Tezeusz

O macierzyństwie i Wspólnocie Emmanuel

Spread the love

O macierzyństwie i Wspólnocie Emmanuel

Paulina Stachiewicz-Chołda

Milczę lecz jestem
odarta z pełności
być to wystarczy
reszta nie jest nasza

Anna Kamieńska

Gdy mam pisać o doświadczeniu religijnym w swoim życiu to naturalne wydaje mi się wybranie jakiegoś szczególnego, jednego bądź kilku doświadczeń, nie zaś próba podsumowania mojego życia – zapewne więcej by mi tu umknęło niż zdołałabym objąć.

Dwa tematy przyszły do mnie jakoś same, nie szukałam ich uporczywie. Nie wiem czy są ‘reprezentatywne’, ale za to prawdziwe i moje.

Jedno całkiem świeże, sprzed paru tygodni. Otóż, gdy dowiedziałam się, że jestem w ciąży, to najpierw ucieszyłam się – i była to dobra, świeża, intensywna radość – ale szybko to minęło, zastąpione lękiem. Nieokreślonym i rosnącym. Ja nie umiałam powiedzieć, czego dokładnie się obawiam, dlaczego sobie nie radzę. (A więc ciąża i macierzyństwo jako doświadczenie, które stawia wobec nieznanego, tak, iż gdy lękamy się, to nie umiemy powiedzieć czego) Przy tym czułam, iż moje nie-przyjęcie tego nowego wydarzenia jest tu istotne – ja się na to jeszcze nie zgodziłam, nie powiedziałam: dobrze, idę, choć nie wiem dokąd.

I wtedy, pomimo otępiającego smutku i rezygnacji, poczułam, że Bóg jest w tym wszystkim ze mną: pośród mojego strachu, mojego ‘nie wiem’, ‘nie potrafię’, ‘nie chcę’. Czułam przede wszystkim Jego obecność, bez jasnych słów-rad, wskazówek. Może nie musiał nic mówić – przecież to Obecność jest Najlepszym Słowem. Ona mówiła, że Bóg jest w tym trudnym momencie ze mną i przy mnie, że to nie jest Mu obojętne, więcej – że to co się stało, było i jest chciane przez Niego. To było bardzo silne odczucie: Bóg dał mi to dziecko, to Jego dar. Nie powinnam nigdy zapominać o cudowności tego wydarzenia – to Jego dzieło. Także Maryja była przy mnie, jako Matka, ta, która wie. Było to wielkie wsparcie: matczyne, czułe i silne.

Żałowałam, iż Oni odeszli jakby w cień, gdy ja wzmocniłam się nieco, wybrałam. Teraz mogłam radzić sobie ‘sama’. A jednak trudno zapomnieć o tych momentach, kiedy Bóg przychodzi by czuwać.

Drugie doświadczenie, które mogłabym nazwać religijnym, istotne dla mnie, wydarzyło się we Francji dwa lata temu. Pojechałam jako wolontariusz do Wspólnoty Emmanuel, do małej miejscowości pod Lyonem – Paray-le-Monial.
W ciemno – sama, nie wiedząc, kogo spotkam, co się będzie działo. Zaskoczyło mnie, iż miejsce i wspólnota są bardzo znane i przyjeżdżają tam latem ważne postaci francuskiego Kościoła. Tym razem byli to Guy Gilbert oraz siostra Emmanuelle. Ta ostatnia to bodaj dziewięćdziesięcioletnia staruszka, rześka i energiczna. Żyła z najuboższymi w egipskich slumsach. Skromna, ale zdecydowana. Otwarta, chętnie dzieliła się swoimi doświadczeniami a we wszystkim, co mówiła czuć było wielkiego ducha. Jedna z tych, co swoją osobą uwiarygodniają najodważniejsze słowa (np. „ja oddychałam Jezusem”). Po prostu mówią, a w słowach czuć wspaniałą świeżość i… prawdę. I wierzysz im.

Zachwyciła mnie swoim ubóstwem, oddaniem, prostą żarliwością.

Guy Gilbert to ksiądz, który wybrał życie pośród trudnej młodzieży, założył kilka ośrodków pomocy narkomanom. Wygląda jak ta jego młodzież: w skórze, glanach, na rękach pierścionki, wokół szyi łańcuchy. Bez koloratki. Gdy celebruje Mszę na ten właśnie strój zakłada sutannę. I widać czarne glany. Na ramiona spadają długie włosy. Żywo gestykuluje.

Uczestniczyłam w jednej Mszy, którą celebrował. Było to we wspaniałej gotycko-romańskiej Bazylice w Paray, prawdziwej perle tego miasteczka. Siedziałam bardzo blisko, widziałam dużo, słyszałam. Nie rozumiałam prawie nic z francuskiego slangu. A mimo to wszystko rozumiałam. Guy i jego słowa to było żywe świadectwo miłości Boga – miłości, którą Bóg daje i którą pozwala Siebie miłować. Wiem, że osoby, którym dane było uczestniczyć we Mszach celebrowanych przez o. Pio miały wrażenie, iż to sam Jezus jest obecny. Ja czułam tak podczas tamtej Mszy. Że tu nie tylko stoi przede mną boży człowiek, który miłuje Boga i ludzi, ale że wręcz sam Chrystus przychodzi by umiłować, bo jest umiłowany. Wspaniały, ubogi Kościół.
Tego się nie zapomina.

MACIERZYŃSTWO

Paulina Stachiewicz-Chołda

Macierzyństwo – pierwsze kroki

Paulina Stachiewicz-Chołda

Macierzyństwo – siódmy miesiąc

Wanda Półtawska

Rola kobiety – Strażniczki Życia

 

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code