mnie brak afirmacji i zrozumienia dla mych co odważniejszych pomysłów na siebie, a zwłaszcza wszelkie próby ich „unormalnienia”, łagodzenia, czynienia ich bardziej realnymi, bezpiecznymi, zgodnymi ze zdrowym rozsądkiem. Ale z drugiej strony wzdrygałem się na samą myśl, że moje życiowe plany i ambicje mogłyby być z w y k ł e, powszechnie spotykane i akceptowane. Krótko mówiąc, obraz samego siebie jaki dominował w moich marzeniach kształtowany był w głównej mierze przez głębokie pragnienie bycia Dużą Rybą. Często niestety łączyło się to z poczuciem wyższości względem tych, których nie stać było na myślenie w tak nad-przeciętnym paradygmacie. Tym niemniej jednak, dzięki takiemu nastawieniu udało mi się ominąć widmo popadnięcia w rutynę i miałkość bycia oraz przeżyć młodzieńcze lata w sposób twórczy i sensowny.

Jednakże o potędze mocy kryjącej się w marzeniach przyszło mi się przekonać całkiem niedawno, kiedy to urzeczywistnione zostało najgłębsze pragnienie mego serca – pragnienie życia w Nazarecie, tj. Szkole Wiary i Nowej Ewangelizacji Maryi i Józefa – rocznej, stacjonarnej placówce formacyjnej prowadzonej w Szczecinie przez Wspólnotę Sióstr Uczennic Krzyża. Pragnienie to zbudziło się jakiś rok temu, kiedy uświadomiłem sobie, że nie znam innego miejsca, którego klimat egzystencjalny byłby równie płodny w życie jak atmosfera tego domu. Od tego momentu wszystkie moje plany i działania zostały skupione wokół tego jednego pragnienia – znalezienia się w zaciszu szczecińskiego Nazaretu. Wszystko inne zostało zrelatywizowane do tego celu i miało znaczenie o tyle tylko, o ile służyło jego realizacji. Odnalazłem swoją Ziemię Obiecaną. Gdybym na początku drogi wiedział ile będzie mi trzeba przejść aby do niej dotrzeć, pewnie nigdy bym w nią nie wyruszył… Na szczęście jednak zazwyczaj nie mamy bladego pojęcia o trudnościach, jakie na nas czekają na szlaku prowadzącym na upragniony szczyt. Dzięki temu możemy być poprowadzeni przez Boga na skały zbyt strome, ścieżkami zbyt wąskimi…

Tak więc wyruszyłem w drogę pociągnięty wezwaniem tak silnym i wyraźnym, że niepodobna było się mu oprzeć. Dopiero wówczas zrozumiałem Abrahama. Ze świadomością, że „wierny jest Ten, który mnie wzywa” kroczyłem naprzód ufając pomimo… kierowany gwiazdą Obietnicy danej mi przez Ojca, który jest Słowny i nigdy się nie spóźnia. Podczas wędrówki doświadczyłem zarówno niezrozumienia, jak i uznania ze strony ważnych dla mnie osób; ciężaru kłód rzuconych mi pod stopy (często w dobrej wierze), ale i dotyku dłoni przyjaciela wyciągniętej bez chwili wahania aby mi pomóc. Przeszedłem przez dalekie krainy (Irlandię), gdzie trudziłem się jako najemnik przygotowując strawę dla obcych mi ludzi. Zaznałem smaku łez zniechęcenia i lęku przed utratą sensu, ale również radości zwycięstwa nad siłami niebytu usiłującymi wmówić mi na każdym niemal kroku, iż mój trud musi pozostać bezowocny, że moja nadzieja jest ufundowana w próżni.

W ciągu tego roku zmagania się o urzeczywistnienie tęsknoty mego serca poznałem i egzystencjalnie doświadczyłem jednej z najbardziej fundamentalnych prawd odnoszących się do świata marzeń: kiedy wykazujemy stanowczą niezłomność i upór w dążeniu do realizacji zamierzenia, które pochłania bez reszty całą naszą istotę i od którego realizacji w dużej mierze zależy nasze szczęście, wówczas świat klęka przed nami z respektem i gotowością wsparcia naszych wysiłków, nawet jeśli jednocześnie stawia na naszej drodze zapory i pułapki mające na celu opóźnić naszą wędrówkę. Rzeczywistość, która wskutek realizacji dobrych pragnień ulega twórczemu prze-tworzeniu, sama dostarcza niezbędnych narzędzi do tak rozumianego creatio continua.

Dziś stojąc u progu mojego pobytu w Nazarecie widzę jasno, że żaden trud nie jest dostatecznie ciężki by obezwładnić tego, który ma odwagę marzyć i – choć nie pozbawiony obaw – nie lęka się zostawić swego dotychczasowego domu, by wyruszyć szlakiem wytyczonym przez najgłębsze pragnienia serca. Szlakiem prowadzącym na górę zbyt wysoką i skalistą – na ten jeden jedyny szczyt, z którego rozpościera się widok na jego własną Ziemię Obiecaną.

Dodaj komentarz

 

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code